JAK UPADA CYWILIZACJA?

dr Robert Kościelny, Warszawska Gazeta, nr 19, 12-18.05.2023

Will i Ariel Durant: „Nawet sceptyczny historyk rozwija pokorny szacunek dla religii, ponieważ widzi, że funkcjonuje ona i wydaje się niezbędna w każdym kraju i wieku (…). Duszą cywilizacji jest jej religia, dlatego cywilizacja umiera wraz z wiarą”.

Wszystkie media staną się cyfrowe. A skoro tak, rządom i organizacjom międzynarodowym łatwiej będzie walczyć z „dezinformacją”. Jeśli wszystko stanie się cyfrowe, to wszystko stanie się cenzurowane. Będzie to ostateczny środek całkowitej kontroli tego, co ludzie czytają i mówią.

Trudno nie zgodzić się ze spostrzeżeniem Roberta Lamba, dziennikarza HowStuffWorks, witryny popularyzującej problematykę naukową:

„Prawie każdy kontynent ma swoje ruiny – miejsca, w których tylko kamienie opowiadają historię upadłych cywilizacji. Mogą one leżeć zakopane pod ziemią, w cieniu baldachimu dżungli lub pośród tętniącego życiem nowoczesnego miasta” Niełatwo jest odpowiedzieć na pytanie pojawiające się za każdym razem, gdy przed naszymi oczami pojawiają się świadectwa dawno minionych kultur – dlaczego cywilizacje upadają?

Przemija postać tego świata Zanim przejdziemy do tematu, warto z obowiązku, jaki ciąży na każdym rzetelnym publicyście, wspomnieć, że są opinie mówiące, iż cywilizacje nie upadają, tylko „przyjmują inną formę”. Tak uważa Da- nika Parikh z muzeum uniwersyteckiego w Cambridge. Dr Parikh podaje jako przykład takiej swoistej transformacji kulturę Harappa i Mohendżo-Daro w dolinie Indusu. Cywilizacje te pojawiły się ok. 5 tys. lat temu, natomiast upadły dwa tysiące lat później. Tyle że uczona uważa, że nie doszło do ich zniknięcia, ale do przemieszczenia, „ponieważ nie jest tak, że ludy cywilizacji Indusu powymierały po opuszczeniu takich miast jak Harappa i Mohendżo-Daro. Wiejskie społeczności będące pod wpływem obu kultur, których osady badała, czasami wcale nie przenosiły się zbyt daleko. Ich kultury się zmieniły, a wiele osad zmniejszyło się, ale proces ten był nie zaginięciem wspomnianych cywilizacji, ale twórczym połączeniem dwu z pozoru przeciwstawnych zjawisk – zerwania z dawną kulturą i jej kontynuacją.„Nie ma sensu mówić o upadku, gdy dowody wskazują, że cywilizacja Indusu ewoluowała i hybrydyzowała z innymi kulturami, które rozwijały się na obszarze dzisiejszych Indii i Pakistanu. W dłuższej perspektywie te złożone zmiany cywilizacyjne, jak woli je nazywać Parikh, odrzucając w ten sposób pojęcie „upadku cywilizacji” są tylko „wirami w znacznie większym nurcie, który przenosi nasze dawne kultury do teraźniejszości”.

Mając przeto na względzie, że zmierzch danej kultury nie musi od razu oznaczać anihilacji, a jej resztki możemy odnaleźć nie tylko głęboko w ziemi lub na jej powierzchni w postaci smętnych (bądź romantycznych!) ruin, ale też w ludzkiej mentalności, sposobie patrzenia na rzeczywistość i działania w niej, powróćmy do podstawowego pytania – dlaczego cywilizacje upadają?

Najprostsza odpowiedź mogłaby brzmieć tak: przemija bowiem postać tego świata. Lub mówiąc niemal to samo językiem jednej z tych cywilizacji, których już nie ma: sic transit gloria mundi. Prawda ta nie była ani obca, ani dziwna naszym przodkom, skoro nawet w czasach rozkwitu „cywilizacji sarmackiej” jej piewca kasztelan lwowski Andrzej Maksymilian Fredro, notabene przodek autora „Zemsty” w „Dziejach narodu polskiego za panowania Henryka Walezego” pisanych w połowie XVII w. zauważył: „Na- leży przypomnieć tym, co nam czynią złe wróżby, że jako my tak i Rzeczpospolita jest śmiertelna, bo nic nie masz wiekuistego; może więc upaść, jeżeli się Bogu tak podoba” wyrażając przy tym nadzieję: „bodajby ten upadek jak najpóźniej nastąpił”. I nastąpił -120 lat po zanotowaniu tych słów doszło do pierwszego rozbioru Polski.

Wszystko, co złe, z wnętrza pochodzi

Ale skoro i on nie zadowolił się tyleż słusznym, co ogólnym stwierdzeniem, wyliczając wady Polaków mogące sprowokować niebo do sprowadzenia na Rzeczpospolitą zagładę, a jedną z najcięższych była pycha Polaków, którzy nie Bogu, ale swojemu szczęściu i męstwu „przypisywali wszystko nasze dobro”- stąd i my za uczonymi mężami przypatrzmy się, jakie powody mogły sprawiać, że bujne niegdyś cywilizacje zamieniły się w materiał badawczy dla archeologów i historyków.

Kasztelan lwowski był sarmatą pełną gębą, chwalcą ustroju Rzeczypospolitej, wielkim obrońcą liberum veto i wolnej elekcji. Wierzył, że nad pomyślnością Ojczyzny czuwa sam Pan Bóg i martwiło go, że słabnąca, według niego, religijność, przejawiająca się chociażby w tym, że sobie, a nie niebu przypisujemy sukcesy, może w przyszłości skutkować odwróceniem się Boga od pyszałków, a co za tym idzie – upadkiem „cywilizacji sarmackiej”.

Czy podobny tembr nie pobrzmiewa w opinii niemieckiego filozofa i historiozofa Oswalda Spenglera, gdy w „Upadku Zachodu” pisanym tuż po strasznej pierwszej wojnie światowej, w warunkach dekadenckiej Republiki Weimarskiej, zauważył: „Widzę w tobie [Zachodzie] charakterystyczne piętno rozkładu. Mogę ci udowodnić, że (…) twój ateizm, twój pesymizm i cynizm, twoja niemoralność, twoje rozpadające się małżeństwa (…) były charakterystycznymi cechami umierających wieków starożytnych państw”.

Autorzy obu cytowanych opinii – zarówno tej sprzed bez mała czterystu lat, jak młodszej – sprzed stu, upatrywali niebezpieczeństwa dla tego, co znają, cenią i kochają, czyli dla kultury i etosu, w których zostali wychowani, nie w czynnikach zewnętrznych (choć zapewne i te dostrzegali jako potencjalnie niebezpieczne), ale wewnętrznych. Zniszczenie przychodzi z wnętrza, nie ze świata zewnętrznego („nic z tego, co z zewnątrz wchodzi do człowieka, nie może uczynić go nieczystym […] Co wychodzi z człowieka, to czyni go nieczystym”).

Stwierdzenie to idzie pod prąd powszechnych mniemań. Zazwyczaj przyczyn upadku wielkich cywilizacji upatrujemy w czynnikach takich jak najazdy barbarzyńców, epidemie, klęski żywiołowe, a ostatnio tak modne „zmiany klimatyczne” Tyle że, jak podkreśla Academy of Ideas: „Wszystkie wielkie cywilizacje wytrzymują klęski żywiołowe, przetrwają epidemie i skutecznie bronią się przed atakiem. Dopiero gdy tracą siłę, odporność i zdolności adaptacyjne do radzenia sobie z zewnętrznymi kryzysami – upadają” Wtedy kryzys zewnętrzny jest niczym słomka, która łamie grzbiet nadmiernie objuczonego wielbłąda.

Najpierw hossa…

W latach 70. XX w. John Ba- got Glubb napisał esej zatytułowany „The Fate of Empires and Search for Survival”(Los imperiów i poszukiwanie przetrwania), w którym zauważa:„Wydaje się, że każda wielka cywilizacja zaczyna się od gwałtownego i zwykle nieprzewidzianego wybuchu energii, a kończy na obniżeniu standardów moralnych, cynizmie, pesymizmie i frywolności [podk. R.K.]”. Czyż w tej podkreślonej przeze mnie części wypowiedzi znawcy kultury ludów Bliskiego Wschodu nie pobrzmiewa znany nam ton staropolskiej mądrości kasztelana lwowskiego – z jednej strony, a z drugiej spostrzeżenia Spenglera? Jeszcze nie raz przyjdzie nam konstatować fakt, że ludzie potrafiący chłodno i krytycznie spojrzeć na rzeczywistość zazwyczaj dostrzegają to samo, choć czasy niby są diametralnie inne, a człowiek radykalnie odmieniony.

Według Glubba pierwszym etapem życia cywilizacji jest Wiek Pionierów. W tej epoce niewielka, ale zdeterminowana populacja innowatorów, wojowników i odkrywców zasiewa ziarno nowej cywilizacji.„Męż- czyźni torują sobie drogę przez dżungle, wspinają się po górach lub przemierzają oceany Atlantyku i Pacyfiku w maleńkich łódeczkach… Biedni, odporni, często na wpół zagłodzeni i źle odziani, obfitują w odwagę, energię i inicjatywę, pokonują każdą przeszkodę i zawsze wydaje się, że panują nad sytuacją”. Czyż nie jest to obraz konkwistadorów hiszpańskich czy pionierów Dzikiego Zachodu? Wizerunek, który chcą nam zohydzić lewacy, sami wszak pragnąc być „pionierami” swojej antycywilizacji, czyli urządzenia nam życia w kupie gnoju? Im również nie zbywa na energii i przeświadczeniu, że „zawsze panują nad sytuacją”.

Po osiedleniu się na nowo odkrytym lub podbitym terytorium pionierzy budują małe miasteczka i osady (w przypadku „konkwistadorów” poprawności politycznej są to miasteczka uniwersyteckie, redakcje, instytucje), wykorzystują zasoby naturalne regionu (czyli to, co wytworzyła do tej pory cywilizacja łacińska – by znów nawiązać do wyczynów lewactwa) i zaczynają koncentrować swoją energię na produkcji i handlu (w przypadku marksistów kulturowych na niszczeniu wszystkiego, co piękne i dobre zastępując tandetą estetyczną i umysłową). W ten sposób kończy się Epoka Pionierów, a rozpoczyna Epoka Handlu – kolejny etap w życiu cywilizacji.

Wtedy wznoszone są wielkie centra miast, budowana jest infrastruktura publiczna, powstają zupełnie nowe instytucje publiczne i kulturalne. Tworzy się nowy „ład kulturowy”. W tym czasie cywilizacja osiąga to, co Glubb nazwał „samym południem dobrobytu”- szczyt bogactwa i chwały.

…później bessa

„Mimo wspaniałości, w Samo Południe Dobrobytu zasiane zo- staje ziarno cywilizacyjnego upadku. Gdyż wkrótce po osiągnięciu swojego szczytu cywilizacja przechodzi w Epokę Dostatku, a ogromne bogactwo zaczyna deprawować cywilizację. Egoizm, chciwość i próżność wykorzeniają cnoty poświęcenia, altruizmu i obowiązku, które były normą w minionych wiekach. Zamiast uważać pieniądze za produkt uboczny ciężkiej pracy i cnotliwych działań, ludzie szukają pieniędzy dla nich samych i postrzegają je jako cel ostateczny – przepustkę do zbawienia. I tak bóg mamony, symbolizujący moralnie poniżający wpływ bogactwa, pojawia się na scenie historycznej”

William Ophuls, który jest amerykańskim politologiem, ekologiem (i wśród nich jest mnóstwo porządnych ludzi!), niezależnym naukowcem i pisarzem, zauważył: „Zamożność rozwija u ludzi coraz więcej roszczeń, a także poczucie, że nikt nie powinien pozostać w tyle. Rezultatem jest państwo opiekuńcze z rosnącą listą klienteli. Obywatele domagają się coraz więcej subsydiów – to z jednej strony. Z drugiej – maleje w nich poczucie osobistej odpowiedzialności i niezależności od państwa”

Notabene podobne spostrzeżenie stało się udziałem wybitnego znawcy praw ekonomii, autora i publicysty Thomasa Sowella, który krytykuje współczesne społeczeństwa dobrobytu za to, że zamiast równości startu i szans domagają się równości osiągnięć – każdy ma być zwycięzcą na ringu zwanym wolnym rynkiem. A jedyną drogą do tego jest likwidacja wolnej konkurencji i zastąpienia jej „sprawiedliwością społeczną”, która,

koniec końców, zawsze okazuje się systemem kolesiowskim (crony Capital), rozdziałem dóbr „po uważaniu” i w końcu taką czy inną formą faszyzmu bądź komunizmu (każdemu według jego potrzeb, ale o tym, kto ma jakie potrzeby decydujemy my – establishment).

„Być może niewłaściwe jest przedstawianie państwa opiekuńczego jako szczytu osiągnięć ludzkości. Może się okazać, że jest to kolejny kamień milowy w historii starzejącego się i rozpadającego imperium”, snuje przypuszczenie John Bagot Glubb. Co ciekawe, choć dla nas, którzy zapoznaliśmy się już z wcześniejszymi wypowiedziami, nie nazbyt zaskakujące są kolejne konkluzje.

Pochwała wiary i cnót

„Dzięki sieci bezpieczeństwa w postaci opieki społecznej i obfitości bogactwa ludność nie musi już poświęcać większości czasu na zabezpieczenie środków do życia. Dlatego wielu zwraca uwagę na zajęcia intelektualne. Epoka Dostatku ustępuje Epoce Intelektu, a cywilizacja kontynuuje swój upadek”.

Nie chodzi oczywiście o to, że używanie rozumu degeneruje i niszczy cywilizację. Chodzi raczej – a nawet nie „raczej” a na pewno – o nadmierną uzurpację intelektu. Ludzkość wówczas zdaje się zapominać o tym, że „więcej jest rzeczy na ziemi i w niebie, niż się ich śniło waszym filozofom”. Bardzo słuszne jest to słynne spostrzeżenie Szekspira. Nawet zdający się być pozbawionym „metafizycznych” złudzeń Fryderyk Nietzsche zauważył, że „Bez mitu (…) każda kultura traci swoją zdrową, twórczą, naturalną moc”. O wadze mitu w kulturze pisał wiele lat temu Leszek Kołakowski w książce „Obecność mitu” wydanej w Instytucie Literackim w Paryżu, na początku lat 70. XX w.

Kropkę nad i postawili autorzy „The Lessons of History”(1968), Will Durant i Ariel Durant, pisząc w swej pracy: „Nawet sceptyczny historyk rozwija pokorny szacunek dla religii, ponieważ widzi, że funkcjonuje ona i wy- daje się niezbędna w każdym

kraju i wieku (…). Duszą cywilizacji jest jej religia, dlatego cywilizacja umiera wraz z wiarą”. Parafrazując św. Anzelma, średniowiecznego scholastyka, moglibyśmy powiedzieć, że wiara poszukująca rozumu zo- staje, w Epoce Intelektu, przezeń bezrozumnie odepchnięta. Skutek jest taki, że – jak pisał Edward Gibbon w wiekopomnym „Schyłku i upadku Cesarstwa Rzymskiego”: „Tłum krytyków, kompilatorów, komentatorów zaciemnił oblicze nauki, a po upadku geniuszu wkrótce nastąpiło zepsucie smaku”. Zauważmy: krytycy’ nie rozwijają nauki, tylko osłabiają jej znaczenie. W miarę rozprzestrzeniania się różnych „teorii krytycznych” tradycyjne kodeksy moralne ustępują moralnemu relatywizmowi, a wiarę w sens życia zastępuje egzystencjalny nihilizm.

Po tym intelektualnym wyburzeniu gmachu kultury nadchodzi Epoka Dekadencji – końcowy etap życia cywilizacji. Bez nadrzędnego przewodniego ideału lub rdzenia moralnego pojawia się powszechna dezorientacja, zamieszanie i moralny upadek. Masy prowadzą puste i bezsensowne życie, od którego szukają wytchnienia, pogrążając się w niskich przyjemnościach, rozwijając uzależnienia i przyjmując eskapizm jako sposób na życie. Ludzie stają się coraz bardziej niezdolni do rozróżnienia prawdy i fałszu, dobra i zła, piękna i brzydoty. Dlatego często wybierają to, co odbiera życie i jest szkodliwe. Rezygnuje się z piękna i geniuszu na rzecz banału, brzydoty i wulgarności. Cnoty są postrzegane jako wady, a wady jako cnoty.

„Pierwotny wigor, cnota i morale zostały całkowicie zatarte. Przegniłe do szpiku kości społeczeństwo czeka na upadek, a do ustalenia pozostała tylko data”, stwierdza stanowczo William Ophuls w pracy„Immoderate Greatness”, 2012 (Nieumiarkowana wielkość).

Nie garb się, wyprostuj!

Wondrium Daily, omawiając poglądy współczesnego antropologa Josepha Taintera na interesującą nas kwestię, zauważa, iż według amerykańskiego uczonego „cywilizacje umierają z powodu braku energii”. Społeczeństwa ludzkie i organizacje polityczne zajmują się dystrybucją zasobów, a to wymaga energii, czyli ludzkiego wysiłku. Im bardziej złożone staje się ludzkie społeczeństwo, tym więcej energii potrzebuje.

Jeśli społeczeństwo podwaja swoją złożoność, potrzebuje co najmniej dwa razy więcej energii, aby złożoność ta mogła funkcjonować i spełniać swoje zadania.

„Po co nam społeczeństwa? Bo życie jest ciężkie – są niebezpieczeństwa, są potrzeby, są zagrożenia. Kiedy się zjednoczymy, możemy uniknąć niebezpieczeństw, zaspokoić potrzeby i ujarzmić zagrożenia w sposób, którego być może nie bylibyśmy w stanie zrobić indywidualnie, a na pewno nie moglibyśmy zrobić tego tak skutecznie” czytamy na stronie Wondrium Daily. Społeczeństwa tworzą struktury – instytucje, których zadaniem jest dbanie o potrzeby i zwalczanie zagrożeń. Struktury są coraz bardziej skomplikowane, coraz bardziej rozbudowane. Obsłużenie ich wymaga energii, wysiłku, zasobów. Musimy się długo uczyć, na coraz wyższych stopniach edukacji, aby dołączyć do społeczeństwa, aby stać się pełnowartościowym elementem struktur.

„Kulturowy punkt zwrotny występuje wtedy, gdy społeczeństwo staje się zbyt złożoną strukturą; w tym momencie nie możemy sobie dać z nią rady. Każda wcześniejsza duża cywilizacja w historii ludzkości w każdym zakątku świata upadła z powodu nadmiernej złożoności; z powodu biurokracji, argumentuje Tainter.

Jednak uczony nie daje odpowiedzi na pytanie – czy to oznacza, że kultura Zachodu jest skazana na upadek pod ciężarem rozbudowanych struktur biurokratycznych wysysających z nas energię? Ale skoro już wiemy, jakie przyczyny leżą u podstaw schyłku, może jest w naszej mocy powstrzymać go? Postawić Zachód, chylący się pod ciężarem własnego zagubienia, ponownie do pionu?

Opracował: Jarosław Praclewski – Solidarność RI, numer legitymacji 8617, działacz Antykomunistyczny