WC Świat

Nekrolog

Wojciech Cejrowski korespondencjo z USA, DoRzeczy, nr 11, 13-19.03.2023

Mamy tu faceta, na którego wołamy „Morda”. Nikt się na prerii nie wysila z ozdobnymi pseudonimami, u nas dostaje się prostą więzienną ksywkę. Czyli: Morda. Z tym że pośród kowbojów to raczej ksywa, a nie ksywka. Ksywka to coś cwaniackiego, a ksywa (bez zdrobnienia) to coś jak młotek. I może to być młotek, którym ktoś cię walnął w palec w trakcie gry w pokera.

Tu, na prerii, połowa ludzi ma jakąś przeszłość więzienną. Najczęściej są to epizody z szumnej młodości, ale są też sprawy grubsze. Ja sam jestem notowanym kryminalistą, zarówno w kraju, jak i za granicą. Tak – wyroki zatarto lub sprawy przedawnione, ale jednak były. Mam na swoim koncie zarówno list gończy, zatrzymanie paszportu, wyrok kryminalny, jak i serię aresztowań. Mam też teczkę w IPN. A do tego mój śp. Ojczulek miał na SB całą półkę teczek na swój temat, a Dziadek miał całą biblioteczkę teczek w PRL, w sowieckiej Rosji oraz w Trzeciej Rzeszy.

Gdy na prerii dostajesz ksywę, musi to być mocne uderzenie młotkiem. Raz a dobrze i ten ślad zostaje na zawsze. Tak – czasami boli, ale ksywa to ksywa: musi styknąć i jej pojawienie się powinno być znaczące.

Morda dostał swoją od razu, gdyśmy go zobaczyli po raz pierwszy. Ma coś z twarzą. Jego gęba wygląda jak patelnia, na której smażą się jaja sadzone i część się rozlała, a reszta przypaliła.

***

Morda pojawił się niedawno i otworzył biuro księgowe. Nikt by do niego nie poszedł, gdyby nie fakt, że poprzedni księgowy zmarł nagle i bez ostrzeżenia. A zawsze był taki pilny, przysyłał ludziom przypominajki, że nadchodzi termin. Był irytujący, ale skrupulatny i dzięki temu nikt niczego nie przegapiał. Nigdy nas z niczym nie wystawił do wiatru, nigdy niczego nie pominął, nie zapomniał. A tu nagle zmarł i… zostaliśmy sami na podatkowym lodzie. Kto nam teraz obrobi papiery? Cała wioska była srodze rozczarowana jego śmiercią. Mieliśmy żal, że zmarł bez uprzedzenia. Zawsze uprzedzał. Powinien przynajmniej na coś zachorować i najlepiej, żeby to było przewlekłe i powolne.

Odprowadziliśmy go na cmentarz WSZYSCY. Połowa ludzi w kondukcie szła, aby się upewnić, że na pewno nie żyje. To dla nas tragedia! Był tu od zawsze. I księgował. I kto teraz będzie to robił? Ten nowy, nikomu nieznany, czyli Morda? Po uroczystości kondukt żałobny poszedł do knajpy debatować, co robić w zaistniałej sytuacji i czy Morda to dobre rozwiązanie. Tak wiemy – jedyne (bo innego księgowego tu nie ma), ale czy dobre?

***

Zmarłego nikt u nas nie lubił. Nikt! Nikt też nie znał nigdzie ani jednej osoby, która by go lubiła, nikt o takiej nie słyszał i nikt nie wyobrażał sobie, by było możliwe istnienie kogoś tak pokręconego, by mógł lubić naszego księgowego. Bo za co i jak, skoro on miał cały zestaw chorób umysłowych utrudniających normalne życie w społeczeństwie, ale ułatwiających księgowanie. Na co dzień był nie do zniesienia.

Zacznijmy od tego, że miał autyzm. Liczył w głowie takie liczby, że do tego trzeba mieć chory umysł. Bardzo chory. Rozkładał twoje rachunki na biurku, a gdy zabrakło miejsca, kładł na podłodze, przyklejał taśmą do ścian i mebli – tak, aby wszystkie twoje kwitki i faktury z całego ubiegłego roku objąć wzrokiem za jednym zamachem. Gdy już objął, liczył w pamięci, znajdował błędy, znajdował brakujące drugie strony lub drugi kawałek paragonu, który ci się oderwał. Był w tym świetny właśnie dlatego, że miał autyzm.

Miał też zespół Tourette’a czy jak to tam się nazywa (popularne w filmach o dziwakach). Idzie dziwak ulicą i znienacka wykrzykuje przekleństwa albo wyrzuca rękę w górę. Nasz zmarły księgowy miał to bardzo zaawansowane – nerwowe tiki i nerwowe krzyki. Siedzisz przed nim w kantorze, wykładasz swoje rachunki i paragony, a on je przegląda i co jakiś czas rzuca przypadkowy kwit w powietrze i wrzeszczy na ten kwit brzydkim słowem. Potem mówi do ciebie „przepraszam” i studiuje kolejne kwity, jakby się nic nie stało. Za każdym razem, gdy wrzeszczy, ciebie strach zrywa z fotela, bo on to robi nagle i bez ostrzeżenia, a do tego bardzo głośno. Do naszego starego księgowego szło się zwykle na kropelkach uspokajających albo po flaszce (praktycznie to samo).

Miał jeszcze kilka innych zespołów, miał cały zespół zespołów – na bazie jego przypadku można by napisać Małą Encyklopedię Psychiatryczną.

No np. chodził ulicą jak ten dziwny facet z filmu… Monk! Szedł i omijał niektóre miejsca na chodniku. Myśmy wiedzieli, co omija, ale dla osób przyjezdnych i niewtajemniczonych to musiało wyglądać dziwacznie. Elegancko ubrany pan w garniturze, niosący dwie pękate teczki z doskonałej skóry, starodawne neseserki, na których przyczepiono piękne mosiężne tabliczki: w lewej ręce walizeczka z napisem „WINIEN”, a w prawej z napisem „MA”. Dla osób, które nie wiedziały, że to autentyczny księgowy, wyglądał jak odjechana reklama biura rachunkowego. Szedł zygzakiem po chodniku, czasami przeskakiwał… coś. I my wiedzieliśmy co!

Dawno temu, gdy byłem tu nowy i nieobznajomiony pogadałem z nim i wyjaśnił mi swoje zachowanie tak:

– Omijam kałuże.

– Ale tu nie ma kałuż. Jest sucho, jesteśmy na pustyni i ostatnio padało dwa lata temu. Więc tu zdecydowanie nie ma kałuż. Pan je widzi?

– Nie ma, ale były! Wtedy, gdy padało, były. I ja je wszystkie dokładnie zapamiętałem, każdą obrzydliwie mokrą kałużę. Do widzenia panu.

Taka to była rozmowa z naszym księgowym. A teraz zmarł.

Świeć, Panie, nad jego duszą.


FERMENT

Wojciech Cejrowski korespondencjo z USA, DoRzeczy, nr 10, 6-12.03.2023

Umysł krytyczny to kiedyś była zaleta. Chwalili nas za to w ogólniaku i na studiach. Szczególnie ci profesorowie, którzy byli w kontrze do systemu. Podejście krytyczne, czyli naukowy ferment, było cenione; było (i jest) metodą dochodzenia do prawdy. Proste pytania w rodzaju: A co, jeżeli jest inaczej? Co, jeżeli jest dokładnie odwrotnie? – takie pytania były nagradzane. Dziś są karane, ale niech nas to nie powstrzymuje przed myśleniem krytycznym.

***

Pod koniec zeszłego roku prezydent podpisał ustawę o zmianie progu wykroczeń – z 500 zł na 800 zł. Czy zanim podpisał, przemyślał tę koncepcję krytycznie? Jest prawnikiem, ma doktorat, powinien przynajmniej dokonać próby analizy.

Analiza: Mały złodziej sklepowy nie będzie karany za wyniesienie ze sklepu zgrzewki piwa lub 43 kurczaków po 18 zł za sztukę, lub telewizora. Prezydent zagwarantował nam wzrost przestępczości, bo kradzież to nadal przestępstwo, ale w świetle polskiego prawa, gdy kradniesz 800 zł, nie będziesz karany. Prezydent zagwarantował złodziejom darmowego grilla dla całej rodziny, bo możesz z Biedry bezkarnie wynieść grilla + węgiel i podpałkę + karkówkę i sporo piwa, a wszystko bezkarnie, w ramach prezydenckiego limitu. A gdybyście poszli w dziesięciu, da się zrobić niezłe przyjęcie i takiej grupy „wynoszących towar” nie zatrzyma żadna ochrona.

Policja zawiadamia, że do Polski wróciły kradzieże paliwa z samochodów i tirów oraz kradzieże węgla z pociągów. Za Jaruzela było to samo, czyli wróciły zjawiska i zachowania z czasów “komuny. Trzeba tylko pamiętać, by nie ukraść za więcej niż osiem stów. Kto za to odpowiada? Putin i wojna? No NIE. Za wzrost przestępczości odpowiada zawsze urzędująca władza.

***

Władza PiS zarządziła koniec sprzedaży plastikowych talerzyków, sztućców i kubków, bo zanieczyszczają wody i oceany. Nie przypominam sobie, bym kiedykolwiek widział obywatela RP wrzucającego do morza talerzyk po zjedzeniu flądry. Ludzie zostawiają te talerzyki i sztućce na stoliku lub rzucają do śmietnika. Czy zakaz stosowania plastiku służy obywatelom RP? Przecież to REGRES cywilizacyjny. Plastik jest wynalazkiem dobrym. Podobnie jak silnik spalinowy, diesel i elektrownia na węgiel. Czy celem rządu jest, byśmy jedli kaszankę palcami na gazecie jak za komuny i popijali prosto z flaszki zamiast z kubeczka?

Moim zdaniem oni nie mają celu i to jest problem. Nie analizują krytycznie niczego, co robią. Rząd działa reaktywnie – coś się stało, trzeba zareagować jakoś. Obojętne jak, byle się pochwalić reakcją dowolną; samym faktem reagowania. W Unii likwidują plastik, to my też. Yeee!

Gdyby w rządzie przeanalizowali zagadnienie, to by doszli do wniosku, że ci w Unii są kretynami i nie warto podążać w kierunku wyznaczonym przez tę bandę.

***

W ubiegłym roku w UE przyjęto ustawę o rejestracji zwierząt, w tym drobiu. Polska zrobiła to samo bez żadnej analizy, bo „trzeba dostosować prawo polskie do unijnego” i tyle – dostosowujemy zawsze bez analizy.

Rejestracja zwierząt mi się nie podoba. Kolczyki są dla ludzi. Teraz zabrali się za kury domowe i to jest GRANDA. Nie chodzi o żadne „bezpieczeństwo żywności” ani nawet o podatek od kur czy od jaj – chodzi o pozbawianie ludzi kontroli nad własnym majątkiem oraz o pozbawianie możliwości produkcji żywności na własne potrzeby. Chów przydomowy zostanie najpierw zarejestrowany, a potem zlikwidowany. Docelowo paszę masz przyjmować od władzy i tylko taką, którą władza dopuści, a hodowanie kur przy domu zostanie zakazane.

Kura żyje dwa lata – potem trafia do rosołu. Ile papieru, czasu i energii ludzkiej zmarnujemy na rejestrowanie wszystkich kur w państwie? Samych niosek jest w Polsce ponad 50 min sztuk. Ile nowych etatów dla darmozjadów z biurokracji powstanie?

Już sama idea rejestrowania przydomowej hodowli przywodzi na myśl skojarzenia okropne: Hitler robił to za okupacji, a potem komuna za PRL. Tego typu działanie to znak tyranii – rejestracja, kontyngenty, zakaz chowu, zakaz uboju.

***

Hodowlę normalnych zwierząt będą utrudniali, ale mięso robaków promują – polski rząd dopłaca do badań nad jadalnymi owadami, a projekt polega na tym, że wybrane rodziny dostają specjalne kabiny o nazwie „SmartFood Robaczkarium”, które będą ustawione w blokach mieszkalnych na klatkach schodowych. Minister się wykręca, że to nie rząd wydał na ten cel 6 500 000 zł, lecz Narodowe Centrum Badań i Rozwoju, no ale te wykręty są mało skuteczne, bo Narodowe Centrum to agencja wykonawcza rządu. Czyli rząd daje forsę Agencji, a Agencja wykonuje zadanie dla rządu, za forsę od rządu.

***

Władza szasta naszą forsą. Jak to zmienić? Sejm nie powinien zajmować się zatwierdzaniem budżetu, lecz powinien to robić bezpośrednio naród. Rząd zgłasza zapotrzebowanie na konkretne wydatki, a potem obywatel na swoim zeznaniu podatkowym wybiera, na co godzi się, by poszła jego forsa. Z niektórymi rządowymi wydatkami pewnie nie będzie problemu – wielu zgodzi się dać na policję i wojsko, ale na badania nad robakami już niekoniecznie. Rząd będzie musiał się porządnie wysilić, aby obronić pomysły bardziej kontrowersyjne. I gdyby ostatecznie nikt nie zgodził się finansować głupich badań, to… Forsy nie ma i badań też nie ma.

W czasach elektronicznych wprowadzenie tego rozwiązania na rozliczeniu podatkowym to żaden kłopot.


Księgowy

Wojciech Cejrowski korespondencjo z USA, DoRzeczy, nr 12, 20-26.03.2023

Na kowbojskiej wiosce jest tylko jeden księgowy. Kościołów może być kilka, ale nie księgowych. Jedynym sposobem uporządkowania kowbojskich rachunków jest prowadzenie wszystkich spraw w jednym biurze – inaczej nigdy nie dojdziesz prawdy, nigdy nie uzyskasz kompletu dokumentów.

Kowboje nie rozumieją, po jaką cholerę władza wymaga rachunków, i to na papierze. Przecież mogliby przysłać poborcę podatkowego na rancho, poborca by z nami chwilę pogadał, a potem my odpalilibyśmy poborcy jakąś dolę na państwo i niech spada. Najbardziej normalne dla kowboja oraz najbardziej sprawiedliwe byłoby po- dymne – każda rodzina płaci tyle samo jako składkę na państwo. Drugie rozwiązanie jakoś tam czytelne to pogłówne, czyli każda osoba pełnoletnia płaci tyle samo.

… a to, co robią teraz, to granda! Te wyliczanki i progi podatkowe – kowboje tego nie rozumieją, uważają za Wielkie Oszustwo. Kowboj więc, owszem, zbiera wszystkie rachunki przez cały rok, ale sposób, w jaki je zbiera, jest odzwierciedleniem jego stosunku do podatków. Jemu podatki nie są potrzebne. Dlatego kwity i paragony wrzuca się do jakiegoś pudła lub do wiadra z pokrywką. I robi się to ręką, która wcześniej przytrzymywała krowę dla potrzeb weterynarza, a potem weterynarz wystawił pokwitowanie rękami, jakie ma się zwykle po robocie w krowim tyłku, i podał to pokwitowanie kowbojowi, który miał palce upaprane krowim ogonem i otarł je pobieżnie o wranglery.

Gdyby te dwa rachunki – oryginał i kopia – trafiły do dwóch różnych księgowych, wówczas każdy z nich miałby kłopot z odczytaniem całej treści, bo… na każdej z tych dwóch bliźniaczych kartek (kopia i oryginał] są plamy zacierające treść. I nie wchodźmy w dywagacje, z czego te plamy, bo na kowbojskich rachunkach plamy są ze wszystkiego. Można by je podzielić na dwie grupy. Jedna to wymaz, a druga to rozmaz. Wymazy są biologiczne i mogą być wciąż aktywne, a nawet groźne. Rozmazy są chemiczne – smar, farba, nafta, olej samochodowy, pasta do kopyt, ewentualnie keczup.

***

Gdy poszedłem do naszego księgowego po raz pierwszy, wiedziałem, że ma coś nie tak z głową – zostałem uprzedzony: autystyczny nerd, ale dobrze liczy – dlatego nie zdziwiły mnie jego gumowe rękawiczki sięgające łokci. Uznałem je za część choroby umysłowej. Tymczasem on wyciągnął w moją stronę jakiś kwit i pokazał sporą plamę zasłaniającą kawałek treści.

– To może być kropla musztardy – powiedział głosem analitycznym. -1 w zasadzie… pomimo że mało prawdopodobne, wolę, żeby to jednak była musztarda, gdyż alternatywą dla musztardy jest coś, co, owszem, ma ten sam kolor i konsystencję, ale pochodzi z cielaka, a nie z cieknącego hamburgera.

Miał na biurku całą stertę papierków i wszystkie zapla- mione. Wszystkie wymięte, ponadrywane, wymieszane ze sobą, jakby chodziło o kompostowanie papieru, a nie o doroczne zeznanie podatkowe z czyjegoś rancha. Tak wyglądają wszystkie nasze papiery oprócz moich. Ja mam moje ładnie wpięte w segregator. I on od razu wiedział dlaczego:

– Pan z pochodzenia zagraniczny, prawda?

-Tak.

– Wychował się pan w jakimś systemie opresyjnym, gdzie obywatel nic nie znaczy, od zawsze podlegał władzy feudalnej, potem różnym innym podobnym, i żadna z nich nie zapewniała wolności. Dlatego mi pan przynosi rachunki służalczo uporządkowane, a nie to, co przynoszą normalni ludzie prerii.

– Zgadza się.

– A skąd pan pochodzi, jeśli wolno spytać? I pytam wyłącznie w celach podatkowych. Ustawy o unikaniu podwójnego opodatkowania, odpisy dla inwestorów zagranicznych i tern podobne.

– Urodziłem się w sowieckiej strefie okupacyjnej na terenie Polski; to się nazywało PRL. A teraz mamy tam RP, czyli… strefę Okupacyjną UE.

– Dziękuję. Na pewno coś znajdę. Unia Europejska. Ha! Tam jest taki bałagan w przepisach, że albo pan nie zapłaci nic, albo oni zapłacą panu. No albo będzie pan musiał zapłacić dwa razy: jeden podatek w USA, a drugi w Polsce. Na tym właśnie polega bałagan, że działać może w obie strony i jedna z tych stron jest silniejsza, bo ma aparat państwowy, ale… druga strona jest sprytniejsza, bo ma w ręku własne pieniądze, których nie chce stracić. Rachunek prawdopodobieństwa jest po naszej stronie.

– To znaczy?

– To znaczy, że urzędnikom się zawsze mniej chce walczyć, bo nie walczą o swoje, a mnie chce się walczyć, bo pan mi płaci honorarium od wygranej. Zaoszczędzę panu podatków, to mi pan płaci, a nie zaoszczędzę, to mi pan nie płaci.

– A ta trzecia możliwość?

– Trzecia możliwość jest w naszym przypadku niemożliwa.

– Ale teoretycznie istnieje, prawda?

– Owszem.

– Czyli może się tak zdarzyć, że mi pan nie zaoszczędzi na podatkach, tylko mnie pan wpakuje w jeszcze większe. Co wtedy?

– Wtedy ja panu dopłacę różnicę. To oczywiste. Wszelkie umowy działają w obie strony.

– Pan mi zapłaci za moje podatki?! – byłem mocno zaskoczony.

– To się jeszcze nigdy nie zdarzyło, ale na teoretycznej macierzy danych istnieje taka opcja, że jeżeli pan zapłaci więcej, niż powinien, to ja pokrywam różnicę. Moja fuszerka, mój koszt.

– Cieszę się. I jesteśmy umówieni. Czy mogę teraz na chwilę wyjść?

– Toaleta jest na zapleczu…

– Ja nie do toalety. Muszę natychmiast zadzwonić do mojej księgowej w Polsce i zaproponować jej tę trzecią opcję.

Opracował: Janusz Baranowski – Tatar Polski, twórca Solidarności, potomek Powstańców Styczniowych, Legionistów, Generałów, Harcerzy, Szarych Szeregów, Żołnierzy Wyklętych