BRUKSELSKIE „BRUDNE SZCZURY”

Piotr Lewandowski, Warszawska Gazeta, nr 44, 29.10-4.11.2021 r.

Na początek powinniśmy ogłosić, że rezygnujemy z Funduszu Odbudowy i wycofujemy swoje gwarancje dla wspólnego unijnego długu – dodając, że gotowi jesteśmy również na kolejne, jeszcze bardziej radykalne kroki. To konieczny warunek, by unijni gangsterzy – brukselskie „brudne szczury” – zaczęli traktować nas poważnie. Czas rozmów i deklaracji się skończył. Teraz muszą przemówić fakty.

I. Antypolski sabat

Premier Mateusz Morawiecki wygłosił w Strasburgu znakomite przemówienie. Dodajmy – znakomite przemówienie, którego nikt z adresatów nie chciał wysłuchać. To, co miało miejsce w Parlamencie Europejskim nie było bowiem żadną „debatą”, lecz sabatem połączonym z nagonką, a takie spektakle rządzą się swoimi prawami – scenariusz napisany jest z góry, role rozdane i nie ma mowy o żadnej wymianie argumentów czy choćby pozorowaniu merytorycznej dyskusji. W powietrzu mają latać obliczone na medialny efekt retoryczne kłonice i nikt nawet nie udaje, że chodzi o cokolwiek innego, niż zbiorowy wrzask mający na celu stłamszenie przeciwnika. Premier Morawiecki wprawdzie stłamsić się nie dał, ale z drugiej strony też chyba nie liczył na to, że przekona któregokolwiek ze swych adwersarzy.

Polska została wybrana z dwóch względów – bo jest w miarę duża, więc spacyfikowanie jej wywrze na wszystkich odpowiednie wrażenie i dlatego, że ma liczną i wpływową grupę zdrajców, cieszących się – co gorsza – autentycznym poparciem dwudziestu kilku procent „europejczyków polskiego pochodzenia”.

Proszę zwrócić uwagę na to, jak to wyglądało: Morawiecki mówił kolejno o potrzebie europejskiej solidarności wobec różnych wyzwań; o korzyściach jakie Zachód odniósł z poszerzenia UE i wspólnego rynku; o zagrożeniach związanych z naporem imigrantów na wschodnią granicę UE i rosyjską grą na podniesienie cen gazu; o podwójnych standardach stosowanych w UE wobec „starych” i „nowych” krajów członkowskich; o bezprawnym przekraczaniu przez unijne organy swych prerogatyw i stosowaniu przez nie języka gróźb i szantażu… Dalej przypomniał

0 podstawowej zasadzie konstytuującej Unię – że ma ona tylko tyle kompetencji, ile w traktatach przekazały jej kraje członkowskie (tzw. zasada przekazania) i że to one pozostają ostatecznym suwerenem. Co za tym idzie, prawo wspólnotowe ma pierwszeństwo przed ustawami krajowymi tylko w obszarach scedowanych traktatami na szczebel unijny. W przypadku wątpliwości decydujący głos mają konstytucje i sądy konstytucyjne poszczególnych państw – w tym kontekście premier przypomniał wyroki, jakie zapadły we Francji, Danii, Niemczech… a także w Polsce w latach 2005 i 2010, z których jasno wynika, że sądownictwo konstytucyjne krajów członkowskich pełni rolę kontrolną, zapobiegającą samowoli unijnych organów, w tym tzw. aktywizmowi sędziowskiemu TSUE, mającemu na celu pozatraktatowe poszerzanie swej jurysdykcji metodą interpretacyjnych łamańców. Podkreślił też role pluralizmu konstytucyjnego i porządków prawnych w ramach UE, jako podstawy suwerenności, oraz groźbę anarchizacji państwa wynikającą z orzeczenia TSUE zobowiązującego sądy do stosowania prawa unijnego przed Konstytucją oraz podważania statusu sędziów przez innych sędziów. Wreszcie, w ostatnim fragmencie przeszedł do kwestii „deficytu demokracji” i narastającego w ostatnich latach „europejskiego centralizmu” zaprowadzanego przez unijne instytucje dokonujące arbitralnych reinterpretacji zapisów traktatowych.

Dokonałem powyższego streszczenia, by uwypuklić jedno: żaden z przemawiających później oponentów nie zadał sobie trudu, by choć jednym zdaniem odnieść się do któregokolwiek z zarysowanych problemów. Dominowała postawa totalnej impregnacji i wyparcia. Wszyscy ci ujadacze wychodzili kolejno na mównicę z jednym zadaniem: wyszczekać przygotowane zawczasu przekazy, składające się na zbiorowy dyktat, którego kwintesencją była wypowiedź Ursuli von der Leyen: „należy odtworzyć niezależność wymiaru sprawiedliwości, zlikwidować Izbę Dyscyplinarną i przywrócić do pracy bezprawnie zwolnionych sędziów. Proszę to uczynić”. I pomyśleć, że ta bezczelna, epatująca teutońską butą Niemra, zawdzięcza swe stanowisko w znacznej mierze Polsce i osobistym zabiegom Mateusza Morawieckiego…

II. Gra o superpaństwo

Muszę przyznać, że lekturze tekstu przemówienia premiera Morawieckiego towarzyszyło mi poczucie deja vu. Niemal wszystkie obecne w nim wątki (no, może poza rytualnymi deklaracjami euro-lojalności) poruszaliśmy bowiem wielokrotnie w „Warszawskiej Gazecie” mając czasem poczucie rzucania grochem o ścianę – bo obserwując rządową politykę appeasementu można było odnieść wrażenie, że pisowscy decydenci, licząc na jakieś porozumienie z Brukselą, żyją w alternatywnej rzeczywistości. Dziś okazuje się, że w końcu do rządowych kręgów dotarło to, co dla wielu było oczywiste już od dawna: jakiekolwiek negocjacje z Brukselą są niemożliwe, bo po tamtej stronie nie ma i nigdy nie było jakiejkolwiek woli porozumienia, czy choćby gotowości do wysłuchania naszych racji – czego przebieg „debaty” (nie pierwszej zresztą, nawet już nie potrafię zliczyć tych antypolskich sabatów) oraz zacytowane przed chwilą słowa Ursuli von der Leyen są najlepszym dowodem. Jest tylko oczekiwanie bezwzględnego podporządkowania się i bezwarunkowej kapitulacji.

Gra bowiem nie toczy się tutaj o żadną „praworządność” – to tylko pretekst i teatr. Gra nie toczy się nawet o pieniądze, bo przecież Niemcy doskonale zdają sobie sprawę, że wstrzymanie Polsce eurofunduszy bije rykoszetem w ich własną gospodarkę. Wg byłego niemieckiego eurokomisarza Gunthera Oettingera z każdego przyznanego Polsce euro wraca do Niemiec 86 euro- centów, zatem polityka „głodzenia” ogłoszona przez niemiecką wiceprzewodniczącą PE Katarinę Barley oznacza automatycznie „głodzenie” niemieckich firm – co już jest przedmiotem niepokoju tamtejszych kręgów biznesowych. Całkiem niedawno Komisja Wschodnia Niemieckiej Gospodarki, zrzeszająca firmy działające na rynkach położonych na wschód od Niemiec, zaapelowała o kompromis i uruchomienie środków z Funduszu Odbudowy, gdyż „współfinansowane przez UE inwestycje są od 2004 r. ważnym czynnikiem napędzającym wzrost gospodarczy”. Skoro więc nie chodzi o praworządność, a Niemcy wstrzymywaniem Polsce funduszy same robią sobie krzywdę – to w czym rzecz?

Stali czytelnicy „Warszawskiej Gazety” nie będą zaskoczeni odpowiedzią, bo o tym również pisaliśmy wielokrotnie. Chodzi oczywiście o przyszły kształt Unii Europejskiej, która usiłuje metodą faktów dokonanych przepoczwarzyć się w superpaństwo. Ale na tym nie koniec, gdyż w tym superpaństwie ma zostać zachowana dotychczasowa „kolejność dziobania” – podział na kraje uprzywilejowane i podporządkowane; na kolonizatorów i eksploatowanych; na rozdających karty i wykonujących polecenia. Polska wraz z resztą naszego regionu została wytypowana do tej drugiej grupy – podporządkowanych peryferii, zaś kraje „starej” UE – do uprzywilejowanych. Żeby osiągnąć swój cel Bruksela wraz z krajami starej UE musi stłamsić jakiekolwiek suwerennościowe i podmiotowe aspiracje państw przeznaczonych do roli podrzędnej. I o to toczy się gra. Starcie z Polską to poligon doświadczalny i wstęp do zaprowadzenia tych starych-nowych porządków, a cała ta gadanina o obronie praworządności jest jedynie zawracaniem głowy dla naiwnych i próbą stworzenia pozorów, że nie chodzi o to, o co naprawdę chodzi. Polska została wybrana z dwóch względów – bo jest w miarę duża, więc spacyfikowanie jej wywrze na wszystkich odpowiednie wrażenie i dlatego, że ma liczną i wpływową grupę zdrajców, cieszących się – co gorsza – autentycznym poparciem dwudziestu kilku procent „europejczyków polskiego pochodzenia” sparaliżowanych mentalnie kompleksem niższości wobec europejskiej „centrali”. Te kolonialne kompleksy podszyte ojkofobią i ksenofilią powodują, że gotowi są oni wyrzec się polskiej tożsamości i jawnie popierać likwidację polskiego państwa. I na tym politycznym kapitale żeruje Bruksela.

III. Niech przemówią fakty

Premier Morawiecki swym wystąpieniem nakreślił swoiste non possumus, które powtórzył podczas czwartkowych i piątkowych spotkań z przywódcami unijnych państw na forum Rady Europejskiej. Teraz należyto stanowisko obronić, i to za wszelką cenę. Na początek powinniśmy ogłosić, że rezygnujemy z Funduszu Odbudowy i wycofujemy swoje gwarancje dla wspólnego unijnego długu – dodając, że gotowi jesteśmy również na kolejne, jeszcze bardziej radykalne kroki. To konieczny warunek, by unijni gangsterzy – brukselskie „brudne szczury” (przywołując słynną okładkę „The Sun”) – zaczęli traktować nas poważnie. Czas rozmów i deklaracji się skończył. Teraz muszą przemówić fakty.

POLSKA NIE DA SIĘ ZASTRASZYĆ

Mirosław Kokoszkiewicz

Kolejna niemiecka misja Tuska znowu może zakończyć się rozlewem krwi. Ta misja fiihrera polskiej opozycji opiera się na trzech filarach: ulicznych rozruchach, zagranicznej presji i finansowym szantażu. Celem oczywiście jest obalenie legalnej, demokratycznie wyłonionej władzy i postawienie niemieckiego polityka Tuska na czele polskiego rządu.

To jedno tytułowe zdanie jest według mnie najważniejsze i kluczowe w całym wystąpieniu premiera Mateusza Morawieckiego, które miało miejsce w ubiegły wtorek, 19 października, w Parlamencie Europejskim. W tym jednym zdaniu premier dał wyraźnie do zrozumienia, że w wojnie, jaką okupowana przez lewaków i liberałów Unia Europejska wydała polskiemu rządowi – wybranemu demokratycznie przez Polaków – nie mu już miejsca na żadne ustępstwa i kompromisy, które, jak dobrze pamiętamy, tylko rozzuchwalały Brukselę i Berlin. Działo się tak, ponieważ, jak nie raz przestrzegaliśmy na łamach „Warszawskiej Gazety”, każde ustępstwo i godzenie się na wtykanie nosa przez KE i TSUE w sprawy, których nie obejmują traktaty, odczytywane będzie jako powolna kapitulacja i zgoda na podporządkowanie się niemieckiemu basiorowi, który poczuł się samozwańczym samcem alfa i dla swojej drapieżnej watahy znakuje coraz rozleglejszy teren.

Muszę po raz pierwszy zgodzić się z fuhrerem opozycji, Donaldem Tuskiem, który podsumowując debatę w PE powiedział z satysfa keją: – Byliśmy świadkami zderzenia PiS-owskiego rządu ze ścianą.

To prawda, szef polskiego rządu zderzył się ze ścianą, ale zbudowaną z bezczelnych kłamstw, oszczerstw i manipulacji podszytych nieudolnie skrywaną pogardą i nienawiścią do wszystkiego, co konserwatywne, suwerenne i odporne na wpływy, pogróżki oraz szantaże tego szemranego neomarksistowskiego towarzystwa. Gdy patrzymy na to, kto atakował Polskę, trudno było uniknąć zderzenia ze ścianą. Cały ten spektakl był bardzo symboliczny, ponieważ odbywał się dokładnie w dniu, w którym 37 lat temu komunistyczne służby specjalne bestialsko zamordowały kapelana „Solidarności” bł. ks. Jerzego Popiełuszkę.

Nie po raz pierwszy polskiego premiera, a w czasach PRL-u młodego działacza antykomunistycznej Solidarności Walczącej, atakowali europosłowie: Leszek Miller, Włodzimierz Cimoszewicz i Marek Belka – towarzysze należący do komunistycznej zbrodniczej formacji odpowiedzialnej za zbrodnię popełnioną na ks. Jerzym i zwalczającej ludzi, którzy walczyli o suwerenną Polskę. Jak widać nic się nie zmieniło, choć te stare, śmierdzące, czerwone, komunistyczne onuce przemalowały się dzisiaj na eleganckich socjaldemokratów, a nowego pana upatrzyli sobie tym razem nie w Moskwie, ale w Berlinie, który to Berlin ku ich zadowoleniu ochoczo flirtuje z ich niedawnym sowieckim nadzorcą. Kolejna czerwona, komunistyczna Świnia i jednocześnie tajny współpracownik SB (formacji, która torturowała i zamordowała ks. Jerzego Popiełuszkę), nie skorzystał z okazji, aby chociaż tego dnia zamknąć komuszą mordę na kłódkę. Towarzysz Dariusz Rosati, bo o nim mowa, napisał naTwitterze:

– Dzisiejsze kłamstwa @MorawieckiM w Parlamencie Europejskim tozaprzeczenie wszystkiego o co walczył bł. J. Popiełuszko. To będzie haniebna karta w polskiej historii.

Nie może być nic bardziej porażającego, haniebnego i nieludzkiego, niż powołujący się na walkę i przesłanie ks. Jerzego stary, wredny komuch, który nigdy nie wyraził skruchy, a sadyzm jego ideowych kolesi z SB tak opisywała sekcja zwłok zamordowanego kapłana: wybite 3 zęby, połamanych 6 żeber, wyrwane 3 palce ręki, 61 ran kłutych szerokości 6 cm na całym ciele, połamany nos, wyrwane ucho, powyrywane włosy, przypalany, wyrwany język, duszony, zmiażdżone kolano, wyrwane paznokcie, siniaki od uderzeń pałką, utopiony.

Premier Mateusz Morawiecki wspomniał o symbolice dnia, w którym odbywała się debata w PE, choć pewnie nie był zaskoczony, że po tych czerwonych łajdakach oraz ich nowym politycznym towarzystwie spłynie to wszystko jak woda po kaczce. Jednak dobrze, że wypowiedział te słowa:

– Dziś jest symboliczny dzień, ważny dla Polski. 19 października zamordowano ks. Jerzego Popiełuszko. Solidarność i Solidarność Walcząca, której byłem członkiem, walczyła o wolność i demokrację, a niektórzy, którzy się tutaj wypowiadali, byli po kompletnie innej stronie. Myślę, że to też jest symboliczne, gdzie oni siedządzisiaj i gdzie siedzimy my.

19 października, czyli w dniu debaty w PE, minęła jeszcze jedna ważna rocznica. Jedenaście lat wcześniej były działacz PO Ryszard Cybą nakręcony mową nienawiści Tuska, jego partyjnych kolesi oraz wspierających ich mediów, zamordował w Łodzi działacza PiS, a drugiemu próbował poderżnąć gardło. Morderca nie ukrywał, że jego prawdziwym celem był Jarosław Kaczyński. Przypominam tę rocznicę szczególnie przewodniczącemu grupy poselskiej Europejskiej Partii Ludowej w PE, Manfredowi Weberowi, który w swoim wystąpieniu powiedział;

– Chcę podziękować wielu Polkom i Polakom, którzy wyszli na ulice. Pokazali, że jest inna Polska. Setki tysięcy pokazały swoje twarze na ulicach Warszawy i nie tylko. Chcę podziękować Donaldowi Tuskowi za to, że nawoływał do tych demonstracji. To byli prawdziwi patrioci z dumną polską flagą, ale również barwami europejskimi.

Ten wredny szwab nie dość, że cudownie rozmnożył demonstrantów, to jeszcze podziękował Tuskowi za skrzyknięcie tej ziejącej nienawiścią hołoty. Weber to recydywista, który nie pierwszy już raz gardzi wyborczym werdyktem Polaków oraz wspiera tych, którzy wybory po raz kolejny przegrali i od sześciu lat chcą obalić legalną władzę w Polsce. Władzę, która ma o wiele silniejszy, demokratyczny mandat, niż współrządząca w Niemczech partia CSU Webera. Jego wystąpienie to pogarda dla demokracji oraz Polski i Polaków. Przecież nigdy nie pozwoliłby sobie na złożenie podziękowań Ruchowi Żółtych Kamizelek we Francji, demonstrującemu przeciwko rządom Macrona. Oburzałby się, gdyby któryś ze znaczących europejskich polityków dziękował publicznie demonstrantom występującym przeciwko polityce kanclerz Angeli Merkel. Weberowi j wielkim kalafiorem zwisa to, że kolejna niemiecka misja Tuska znowu może zakończyć się rozlewem krwi. Ta misja ustanowionego przez Berlin fiihrera polskiej opozycji opiera się na trzech filarach: ulicznych rozruchach, zagranicznej presji i finansowym szantażu. Celem oczywiście jest obalenie legalnej, demokratycznie wyłonionej władzy i postawienie niemieckiego polityka Tuska na czele polskiego rządu. Weber to jeden z najbardziej aktywnych niemieckich politycznych szantażystów. Polskę i Węgry atakuje od dawna zgodnie z wytycznymi Berlina. Nie miał oporów, aby goszcząc w naszym kraju na zaproszenie opozycji, pyskować na polski rząd. Kiedy ten oszust i obłudnik mówił o wolności mediów w Polsce, to stawał w obronie niemieckich koncernów okupujących polski rynek medialny. Kiedy dzisiaj mówi o upolitycznieniu sądownictwa w Polsce, to udaje wariata, jakby nie wiedział, że w całej Unii najbardziej upolitycznione sądownictwo jest w Niemczech i Austrii.

Nie należy też dziwić się, że obok Niemców do największych kłamców wściekle atakujących Polskę i domagających się odebrania nam wszelkich funduszy należą przedstawiciele Holandii. Domagał się tego holenderski europo- seł, Peter van Dalen twierdząc, że:

– Kto chce w klubie pozostać musi akceptować reguły.

A jak do tych reguł stosuje się Holandia? Tamtejsi politycy nie lubią, kiedy premier Morawiecki ciągle piętnuje raje podatkowe w ich kraju, który, jak wiadomo, jest jednym z największych beneficjentów w UE. Dla przykładu, tylko dzięki jednej holenderskiej spółce gigant informatyczny Google wy- transferował na Bermudy 128 mld euro, unikającwten sposób zapłacenia 38 mld euro podatków. Na takich właśnie szemranych transakcjach zarabia Holandia, której władze denerwują się, kiedy ktoś im to wypomina. W przypadku

Holandii Bruksela jest bardzo wyrozumiała, choć takie praktyki uderzają najbardziej w klasę średnią i najbiedniejszych, o których rzekomo tak troszczą się europejskie, załgane elity. Miejmy nadzieję, że polski rząd wytrwa w twardym oporze i jak zapowiedział premier. Polska nie da się zastraszyć.

Pamiętajmy jednak, że kluczowa runda tego pojedynku stoczona została bez udziału kamer i błysku fleszy. Parlament Europejski nie jest ciałem decyzyjnym, więc przed nim na użytek gapiów każdy może do woli prężyć muskuły, wymachiwać pięściami i szczerzyć kły. Zobaczymy, co premier polskiego rządu osiągnął podczas rozmów z przywódcami państw członkowskich. Czy był równie stanowczy i nieprzejednany jak podczas wystąpienia przed PE? Pierwsze przecieki wskazują na twardą postawę premiera, ale pożyjemy, zobaczymy.

Na dłuższą metę niczego nie da się ukryć Tak więc wcześniej czy później: Po owocach ich poznacie (Mt 7,15-20).

Opracował: Leon Baranowski – Buenos Aires, Argentyna