Prześladowanie Rodowiczów

Jerzy Dąbrowski, DoRzeczy, nr 46, 15-21.11.2021 r.

Ubecy zabili Jana „Anodę” Rodowicza, zgniatając go w szafie. Potem prześladowali jego brata. Wsadzono go do więzienia z wyrokiem śmierci

Nagrodę Specjalną na XV Festiwalu Polonijnym „Losy Polaków” w listopadzie ubiegłego roku otrzymał film Małgorzaty Rodowicz i Jolanty Kessler przygotowany dla TVP pt. „Opowieści Rodowiczów”.

W dokumencie Rodowicz przybliża losy członków swojej rodziny.

Najbardziej znanym jest oczywiście jej stryj Janek Rodowicz. Pani Małgorzata zapamiętała go jako żywiołowego, młodego człowieka o niesamowitym poczuciu humoru. „Anoda” przyjeżdżał do Zalesia, gdzie wówczas mieszkała z rodzicami i siostrami. Zawsze nosił ją na barana po ogrodzie. Dzieci czekały na kolejne odwiedziny stryja.

„Anoda” od 1940 r. był w ZWZ, potem AK. W1943 r. przeszedł do batalionu „Zośka”. W akcji pod Arsenałem po raz pierwszy dostał Krzyż Walecznych. Za dowodzenie w natarciu na ulicę Młynarską, podczas powstania, otrzymał Virtuti Militari.

Po wojnie brał udział w ekshumacjach swoich kolegów z batalionu „Zośka” na Powązkach.

Przed świętami Bożego Narodzenia w 1948 r. dzieci widziały stryja po raz ostatni. Według oficjalnej wersji „Anoda” popełnił samobójstwo, wyskakując przez okno 7 stycznia 1949 r. w trakcie przeprowadzania go z aresztu. Ubecy przywieźli ciało Janka na cmentarz i kazali go pochować jako N.N. Pracownicy biura pogrzebowego rozpoznali go i poinformowali rodziców, w którym miejscu leży ich syn. Dzięki temu udało się przenieść ciało „Anody” do rodzinnego grobu.

Dopiero po latach ciocia Zońka, mama Janka, powiedziała Małgorzacie Rodowicz, jak naprawdę zginął jej stryj. Zastrzegła przy tym, aby nikt z rodziny, za jej życia, nie wyjawił tej prawdy. Jeden z ubeków będący przy przesłuchaniu Janka Rodowicza nie wytrzymał i powiedział rodzicom prawdę. Ubecy podczas przesłuchania ściskali ciało „Anody” w specjalnej szafie, która służyła do zadawania tortur. Żebra przebiły mu płuca…

ARESZTY I ZASTRASZANIE

Dwa miesiące po śmierci „Anody” uwięziono ojca pani Małgorzaty – Stanisława Rodowicza. Pracował wówczas w Wielkopolsce nad filmem zamówionym przez wiejską spółdzielnię. Jeszcze przed wojną był reżyserem i operatorem krótkometrażowych filmów dokumentalnych.

Tego dnia UB przeszukał dom w Zalesiu. Po 18-godzinnej rewizji funkcjonariusze zabrali wiele fotografii i dokumentów. Jednym z największych „dowodów” na zdradę ludowej ojczyzny był list wysłany z Berlina. Natychmiast po kapitulacji Niemiec Stanisław pisał do żony, że ktoś zaproponował mu przejście do Amerykanów. Pomyślał jednak, że nie mógłby zostawić swojej rodziny i trudno byłoby mu żyć z dala od ojczyzny. Stanisław Rodowicz wyjechał do Niemiec z Wytwórnią Filmową Wojska Polskiego zwaną popularnie Czołówką, z którą zaczął współpracować w 1945 r.

Nikt z domowników nie mógł zrozumieć powodu, dla którego ojciec pani Małgorzaty został aresztowany. Przez cały czas pobytu w więzieniu nie przedstawiono mu żadnych zarzutów. Kiedy prowadzono go z przesłuchania do celi, słyszał głosy żony, córek i teściów. Był przekonany, że jego najbliżsi są przetrzymywani w jednej z cel.

Strażnicy dyskutowali przy nim, że przez jego głupi upór i nieprzyznawanie się do winy grozi im niebezpieczeństwo. Okazało się, że głosy były nagrane. Chciano go zastraszyć i wydobyć w ten sposób zeznania. Do niczego się nie przyznał. Wypuszczono go po pół roku przetrzymywania w więzieniu Informacji

Wojskowej przy ulicy Oczki w Warszawie. Prawdopodobnie myślano, że sam doprowadzi śledzących go ubeków do ludzi, z którymi współpracował w czasie wojny.

17 lutego 1950 r. Stanisław Rodowicz został zatrzymany po raz drugi. Żona Krystyna dowiedziała się, że został aresztowany na polecenie Generalnej Prokuratury i przebywał w więzieniu przy ulicy Rakowieckiej.

Została sama z trojgiem małych dzieci. Od razu zaczęły się kłopoty finansowe. Szukała pracy, ale odpowiadano jej:

„Dla takich jak Wy nie ma u nas miejsca”. Robiła na drutach sweterki, które sprzedawała za niewielkie pieniądze. Pomagał jej 75-letni ojciec, który dzięki redaktorowi Wernicowi umieszczał swoje artykuły w „Tygodniku Powszechnym”.

Raz na trzy tygodnie, w poniedziałek, Krystyna Rodowicz chodziła na ulicę Kozią, gdzie mieściła się Generalna Prokuratura. Tam trzeba było odstać cztery- pięć godzin w kolejce, aby dowiedzieć się, że „śledztwo ciągle trwa” i nakazywano przyjść za trzy tygodnie. Wreszcie przygotowano akt oskarżenia i proces odbył się 20 września 1950 r.

Rodowiczowi zarzucano współpracę z Niemcami w czasie wojny i udział w zamordowaniu komunistów: Pawła Findera i Małgorzaty Fornalskiej, byłej kochanki Bieruta.

W 1953 r. ojciec pani Małgorzaty napisał w liście do swojego brata Władysława: „Po raz pierwszy od dnia otrzymania wyroku byłem w stanie, uwziąwszy się, przeczytać jednym tchem ten stek bzdur i obrzucania błotem, jakim jest ten wyrok. Nigdy, ani razu, nie przeczytałem go w całości. Dopiero przepisywanie zmusiło mnie do tego, ale byłem przy tym zupełnie wytrącony z równowagi i właściwie chory”.

Jako świadek obrony w procesie Stanisława Rodowicza wzięła udział córka ukrywającego się w ich domu podczas okupacji Żyda – dr. Marcelego Lands- berga, Elżbieta Szaniawska. Jednak na rozprawie nie pozwolono jej mówić o zasługach Stanisława Rodowicza i kazano jej wyjść z sali.

O prawdziwym powodzie aresztowania i skazania na karę śmierci oskarżony nigdy się nie dowiedział. Możemy się jedynie domyślać, że stalinowski aparat bezpieczeństwa chciał go zabić w „majestacie prawa” za jego pracę dla Armii Krajowej w czasie wojny.

UKRYTA RADIOSTACJA

W latach 30. Stanisław Rodowicz ukończył Szkołę Podchorążych Łączności w Zegrzu i Politechnikę Gdańską. We wrześniu 1939 r. jako zastępca szefa łączności bronił twierdzy Modlin. W pierwszych miesiącach wojny przedstawiciel ŻWZ zaproponował mu zorganizowanie łączności radiowej pomiędzy krajem a sztabem Naczelnego Wodza w Londynie. Do jego domu przy ulicy Fortecznej 4 w Warszawie sprowadzano przenośne radiostacje, a także trzyczłonową radiostację bateryjną z 1938 r„ która służyła największemu na świecie balonowi stratosferycznemu „Gwiazda Polski”. Ojciec pani Małgorzaty od razu zabrał się do konstruowania skrytek na odbiorniki. Wraz ze swoim szwagrem, Michałem Nałęcz-Dobrowol- skim, zaczęli planować budowę ukrytego w fundamentach domu pomieszczenia. Projekt uzyskał akceptację komendanta głównego ZWZ, płk. Stefana Roweckiego „Grota”. Z początkiem grudnia do domu przy ulicy Fortecznej przychodziło coraz więcej radiotelegrafistów zaangażowanych w prowadzenie nasłuchu radiowego. Nawiązano pierwsze połączenia z Budapesztem, Tuluzą i Bukaresztem.

W 1940 r. uzyskano łączność z Naczelnym Dowództwem w Stanmore. Aby usprawiedliwić obecność wielu ludzi w domu, w jego piwnicy urządzono wędzarnię. Na wiosnę odwiedzający „klienci wędzarni” pomagali wykopywać ziemię spod fundamentów i wynosić ją pod osłoną nocy do ogrodu. Tak 600-metro- wa działka została podniesiona na całej swej powierzchni o pół metra.

Przygotowywane w piwnicy pomieszczenie, w którym miała stanąć radiostacja, nabierało kształtów, a Stanisław Rodowicz nie rozstawał się z książkami

Edgara Wallace’a, angielskiego autora kryminałów. Bohaterowie tych sensacyjnych powieści, które tak wnikliwie studiował, znikali za poruszającymi się ścianami i chowali w skrytkach przed tropiącymi ich stróżami prawa. Te opisy urzeczywistniły się dzięki budowniczym pomieszczenia na radiostację, którą po zamontowaniu przewodów wentylacyjnych przeniesiono do podziemi. Po przekręceniu kapiącego kranu skomplikowany mechanizm bezszelestnie przesuwał ogromną betonową misę i otwierał wejście do zakamuflowanej kryjówki. Nazwano ją „Łodzią Podwodną” – od wąskiego kształtu pomieszczenia i sposobu uruchamiania wejścia. Figurka św. Barbary, patronki podziemi, wykonana przez jednego z przodków Rodowiczów, „chroniła” wejścia. W środku zgromadzono zapasy żywności, doprowadzono wodę i energię elektryczną, którą kradło się Niemcom z ulicznego kabla. Kiedy zabrakło prądu, radiostacja działała dzięki bateriom własnej produkcji. W domu zainstalowano podsłuchy, aby wiadomo było w „Łodzi” co dzieje się „na powierzchni”.

Przez cały czas okupacji Niemcy nie znaleźli miejsca ukrycia tajnej radiostacji, choć przy Fortecznej 4 wiele razy pojawiały się samoloty zwiadowcze i samochody wojskowe przeznaczone do wykrywania urządzeń nadawczych. Niemieccy żandarmi rewidowali przechodniów, w okolicznych domach zrywali linie telefoniczne i przewody elektryczne. Opukiwali ściany. Byli nawet w domu Rodowiczów, jednak nigdy nie znaleźli sekretnego przejścia.

Dopiero po wkroczeniu Armii Czerwonej do Warszawy w styczniu 1945 r. złapany przez nich Stefan Szelestowski, mistrz olimpijski, zaangażowany w działalność konspiracyjną, który w listopadzie 1944 r. wyprowadził dr. Landsberga z Fortecznej, ratując się przed oskarżeniem go o współpracę z Niemcami, wydał Sowietom „Łódź Podwodną”. Zabrali też wszystkie wartościowe rzeczy, które się tam znajdowały.

KARA ŚMIERCI

NKWD nie zapomniało o ojcu pani Małgorzaty, a Urząd Bezpieczeństwa Publicznego powiązał Stanisława Rodowicza z innymi członkami rodziny i AK-owcami walczącymi o niepodległość w czasie wojny.

W sfingowanym procesie, któiy odbył się 20 września 1952 r., Stanisław Rodowicz został skazany na karę śmierci. Jego żona robiła wszystko, by ratować męża. Nie dopuszczono jej jednak przed oblicze Bieruta. Błagała też o pomoc sędziego Tomsika, byłego tramwajarza, który podpisał się pod wyrokiem skazującym.

Pani Krystynie udało się odwiedzić w domu prezesa Sądu Najwyższego – Wacława Barcikowskiego – co w pewnym stopniu wpłynęło na zmianę wyroku.

Pod koniec maja 1953 r., czyli dwa miesiące po śmierci Stalina, Rada Państwa zdecydowała się zamienić karę śmierci na dożywocie. Potrzeba było jeszcze kilku lat życia w niepewności, żeby ojciec pani Małgorzaty wyszedł na wolność. Udało się to dopiero w roku 1956.

Więzienie nadwyrężyło jego zdrowie. Pomimo choroby serca dużo pracował w Spółdzielczej Wytworni Filmowej, której był współzałożycielem. Udzielał się też społecznie jako instruktor filmowy w Pałacu Młodzieży w Warszawie. Wymyślił i zaprojektował ruchome laboratorium filmowe w autobusie, które bardzo przydało się podczas Wyścigu Pokoju.

Konspiracja i więzienie zmieniły go. Dlatego nie mógł się odnaleźć w nowej rzeczywistości. Jak mówi jego córka – „był za dobry” i m.in. pożyczał pieniądze ludziom, którzy nigdy ich nie oddawali.

Nie przeżył drugiego zawału. Zmarł w 1969 r. w wieku 58 lat.

Opracował: Jarosław Praclewski Solidarność RI, numer legitymacji 8617, działacz Antykomunistyczny