Wojciech Cejrowski korespondencja z USA

Po Męsku

DoRzeczy, nr 22, 29.05-4.06.2023

Jak należy rozmawiać z muzułmanami? Po męsku. Twardo. Inna rozmowa prowadzi donikąd. To kwestia kultury, przyzwyczajeń, obyczajów. Po męsku i twardo niekoniecznie oznacza wrogość i konflikt. Żeby cię muzułmanie chcieli słuchać, muszą cię szanować, a szanują tylko tych, którzy z nimi gadają po męsku. Dlatego pan Duda w rozmowie z muzułmanami nie załatwił nic, a taki… Erdogan lub jakiś Fidel Castro albo Putin załatwi przynajmniej tyle, że go wysłuchają z uwagą i wezmą pod rozwagę to, co mówił.

A z tymi z Afganistanu? Jak rozmawiać z talibami? Albo wcale, albo z pozycji siły, czyli tak, jak oni rozmawiają pomiędzy sobą. Rżną się w okrutny sposób z powodu pastwisk dla owiec i kóz. Raz do roku odbywają wojny o pastwiska i kto taką wojenkę wygra, ten ma pastwiska, a kto przegra, ten się szykuje do kolejnej wojny za rok, a na razie zżera swoje zdychające kozy, które nie mają co jeść. Dlatego żadne „zabiegi dyplomatyczne” w takiej kulturze nie mają sensu. Grzeczne rozmowy z kimś, kto właśnie rozwalił swojego kuzyna z powodu pastwiska? No przecież od razu wiadomo, że to bez sensu.

***

A jak z nimi gadał Tramp? Z okazji kampanii wyborczej w USA wypłynęła jedna taka rozmowa. Tramp gadał z talibami SKUTECZNIE, a skutek był taki, że przez 18 miesięcy nie zginął żaden amerykański żołnierz – zamachy ustały do zera. Na czym polegała tamta rozmowa?

Najpierw Tramp zrzucił im na głowę największą bombę konwencjonalną, jaka istnieje. (Kolejne, większe, są już atomowej. Nie celował w nic konkretnego – rozwalił pastwiska i kozy, bo to rozumieją. A potem sprawnie dogadał się z przywódcą Talibanu, Abdulem. Dogadał się, że Amerykanie z Afganistanu wyjadą, ale zatrzymają sobie na zawsze lotnisko Bagram i bazę wojskową dookoła, czyli coś, co sami zbudowali na pustym afgańskim polu. To lotnisko leży o jedną godzinę lotu od miejsca, gdzie Chiny produkują swoje pociski nuklearne. Jest punktem tak samo strategicznym, jak baza Guantanamo na Kubie.

W tamtej rozmowie o zakończeniu afgańskiej wojny Abdul zwracał się do Trampa per „ekscelencjo”, choć oficjalnie taki tytuł Trampowi nie przysługiwał. Natomiast Tramp zwracał się do Abdula per .Abdulu”.

Abdul do Trampa: Ekscelencjo…

Tramp do Abdula: Słucham, Abdulu.

Abdul: Ekscelencjo, czemu mi Pan przysłał fotografię mojego domu?

Tramp: Sam się domyśl, Abdulu.

***

W podobny sposób Tramp rozmawiał z Putinem i dzisiaj już nawet lewackie media uważają, że taka forma rozmowy jest właściwa, ale wtedy… Wtedy rozpętało się pandemonium, że Tramp się z Putinem DOGADUJE. Formalnie prawda, bo, owszem, „dogadali” się, ale na podobnej zasadzie, co z Abdulem.

Najpierw Tramp zablokował Ruskim gazociąg Nord Stream 2, a potem się spotkali pogadać o Ukrainie. Tramp wysłuchał roszczeń Putina, że

Ukraina to kolebka Rosji, carów, Cerkwi, pierwsza ruska stolica była w Kijowie i tak dalej.

A potem Tramp powiedział Putinowi, że wszystko rozumie, ale nic z tego – po męsku. Jeżeli najedziesz Ukrainę, to ci zrobię coś „brzydkiego” – powiedział Tramp. Na co Putin: Nic „brzydkiego” mi nie zrobisz. Tramp spokojnie i po męsku: Zrobię.

Putin nie bardzo wierzył, ale… „nie bardzo” oznaczało w tym przypadku że „Tramp na 90 proc, nic mi nie zrobi, no ale istnieje jeszcze to niewiadome 10 proc.”. Za czasów Trampa Rosja siedziała cicho i wojny nie było. Za czasów Trampa również Chiny zachowywały się poprawnie, jeżeli chodzi o Tajwan, bo na temat Tajwanu rozmowa była taka jak z Abdulem i Putinem; i wystarczało 10 proc, niepewności.

Dziś w Białym Domu nie ma mężczyzn, Ameryka z nikim nie prowadzi męskiej rozmowy. W NATO też nie widać mężczyzn gotowych na męskie rozmowy z kimkolwiek.

***

Wróćmy na chwilę do Afganistanu i jeszcze do Iraku. Ameryka obiecała Polsce, że w zamian za nasz koalicyjny wkład dostaniemy konkretne inwestycje na tamtym terenie. Czy ktokolwiek z polskiego rządu rozmawia teraz po męsku z administracją Bidena o pieniądzach za tamte wojny? No bo skoro wojna w Iraku została „zrobiona” na bazie fałszywych papierów (żadnej broni masowego rażenia w Iraku nigdy nie było, a to był powód rozpoczęcia tamtej wojny), a wojna w Afganistanie została zakończona ucieczką na rozkaz Bidena i porzuceniem sojuszników, to w obu tych przypadkach jest o czym gadać.

Po męsku byłoby się teraz upomnieć o jakieś dochodowe koncesje, no choćby o zezwolenia na pracę dla Polaków w USA.

***

Krzysztof Skowroński zadał mi w Radiu Wnet trudne pytanie: Wolisz, żeby wygrał Putin czy Zełenski? Przenieśmy to pytanie do Ziemi Świętej (bo te wojny są do siebie podobne) – czy wołałbyś, żeby wygrali Żydzi czy Palestyńczycy? Każda z odpowiedzi oznacza wykończenie drugiej strony. Wolisz, żeby Żydzi wykończyli Pale- styńców czy żeby Harnaś zrobił Żydom dragi Holokaust?

Pytania o to, kogo byś wołał jako zwycięzcę, mają sens w rozgrywkach sportowych, ale tu rozmawiamy o rozgrywce wojennej. Zastanów się, co oznacza dla Polski i świata zwycięstwo Żeleńskiego (czyli odpowiedź „poprawna”). Zwycięstwo Żeleńskiego oznacza, że Rosja została pokonana, mocarstwo atomowe padło. Zanim padnie, będzie się bronić WSZYSTKIM, co ma, czyli zwycięstwo Żeleńskiego oznacza, że mieliśmy do czynienia z konfliktem nuklearnym, który Rosja jakoś przegrała. Ktoś uważa inaczej? Zełenski pokona Rosję? Jak? Wjedzie do Moskwy, zbombarduje Kreml, naruszy granice i zagarnie terytoria Putina? W każdym z tych przypadków Ruscy odpowiedzą siłą i jeżeli nie będą mieli już żadnej innej siły, to użyją swojej siły atomowej.

Tramp na to pytanie odpowiedział tak: Zamiast się zastanawiać, kto ma wygrać, należy tę wojnę natychmiast zatrzymać, bo po obu stronach giną ludzie i rozmawiamy o synach, ojcach, mężach, o dzieciach i cywilach… W tej sytuacji najlepszym rozwiązaniem byłoby, gdyby nikt tej wojny nie wygrał.


System

DoRzeczy, nr 21, 22-28.05.2023

Koleżanka nanosi poprawki do wznowienia mojej książki „Rio Anaconda” i napisała mi tak: „Doszłam do rozdziału SYSTEM. Czytam i oczom nie wierzę. Przecież to jest wypisz wymaluj obecnie panujący SYSTEM w kraju nad Wisłą! Jakim cudem przewidziałeś to 17 lat temu?:)))) No dobra – tu nie trzeba nic przewidywać, bo jak świat światem, pewne systemy tak działają, niezależnie od szerokości geograficznej. Tylko że 17 lat temu to była ciekawostka z Kolumbii. A teraz…”.

***

System jest prosty; powszechnie znany i społecznie akceptowany w całej Ameryce Łacińskiej: politycy w stolicy zabiegają o pieniądze na rozwój przygranicznej prowincji. Trzeba zasiedlić pustkowia! – argumentują. – Wzmocnić gospodarczo. Tam jest wielki potencjał, trzeba go tylko uruchomić.

W wyniku takiej gadki przeznacza się publiczne pieniądze na most, na drogę, na budowę szkoły… Znaczna część tych pieniędzy trafia wkrótce do prywatnych kieszeni polityków, bo wszystkie firmy, które prowadzą jakiekolwiek prace na zlecenie władz, należą do żon i braci polityków. Oczywiście nieoficjalnie. A oficjalnie: •politycy opowiadają (a nawet pokazują raporty], jak to wielkim wysiłkiem zbudowano drogę, most, szkołę… To prawda – wysiłek był wielki, bo trzeba się sporo namęczyć, by wymurować szkołę bez używania cementu. I cóż z tego, że deszcze wkrótce zniosą zbyt słabo umocnione drogi, że zawalą się źle zbudowane mosty, że szkoły wymurowane z piasku legną w gruzach? Cóż z tego? Przecież polityk zarobi wtedy drugi raz za to samo – zażąda w stolicy kolejnych kwot na niezbędne poprawki, remonty, reperacje… i na utrzymanie placówki przyczółkowej, w którą zainwestowaliśmy już przecież tyle publicznych środków i społecznego wysiłku.

Firmy rodzinne z zasady budują na pozór – tylko po to, by przy tej okazji rozkradać, co się da. Przecież i tak nikt nie sprawdzi, ile cementu ostatecznie zużyto. Można jedynie sprawdzić, ile go dostarczono. I można się przy tej okazji dziwować, co to za cud gospodarczy na tym naszym zadupiu, że nagle tyle bogatych firm powstało i tylu lokalnych bogaczy. Dziwować się można, owszem, ale lepiej tego nie robić. Poza tym nikt z miejscowych się niczemu nie dziwuje, bo wszyscy doskonale wiedzą, jak działa system. Wielu się cieszy, bo dostali robotę u nowych bogaczy.

***

System nie istniałby, gdyby nie uboga ludność. Chłopi bez ziemi, bez butów, bez wykształcenia, bez szans na poprawę losu, ale za to bogaci w dzieci. To oni stanowią uzasadnienie systemu. Dla nich buduje się te wszystkie szkoły, drogi oraz mosty i do nich trafia też pewien procent publicznych pieniędzy wypłacanych jako zapomogi.

Biedni chętnie przyjmują każdą pomoc i honorowo odpłacają się darczyńcy tą drobniutką przysługą, o którą darczyńca poprosił, a która przecież nic nie kosztuje – wystarczy wrzucić kartkę wyborczą do skrzyni owiniętej flagą. Tak to działa.

Prowincjonalna biedota to minimaliści i jeśli nie burczy im w brzuchu, to nie pracują; jeśli nie leje im się na głowę, to nie reperują dachu; a kiedy kiwa się stół, nie naprawiają go, tylko podkładają pod nogę zwinięty papierek. Są ludzkim odpowiednikiem leśnego drapieżnika, który całe dnie odpoczywa na gałęzi. Nie wydatkuje energii na niepotrzebne zabiegi – ogania się tylko od much i czeka, aż mu zaburczy w brzuchu. Dopiero wtedy zrywa się do aktywności – poluje – ale nie czyni dodatkowych wysiłków, żeby jego pożywienie było mniej monotonne lub bardziej smaczne. Drapieżnik zje, co mu się akurat trafi. I raczej nie odkłada na potem, bo przecież najlepszym schowkiem na jedzenie jest własny brzuch. Nawet w sytuacji, gdy grozi to chwilowym przepełnieniem.

Biedni na prowincji doskonale rozumieją ideę obżarstwa (fiesta, wesele), ale coś takiego jak praca na zapas jest obce ich naturze. Bo po co komu zapasy, gdy zawsze można sobie pójść do lasu lub nad rzekę, lub do urzędu gminy?

Pieniędzy z rządowej pomocy wystarcza na wegetację (tak jest zresztą skalkulowana – żeby na wegetację starczyło). Dopóki brzuchy pełne, dopóty ludzie na prowincji nie mają potrzeby się uaktywniać (i tak jest najlepiej, bo po co komu chłopskie ruchawki?). Aktywność gospodarcza to, z ich punktu widzenia, bezsensowny wysiłek. Co by t< dało? Stać by nas było na jędze nie większej ilości tego samegi Albo moglibyśmy sprzedać nadwyżki? Gdzie? I co potem? Mielibyśmy pieniądze, żeby kupić trochę więcej jedzenia. Toż to bez sensu!

Oczywiście zamiast jedzenia można sobie kupić lepszą koszulę. Tylko na co komu lepsza koszula, gdy nie ma w niej dokąd chodzić? Marzenia o posiadaniu coraz lepszych rzeczy albo o jedzeniu coraz smaczniejszych posiłków to koncepcje miastowe – obce metyskim wieśniakom.

***

Tak opisałem wtedy system. Jest prosty, powszechnie znany i akceptowany w całej Ameryce Łacińskiej. Przy czym akceptacja nie oznacza entuzjastycz- niej zgody, chodzi raczej o ten rodzaj rezygnacji i pogodzenia się z losem, który towarzyszy nieuleczalnym chorobom – z tym „jakoś trzeba żyć”. Podobnie jest dziś w Polsce.

W latach 90. mieliśmy IMPET – ludzie parli do przodu, korzystali z pojawienia się kapitalizmu, chcieli więcej, lepiej.

Po wejściu do Unii impet opadł – 2 min ludzi wyjechało na Wyspy w poszukiwaniu lepszego życia. To był DOWÓD, że bycie w Unii wcale nie poprawia naszej sytuacji, wbrew temu, co opowiadają politycy. Ludzie wiedzieli lepiej i zagłosowali butami – poszli żyć za granicę, a Polska stopniowo stała się prowincjonalną kolonią.

Uważam, że nasza obecna sytuacja w ramach Unii przypomina życie w zaborze austro-węgierskim (tam też mieliśmy trochę autonomii). Mocarstwa prą do wojny i wciągają nas do niej. Po wojnie będzie kolejna szansa na niepodległość. Każde pokolenie musi wywalczyć własną – darmo nie dają.

Opracował: Leon Baranowski, Buenos Aires, Argentyna