Nie obrażam, czekam i sprawdzam

Z Grzegorzem Płaczkiem, fotografikiem i blogerem rozmawia Jan Pospieszalski, DoRzeczy, nr 32, 9-15.08.2021 r.

JAN POSPIESZALSKI: Moje życie gwałtownie zmieniły stan wojenny i Smoleńsk. W obu przypadkach mieliśmy do czynienia z pochodzącym z zewnątrz silnym wstrząsem, po którym życie biegnie już inaczej. Czym dla ciebie było pojawienie się pandemii?

GRZEGORZ PŁACZEK: Dla mnie i dla mojej rodziny pandemia jest jak wybuch wulkanu. Kompletna zmiana zawodowa, społeczna… a przy tym odkrycie ludzi, grup, środowisk, które nie zgadzają się z oficjalną narracją…

Ale zanim doszło do tych nowych spotkań, jaka była twoja pierwsza reakcja?

Pojawił się strach. Lęk o życie, o rodzinę. Mieszkamy w jednym domu ze starszymi rodzicami. Wystarczyło włączyć telewizję, aby mieć wrażenie, że za chwilę wszyscy umrzemy. Ale później zaczęły się pojawiać pytania i uzasadnione wątpliwości, które trwają do dziś.

A co z pracą?

Niemal wszystko się urwało – przewartościowało. Razem z moją żoną, Alą, jesteśmy fotografami. Prowadziliśmy szkolenia dla Akademii Nikona, pisaliśmy książki, fotografowaliśmy w odległych zakątkach świata – żyliśmy. W ciągu jednego dnia okazało się, że nie mogę robić tego, co robiłem 20 lat, co potrafię i kocham. Myślałem, że „zawieszenie” potrwa krótko – czekałem. Do momentu, gdy w listopadzie 2020 r. 29-letni wiceminister finansów pan Piotr Patkowski powiedział, że muszę się przebranżowić. Spędziłem lata, szkoląc się i… nagle musiałem się zatrzymać i zapytać siebie, co dalej. Pan premier Morawiecki prosił o 100 dni solidarności – ja naliczyłem już 400 dni i nic.

Zostałeś odcięty od źródła dochodów, jak sobie radzisz? Bo te 100 dni solidarności rozciąga się jak guma.

Zaczynam panikować, bo zdałem sobie sprawę, że dotychczasowe życie szybko nie wróci (o ile kiedykolwiek wróci). Więc muszę znaleźć inny model, żeby dbać o bezpieczeństwo mojej rodziny. Patrzę na żonę, która także jest bez pracy i próbuje odnaleźć się w nowej dla nas wszystkich rzeczywistości.

A może trzeba posłuchać ministra? Przecież nie musisz do końca życia robić zdjęć. Może powinieneś zacząć wysyłać CV?

Na spokojnie. Jestem po marketingu i zarządzaniu. Byłem stypendystą na Ohio State University. Były jeszcze studia doktoranckie w SGH. W międzyczasie przygoda w Parlamencie Studentów RP, nagroda dla szczególnie uzdolnionego studenta śląskich uczelni za rok 1999, stypendium Fundacji Edukacyjnej Przedsiębiorczości, praca w Komitecie Badań Naukowych czy Ministerstwie Nauki i Informatyzacji, współpraca z Dyrekcją Generalną ds. Przedsiębiorstw w Unii Europejskiej i KPRM. Miałem też możliwość robienia doktoratu w USA, ale moja mama bardzo nalegała i przekonała mnie, że moje miejsce jest w Polsce. Wróciłem.

To mama przekazała ci ten zwrot, którym witasz się na swoim profilu: „Droga Polko, drogi Polaku”? Czy bycie Polakiem to dla ciebie ważne?

Tak. W życiu miałem możliwość odwiedzić kilkadziesiąt różnych krajów i wszędzie dobrze, gdzie nas nie B ma… Przypominam sobie takie zdanie: „Często nie wystarcza nam los darowany”. Szukamy ciągle czegoś lepszego, a ja s chcę żyć w Polsce. Mamy wspaniałych ludzi, osiągnięcia, przepiękną historię, głębokie tradycje i powinniśmy o tym pamiętać i uczyć młodych, by nie dali sobie narzucić tej nowomowy, która przychodzi z Zachodu.

To dlatego w wizytówce internetowej akcentujesz nazwę swojej gminy – Kobiór? Było Ohio, była Warszawa, a ty wybierasz powrót na Śląsk?

Za miłością, za żoną, za rodzinną tradycją. Tutaj, na Śląsku, w moim domu, mimo że możesz pomalować ściany na kolor, jaki chcesz, i tak pytasz rodziców, co o tym myślą, bo masz poczucie przynależności do kultury, w której starszyzna się liczy. Promuję Kobiór, żeby pokazać, że mieszkając w małej gminie (4,8 tys. mieszkańców), można mieć głębokie poczucie sensu swoich działań.

Ale wróćmy do początków – jest marzec ubiegłego roku. Słyszymy: zostań w domu, nic nie rób, nie spotykaj się… Kiedy pojawia się myśl: „Dosyć tego! Nie będę siedział bezczynnie”?

We wrześniu 2020 r., kiedy opublikowałem pierwszy post na FB z odpowiedzią z Ministerstwa Zdrowia. Zadałem pytanie, w trybie dostępu do informacji publicznej, ilu z nas zmarło na COVID-19 od początku pandemii.

Ilu?

Do 9 września 2020 r. zmarły 292 osoby! W ciągu sześciu miesięcy na COVID-19, bez chorób współistniejących, zmarły w Polsce 292 osoby.

Dlaczego postanowiłeś o to pytać?

Żeby zweryfikować doniesienia mediów społecznościowych i zestawić je z liczbami z konferencji prasowych, na których straszy się nas licznymi zgonami i śmiercionośnym wirusem.

I zdjęcia ciężarówek z trumnami z Bergamo, i masowe groby na Long Island?

Tak. Wszyscy to widzieliśmy. Przecież mieliśmy wrażenie, że umierają miliony osób. Napisałem więc, jako obywatel, do urzędu z prośbą o informacje. Choć tak naprawdę nie liczyłem na odpowiedź.

I gdy dostałeś odpowiedź, co pomyślałeś?

Że coś tu jest nie tak. Jeżeli od marca do września 2020 r. na straszną chorobę zmarły w Polsce 292 osoby, a tygodniowo w Polsce umiera ok. 8. tys., to pojawił się u mnie dysonans poznawczy. Zacząłem wysyłać kolejne pytania, dużo czytać i robiłem notatki. To trwa do dziś. Na przykład jeżeli pan premier mówił, że za trzy tygodnie czeka nas trzykrotny wzrost zachorowań, to zacząłem takie informacje spisywać i potem sprawdzać.

I był wzrost?

Nic podobnego! Albo w październiku 2020 r. – masowe demonstracje na ulicach i tysiące ludzi, ramię w ramię, bez maseczek. W telewizji minister zdrowia ostrzegał, że w ciągu 10 dni wzrosną i zakażenia. Czekam i sprawdzam. Zamiast zatkanych szpitali mamy spadek zachorowań. Gdzie tu logika? Gdzie skutek i przyczyna? Wysyłam kolejne zapytania o podstawy naukowe obostrzeń i lockdownu. Okazuje się, że ani Ministerstwo Zdrowia, ani GIS nie mają badań. Uzasadnień też nie potrafią wskazać. Łącznie, do ministerstwa, KPRM i do różnych urzędów administracji publicznej, wysłałem ponad 200 zapytań. Zacząłem publikować to wszystko na moim profilu i ruszyła lawina. Tysiące ludzi zaczęło udostępniać moje wpisy i pojawiło się morze komentarzy. Nie mogłem uwierzyć, że to naprawdę się dzieje. Przecierałem oczy ze zdumienia.

Co wtedy pomyślałeś?

Że z tymi wątpliwościami nie jestem sam. Że jest bardzo dużo ludzi, którzy myślą podobnie, i że warto ich skomunikować, zjednoczyć.

Od razu miałeś ten pomysł?

Od razu. Intuicyjnie poczułem, że to trzeba zrobić. Widziałem, jak zagubieni ludzie odzyskują poczucie podmiotowości i wspólnoty. Kibicują mi, bo przecież pytam ważnych ministrów w ich imieniu. Dali mi sygnał, że to, co robię, jest potrzebne.

Czy masz jakieś doświadczenie, np. czy byłeś drużynowym w harcerstwie?

Nie. W czasie studiów byłem wiceprezydentem Europejskiego Forum Studentów, jednak z działalnością społeczną nie miałem nic wspólnego. A teraz poczułem, że mogę pomóc ludziom, środowiskom – Polakom. To coś bardzo dziwnego.

Nie chcę, aby zabrzmiało to w sposób megalomański. Trudno mi o tym mówić. Staram się tworzyć przestrzeń dialogu. Rozmawiam z dyrektorami, posłami i z prostymi ludźmi. Od początku wyszedłem z założenia, że nie chcę nikogo obrażać. Mamy dość inwektyw i obrzucania się błotem.

No coś ty! Przecież spór jest naturą demokracji.

Spór, ale nie agresja. Ja wolę inny świat. Chcę, żebyśmy się dzielili miłością, żebyśmy próbowali działać wspólnie. Ktoś powie, że to naiwne, ułuda, ale ja próbuję.

W mediach raczej na to nie licz. Konflikt nakręca oglądalność. Zaprasza się ostrych oponentów i jest jazda. Coś o tym wiem…

Mnie na tym nie zależy. Nie walczę o oglądalność. To nie wynika z chęci zysku… Trudno mi to wytłumaczyć.

Czyli nie miałeś planu? To nie był plan?

To nie był plan. I ja dalej nie mam tego planu. Spróbuj zrozumieć… ja po prostu daję się ponieść tej fali.

Pojawia się fala i ty, jak surfer, wskakujesz na deskę, a ona cię niesie?

Płynę na tej fali i nie wiem, czy się za chwilę nie zderzę z jakąś skałą lub nie zostanę wyrzucony na brzeg, osamotniony. Nie wiem… A może za chwilę będę miał kilku surferów obok siebie? Ja płynę i czuję, i wiem, że nie jestem sam.

Kiedy spostrzegłeś, że nie możesz się cofnąć? Że to punkt zwrotny?

Gdy zgłosiły się do mnie poważne stowarzyszenia, ludzie z pierwszych stron gazet, prosząc o wykorzystanie któregoś z moich urzędowych pism do swoich opracowań. To mnie przeraziło, ale też potwierdziło, że robię coś ważnego.

I dlatego powstała książka „#ToSieSamoKomentuje”?

Książkę pisałem z myślą o mojej pięcioletniej córce. Wiedziałem, że jeżeli ja tego nie spiszę i nie pokażę tych absurdów, to Hanka za 20 lat nie uwierzy, że takie rzeczy się działy.

Czyli?

Wszechobecne budowanie poczucia strachu. Kłamstwa wypowiadane przez osoby publiczne przed kamerami, bez zmrużenia oka. Ograniczanie wolności, tworzenie podziałów i brak debaty dotyczącej fundamentalnych kwestii.

Pytam np., skąd pan minister zdrowia wie, ilu Polaków nabyło odporność, jeśli GIS w swoim piśmie z 24 maja 2021 r. twierdzi, że nie ma danych dotyczących liczby osób, które przeszły bezobjawowo COVID-19. Agencja Badań Medycznych także nie posiada takich danych, co potwierdza w piśmie z 2 lipca 2021 r.

Tymczasem dociera coraz więcej sygnałów, że kraje o bardzo wysokim procentowym wskaźniku szczepień notują wzrost zakażeń. W Singapurze 75 proc. nowych zakażonych to zaszczepieni.

Pytałem też o to, kto w mniejszym stopniu zaraża kolejne osoby: ci po szczepieniu czy osoby, które przeszły COVID-19 bezobjawowo i nie są zaszczepione?

I dostałeś odpowiedź?

Tak. 16 maja 2021 r. KPRM odpisała, że nie ma danych świadczących, kto bardziej zaraża. Daje do myślenia?

A co w sytuacji rosnącej presji na obowiązek szczepień. Jak się wtedy zachować?

Nauczyciele, żołnierze, pracownicy mają prawo przeciwstawić się przymusowi „dobrowolnych” szczepień. Pisma przygotowali prawnicy – są gotowe do pobrania z mojej strony. Można się przeciwstawić – wystarczy odwaga. Prawo jest po stronie ludzi wolnych.

To wszystko opisujesz w książce, po czym idziesz do dystrybutora i mówisz: „Może weźmiecie książkę?”.

Miałem wiele myśli. Gdy książka była gotowa, zrobiłem wirtualny wieczór promocyjny na moim profilu i wtedy okazało się, że FB zablokował mi możliwość płatnej promocji. Posmutniałem… ale na krótko. Siła i determinacja w ludziach są wielkie. Zainteresowanie książką przerosło moje najśmielsze oczekiwania.

Wiesz, że minister finansów może przeczytać ten wywiad?

Nie obawiam się, a książkę z dedykacją wysłałem także do pana prezydenta i Kancelarii Prezesa Rady Ministrów. Część zysku ze sprzedaży przekazywana jest na cel charytatywny.

Jaki?

Stypendium dla najzdolniejszych dzieci w szkole podstawowej w Kobiórze. Kupujący sam wybiera opcję, czy kupuje tylko książkę, czy też chce zapłacić więcej, żeby wesprzeć większą ceną zdolnych uczniów. Dzięki dobrym ludziom mamy już fundusz stypendialny na najbliższe cztery lata. Jest pięknie.

Mówisz o szacunku do tradycji, o nieobrażaniu nikogo, tymczasem w jednym z twoich nagrań, wobec abp. Jędraszewskiego, z uporem powtarzałeś „pan ksiądz”. To język Władysława Gomółki i Marty Lempart.

Dziękuję, że mi na to zwracasz uwagę. To niesamowite, ale wczoraj to samo mówiła mi moja mama. Jestem osobą wierzącą i jeśli ktoś poczuł się urażony – to przepraszam. Nie taka była moja intencja.

Jak zareagowałeś, gdy FB zablokował ci możliwość promocji książki?

Z jednej strony pojawia się strach. Jednym kliknięciem można cię wyłączyć i już cię nie ma. Z drugiej strony dokładnie w tym czasie pojawiają się zaproszenia od różnych środowisk, stowarzyszeń i jest ich coraz więcej. Opole, Warszawa, Karpacz, Białystok… Na te spotkania przychodzi nieraz po kilkaset osób. To jest ta fala pokojowego buntu. Ale to dopiero początek – czuję to. Pomyśl – rozpoczynasz spotkanie i wiesz, że ludzie przyszli, bo chcą być razem. Ale też na serio martwią się o Polskę. Często przyjeżdżają Wiele kilometrów. Uwierzysz, że ostatnio podczas spotkania na krakowskim rynku ludzie podeszli i chcieli się po prostu przytulać? Potrzebujemy wsparcia, otuchy i poczucia, że jesteśmy razem.

Jak to przebiega? Masz jakiś scenariusz?

No coś ty! Mówię po prostu od serca, o książce – dlaczego i jak powstała. A potem nawiązuje się rozmowa. Co ciekawe, bywa, że na spotkania przychodzą samorządowcy, księża, byli wiceministrowie, byli europarlamentarzyści czy posłowie. Spójrz, jaki paradoks. Na spotkania, które teoretycznie są uznawane za nielegalne (część z nich była w czasie restrykcyjnych obostrzeń), przychodzą politycy etc., czyli osoby, których tam teoretycznie nie powinno być. Oni też chcą się jednoczyć i szukają prawdy.

Czy pojawiającą tam hasła np. „Rząd pod sąd”?

Nie rozmawiamy w ten sposób. To zupełnie inny poziom dialogu. Osoby, które przychodzą na spotkania, wiedzą, jaką mam postawę. Nikogo nie obrażam. Wiem, że są grupy, które potrafią krzyczeć i wyrzucać z siebie agresję, ale ja tak nie chcę budować Polski.

A jednak. Wreszcie to powiedziałeś… Chcesz budować Polską!

Myślę, że razem z Polakami poniekąd to robimy. Jednocząc się i szukając prawdy.

Jakbyś scharakteryzował te środowiska i grupy? Co to są za ludzie? Co ich łączy?

Chęć budowania spokojnej, dobrej Polski bez kłamstw, bez lęku, bez ograniczania wolności i łamania naszych praw, z szacunkiem wobec wszystkich i z możliwością wyboru, np. szczepić się lub nie. Bo dziś taka jest linia podziału. Kiedyś się mówiło: „Jesteś za PO czy za PiS?”. Dziś się nas pyta: „Czy jesteś zaszczepiony?”

A sami uczestnicy? Są zaskoczeni, że tak wielu ich przyszło? Że mogą się policzyć?

Tak, to widać wyraźnie. Zachęcam też, żeby się wymieniali doświadczeniami. Dzwoni np. do mnie lider jednej z grup i mówi: „Robimy ulotki, żeby uświadamiać policjantów, że łamią prawo”, a ja mówię: „Czekaj, czekaj – takie ulotki ma już grupa, u której byłem wczoraj. Wystarczy zadzwonić i masz ulotkę”.

Te spotkania w całej Polsce tworzą też sieć powiązań wolnych ludzi. Czas się jednoczyć.

Czyli jednak przyznajesz, że zależy ci na tworzeniu ruchu?

Można to tak nazwać. Chodzi o to, by zaproponować jakąś alternatywę wobec tego, z czym mamy do czynienia.

Czyli masz plany polityczne?

Osobiście nie mam. Na razie czuję, że dzieje się coś nienazwanego w moim życiu. Moja żona mocno trzyma mnie za rękę. Nie wiem, czy mnie tym gestem hamuje, czy chce mi pomóc iść szybciej. Boję się pytać.

Ale Kukiz też nie mówił o planach politycznych… Przynajmniej tak utrzymywał. Hołownia na początku też… A tu jednak powstaje ruch…

To złożona sprawa i wyzwanie.

Dużo rozmawiam z lokalnymi liderami stowarzyszeń – czuję, że mam wsparcie. Jeżeli założymy, że mamy praktycznie możliwość zbudowania grupy reprezentantów naszego ruchu społecznego, to jak zrobić krok w stronę tego politycznego Rubikonu i nie wpaść w przepaść? Jak przekonać ludzi, że ktoś chce iść dalej, by dostać się do parlamentu, i idzie tam, bo naprawdę chce zmienić Polskę? Czy to możliwe, skoro wszyscy, którzy tam już są, zawiedli?

Co ty opowiadasz! Wszyscy? Nie wierzysz, że w grupie tych 460 posłów są uczciwi, ideowi ludzie?

Wierzę. Tylko że obowiązuje ich dyscyplina klubowa, więc często stoją przed wyborem mniejszego zła.

Czy spotykasz się z propozycjami: „Grzegorz, stań na czele, poprowadź, zostań liderem…”?

Oczywiście. Wielu uczestników spotkań oczekuje, że ktoś będzie miał odwagę ich reprezentować i wziąć odpowiedzialność. Jeżeli stajesz na czele ruchu, sprzeciwiając się ograniczaniu wolności, łamaniu praw człowieka, segregacji, zmuszaniu do szczepień, buntujesz się wobec bezkarności wielkich koncernów – to idziesz po zmianę. Idziesz na konfrontację z tymi, którzy chcą zachować status quo. Pytanie: Czy jesteśmy gotowi zbudować w Polsce taki ruch? Większość tych stowarzyszeń ma kilkumiesięczną historię i brak doświadczenia politycznego, ale ma energię, której wcześniej nie widziałem. Zauważam tłumy osób, które chciałyby coś zmienić. Odbieram telefony od ludzi, których słyszę pierwszy raz w życiu, a rozmawiamy, jakbyśmy byli z jednej rodziny. Ewidentnie coś się w Polsce dzieje. Wiem jednak, że stojąc naprzeciw machiny propagandowej, ogromnych pieniędzy i służb, jest się w bardzo trudnym położeniu. Poza tym czy lokalni liderzy są gotowi, w imię jedności, podzielić się władzą? Na ile my wszyscy, w tej swojej spontaniczności i patriotycznym zrywie, jesteśmy dojrzali?

Czy widzisz również krzywdę ludzką?

Ogromną. Spotykam osoby, które przystąpiły do tego zrywu, bo ktoś z ich bliskich zmarł. Nie na COVID-19. Miał mieć operację, ale doczekał teleporady. Czy może być czystszy powód, że ktoś postanawia powalczyć o Polskę, niż śmierć najbliższych? A z drugiej strony ta postawa buty, arogancji władzy, przy jednoczesnym braku logiki. Jeżeli na ringu wiesz, że przeciwnik ma mocny prawy prosty, to robisz unik. Ale jeśli masz do czynienia z kimś niezrównoważonym, to nie wiesz, czy nagle nie wsadzi ci gwoździa w oko. To przeciwnik nieprzewidywalny. Skąd to wiem? Z tych oficjalnych odpowiedzi. Nie chcę nikogo obrażać. To się samo komentuje.

Opracował: Janusz Baranowski – Tatar Polski, twórca Solidarności, potomek Powstańców Styczniowych, Legionistów, Generałów, Harcerzy, Szarych Szeregów, Żołnierzy Wyklętych