Pamięci Witolda Górskiego „Wichra”

Michał Kulig, Gazeta Częstochowska, nr 9/10, 4-24.03.2021 r.

Zdjęcie Witolda Górskiego z żoną

Najtrudniejsze okresy polskiej historii stanowię gęstwinę, w której dzięki rozproszonym informacjom, urywkom relacji i wspomnień można odnaleźć czasem życiorysy, które gdyby nie upór, czasem nawet nie zawodowych historyków, a amatorów tej dziedziny, przepadłyby w otchłani czasu.

Często dzięki indywidualnym poszukiwaniom udaje się gromadzić tropy, aby wreszcie w mniej lub bardziej pełny sposób zrekonstruować fragment mikrohistorii. Tak jest tym razem. Dzięki ogromnej pasji, dziesiątkom odbytych rozmów z żyjącymi jeszcze świadkami bądź członkami ich rodzin i setkami przejechanych kilometrów udało się natrafić na kolejnego człowieka, który odegrał swoją małą rolę w czasie okupacji. Ten artykuł nie powstałby, gdyby nie ogromne zaangażowanie i pasja pana Ryszarda Radkowskiego, który dostarczył wskazówek i materiałów do dzisiejszej opowieści.

W szeregach polskich organizacji podziemnych okresu okupacji działały grupy ludzi, potocznie nazywanych „likwidatorami”. Fizyczna eliminacja konfidentów i kolaborantów z niemieckim aparatem terroru była ponurą koniecznością. Zdrajcy zainstalowani w polskim społeczeństwie i w prawie wszystkich jego warstwach stanowili ogromne zagrożenie dla struktur organizacyjnych i zasilającego je zaplecza ludzkiego. Członkami tychże struktur byli bardzo często ludzie o nie tylko wybitnie patriotycznej postawie i dodatnich cechach charakteru, ale również cenni z uwagi na doświadczenie i przeszkolenie wojskowe. Ich strata, gdy przepadali w więzieniach, egzekucjach i obozach koncentracyjnych, była niepowetowana i trudna do odrobienia. Chodziło również o zachowanie karności i poczucia sprawiedliwości w okupowanym społeczeństwie, aby dać czytelny komunikat że tego typu występki będą spotykać się z najsurowszą karą. Dlatego też jeszcze na początku okupacji w ramach ZWZ, a później Armii Krajowej i innych organizacji stworzono specjalne komórki, których zadaniem było rozpracowywanie i likwidowanie osób dekonspirujących działaczy podziemia i dostarczających informacji na temat jego funkcjonowania. Specjalne grupy i bojówki, których członkowie musieli pełnić obciążającą psychicznie rolę egzekutorów, posiadał również Polski Związek Wolności (PZW).

Zarys organizacji

Była to organizacja dosyć liczna, bardzo prężnie rozwijająca się w początkowym okresie okupacji. Została powołana do życia w listopadzie 1939 r. przez ppor. rez. Antoniego Szadkowskiego (ps. „Leszek”), który później w nieznanych okolicznościach zginął w Powstaniu Warszawskim i Jerzego Rokickiego. Działacze i założyciele PZW wywodzili się z przedwojennego środowiska Narodowej Partii Robotniczej, Towarzystwa Kultury i Oświaty Robotniczej „Pochodnia”, pracowników Ministerstwa Pracy i Opieki Społecznej oraz żołnierzy 36 pułku piechoty Legii Akademickiej. Na czele zbrojnego ramienia PZW stanął płk Karol Ziemski (ps. „Wachnowski”), dowódca wyżej wymienionej jednostki oraz były dyrektor Centrum Wyszkolenia Piechoty w Rembertowie. W Powstaniu Warszawskim będzie dowódcą grupy Warszawa-Północ. Ogniwa terenowe PZW mnożyły się jak grzyby po deszczu, a ich zasięg objął niemal cały obszar dzisiejszej Polski. Wydzielone zostały Okręgi: Warszawa, Częstochowa, Śląsk, Lublin, Łódź, Poznań, Białystok, Rzeszów, Kraków, Pomorze. PZW posiadał swoją prasę podziemną, na którą składało się aż osiem tytułów o rozmaitej tematyce, z czego sztandarowym periodykiem było pismo „Za Wolność”. Do 1943 r. wojskowa formacja PZW została podporządkowana zwierzchnictwu AK w ramach akcji scaleniowej. Bardzo dynamicznie rozwinął się Częstochowski Okręg PZW. W jego szeregach znaleźli się działacze środowisk takich jak PPS, Stronnictwo Ludowe „Wyzwolenie” czy też Związek Młodzieży Wiejskiej. Byli tam również przedstawiciele inteligencji o szerokim spektrum poglądów. Pierwszym komendantem PZW w Częstochowie był Józef Gaczkowski („Mirek”). Okręg Częstochowski („Potok”) wyodrębnił się w kwietniu 1940 r. i obejmował powiat częstochowski, wschodnią część wieluńskiego, zawierciański, włoszczowski i południową część radomszczańskiego. Organizacja miała wiele punktów kontaktowych w mieście, a jej sieć szybko się rozrastała dzięki temu, że zataczała coraz szersze kręgi w różnych środowiskach. Werbowano również przedwojennych oficerów i podoficerów WP, oraz nowych członków pionu wojskowego, na czele którego stał opisywany już niegdyś przez autora na łamach „Gazety Częstochowskiej” Stanisław Wizner („Huragan”). Również w kwietniu 1940 r. w ramach PZW zostaje utworzony Związek Odwetu, dowodzenie którym obejmuje „Huragan”. W 1942 r. Związek Odwetu został przekształcony w Kierownictwo Dywersji (Kedyw), co było związane z akcją scaleniową i przechodzeniem części struktur PZW do nowo powstałej AK (14 lutego 1942 r.), choć wiele wskazuje na to, że PZW i jego oddziały w dużej mierze zachowały autonomię do końca okupacji. Kolejni dowódcy tej komórki to płk Feliks Bartecki „Sobiesław” – oficer rezerwy i nauczyciel, a później Zygmunt China („Landrat”). Szereg zbrodniczych akcji przeprowadzonych przez Niemców w latach 1940-41 dotkliwie przerzedził szeregi wielu organizacji, w tym PZW. Fala aresztowań nie ominęła również Częstochowy. Pod koniec grudnia 1941 r. w ręce gestapo dostało się 30 członków organizacji wraz z Józefem Gaczkowskim („Mirek”). Częstochowska Komenda PZW uległa kompletnemu rozbiciu. Heroiczna postawa przesłuchiwanych sprawiła, że Niemcy nie uzyskali żadnych informacji. Po uzgodnieniach z Warszawą doszło do utworzenia drugiej Komendy PZW z Feliksem Barteckim („Sobiesław”) na czele. Po tragicznych wydarzeniach funkcjonowanie organizacji zaczęło wracać do normy. Powrócono do kolportażu pisma „Za Wolność” i zwiększono liczebność plutonów w powiatach częstochowskim, włoszczowskim i zawierciańskim. W lipcu 1942 r. zwiększono także zasięg terytorialny działania Okręgu Częstochowskiego i organizowano punkty kontaktowo-przerzutowe. Wśród członków konspiracji wzmagała się również chęć odwetu.

Mściciel

W opisanych w dalszej części egzekucjach, a także innych akcjach likwidacyjnych, których nie sposób tutaj wymienić, często pierwsze skrzypce grał Witold Górski (ps. „Wicher”). Urodził się on 16 czerwca 1913 r. O jego młodości mamy bardzo niewiele informacji. Dorastanie w tamtym czasie z pewnością sprawiło, że od najmłodszych lat nasiąkał duchem patriotyzmu. Był wychowankiem gimnazjum im. Traugutta. Służył w wojsku, nie wiadomo jednak gdzie i w jakim stopniu ukończył służbę. W 1933 r. poślubił Krystynę Glińską. Owocem tego małżeństwa była córka Halina. Kolebka rodu Górskich leżała pod Ostrołęką, a oni sami pieczętowali się herbem Bożawola. Przybyli w okolice Częstochowy, gdzie przodkowie Witolda kupili majątek Madalin. Witold był synem Kazimierza i Zofii z Zawadzkich i miał dwoje rodzeństwa: Marię i Stanisława. Ojciec Witolda brał udział w wojnie polsko-bolszewickiej 1920 r. jako ochotnik I Pułku Szwoleżerów. Posiadłość w Madalinie z czasem popadła w zadłużenie i dzięki temu, że Maria Górska (siostra Witolda) poślubiła Antoniego Księżyka, lokalnego przedsiębiorcę i właściciela cegielni w Kawodrzy, udało się znacząco podreperować rodzinne finanse. Kiedy przyszła okupacja Niemcy kazali wynosić się Górskim z majątku w Madalinie, a miejscowość połączyli z Kościelcem. .Witold nie boi się Niemców. To oni obawiają się jego. I ci, którzy utrzymują z nimi zbyt bliskie kontakty. Zarządca połączonych majątków jest regularnie nachodzony i szantażowany przez Witolda. Organizacja ma potrzeby, ludzie chcą jeść. Zarządca oddaje więc część kontyngentów. Kontrybucja z obstawą przewożona jest w biały dzień przez teren świeżo budowanego przez Niemców lotniska. Wkrótce Witold Górski wstąpi do PZW, gdzie zostanie egzekutorem i głównodowodzącym akcji likwidacyjnych.

Oprawcy, zdrajcy i wyroki

Wyroki śmierci wydawane były przez Wojskowe Sądy Specjalne (WSS), a ich egzekutorami byli członkowie Kedywu. Do likwidacji konfidentów przeznaczone były oddziały bojowe do zadań specjalnych, które pozostały do dyspozycji PZW. Podlegały one Zygmuntowi Chinie („Landratowi”) i dzieliły się na dwie grupy: Północną (ul. Waszyngtona, Kingi, Barbary, Al. NMP, ul. Dąbrowskiego, Kościuszki, Kilińskiego i Warszawska) – którą dowodził wspomniany Witold Górski („Wicher”) oraz południową – (Stradom, Ostatni Grosz, Raków, ul. Słowackiego) – dowodzoną przez Ryszarda Jasiurskiego („Rysiek”). Plutony PZW zostały przeformowane na plutony Kedywu. Członkowie tych jednostek byli dobierani bardzo starannie. Byli to głównie bardzo młodzi ludzie w wieku 18-20 lat, ale o wysokich standardach etycznych, świetnie przeszkoleni w zakresie dywersji i o żelaznej psychice. W Częstochowie i okolicach z samych tylko wyroków WSS zlikwidowano około 40 konfidentów i kolaborantów gestapo. Ogółem oddziały zbrojne PZW wyeliminowały fizycznie 115 funkcjonariuszy gestapo, żandarmerii oraz osób współpracujących z organami bezpieczeństwa III Rzeszy.

W odpowiedzi na szeroko zakrojone prace konspiracyjne, Niemcy wzmagali bezlitosny terror. W 1942 r. zaczęto celowo przeprowadzać egzekucje publiczne, na które specjalnie pod przymusem spędzano okoliczną ludność. Takim bezprzykładnym pokazem okrucieństwa było stracenie przez powieszenie na szynie umieszczonej nad ziemią przy torach kolejowych 20 Polaków. Miało to miejsce w Rudnikach 11 września 1942 r. Pretekstem do tej pokazowej egzekucji na niewinnych zakładnikach miał być zbrojny napad i rabunek 6000 zł z kasy dyrektora Zjednoczonych Zakładów Wapiennych „Wapnorud”, Obersturmbannfiihrera Hugo Schultzego. To on był sprawcą bestialstwa, a także miał na koncie inne wcześniejsze zbrodnie. Niemcy zabronili ściągać ciała straconych, a pociągi jadące wzdłuż miejsca gdzie dokonano egzekucji miały nakaz zwolnić bieg, aby Polacy mogli na własne oczy przekonać się czym grozi podniesienie ręki na okupanta. Tragedia odbiła się szerokim echem w polskim społeczeństwie. Nastał czas zemsty. Piotr Krawczyk („Ryszard”), jeden z zastępców komendanta, a zarazem komendant powiatu, po konsultacjach z „Sobiesławem” podjął się rozpracowania kata Polaków. Nie było to łatwe zadanie ze względu na to, że Schultze był jednym z dobrze chronionych i zasłużonych prominentów NSDAP.. Wykonanie wyroku śmierci na takiej osobie wymagało długotrwałej i bardzo ostrożnej obserwacji i przygotowań. Likwidacja nazisty była o tyle trudna, że obawiał się on zemsty Polaków i wykazywał się przezornością. Zmieniał ubranie i samochody, unikał tej samej drogi powrotnej, przemieszczał się o różnych godzinach. Pomogło mu to jedynie odroczyć w czasie ciążące nad nim karzące ramię sprawiedliwości. Zginął niecały rok po zarządzonej przez siebie egzekucji w pobliżu częstochowskiego dworca kolejowego od kul wystrzelonych z partyzanckiego „Visa”, gdy udawał się na spoczynek do hotelu „Polonia”. Likwidacja Schultzego wywołała poruszenie wśród Niemców, stała się głośna w polskim podziemiu, a drogą radiową z Londynu popłynęły gratulacje pod adresem bezimiennych wykonawców wyroku.

W marcu 1943 r. ta sama grupa mścicieli zlikwidowała konfidenta nazwiskiem Józef Falikowski, który doprowadził do aresztowania około 90 Polaków. „Szpicel” został brutalnie przesłuchany przez działaczy konspiracyjnych, a następnie zastrzelony w mieszkaniu przy ulicy Racławickiej 12. Jego los podzieliły także matka oraz prawdopodobnie kochanka. Możemy się tylko zastanawiać ilu ludzi ginęło przypadkowo jako potencjalni niebezpieczni świadkowie.

Dzięki zeznaniom Falikowskiego udało się zlikwidować szereg innych współpracowników ekspozytury gestapo w Częstochowie. Kule podziurawiły również ciało Jana Budniewskiego, volksdeutscha i konfidenta, pracującego jako tłumacz więzienny i zastępca komendanta więzienia na Zawodziu, gdy przekraczał próg swojego domu przy ul. Św. Rocha. Życie stracił także pewien urzędnik Arbeitsamtu, który z okrutnym upodobaniem na przymusowe roboty do Rzeszy wysyłał dzieci. Druga połowa 1943 r. była czasem pełnym trwogi dla kolaborantów w Częstochowie. Karzące ramię polskiego państwa podziemnego bardzo skutecznie prowadziło akcję ich eksterminacji. Żaden z nich nie mógł być pewien swojego bezpieczeństwa i bezkarności. Niemcy zaabsorbowani swoimi problemami, nie byli w stanie zapewnić im dłużej dostatecznej ochrony. W połowie 1944 r. najwyższy wymiar kary otrzymał również inny współpracujący z Niemcami mężczyzna nazwiskiem Jan Sobera. Był to granatowy policjant i ogniomistrz WP przed wojną. Udało się go zidentyfikować dzięki fotografii zrobionej mu w jednym z lokali gastronomicznych. Został postrzelony, gdy jechał na rowerze w kierunku Placu Daszyńskiego na wysokości Alei NMP 7. Zdołał jednak powiadomić telefonicznie żandarmerię z jednej z restauracji i doczekać przewiezienia do szpitala przy ul. Św. Barbary. Kiedy partyzanci dowiedzieli się, że jego rekonwalescencja pomyślnie dobiega końca, przeprowadzili akcję zlikwidowania konfidenta w szpitalu. Inny granatowy policjant padł od strzałów na dachu domu w dzielnicy Zawodzie, gdy próbował uciekać. Egzekutorzy nie mieli względu ani na płeć, ani na wiek. Kobiety utrzymujące formalne i te mniej formalne kontakty z Niemcami spotykała śmierć równie często co mężczyzn. Szczególnie rażące z dzisiejszego punktu widzenia i tragiczne było zabójstwo pewnej młodej dziewczyny imieniem Leokadia mieszkającej w domu przy ul. Orzechowskiego. Kobieta zginęła, gdy szukając ratunku, rzuciła się do drzwi, krzycząc „Mamusiu!” Miejmy nadzieję, że przy okazji takich „akcji” nie zdarzało się zbyt wiele tragicznych pomyłek.

Niejasny koniec

W 1942 r. aresztowana zostaje żona Witolda. Dzięki ostrzeżeniu sąsiadów, udaje mu się uniknąć zasadzki. To o niego chodzi Niemcom. Na ślad Górskiego udało się ponoć trafić dzięki konfidentce. Jednej z wielu, które nieraz być może likwidował osobiście. Krystyna Górska trafia do Oświęcimia. Informacji na temat epilogu życia Witolda Górskiego mamy bardzo niewiele i są one sprzeczne. Na pewno nie przeżył wojny. Istnieje czyjaś relacja, że Niemcy aresztowali go w pobliżu ul. Wilsona, gdzie przebywał jako żywiciel w punkcie karmienia wszy. W okolicach I Alei NMP udało mu się wyrwać konwojującym go Niemcom. Rzucił się do ucieczki w kierunku jednej z bram, będąc przekonanym, że z podwórka uda mu się zbiec przez bramę przelotową. Tragiczna pomyłka – podwórko w bramie okazało się ślepe. „Wicher” znalazł się w potrzasku. Nie ma jednak pewności czy zginął na miejscu. Według czyjejś, trudnej do zweryfikowania wersji, widziano go ciężko chorego na czerwonkę w obozie koncentracyjnym w Buchenwaldzie, ale nawet pochodzenie tych pogłosek jest niepewne. Po wyzwoleniu obozu w Oświęcimiu, Krystyna Górska trafia do Szwecji przez Międzynarodowy Czerwony Krzyż. Wróciła do kraju. Zmarła w 1949 r. W 1996 r. na strychu domu, w którym mieszkała przy ul. Małej 12 znaleziony został sztandar 27 pułku piechoty.

Opracował: Janusz Baranowski – Tatar Polski, twórca Solidarności, potomek Powstańców Styczniowych, Legionistów, Generałów, Harcerzy, Szarych Szeregów, Żołnierzy Wyklętych