POLSKA W UŚCISKU BIG PHARMY

Piotr Lewandowski, Warszawska Gazeta, nr 9, 26.02-4.03.2021 r.

Czy może dziwić, że „pandemia” jest żyłą złota, z której żyje niejedna branża? Czy może dziwić nachalna promocja eksperymentalnych szczepionek przy jednoczesnym dyskredytowaniu innych form terapii oraz propagujących ich osób, w tym „potępionej” przez Radę Medyczną przy premierze amantadyny? A skoro mowa o Radzie Medycznej: czyjej członkowie wypełnili oświadczenia o braku konfliktu interesów, wymagane na mocy ustawy o konsultantach w ochronie zdrowia?

I. Farmaceutyczne eldorado

W 2019 r. firmy farmaceutyczne działające w Polsce przekazały w sumie 706/4 min zł na takie cele, jak świadczenia na rzecz organizacji ochrony zdrowia, przedstawicieli zawodów medycznych oraz działalność badawczo-rozwojową (informacji za2020 r. jeszcze niema). Dane na ten temat publikowane są co roku w postaci zestawień zbiorczych przez Związek Pracodawców Innowacyjnych Firm Farmaceutycznych INFARMA, będący członkiem Europejskiej Federacji Stowarzyszeń i Firm Farmaceutycznych EFPIA. Federacja opracowała Kodeks Przejrzystości EFPIA, którego polskimi sygnatariuszami są 34 firmy farmaceutyczne, w tym „gorące” w ostatnim czasie Pfizer czy AstraZeneca – nie znajdziemy natomiast wśród nich chociażby amerykańskiej Moderny czy niemieckiego BioNTech. Zatem jeśli chcemy prześledzić skalę lobbingu farmaceutycznego w Polsce, skazani jesteśmy na dane częściowe, pochodzące od firm, które zgodziły się stosować wspomniany Kodeks Przejrzystości. Jednak nawet to rzuca pewne światło na potęgę oddziaływania Big Pharmy.

I tak na rzecz organizacji ochrony zdrowia – bardzo szeroka kategoria obejmująca ZOZ-y, placówki naukowe (w tym uczelnie medyczne), a także rozmaite stowarzyszenia lekarskie, fundacje itp. – przekazano łącznie 129,28 min zł. Z kolei indywidualni przedstawiciele zawodów medycznych (czyli głównie lekarze) otrzymali w sumie 122,6 min zł. Co wchodzi w skład wymienionych kwot? W przypadku organizacji ochrony zdrowia są to darowizny (blisko 40 min zł), wynagrodzenia z tytułu świadczonych usług (21,7 min zł) oraz „koszty poniesione w związku z wydarzeniami” (67,5 min zł). Natomiast w przypadku lekarzy w grę wchodzą dwa rodzaje wydatków: „koszty poniesione w związku z wydarzeniami” (zaraz to sobie rozwiniemy) – 72,2 min zł i wynagrodzenia z tytułu świadczonych usług -503 min zł. Średnia wartość świadczenia dla organizacji ochrony zdrowia wyniosła 50,26 tys. zł, zaś dla indywidualnych przedstawicieli zawodów medycznych 3331 zł. Podkreślam: mówimy tu tylko o jednym roku (i dotyczy to jedynie 34 firm publikujących tego rodzaju dane w ramach Kodeksu Przejrzystości). W poprzednich latach sumy kształtowały się na podobnym poziomie. Przykładowo w 2018 r. opisane wyżej wydatki zamknęły się w kwocie 736,5 min zł, a w 2017 -710,3 min zł.

No dobrze, ale wciąż pozostajemy na dość wysokim poziomie ogólności. Co jest konkretnie opłacane w ramach wyszczególnionych wyżej kategorii? W skrócie: wszystko. Mówimy tu o grantach edukacyjnych (kursy, stypendia, opłaty dla wykładowców), darowiznach na cele charytatywne i biznesowe, ale też np. szeroko rozumianym sponsoringu rozmaitych „eventów” (wydarzeń): począwszy od loga danej marki czy powierzchni wystawienniczej na branżowej imprezie poprzez sponsorowanie napojów i posiłków, opłacanie kursów, wykładowców i prelegentów, pokrywanie kosztów udziału w wydarzeniach organizowanych przez daną firmę farmaceutyczną aż po takie „drobiazgi” jak pokrywanie kosztów podróży (od biletów lotniczych i taksówek po opłaty drogowe i kilometrówki), zakwaterowania, wiz, ubezpieczeń podróżnych… Prócz tego jeszcze mamy sponsorowane opracowania medyczne, doradztwo i konsultacje, programy i materiały edukacyjne… Wszystkiego wymienić nie sposób, podałem jedynie część tego, co mieści się w zakresie organizacji eventów czy opłat za świadczone usługi.

II. Beneficjenci Big Pharmy

Brzmi to nawet profesjonalnie i świadczy o rozwiniętej współpracy na linii firmy farmaceutyczne – środowisko medyczne. Skądinąd jednak wiadomo, jak często wygląda to w praktyce (czym firmy, nawet te „przejrzyste” już się nie lubią chwalić): mowa tu bowiem o różnych „konferencjach” organizowanych w bardzo przyjemnych „okolicznościach przyrody”, w praktyce będących sponsorowanymi przez koncerny egzotycznymi wycieczkami. Weźmy np. taką niewinną pozycję, jak „wsparcie wydarzenia za pośrednictwem Organizatorów Logistycznych”. Co’się za tym kryje? Czy aby owymi „organizatorami logistycznymi”nie bywają biura podróży? Zresztą wszyscy chyba słyszeliśmy tego typu historie będące od czasu do czasu przedmiotem zainteresowania rozmaitych mediów.

Zerknijmy sobie teraz, jak to wygląda w świetle sprawozdań przedstawionych przez Pfizera i AstraZenecę. Z raportu na stronie Pfizera dowiadujemy się, iż firma ta w 2019 r. miała ogółem 1289 indywidualnych „beneficjentów”, którym wypłaciła ponad 5,26 min zł. Kwoty wahają się od kilkuset do nawet 60 tys. zł. W tych ponad 5 min najpoważniejszą pozycją są – tak, zgadli Państwo -„koszty zakwaterowania i podróży”, które wyniosły w sumie ponad 2,3 min zł. Dopiero drugą pozycję stanowią wynagrodzenia (1,9 min zł), a na trzecim miejscu mamy „opłaty rejestracyjne” (czyli koszty udziału w wydarzeniach organizowanych przez Pfizera – ponad 951 tys. zł). Wspominałem wyżej chyba coś o „konferencjach” organizowanych w różnych przyjemnych miejscach, prawda?

W przypadku AstraZeneki skala jest nieco mniejsza, ale wciąż pokaźna: „beneficjentami” było 847 lekarzy, a suma wydatków zamknęła się w kwocie ponad 3,7 min zł, z czego najwięcej wydano na wynagrodzenia (ponad 2,7 min), a zakwaterowanie i podróże znalazło się na drugim miejscu (820,6 tys. zł).

Jeśli chodzi o podmioty kwalifikowane jako „organizacje ochrony zdrowia”, to na liście płac znaleźć można ZOZ-y, medyczne uczelnie, firmy oraz całe multum lekarskich stowarzyszeń z najróżniejszych dziedzin – załapało się nawet Polskie Towarzystwo Patologów, które Pfizer poratował datkiem (skromnym w porównaniu z innymi) w wysokości 40,5 tys. zł. Jak widać Big Pharma otacza nas troską nawet po śmierci. Spośród stowarzyszeń lekarskich najwięcej zgarnęło od Pfizera jednak Polskie Towarzystwo Kardiologiczne – 578 tys. zł. Polskie Towarzystwo Kardiologiczne figuruje również w sprawozdaniu AstraZeneki i tam również jest rekordzistą w swej kategorii z sumą ponad 247,5 tys. zł. A teraz taka zabawna koincydencja: zarówno Pfizer, jak i AstraZeneca chwalą się na swoich stronach internetowych wyróżnieniami otrzymanymi od… Polskiego Towarzystwa Kardiologicznego (np. AstraZeneca została w 2020 r. uhonorowana tytułem „Przyjaciela Polskiej Kardiologii”).

Co ciekawe, wśród beneficjentów za 2019 r. nie figurują żadne towarzystwa związane z epidemiologią i chorobami zakaźnymi, co mogłoby świadczyć, że inwazja koronawirusa faktycznie była dla wszystkich zaskoczeniem. Cóż, zobaczymy, jak będą się prezentowały dane za rok 2020 – powinny być dostępne w czerwcu.

III. Pandemiczna żyła złota

Widzimy zatem wielotorowość przepływów finansowych – od poszczególnych, szeregowych przedstawicieli zawodów medycznych po podmioty instytucjonalne, których wierchuszce przecież również coś się od życia (i Big Pharmy) należy. A prześledziliśmy wszak pobieżnie „listy płac” zaledwie dwóch firm. Nie oszukujmy się – takie powiązania sponsor-beneficjent wytwarzają bardzo silne więzi, które nie mogą nie oddziaływać na praktykę funkcjonowania środowiska lekarskiego i jego autorytetów. Dodajmy jeszcze, że firmy farmaceutyczne należą do czołowych reklamodawców (w segmencie reklam telewizyjnych są wręcz bezkonkurencyjne), co siłą rzeczy determinuje przekaz uzależnionych od wpływów reklamowych wiodących mediów.

Czy może zatem dziwić, że „pandemia” jest żyłą złota, z której żyje niejedna branża? Czy może dziwić nachalna promocja eksperymentalnych szczepionek przy jednoczesnym dyskredytowaniu innych form terapii oraz propagujących ich osób, w tym „potępionej” przez Radę Medyczną przy premierze amantadyny? A skoro mowa o Radzie Medycznej: czy jej członkowie wypełnili oświadczenia o braku konfliktu interesów, wymagane na mocy ustawy o konsultantach w ochronie zdrowia? Zapytanie poselskie w tej sprawie zgłosiła na początku lutego poseł Anna Maria Siarkowska, zaś nieco później (14 lutego) z podobną interpelacją wystąpił poseł Jarosław Sachajko. Póki co odpowiedzią rządu jest głuche milczenie.

Z czego bierze się pandemio-entuzjazm ekspercki?

Jacek Frankowski

– Do poważnych pandemio-entuzjastów z pewnością zalicza się prof. Krzysztof Simon, członek Rady Medycznej przy premierze.

Moje zainteresowanie aktywnością medialną prof. Simona zaczęło się od poznania jego opinii wygłoszonej 9.10.2020 o możliwości spotkań przy grobach z okazji Święta Zmarłych 1 listopada 2020:

– Odwiedzanie cmentarzy 1 listopada jest w tym roku niemożliwe. Ten tłok będzie zabójczy, tłumy przy wejściu, to jakiś absurd. (…) Jeśli wszyscy niezaczniemy przestrzegać sanitarnych reżimów, pilnować dystansu, nosić maseczek to zakażeń będzie coraz więcej i służba zdrowia nie wytrzyma. Ludzie będą umierali na stojąco – straszył Simon.

Tym „na stojąco” profesor przestraszył mnie naprawdę. Musiałem położyć się chociaż na chwilę. Walczymy przecież o przetrwanie w tych trudnych czasach.

Znając opinię profesora o szkodliwości tłumnych spotkań na świeżym powietrzu, nie liczyłem na pobłażliwość wobec organizatorów ulicznych demonstracji. Byłem zaskoczony. Prof. Simon komentując falę protestów ulicznych organizowanych przez Strajk Kobiet stwierdził: – Demonstracje w maskach i w odległości na powietrzu to nie jest jakieś wielkie zagrożenie koronawirusem.

W artykule opublikowanym przez Rzeczpospolitą 26.11.2020 prof. Krzysztof Simon potwierdził opinię, że masowe protesty organizowane przez Strajk Kobiet nie mają wpływu na liczbę zakażeń koronawirusem. – Dziesiątki ludzi protestują, a zakażenia spadają. Jakby miało to wpływ, to szpitale byłyby pełne, a ludzie ustawialiby się w kolejkach – mówił prof. Simon.

Powyższą opinię wykazującą brak zagrożenia epidemicznego demonstracjami ulicznymi wykorzystali później organizatorzy Marszu Niepodległości. Sam prof. Simon milczał tym razem.

Prof. Simon szarżuje nadal. Nie czekając na efekty badań dwóch ośrodków naukowych nad amantadyną, przystąpił do zdecydowanego ataku na ten lek. Od początku ogłoszenia pandemii jest zwolennikiem leczenia rem- desivirem. Za to w kwietniu 2020 roku w rozmowie z dziennikarzem TVN24 prof. Simon powiedział, że wirusowe zapalenie płuc, które jest dominującym objawem klinicznym u pacjentów z ciężkim przebiegiem COVID-19 nie jest wcale czymś nadzwyczajnym.

Tak panie profesorze, COVID-19 nie jest wcale czymś nadzwyczajnym, tylko jak przekonać o tym ogół spanikowanych współobywateli? Profesor wyraził wówczas nadzieję, że remdesivir stanie się skutecznym lekiem działającym bezpośrednio na wirusa. Czy wiara w remdesivir wywołuje alergiczne reakcje prof. Simona na hasło „amantadyna”?

Prof. Robert Flisiak, prezes Polskiego Towarzystwa Epidemiologów i Lekarzy Chorób Zakaźnych oraz kierownik Kliniki Chorób Zakaźnych i Hepatologii Uniwersytetu Medycznego w Białymstoku, członek Rady Medycznej przy premierze, ekspert współpracujący z firmą Gilead produkującą remdesivir, drogi lek, którego konkurentką mogłaby stać się tania amantadyna, w listopadzie ub.r. tak wypowiadał się o amantadynie: – „Nie ma żadnych podstaw merytorycznych ani naukowych do stosowania amantadyny w zakażeniach wywołanych przez ko- ronawirusa SARS-CoV-2″

Po siedmiu miesiącach od ogłoszenia przez dwóch polskich lekarzy: dra Włodzimierza Bodnara i prof. Konrada Rejdaka obserwacji pozytywnych wyników stosowania amantadyny w zwalczaniu koronawirusa Ministerstwo Zdrowia 15 grudnia zapowiedziało uruchomienie badań klinicznych nad amantadyną.

Najpierw mówiło się o zleceniu badań dwóm ośrodkom medycznym w Lublinie i w Katowicach. Potem tylko o Lublinie. Zniechęcony dr Bodnar podjął starania o zorganizowanie badań nad amantadyną niezależnych finansowo od Ministerstwa Zdrowia. Ostatecznie wrócono do koncepcji zlecenia badań nad amantadyną dwóm ośrodkom medycznym. Jeśli optymistom mogłoby się wydawać, że po decyzji MZ o podjęciu badań nad amantadyną jest już z górki, to trzeba stwierdzić, że mieli tego optymizmu w nadmiarze.

Prof. Horban, który w 2009 roku rekomendował amantadynę do leczenia ciężkich przypadków grypy, już po podjęciu decyzji MZ o badaniach skuteczności amantadyny, nie czekając na wyniki badań, wyraża sceptycyzm: – „Jest to lek, który ma dużo objawów ubocznych. Bez przeprowadzenia bardzo dokładnych badań, mówiących o tym, że ten lek w ogóle działa, nie jest możliwe dopuszczenie tego leku do obrotu i zastosowania na ludziach” No właśnie o te badania, blokowane przez 7 miesięcy, chodzi, panie profesorze. Kto je blokował, to pan profesorz pewnością wie najlepiej.

Jeśli badania potwierdzą skuteczność amantadyny to wszyscy eksperci mający udział w blokowaniu decyzji o podjęciu badań nad nią będą mieli na sumieniu tych zakażonych, którym decyzją administracyjną zablokowano możliwość leczenia.

Bardzo gorliwy w wyszukiwaniu możliwych negatywnych skutków leczenia amantadyną jeszcze przed ogłoszeniem wyników badań jest niezmordowany prof. Simon. – „Problem jest taki, że być może amantadyna i rymantadyna, podobny lek, który 40 lat temu stosowaliśmy, będzie indukował powstawanie mutacji wśród tego wirusa” – postraszył swoich wyznawców ekspert. Rozszerzył swoje zastrzeżenia nawet co do samej decyzji o podjęciu badań. Zastanawiam się, na ile zwalczanie amantadyny jako leku budzącego nadzieje na pokonanie koronawirusa wiąże się z obawami entuzjastów szczepionek, że potwierdzenie jej skuteczności może pozbawić sensu akcję szczepienia. Remdesivirjako lek niezwykle drogi, a przy tym nieskuteczny w leczeniu zakażonych koronawirusem wg opinii WHO, nie jest zagrożeniem dla szczepionek. Maciej Pawlicki w artykule „Konflikt interesów” C,Sieci”) zasygnalizował bardzo ważny problem niezależności ekspertów: „Eksperci mówią nam codziennie nie- znoszącym sprzeciwu tonem, co mamy o pandemii myśleć i co robić. Wielu z nich było albo jest – bezpośrednio lub pośrednio – sponsorowanych przez koncerny farmaceutyczne, które na szczepionkach zarabiają. Są więc owi eksperci w stanie konfliktu interesów, który – z definicji – wyklucza niezależność. Media i urzędnicy powinni o tym wiedzieć”

Autor wymienia rożne formy powiązań, w tym finansowych, dwunastu członków Rady Medycznej przy premierze, z konkretnymi koncernami medycznymi. Zwraca uwagę na występujący w niektórych przypadkach konflikt interesów, gdy ekspert ocenia produkt leczniczy, który jest konkurencyjny dla produktu firmy, z którą ekspert współpracuje.

I jeszcze przykład z dziedziny leków: Profesorowie Simon, Flisiak i Horban krytycznie wypowiadali się o stosowaniu amantadyny w leczeniu COVID-19 (koszt kuracji 10 zł) mimo licznych sygnałów, że lek działa. Jednocześnie prof. Flisiak promuje lek remdesivir (koszt kuracji 10 tys. zł) firmy Gilead. Światowa Organizacja Zdrowia, powołując się na badania na 7 tys. pacjentów w 30 krajach, nie zaleca stosowania remdesiviru w leczeniu COVID-19, ponieważ jest nieskuteczny. (…) Polska remdesivir kupuje, jest zalecany i używany w szpitalach. Prof. Flisiak w dziale „konflikt interesów” firmy Gilead jest wymieniany jako wykładowca i doradca.

We wstępie do artykułu autor zaapelował: Przestańmy wreszcie traktować lekarzy i naukowców sponsorowanych przez producentów szczepionek jako „niezależnych ekspertów”.

Panie Premierze, Panie Ministrze Zdrowia, jest wielu znakomitych naukowców i praktyków w dziedzinie nauk medycznych i biologicznych, naprawdę niezależnych, z których wiedzy korzystanie nie będzie stawiało ich w konflikcie interesów, a Panom zapewni obiektywne opinie. Może warto sięgnąć po takich ekspertów.

O ciernistych drogach niezależnych naukowców wypowiadających się na temat epidemii COVID-19 w kontrze do przekazu mediów głównego nurtu napiszę w kolejnym artykule.

Opracował: Jarosław Praclewski Solidarność RI, numer legitymacji 8617, działacz Antykomunistyczny