Pandemlczne oszustwo czyli prawda o zakażeniach i maseczkach

Aldona Zaorska, Warszawska Gazeta, nr 36, 4-10.09.2020 r.

Wcale nie jest tak, że tylko idioci nie wierzą w koronawirusa i pandemię, a wszyscy ludzie mądrzy posłusznie realizują coraz to nowe wytyczne WHO i dostosowują się do opinii ekspertów. Mnóstwo lekarzy i naukowców o uznanym dorobku mówi wprost: padliśmy ofiarą wielkiej manipulacji, a jej celem wcale nie jest ochrona naszego zdrowia i życia.

Szaleństwo, które z okazji wakacji nieco przycichło, wraca ze zdwojoną siłą – kolejne kraje zamykają swoje granice i wprowadzają ograniczenia w przemieszczaniu się.

To typowa tresura całych społeczeństw i tylko patrzeć, jak zostaną do niej dołączone kolejne postulaty. Bardzo łatwo może przerodzić się w narzędzie walki politycznej. Tym bardziej, że Światowa Organizacja Zdrowia znowu zmieniła zdanie i tym razem po miesiącach zapewniania, że w przypadku dzieci maseczki bardziej szkodzą niż pomagają, zaleciła ich noszenie nawet młodszym dzieciom. Kilkulatkom w żłobkach darowała zapewne tylko dlatego, że ubranie w maseczkę dwulatka czy niemowlaka oznaczałoby jego uduszenie. Ośmiolatki za to mają już je nosić i nikomu nie przyjdzie do głowy, jak wielki to absurd. Sprawa maseczek zresztą najlepiej pokazuje, z jak ogromnym oszustwem mamy do czynienia i prowokuje do postawienia pytania, kto i ile dał w tzw. łapę ekspertom z WHO, że zachowują się jak chorągiewka na wietrze. Przerażające jest to, że głupocie skorumpowanej do cna organizacji, utrzymywanej przez koncerny farmaceutyczne, których produkty rekomenduje, ulegają masowo politycy.

Wcale nie jest tak, że tylko idioci nie wierzą w koronawirusa i pandemię, a wszyscy ludzie mądrzy posłusznie realizują coraz to nowe wytyczne WHO i dostosowują się do opinii ekspertów. Mnóstwo lekarzy i naukowców o uznanym dorobku mówi wprost: padliśmy ofiarą wielkiej manipulacji, a jej celem wcale nie jest ochrona naszego zdrowia i życia.

Zacznijmy od tego, co powtarzamy od tygodni. To nie jest tak, że Sars-CoV-2 nie istnieje. Istnieje. Jak setki innych koronawirusów, jak tysiące wirusów, z którymi stykamy się na co dzień. Jednak w przypadku zdrowych osób nie jest groźniejszy niż wirus zwyczajnej grypy. W przypadku osób przewlekle chorych jest tak samo groźny jak inne wirusy. Jeśli ktoś choruje na astmę, zwykła grypa stanowi dla niego zagrożenie. Jeśli ktoś przyjmuje chemioterapię, każde przeziębienie jest dla niego niebezpieczne. Jeśli ktoś ma HIV, może go zabić najlżejsze przeziębienie. To jak w przypadku Indian-tysiącami zabijały ich choroby zawleczone do Nowego Świata przez Europejczyków (to przy okazji historyczny dowód, że choroby można zawlec do innego kraju, więc nie ma co udawać, że imigranci ich nam nie przywloką).

Fałszywa pandemia

Wielu lekarzy mówi jasno: koronawirus ani nie występuje w skali, o jakiej informują media, ani nie jest tak niebezpieczny, jak głosi WHO. Mało tego – rzeczywista liczba zachorowań uległa zmniejszeniu i od tygodni pozostaje na tym samym poziomie. Wykazał to m.in. prof. Jeart-Franęois Toussaint. Zwrócił on uwagę na podstawowy fakt

– w przypadku pandemii o jej skali świadczą nie zachorowania, tylko liczba zgonów i liczba ciężkich przypadków, hospitalizowanych na OIOM-ach. Tymczasem na koniec sierpnia krzywa hospitalizacji i zgonów wciąż ulegała zmniejszeniu, szczyt zachorowań wymagających hospitalizacji i szczyt zgonów wystąpił na początku kwietnia. Od tamtej pory ta krzywa spada. Co znamienne – taka sama sytuacja miała miejsce w Turcji, na Białorusi czy w Polsce. Wszędzie najwięcej zachorowań i zgonów miało miejsce na początku kwietnia, a od tamtej pory wskaźniki te ulegały zmniejszeniu. Co istotne – wzrostu do tamtego poziomu nie spowodowało poluzowanie obostrzeń (np. otwarcie galerii handlowych, kościołów czy wakacyjne wyjazdy). Podkreślić trzeba, że cały czas mowa tu o przypadkach śmiertelnych lub wymagających hospitalizacji. Lekarze informują też: przechodzenie zakażenia koronawirusa „bezobjawowo” nie jest zachorowaniem. Jest tylko sytuacją, w której organizm, mając styczność z wirusem, pokonuje go tak, jak pokonuje dziesiątki innych wirusów bez wpływu na samopoczucie czy wystąpienie jakichś dolegliwości. We Francji na koniec sierpnia liczba przypadków COVID-19 wymagających hospitalizacji w porównaniu do stanu z 6 kwietnia zmniejszyła się o 99 proc. Nie ma więc mowy o wzroście zachorowań ani o drugiej fali epidemii. To proste fakty, o których wprost mówi prof. Toussaint. Zwrócił on uwagę, że nic z zapowiadanej II fali zachorowań nie sprawdziło się. Od początku lipca krzywa zakażeń we Francji rzeczywiście uległa wypłaszczeniu i nawet jeśli występuje jakiś wzrost zakażeń, to nie wpływa on na całą populację. Są to tylko jednostki (dla tych jednostek to oczywiście sprawa najważniejsza, ale nie może mieć wpływu na zamykanie całych społeczeństw – ludzie od początku świata chorowali i nikt nie zamykał z tego powodu całych państw).

Oszustwo

Prof. Toussaint porównał krzywą we Włoszech, które całkowicie się zablokowały, i w Szwecji, która nie zastosowała żadnych obostrzeń. Doszedł do wniosku, że krzywa zgonów kształtowała się w obu krajach identycznie. Co więcej, całkowita liczba zgonów w całej Europie wg prof. Toussainta wygląda dokładnie tak samo – szczyt osiągnęła na początku kwietnia, by w ciągu maja i czerwca ulec wypłaszczeniu, a od lipca pozostaje na tym samym, bliskim zeru poziomie. Na koniec sierpnia we Francji odnotowano wzrost pozytywnych wyników testów na COVID-19, ale nie oznacza to wzrostu zachorowań. Te przypadki to „młode osoby bezobjawowe” Natomiast liczba zgonów w sierpniu wynosiła mniej niż 10 dziennie. Żeby więc utrzymać stan epidemii, zmieniono zasady obliczania zagrożenia z dziennej liczby zgonów na liczbę pozytywnych wyników testów. A pozytywny wynik testu na koronawirusa to nie zachorowanie na COVID-19. Tymczasem wbrew zasadom przyjętym w medycynie odnośnie do tego, jaki stan traktowany jest jako choroba, obecnie do przypadków zachorowania na COVID-19 są zaliczane przypadki pozytywnych testów na koronawirusa. Francja przeszła więc z realnego zagrożenia na potencjalne ryzyko, ewentualne przyszłe niebezpieczeństwo i potraktowała je jako realne zagrożenie, a to pociąga za sobą konkretne zalecenia i obostrzenia. Ono może wystąpić, ale nie musi. Ludzie już są jednak utrzymywani w atmosferze strachu. Podobnie zachowują się pozostałe kraje w Europie, gdzie żeby uzasadnić narrację o drugiej fali epidemii, wprowadzono jako wzrost zachorowań wzrost pozytywnych testów na koronawirusa.

Eksperci?

We Francji, wbrew faktom, rada naukowa wydająca zalecania dotyczące wprowadzania obostrzeń już ogłosiła nawrót epidemii. Co ciekawe, uczyniła to, gdy część jej członków była na wakacjach. Zrobiło to więc kilku ludzi, którzy w dodatku zdaniem profesora sami nie przestrzegali zasad, jakie narzucili „połowie ludzkości”. Innymi słowy eksperci i naukowcy, którzy narzucają całym państwom ograniczenia, sami kompletnie je lekceważą.

Prof. Toussaint podkreśla, że nie może być nawet mowy o porównaniu ryzyka, przed jakim stoimy obecnie, z tym z wiosny. Obecnie poziom epidemiologiczny znacznie się zmienił – jest dużo przypadków pozytywnych wyników testów na koronawirusa, ale nie są one związane z ciężkim przebiegiem choroby. Istnieje wiele wyjaśnień takiego stanu rzeczy na poziomie epidiomologicznym czy na poziomie wirusologii.

Oszustwo maseczek

Prof. Toussaint mówi wprost – w tej chwili nie ma żadnego naukowego argumentu potwierdzającego przydatność masek na zewnątrz i w krajach, które doświadczają końcowego stadium epidemii. Nie ma przeprowadzonych żadnych badań, które wykazałby, że maseczki zmniejszą liczbę zakażeń i infekcji w populacji. Żadnych. Jest wręcz dokładnie odwrotnie.

Także naukowcy holenderscy, po wielu tygodniach badań i analizie kluczowych danych, orzekli, że maseczki nie pomagają w zwalczaniu pandemii. Nie ma niezbitych dowodów na to, że zasłanianie twarzy przynosi efekty. Co więcej, ich zdaniem maseczki mogą utrudniać walkę z chorobą. To nie jest nic nowego. W 2015 r. przeprowadzono badanie porównujące maseczki medyczne z maseczkami materiałowymi, takimi, jakie nosi 99,99 proc. społeczeństwa. Okazało się, że noszenie takiej maseczki zamiast zabezpieczyć przed wirusem, zwiększa ryzyko zakażenia nim. Wszystko przez zatrzymywanie pod maseczką w wydychanym powietrzu wilgoci i ponownym jej wdychaniu. Były to wstępne wyniki badań, a takich maseczek nie zalecano także pracownikom służby zdrowia narażonym szczególnie na kontakt z wirusami. Jak więc wyjaśnia „konieczność” noszenia maseczek dr Anthony Fauci, wynoszony pod niebiosa jako najlepszy na świecie ekspert od koronawirusa (i szczepionek)? Sprowadza noszenie maseczek do… czynności symbolicznej.

Fauci powiedział, że owszem, nosząc maseczkę chce „chronić siebie i innych” ale także, jak stwierdził, chce, aby był to symbol dla ludzi, aby zobaczyli, że to właśnie należy robić”. Czyli mamy nosić maseczki, narażać swoje zdrowie, bo taki symbol wymyślił sobie jeden facet, a kilku innych zwietrzyło okazję do niezłego na tym zarobku.

W podobny sposób do sprawy podchodzi też dr Zbigniew Martyka, kierownik Oddziału Zakaźnego szpitala w Dąbrowie Górniczej. Komentując wprowadzenie na Śląsku „czerwonych” i „żółtych” powiatów oraz obowiązku noszenia maseczek także na otwartej przestrzeni napisał w Internecie:

„Utrudnienie dopływu tlenu i zwiększenie zawartości dwutlenku węgla we wdychanym przez maseczkę powietrzu może być nieodczuwalne przez osoby w pełni zdrowe (o ile nie podejmują w tym czasie zwiększonego wysiłku fizycznego). Ale osoby mające problem z oddychaniem (astma, przewlekła obturacyjna choroba płuc, niektóre wady serca, niewydolność krążeniowo-oddechowa, duża niedokrwistość) są szczególnie wrażliwe na zmniejszenie ilości tlenu”.

Dr Martyka przypomniał, że noblista Otto Warburg jako pierwszą przyczynę chorób wskazał niedotlenienie komórek. Niedotlenienie mózgu powoduje nieodwracalne w nim zmiany. Sprawia, że mózg, a z nim cały organizm szybciej się męczy, co może być groźne dla zdrowia (zwłaszcza u osób starszych). „Aby przekonać się, że organizm rzeczywiście dostaje za mało tlenu przy oddychaniu przez maseczkę (zwłaszcza ściśle przylegającą do twarzy), można zmierzyć zawartość tlenu we krwi tętniczej pulsoksymetrem. Zawartość tlenu (saturacja) prawidłowa to 96-99 proc. Przy oddychaniu przez maseczkę potrafi spaść o kilka procent, nawet do 89-90 proc. u osób starszych, mających problemy z oddychaniem, co jest zdecydowanie niepokojące” – tłumaczył w internetowym wpisie dr Martyka. Tymczasem nie brak osób, które twierdzą, że w maseczkach można uprawiać sport – biegać czy jeździć na rowerze. Tymczasem w Chinach, gdzie obowiązek noszenia maseczek narzucono nawet dzieciom, zmarło 3 uczniów. Jak twierdzą ich rodzice i wskazują badania – z powodu niedotlenienia organizmu, spowodowanego obowiązkiem noszenia maseczki (dzieci na zajęciach sportowych musiały nosić zalecane, także w Polsce, maseczki N95).

„Z całą stanowczością chcę powiedzieć, że istnieją stany zdrowotne, w których nie powinno się ograniczać dostępu tlenu. Znam osoby, które z trudem oddychają po założeniu maski, mają zawroty głowy, kołatania serca, odczuwają z tego powodu duży stres, który dodatkowo pogarsza funkcję organizmu i co tu mówić – obniża odporność. A zawilgocone maseczki, jak wykazały badania – nie dość, że sprzyjają wtórnym infekcjom (co dla osób z obniżoną odpornością i łatwo zapadających na choroby infekcyjne dróg oddechowych jest fatalne w skutkach), to nie stanowią istotnego zabezpieczenia dla INNYCH osób”- ocenił dr Zbigniew Martyka.

Nosząc maseczki nie chronimy innych, a sobie możemy tylko zaszkodzić. Dr Martyka podkreśla też absurd rozporządzenia z dnia 8 sierpnia, które stwierdzało, że nie ma żadnych przeciwwskazań do noszenia maseczek. Przed 8 sierpnia istniały przeciwwskazania, dzień po – już nie. To tak, jakby rozporządzeniem stwierdzić, że nie istnieją pewne choroby.

Naukowcy podkreślają też, że obecny stan to nadmiar środków ostrożnością nadmiar środków zapobiegawczych, a to będzie miało negatywne skutki. Już dziś wiadomo, że we Francji wiosną przegapiono 90 proc. przypadków zakażeń, a zatem społeczeństwo francuskie nabyło już odporność albo jest bliskie tego stanu. Podobnie jest w innych krajach, których mieszkańcy nie mają nawet pojęcia, że już mieli kontakt z koronawirusem.

Jeśli nie wiadomo, o co chodzi…

Po co więc kolejni eksperci upierają się przy drugiej fali epidemii i przy obostrzeniach? Ciekawe spostrzeżenia poczynił w tej materii prof. Udi Qimron z Izraela. Lada dzień zostanie kierownikiem Katedry Mikrobiologii Klinicznej i Immunologii na Uniwersytecie w Tel Awiwie. W wywiadzie dla gazety „Jedi’ot Acharonot” zwrócił uwagę na… ekonomiczny aspekt całej sprawy.

Po pierwsze – twierdzi profesor – gdyby nie powiedziano ludziom, że panuje epidemia, nikt by jej nawet nie zauważył. Zapewne coś w tym jest – przypomnij sobie, Szanowny Czytelniku, jak zareagowałeś na pierwsze informacje o wirusie na chińskim targu. Czy nie wzruszeniem ramion? Podobnie jak francuski naukowiec, prof. Qimron zwraca uwagę na niską śmiertelność wirusa. Uważa, że należałoby przyjąć politykę dokładnie odwrotną od izolacji przyjętej przez państwa Zachodu. Twierdzi, że populacja niezagrożona powinna zostać zarażona wirusem, aby „stworzyć łańcuchy odporności, które ochronią chorych i starszych”, a zatem najsłuszniejszy jest model szwedzki, w którym nie zamknięto kraju, a wprowadzono jedynie zalecenia dotyczące relacji społecznych.

– Z tego samego powodu otworzyłbym cały system edukacji, ponieważ zdecydowaną większość stanowią tam ludzie, którzy nie są zagrożeni. Oczywiście trzeba znaleźć rozwiązanie dla nauczycieli cierpiących na cukrzycę lub inne choroby, ale ja nie widzę powodu, aby zapobiegać działaniom sprzyjającym gospodarce. Nie tylko dlatego, że pozwalają one rodzicom iść do pracy, ale także dlatego, że w dłuższej perspektywie obniżają śmiertelność. Prosiłbym również dzieci i młodzież o zdjęcie masek – przekonuje naukowiec, dokładnie w czasie, w którym WHO… zaleca noszenie maseczek nawet małym dzieciom.

Oczywiście jego zdaniem osoby starsze, które mają mniejsze szanse na bezobjawowe przejście infekcji koronawirusem, powinny zachować ostrożność, ale nie ma potrzeby, by zamykano całe społeczeństwa. Najlepszą reakcją byłby więc model szwedzki. Dlaczego więc całe zastępy ekspertów krytykują to rozwiązanie, chociaż Szwecja wcale nie umiera na COVID-19? Profesor sugeruje to, na co wpadł już każdy rozsądny człowiek – jeśli szwedzka polityka walki z koronawirusem się powiedzie w czasie, gdy inne kraje wydały na walkę z koronawirusem albo straciły na zamknięciu gospodarek biliony, ktoś w tych państwach musiałby za to odpowiedzieć. A nikt nie ma to szczególnej ochoty. Zwłaszcza, że gdy jedni stracili biliony, inni je zarobili – cały zachodni świat kupował maseczki, płyny do dezynfekcji, respiratory i inny sprzęt medyczny, który potem stał nieużywany. Nawet spirytus rektyfikowany stał się w Polsce najlepszym towarem eksportowym, a producenci wyprzedali zapasy do co pół litra. W każdym kraju przy okazji walki z pandemią doszło do afer, ochoczo zamiatanych pod dywan przez władze. Gdyby okazało się, że cała epidemia została wykreowana, ktoś musiałby za to odpowiedzieć. Na każdym poziomie -„eksperci”, sponsorowani przez farmaceutyczne koncerny, którzy zalecali obostrzenia, naukowcy, którzy położyli na szalę swój autorytet i zwyczajnie się pomylili, politycy, których decyzje rujnowały ludziom życie, dziennikarze, którzy wprowadzali panikę w społeczeństwie, sami nie starając się sprawdzić wszystkich opinii albo po prostu stosujący się do poleceń wydawcy i jego biznesowo-politycznych powiązań. Każdy z tych ludzi ma wiele do stracenia. Każdy chce swoją pozycję zachować i każdy będzie podtrzymywać swoje zdanie. Jeśli uda się do niego przyzwyczaić społeczeństwo, utrzyma swoją pozycję, może nawet zyska i będzie wiedzieć, że małymi kroczkami może zajść znacznie dalej i poddać społeczeństwo kontroli tak sprytnie, że nawet się ono nie zorientuje, że nie jest już wolne.

Szanowny Czytelniku, myślisz, że to nierealne? To spójrz na siebie. Spójrz, jak już zostałeś wytresowany. Jeszcze rok temu nie pomyślałeś nawet przez sekundę, żeby nosić przy sobie maseczkę chirurgiczną i płyn do dezynfekcji, nawet gdy udawałeś się w odwiedziny do osoby chorej, nie mówiąc o zakupach czy modlitwie w kościele. A dziś jest to już norma – wychodząc z domu zabierasz maseczkę tak jak zabierałeś klucze, a wchodząc do sklepu za normalne i zwyczajne uważasz dezynfekowanie rąk – robisz to zupełnie odruchowo. Czymś zwyczajnym jest dla ciebie, że nie pojechałeś na urlop w wymarzone i zaplanowane miejsce, tak po prostu. Za chwilę czymś zwyczajnym będzie zaszczepienie się. Zrobisz to. Uznasz, że to normalne. Jeśli dziś nie zaczniesz dziś głośno pytać i żądać wyjaśnień, nawet nie zauważysz, gdy zostaniesz niewolnikiem. Pamiętaj o tym.

Koronosceptycy ze świecznika

Agnieszka Niemska, DoRzeczy, nr 37, 7-13.09.2020 r.

Pandemia to zamach na ludzkość, maseczki są niezdrowe i niezgodne z konstytucją, a za wszystkim stoi Bill Gates – to tylko niektóre tezy stawiane przez rodzimych celebrytów

Doświadczyłem wyproszenia ze sklepu Ikea dlatego, że nie zasłaniałem maseczką ust i nosa, mimo że mam badania z krwi, że wszystko jest w porządku, bo egzystuję na planach filmowych – pożalił się w zamieszczonym na Instagramie nagraniu aktor Tomasz Karolak. Stwierdził, że to on powinien wezwać do sklepu policję, bo bezpodstawnie go z niego usunięto.

– Idiotyzm tej całej sytuacji polega na tym, że bezczelny ochroniarz przyczepia się do mnie i wyprasza mnie z kierowniczką ze sklepu, bo nie zakrywam ust i nosa mimo badań z krwi, natomiast wszyscy w restauracji Ikea kupują, jedzą bez maseczek – argumentował Karolak w filmiku, który obiegł media i doczekał się tysięcy komentarzy

Satyryk Szymon Majewski zakpił z Karolaka, prezentując w sieci maseczkę dla celebrytów. „To powszechny problem, że niektórzy znani nie chcą nosić maseczek. Powód? To oczywiste, w maseczkach znani przestają być znani. Dlatego, żeby im pomóc, wymyśliłem maseczkę bikini, model Celebrity Pro Twarz. Z nią każdy znany jest wciąż znany” – tłumaczył Majewski na swoim facebookowym profilu, zamieszczając swoje zdjęcie w nader skąpej maseczce własnego projektu.

IKEA ODPOWIADA

Historia Karolaka wyrzuconego ze sklepu zrobiła się tak głośna, że Ikea postanowiła zabrać głos w tej sprawie. „Zdrowie naszych pracowników oraz klientów traktujemy priorytetowo, dlatego na terenie sklepów IKEA egzekwujemy obowiązek zasłaniana ust i nosa. Nie obsługujemy klientów, którzy nie zakrywają ust i nosa przy pomocy odzieży lub jej części, maseczek lub przyłbic ochronnych, aby zapewnić bezpieczeństwo naszym pracownikom oraz osobom odwiedzającym nasze sklepy” – oświadczył przedstawiciel szwedzkiej sieci. Sklep na swoich stronach internetowych powołuje się na rozporządzenie Rady Ministrów z dnia 7 sierpnia 2020 r., które nakazuje korzystać z maseczek w takich miejscach jak sklepy. „IKEA działa zawsze zgodnie z obowiązującym w Polsce prawem” – czytamy na stronie firmy.

Karolak wskazuje jednak, że nakaz noszenia maseczek jest bezprawny. Orzekł już w tej sprawie Sąd Rejonowy w Kościanie (woj. wielkopolskie). Uznał, że nakaz noszenia maseczek został wprowadzony z naruszeniem konstytucji, bo rząd wydał w tej sprawie rozporządzenie, a powinien to zrobić w drodze ustawy. Z kolei Sąd Rejonowy w Suwałkach nałożył na ekspedientkę 100 zł kary za to, że odmówiła sprzedaży towaru klientce bez maseczki.

Na problem nakazu chodzenia w maseczkach już w maju zwracał uwagę i rzecznik praw obywatelskich. – Nakaz zakrywania ust i nosa w miejscach ogólnodostępnych wydano z naruszeniem zasad tworzenia prawa – uznał Adam Bodnar. – Jeżeli Rada Ministrów uznaje wprowadzenie powszechnego obowiązku zakrywania ust i nosa za niezbędne w związku z trwającą epidemią, to niezbędne jest pilne skierowanie do Sejmu projektu ustawy pozwalającego na takie ograniczenie – podsumował RPO.

Ministerstwo Zdrowia twierdzi jednak, że maseczkowy obowiązek ma ustawowe umocowanie. Biuro Prasowe Ministerstwa Zdrowia w przesłanej „Do Rzeczy” informacji stwierdza, że jest związany bezpośrednio z przepisami ustawy z 2008 r. o zapobieganiu oraz zwalczaniu zakażeń i chorób zakaźnych u ludzi.

Czy to przekona Tomasza Karolaka? Wątpliwe, zwłaszcza że już na początku obowiązywania obostrzeń w związku z pandemią dał się poznać jako celebryta koronosceptyczny. W kwietniu mówił, że wątpi we wszystkie nakazy i zakazy

– Czym się różni nasza rzeczywistość teraz od tej rzeczywistości trzy tygodnie temu, kiedy nie trzeba było nosić maseczek? Niczym. Oczywiście rozumiem ochronę starszych, ale to jest prawdziwe pomieszanie z poplątaniem. Ja sam mam zdrowe podejście do tej pandemii i nie popadam w paranoję. Jednak rozmawiając ze znajomymi, nieraz mamy wrażenie, że jesteśmy odgórnie sterowani – opowiadał o swoich odczuciach magazynowi „Gala”.

GÓRNIAK: „WDYCHAMY WŁASNE SPALINY”

Prym wśród wątpiących w pandemię celebrytów wiedzie partnerka Karolaka – aktorka i modelka Viola Kołakowska.

W mediach zasłynęła odezwami do byłego już ministra zdrowia Łukasza Szumowskiego. „Panie ministrze, pan przestanie pić. Pan zadba o zdrowie psychiczne i się od nas odczepi” – napisała. „My doskonale wiemy o tym, że nie ma żadnej pandemii! Pokazują nam to prawdziwe liczby, nie wasze zmanipulowane. Nie chcemy tego, nie chcemy Was, chcemy, żebyście oddali nam nasze życie! Ono należy do nas, nie do was! Zajmijcie się swoim zdrowiem psychicznym i odwalcie się od nas. Pan sobie może szczyty zachorowań kreować, ale w swoim ogródku, a nie w naszym życiu i naszym państwie” – perorowała Kołakowska.

W jednym z filmików stwierdziła, że za „koronawirusowym spiskiem” stoi prezes Microsoftu Bill Gates.

Ostrych słów Kołakowska nie szczędziła nawet krytycznym wobec jej wywodów kolegom z show-biznesu. Hanna Lis postulowała, by odłączyć jej Internet. „Hanka ma w głowie dużo makaronu” – odgryzła się Kołakowska.

Wiele do powiedzenia na temat pandemii ma też Edyta Górniak. I trudno się dziwić, bo branża muzyczna jest jedną z tych, które najbardziej straciły na wprowadzonych obostrzeniach. – To jest bardzo, bardzo gruby scenariusz. Uważam, że to jest zamach na ludzkość, to, co się wydarzyło – mówiła kilka dni temu o pandemii reporterowi Pudelka.

Wcześniej ogłosiła, że maseczki są „potwornie niezdrowe”. – Można się udusić, można spowodować, że będzie większa wilgoć w oskrzelach – to wywoła kaszel. Nie ma prawidłowej cyrkulacji powietrza – opowiadała w sieci niczym ekspert. Dodawała, że nosząc maseczkę, „wdychamy własne spaliny”. – Może pani Edyta Górniak ma maseczkę z torebki foliowej? – dziwił się dr Paweł Grzesiowski, prezes Fundacji Instytut Profilaktyki Zakażeń, w rozmowie z serwisem noizz.pl. – Proponuję zmienić maseczkę foliową na normalną maseczkę. Maska nie zatrzymuje powietrza, ale je filtruje, nie wdychamy więc tego powietrza, które wydychamy – mówił, odnosząc się do teorii Górniak.

Piosenkarka doradzała nawet konsumpcję mydła: „Tak się zastanawiam, co to za wirus, że zabija go mydło, ale żaden lek go nie zwalczy. Może, zamiast czekać na szczepionkę, warto zjeść kawałek mydła?” – napisała w mediach społecznościowych.

Zapowiedziała już, że na koronawirusa się nie zaszczepi. – Dopóki żyję, nie dam się zaszczepić. Jeśli to będzie przymusowe, to przysięgam, jak tutaj jestem, że wolę odejść z tego świata, niż dać komukolwiek wstrzyknąć w mój organizm cokolwiek, czego ja nie znam i nie posiadam wiedzy i możliwości, żeby pójść do laboratorium i analitycznie sprawdzić, co zostaje wprowadzone do mojej krwi – mówiła w programie kontrowersyjnego youtubera Marcina Roli.

Od koronosceptycznych uwag nie stroni koleżanka Górniak z branży muzycznej – Doda. Udostępnia np. materiały o szkodliwości maseczek, a niedawno na temat pandemii wypowiedziała się w facebookowym wpisie opatrzonym zdjęciem z zagranicznych wakacji.

„Nie wiem jak na waszych urlopach, ale tu kompletnie zapomina się o tym wirusowym szaleństwie. Całkiem inny, normalny świat. Czasami jak włączę Facebooka, to mam: dżizaaaas ta cała »pandemia« jeszcze się nie znudziła? Dlatego wyłączam go szybko i wracam do tych widoków”.

POPULARNOŚĆ JEST NIEZBĘDNA

Psycholog społeczny dr Ireneusz Siudem zwraca uwagę, że niektórym celebrytom czy gwiazdom YouTube’a zdarza się szerzenie niesprawdzonych informacji i dzielenie się teoriami spiskowymi, by zaistnieć. – Głoszone przez nich kontrowersyjne opinie nagłaśniane są w mediach społecznościowych, opisywane na portalach. Dzięki temu osoby te zyskują popularność, która jest im niezbędna – mówi dr Siudem. – Teorie spiskowe szerzą się wtedy, kiedy brakuje nam wiedzy, danych, fachowego wytłumaczenia sytuacji, a także wówczas, kiedy pojawia się w nas lęk. Tak jest właśnie w przypadku pandemii. Okazało się, że nie jesteśmy w stanie zapanować nad wirusem, więc szukamy wytłumaczeń dla tej sytuacji. Jedni twierdzą, że to spisek najpotężniejszych państw, inni, że to forma wprowadzenia kontroli nad społeczeństwem, a jeszcze inni widzą w tym aktywność kosmitów. Zaczyna działać nasza wyobraźnia podsycona obrazami z filmów science fiction, historiami z literatury fantastycznej. Opowiadanie zasłyszanych teorii spiskowych w towarzystwie dodatkowo dodaje nam atrakcyjności. Nietuzinkowość jest przecież w cenie – mówi psycholog społeczny.

Zwraca uwagę, że celebryci dzielący się swoimi opiniami mogą odgrywać dwojaką rolę. – W Internecie ważniejsza od twardej wiedzy i wyników badań jest wiarygodność. Znane osoby dla wielu, zwłaszcza młodych, ludzi są idolami, z których opiniami się nie dyskutuje. Tę wiarygodność celebryci mogą wykorzystać do kreowania pożądanych społecznie postaw, ale też głosząc nieprawdę, spowodować wiele szkód – przestrzega dr Siudem.

Tomasz Karolak naśladowców już znalazł. W sieci grupy klientów zaczęły skrzykiwać się na wspólne zakupy bez masek w siei Ikea. Aktor do akcji chyba już nie dołączy, bo zapowiedział, że w Ikea więcej nic nie kupi.

Opracował: Aron Baranowski, Londyn, Wielka Brytania