KROK PO KROKU DO ZNIEWOLENIA

Karolina Gruc, Warszawska Gazeta, nr 22, 29.05-4.06.2020 r.

Początkowo nikt nie zwracał uwagi na jakiś tam wirus z chińskiego targu. Bardzo szybko jednak kolejne rządy zaczęły wprowadzać ograniczenia. Poszło na zasadzie domina – jeden klocek przewracał kolejne. Ludzie, początkowo przestraszeni i zamknięci w domach, zorientowali się jednak, że diabeł nie jest taki straszny i zaczęli nie tylko z nich wychodzić, ale i zadawać pytania. Co więc zrobiono? Po raz kolejny zmieniono narrację dotyczącą koronawirusa.

Pierwszym zaczipowanym w ten sposób człowiekiem był Kevin Warwick profesor cybernetyki uniwersytetu w Reading. W1998 r. wszczepiono mu czip RFID, dzięki czemu mógł poruszać się po budynku uczelni bez konieczności np. posiadania kart identyfikacyjnych.

– Zaraz po II wojnie światowej pojawiła się kwestia zorganizowania świata na nowo. Projekt zaczął być wcielany w życie, zanim pod Berlinem umilkły sowieckie salwy i zanim więźniowie obozów koncentracyjnych dotarli do domów. To była operacja rozpisana na lata, realizowana krok po kroku, powoli, systematycznie i tak niezauważalnie, że społeczeństwa nie zdawały sobie nawet z tego sprawy. Zaczynają to robić dziś, a i to nie wszyscy. Sam projekt nie był niczym nowym – władza i kontrola nas światem. Teoretycznie marzenie szaleńca. Jak się okazuje, wymagało tylko czasu. Osiemdziesiąt lat. Długość życia jednego człowieka. W skali globu tyle co nic.

Międzynarodowy knebel

Początkiem było stworzenie organizacji międzynarodowych lub organizacji, które, wyglądając niewinnie, stały się lewackimi na skutek przejęcia ich przez odpowiednich ludzi. Kiedy miejsce Ligii Narodów zajmowała Organizacja Narodów Zjednoczonych, wszyscy byli zachwyceni. Międzynarodowa organizacja, która miała sprawić, że na Ziemi już nigdy więcej nie będzie wojen. Od początku swego istnienia nie zapobiegła i nie rozwiązała ani jednego konfliktu zbrojnego, natomiast zajmuje się kreowaniem polityki, którą muszą zaakceptować wszystkie kraje członkowskie. Podobnie działają UNICEF, który miał pomagać dzieciom czy Światowa Organizacja Zdrowia, która stała się utrzymanką koncernów farmaceutycznych, nie mówiąc już o Unii Europejskiej. Po obrzeżach tego wszystkiego kręcą się dziesiątki międzynarodowych organizacji i stowarzyszeń wydających własne opnie, które mają być wyznacznikiem dla oceny poszczególnych państw.

To największa międzynarodowa organizacja przestępcza, która działa jak każda mafia – szantażem, groźbą, wykluczeniem, wywołaniem rebelii. Czasem zamachem, sprawców którego nie sposób ustalić. Krok po kroku osacza wszystkich coraz bardziej i zniszczy każdego, kto spróbuje osaczenia uniknąć.

W tym wszystkim jest jednostka – wolna od wojny, budująca swój dobrobyt. Zgodzi się na jedno czy drugie ograniczenie, byle tylko zachować swój mały, bezpieczny świat. To dlatego, kiedy po zamachach na Word Trade Center w 2001 r. na lotniskach wprowadzono szereg obostrzeń, ludzie po początkowym proteście zgodzili się na wszystko. Bez szemrania przyjmują dziś, że każdy, kto chce wsiąść na pokład samolotu, jest traktowany jak potencjalny terrorysta i poddawany kontroli, która przypomina rewizję osobistą.

Wielki Brat patrzy

Kolejny krok do zniewolenia ludzi – wszechobecne kamery, systemy monitoringu dosłownie wszędzie i na każdym kroku. Miały zwiększać nasze poczucie bezpieczeństwa. Stały się narzędziem kontroli. Co więcej, im większa kontrola, tym bardziej jest przedstawiana jako rozwiązanie elitarne, nowoczesne i przyszłościowe. To dlatego w najnowszych smartfonach są instalowane funkcje rozpoznawania użytkownika po odcisku palca albo na podstawie skanowania twarzy. Nikogo to nie dziwi, nikt nie protestuje, a część użytkowników jest zachwycona. W Chinach normą są już systemy monitoringu rozpoznające twarze. W ten sposób każdy obywatel tego miliardowego kraju może być bez trudu rozpoznany i zidentyfikowany. Nie ma przed tym ucieczki i nie zmieni tego wynalezienie T-shirtu, który podobno sprawia, że kamery monitoringu „głupieją” i nie rozpoznają twarzy.

Jest już bowiem nowy projekt: zaczipowania całych społeczeństw. Pisaliśmy o tym w poprzednich numerach „Warszawskiej Gazety”. Niebezpieczeństwo polega jednak na tym, że jest on już wdrażany. Technologię zaczęto wprowadzać „niewinnie”- od czipowania zwierząt, co miało zabezpieczyć właścicieli czworonogów przez kradzieżą lub zgubieniem ich pupili. Na początku jako nowinka, z czasem – obowiązek. Dokładnie tak samo zaczynają być traktowani ludzie.

Zaczęło się oczywiście od wielkich, „nowoczesnych” korporacji i technologii RFID, czyli radio frequency identification. Jest to metoda przesyłania danych do układu przy pomocy fal radiowych, umożliwiająca odczyt lub zapis. Jak czytamy na stronie www.cyberfinance24.pl, pierwszym zaczipowanym w ten sposób człowiekiem był Kevin Warwick – profesor cybernetyki uniwersytetu w Reading. W 1998 r. wszczepiono mu czip RFID, dzięki czemu mógł poruszać się po budynku uczelni bez konieczności np. posiadania kart identyfikacyjnych. Bez konieczności posiadania kluczy, kart czy innych urządzeń niezbędnych do otwierania pomieszczeń.

W 2004 r. czipy zaproponowano klientom jednej z hiszpańskich dyskotek. Ich posiadacze, wcześniej zidentyfikowani i wpisani do bazy danych, mieli wstęp do strefy VIP i mogli dokonywać bezgotówkowych płatności.

W 2015 r. czipy wszczepiła swoim pracownikom szwedzka spółka Epicenter, a w 2016 r. swoich kibiców zaczipował klub piłkarski Atletico Tigre z Argentyny. W 2017 r. belgijska spółka Newfusion akcję czipowania swoich pracowników uzasadniła wzrostem przypadków zgubienia elektronicznych kluczy. Kluczowym pojęciem związanym z czipowaniem ludzi była „strefa VIP” Czip miał być przepustką do XXI w. Dowodem, że jego posiadacz pracuje w firmie, która nowoczesnością rozwiązań o lata wyprzedza pospolite zakłady pracy, gdzie pracownicy chodzą z identyfikatorem na smyczy albo nie mają żadnych oznaczeń. Era konsumpcji i głodu sukcesu sprawiła, że ludzie chcą być kimś lepszym niż są i ta właśnie skłonność od lat jest cynicznie wykorzystywana nie tylko przez sprzedawców nikomu niepotrzebnych, ale drogich gadżetów.

Tymczasem w 2020 r., kiedy produkcja czipów stała się prostsza i tańsza, kiedy był już gotowy superszybki Internet i bazy do przechowywania danych, „strefę VIP” zastąpiło bezpieczeństwo. Pandemia koronawirusa znakomicie zastąpiła wojnę i spowodowała ogólnoświatową panikę. Okazało się nagle, że najwięcej do powiedzenia w tym temacie ma Bill Gates – facet ze średnim wykształceniem, niemający pojęcia o medycynie, za to mający nieprzeliczone ilości dolarów, który od lat konsekwentnie kupował sobie Światową Organizację Zdrowia, rozmaite laboratoria, wyniki badań czy „symulacji” światowej pandemii. To Gates jest dziś największym zwolennikiem czipowania ludzi, co ma zagwarantować im bezpieczeństwo, a jemu nie tylko kolejne miliardy dolarów, ale i to, co najważniejsze – władzę nad całymi państwami. W ten sposób dojdzie do wyeliminowania rządów narodowych i oddania władzy w ręce wąskiej grupki ludzi, których celem jest przekształcenie ludzkości w bezwolną masę, mierzwę, która będzie totalnie zniewolona.

Problem z czipami, takim jak wspomniany RFID, polega bowiem na tym, że na takim urządzeniu będą zapisane tzw. wrażliwe dane jego posiadacza: imię, nazwisko, numer identyfikacyjny, grupa krwi, przebyte choroby, alergie. Czipa wielkości ziarenka ryżu nie będzie można w żaden sposób się pozbyć spod skóry dłoni, gdzie jest wszczepiany. Hakerzy już dawno wykazali, że wszystkie dane na czipie będzie można nie tylko bez problemu wykraść, ale i w dowolny sposób nimi manipulować. Tymczasem ONZ kłamliwie wpiera ludziom, że zaczipowanie zapewni im bezpieczeństwo. Nic takiego nie będzie miało miejsca.

Złamanie kręgosłupa

Oczywiście ludzie nie są głupi. Jak pokazują sondy, zdecydowana większość dobrowolnie nie zgodziłaby się na żadne czipowanie. Rządy poszczególnych państw, chcąc nie chcąc, muszą się liczyć z opinią obywateli. Potrzebny więc był katalizator, który sprawi, że ludzie zgodzą się na czipy. Właśnie po to była potrzebna pandemia koronawirusa. Niezależnie od tego, czy wywołana celowo, czy na skutek nieszczęśliwego wypadku w chińskim laboratorium, posłużyła do kontroli całych narodów. Gdyby jeszcze w styczniu ktokolwiek powiedział, że zostaną zamknięte wszystkie granice, wyłączona cała światowa gospodarka, a ludzie dobrowolnie zamkną się w domach, zostałby uznany za szaleńca. Wystarczyło kilkanaście dni, odpowiednio groźne zdjęcia w mediach (potem okazało się, że część z nich była manipulacją), by całe narody posłusznie zrezygnowały z tak podstawowych praw, jak prawo swobodnego poruszania się. Okazało się, że kontrola nad rządami jest możliwa – wystarczyły tylko dwie symulacje sporządzone na zlecenie Gatesa, pokazujące, jak może skończyć się pandemia, a rządy poszczególnych państw posłusznie zastosowały się do wymienionych w nich zaleceń. Warto sobie przypomnieć, że początkowo nikt nie zwracał uwagi na jakiś tam wirus z chińskiego targu. Bardzo szybko jednak kolejne rządy zaczęły wprowadzać ograniczenia. Poszło na zasadzie domina – jeden klocek przewracał kolejne. Ludzie, początkowo przestraszeni i zamknięci w domach, zorientowali się jednak, że diabeł nie jest taki straszny i zaczęli nie tylko z nich wychodzić, ale i zadawać pytania. Co więc zrobiono? Po raz kolejny zmieniono narrację dotyczącą koronawirusa.

Zmiana narracji w sprawie SARS- -Cov-2 jest bardzo znamienna. Najlepiej widać to na przykładzie osławionych maseczek. Pierwsze informacje, oczywiście pochodzące od ekspertów, brzmiały, żeby ich nie nosić, bo tylko szkodzą zdrowiu, a przed niczym nie chronią. Następne, żeby nosili je tylko chorzy lub zakażeni. Ktoś jednak zorientował się, że to może sprawić złe wrażenie, więc poszła kolejna narracja – jeśli ktoś się boi, niech nosi, ale nie musi. A potem ci sami „eksperci” stwierdzili, że maseczki są obowiązkowe, bo jednak chronią. Dlaczego tak? Kto wie, może chodziło zwyczajnie o pieniądze. Jeśli jedna maseczka kosztuje ok. 10 zł, a statystycznie każdy Polak zaopatrzył się w kilka, to ile milionów ktoś zarobił na produkcji i sprzedaży milionów maseczek? A w skali świata? To z pewnością są kwoty, które taką zmianę zdania uzasadniają. A i tak to nic w porównaniu z tym, o co naprawdę toczy się gra. Potwierdzają to kolejne sprzeczne informacje.

Klimatyzacja raz była bezpieczna, innym razem potencjalnie szkodliwa. Koronawirus przenosił się na odległości różne w zależności od dnia, w którym informacja na ten temat się ukazywała. To samo dotyczyło jego żywotności czy przenoszenia przez żywność – raz żywność wymagała dezynfekcji, innym razem nie. Wirus miał nie przetrwać w temperaturze powyżej 12 stopni Celsjusza, ale źródłem zakażenia była zupka z nietoperza, która w założeniu powinna osiągnąć w pewnym momencie temperaturę powyżej 100 stopni. Społeczeństwa jak karna kompania chłonęły te komunikaty, aż ludzie zaczęli się zastanawiać, czy nie są oszukiwani.

Tajemnicza choroba dzieci

Do dziś nikt nie wyjaśnił, jak to możliwe, że na COVID-19„umiera” Europa czy Stany Zjednoczone – bogate, ze zdrowym społeczeństwem, zaszczepionym na co tylko się da, z doskonałymi warunkami sanitarnymi, a nie choruje Afryka. W dodatku, przynajmniej w Polsce, ludzie zorientowali się, że statystyki zachorowań nie odbiegają od tych zwyczajnych, dotyczących grypy czy innych chorób. W okresie społecznej izolacji, kiedy zamknięto szpitale, spadły obroty zakładów pogrzebowych. Po prostu: umarło mniej ludzi niż rok temu w analogicznym okresie. Kiedy więc społeczeństwo przekonało się, że nie taki diabeł straszny i ludzie zaczęli wychodzić z kwarantanny, po raz kolejny zmieniono narrację. Tym razem wykorzystując do tego dzieci.

Przez pierwsze tygodnie pandemii lekarze i naukowcy zapewniali, że dzieci są bezpieczne. Co więcej – to dzieci, przechodząc CON/ID-19 bezobjawowo, miały stanowić źródło zakażenia. Przyczyną zamknięcia szkół nie było ryzyko zakażenia dzieci (jak np. w przypadku ospy wietrznej), ale ryzyko, że to dzieci przywloką chorobę do domu i zakażą rodziców oraz dziadków. „Naukowcy” szukali wyjaśnień, jak to możliwe, że dzieci nie chorują albo przechodzą przez śmiertelny CO- VID-19 jak przez katar, ale ludzie odetchnęli z ulgą- dzieci były bezpieczne. Do czasu.

Oto kiedy okazało się, że na CO- VID-19 umierają przeważnie ludzie chorzy i że ofiary śmiertelne były poważnie i przewlekle chore i właściwie nie wiadomo, co je zabiło – SARS-Cov-2 czy wcześniejsze choroby – a ludzie zaczęli wychodzić z domów, okazało się, że dzieci jednak chorują i to poważnie.

Przez pierwsze tygodnie pandemii odnotowano tylko pojedyncze przypadki śmierci dzieci zakażonych SARS-Cov-2 (a w wielu okazywało się, że albo dziecko było chore, albo zakażone sepsą). Kiedy więc społeczeństwo zaczęło zadawać niewygodne pytania, pojawiły się doniesienia o bardzo groźniej chorobie dzieci. Dzieci w USA, Francji, Wielkiej Brytanii, Hiszpanii, Włoszech zaczęły zapadać na „tajemniczą chorobę”. Przypomina chorobę Kawasakiego – z powiększonymi węzłami chłonnymi, zapaleniem żył, powodującą choroby serca. Nagle okazało się, że prawie wszystkie dzieci, które na to zachorowały, miały pozytywny test na koronawirusa. Szpitale na całym świecie zaczęły donosić o „dziecięcej odmianie COVID-19″. Stało się to dokładnie w czasie, kiedy oznajmiono, że prace nad szczepionką są na ukończeniu, a ludzie zaczęli masowo oświadczać, że nie dadzą zaszczepić siebie i swoich dzieci żadnym „g.. Na nową dziecięcą chorobę zwróciła uwagę Światowa Organizacja Zdrowia, która już zdążyła poinformować, że „wstępne hipotezy” są takie, że choroba dzieci ma związek z COVID-19. Teraz pozostaje tylko poczekać, aż potwierdzi jego istnienie.

Ostatni klocek

Człowiek ma w sobie naturalne umiłowanie wolności. O tym mówi przez wieki Kościół katolicki i za to jest zaciekle zwalczany. Nie wiadomo, jak zareaguje papież Franciszek, ale przed jego rządami Kościół nigdy nie zgodziłby się na czipowanie ludzi. Nie tylko dlatego, że oznaczałoby to realizację znamienia apokaliptycznej Bestii, ale dlatego, że czipy uprzedmiotawiają człowieka. Człowiek traci swoją godność, swoją wolność, staje się numerem w czyjejś bazie danych. Jednostka i jej wolność nie ma już znaczenia wobec pandemii. Niczym u bolszewików – jednostka jest zerem, bzdurą. Najważniejszy staje się projekt, który od komunizmu różni się tylko opakowaniem. Niczym więcej. To dlatego trzeba było osłabić w społeczeństwach wpływ Kościoła. Na Zachodzie zostało to skutecznie przeprowadzone. Ponieważ nie udało się zniszczyć instytucji rodziny, przystąpiono do planu zaprzęgnięcia jej do ogólnoświatowego systemu. Dziś rodzic, który zaczął lekceważyć epidemię, który oświadczył, że nie da się zaszczepić ani zaczipować, słyszy, że jego dziecko jest zagrożone poważną chorobą. Zrobi wszystko, by je chronić. Tym bardziej, jeśli stanie wobec alternatywy: zaszczepienie dziecka albo jego utrata. Po to była potrzebna nowa choroba dziecięca.

Kto na tym zarobi? Jeśli chodzi o krótki okres czasu, nawet nie ci, którzy za tym projektem stoją. Tacy ludzie jak Bill Gates, George Soros, Rockefellerowie, Rothschildowie mają nieprzebrane ilości pieniędzy. Oni nie potrzebują już więcej kasy – mają jej tyle, że mogą sobie kupić każdą rzecz, jaka istnieje na świecie. Dlatego ciężkie miliardy zarobią firmy farmaceutyczne, które zaoferują ludziom szczepionkę wzbogaconą o wskazany im składnik, ale finalnie najwięcej zyskają ci, którzy dziś zza kulis budują rząd światowy. To oni będą wygranymi. Jeśli im na to pozwolimy.

JESZCZE O MIKROCHIPACH

dr Robert Kościelny, Warszawska Gazeta, nr 22, 29.05-4.06.2020 r.

Dążąc do zbudowania systemu identyfikacji o niespotykanym dotąd zasięgu, Indie skanują odciski palców, oczy i twarze swoich 1,3 miliarda mieszkańców i uzależniają od tego dostęp do coraz większej liczby usług.

„Wiele osób zastanawia się nad tym, co właściwie dają czipy dla psów i czy jest to rodzaj zabezpieczenia, a może tylko oznaczenia, które ewentualnie pomoże odnaleźć zagubione zwierzę. Warto rozwiać swoje wątpliwości w tym zakresie”. Jest to cytat ze strony Morele.net, zachęcającej do znakowania czworonogów.

Indyjski skan

Przeglądając komentarze pod internetowymi tekstami o tzw. pandemii oraz o środkach zaradczych przedsięwziętych przez władze w celu zwalczania „zarazy” natknąłem się na uwagę: „najpierw do budy, później kaganiec, a na końcu szczepionka” przeciwko „wściekliźnie” czyli COVlD-19.

Być może autora wpisu poniosła nieco fantazja. Wszak od pewnego czasu jakby mniej mówiono o szczepionce przeciw COVID-19 w kontekście uwolnienia nas od kagańców, tj. maseczek. Chyba już nie pojawia się postulat, aby warunkiem sine qua non pozbycia się z twarzy płóciennego ochraniacza było „dobrowolne” poddanie się szczepieniu. Ale nie oznacza to, że świat zrezygnował ze szczepień. Coraz bardziej niepokojące informacje, napływające stąd i zowąd, wskazują na to, że w głowach wielkich tego świata zalęgła się myśl o znakowaniu nas mikroczipami. Ma to być sposób na poddanie mieszkańców globu totalnej inwigilacji. Cel, jak zawsze w tego typu eksperymentach społecznych, jest szlachetny – obrona ludności przed niebezpieczeństwem: a to terroryzmu, a to fundamentalizmu, a to zarazy…

Dwa lata temu w „The New York Times” ukazał się artykuł mówiący, że „Big Brother w Indiach wymaga skanów linii papilarnych od obywateli pragnących kupić żywność, telefony czy załatwić sprawy finansowe”. Dążąc do zbudowania systemu identyfikacji o niespotykanym dotąd zasięgu, Indie skanują odciski palców, oczy i twarze swoich 13 miliarda mieszkańców i uzależniają dostęp do coraz większej liczby usług – od świadczeń socjalnych po telefony komórkowe – od poddania się tej skandalicznej praktyce.

Niektórzy obserwatorzy tego, co dzieje się w Indiach, są przerażeni, widząc w programie o nazwie Aadhaar orwellowskiego Wielkiego Brata. Jednak rząd woli mówić o „szanownym bracie” bowiem jest to pieszczotliwe określenie, jakiego używają Hindusi zwracając się do nieznajomego o pomoc Indyjski Big Brother powstał po to, aby pomagać, a nie kontrolować. Taka jest oficjalna wykładnia władz tego drugiego kraju na świecie pod względem liczby zamieszkiwanej w nim ludności.

Niezależnie od intencji rządu, samo zjawisko jest odbierane przez mieszkańców subkontynentu jako uciążliwe. „NYT” podaje przykład Adity Jha Aadhaar, 30-letniej konsultantki ds. środowiska w Delhi, trzy razy oczekującej w kolejce, aby w końcu usiąść przed komputerem, który sfotografował jej twarz, pobrał odciski palców i przeskanował tęczówki. Trzykrotna próba przesłania danych do centrali nie powiodła się. Udało się dopiero za czwartym razem. W ten sposób Adity Jha Aadhaar została dodana do 1,1 miliarda Hindusów już objętych programem. Do pełni szczęścia rządowi pozostało 200 min obywateli, których jeszcze nie zeskanowano.

Pani Jha, podobnie jak inni podłączeni do systemu Hindusi, nie miała innego wyboru. Rząd wprowadził obowiązek rejestracji, uznając ją za warunek skorzystania z setek usług publicznych i wielu prywatnych, od egzaminów szkolnych po otwieranie rachunków bankowych. – Niemal czujesz, że twoje życie skończy się bez Aadhaara – powiedziała Jha.

Indie, nazywane propagandowo „największą demokracją świata” zdają się nie zasypiać gruszek w popiele, najwyraźniej nie chcąc dać się wyprzedzić innym państwom w używaniu nowoczesnych zdobyczy techniki do zarządzania „zasobami ludzkimi”. Dlatego masowe gromadzenie danych biometrycznych łączą z próbami powiązania ich ze wszystkim – biletami drogowymi, rachunkami bankowymi, emeryturami, a nawet posiłkami dla niedożywionych uczniów.

Indie – największa demokracja czy największa inwigilacja?

28-letniej Ulrice Celsing wstrzyknięto mikroczip, który pozwala jej wejść do miejsca pracy bez potrzeby posiadania karty bezpieczeństwa.

– Nikt nie zbliżył się do poziomu osiągniętego przez Indie – powiedziała Jacqueline Bhabha, profesor i dyrektor ds. badań w Centrum Zdrowia i Praw Człowieka w Hazardzie, który badał systemy biometryczne na całym świecie.

– Został on okrzyknięty (i słusznie) niezwykłym osiągnięciem w zakresie objęcia rejestracją wszystkich obywateli danego kraju.

Premier Indii Narendra Modi i twórcy programu mówią, że Aadhaar jest biletem Indii w podróż do przyszłości, uniwersalnym, łatwym w użyciu dowodem tożsamości, który zmniejszy endemiczną korupcję tego kraju i pomoże wprowadzić nawet niepiśmiennych w erę cyfrową.

– Jest to odpowiednik budowy autostrad międzystanowych – stwierdził Nandan Nilekani, który swoje miliardy zarobił na nowoczesnej technologii. Nilekani został nakłoniony przez rząd w 2009 r. do budowy systemu Aadhaar. – Jeśli rząd zainwestował w budowę cyfrowego narzędzia użyteczności publicznej, udostępnionego jako platforma, to można wokół niej stworzyć kolejne duże inwestycje technologiczne. Pomoże to w rozwoju hinduskiej innowacyjności.

Potencjalne zastosowania indyjskiego systemu Aadhaar – od nadzoru po zarządzanie programami świadczeń rządowych – wzbudziły zainteresowanie również w innych państwach. Sri Lanka planuje stworzyć podobny system, a zdaniem rządu indyjskiego także Wielka Brytania, Rosja i Filipiny wyraziły wielkie zainteresowanie indyjskimi rozwiązaniami.

„NYT” przypomina swoim czytelnikom, jak w 2017 r., pisząc o konferencji w Wuzhen w Chinach wspominał o demonstracji nowego rozwiązania z zakresu szeroko rozumianych technik komputerowych „godnego zarówno podziwu, jak i zmartwienia” Chińska firma zajmująca się rozpoznawaniem twarzy pokazała, jak jej technologia może szybko identyfikować i opisywać ludzi. Te osiągnięcia bardzo zainteresowały czołowych amerykańskich dyrektorów, takich jak Tim Cook z Apple i Sundar Pichai z Google, a także dyrektorów chińskich gigantów, jak Jack Ma z Alibaba i Pony Ma z Tencent.

Wielka Brytania – najstarsza demokracja czy straszna inwigilacja?

Polska demokracja jest oczywiście starsza niż angielska, która na dobrą sprawę zaczyna się dopiero w czasach nowożytnych, podczas gdy nasza co najmniej od pierwszych przywilejów stanowych w średniowieczu. Stąd pisząc o Anglii jako najstarszej demokracji odwołujemy się do utrwalonego, choć nieprawdziwego stereotypu. Ale czy stwierdzenie o Indiach jako kraju demokracji, w dodatku największej, nie jest grubą przesadą? W 2018 r. „The Guardian” przyniósł wieść, która winna zaalarmować wszystkie, tak liczne przecież, światowe organizacje broniące praw człowieka, ale z jakichś powodów nie zaalarmowała. Otóż Kongres Związków Zawodowych (TUC) istniejący na Wyspach od 1868 r. ujawnił, że w ojczyźnie Szekspira (ale też Orwella) rozwija się technologia wykorzystywana do ścisłej kontroli obywateli i drobiazgowego zarządzania „zasobami ludzkimi”

Największa brytyjska organizacja pracodawców i główny organ związków zawodowych wyraziły niepokój w związku z perspektywą wprowadzenia przez brytyjskie firmy mikroprocesorów w celu poprawy bezpieczeństwa. Brytyjska firma BioTeq, która oferuje implanty dla firm i osób fizycznych, zainstalowała już 150 implantów w Wielkiej Brytanii. Niewielkie czipy, wszczepione w ciało między kciuk i palec wskazujący, są podobne do tych implantowanych zwierzętom domowym. Pozwalają otworzyć drzwi, wejść do biura lub uruchomić samochód machnięciem ręki, a także mogą przechowywać dane medyczne.

„The Telegraph” poinformował swoich czytelników, że duże brytyjskie firmy przygotowują się do czipowania pracowników mikroprocesorami, aby zwiększyć bezpieczeństwo i uniemożliwić im dostęp do wrażliwych obszarów. Przedstawiciel szwedzkiej firmy Biohax powiedział gazecie, że prowadzi rozmowy z kilkoma brytyjskimi firmami prawnymi i finansowymi na temat wyposażenia ich pracowników w mikroczipy. Jednym z potencjalnych klientów, którego nazwy Biohax nie może wymienić, jest duża firma świadcząca usługi finansowe, zatrudniająca „setki tysięcy pracowników”.

– Firma ma do czynienia z wieloma poufnymi dokumentami – powiedział Jowan Ósterlund, założyciel Biohax. Czipy pozwoliłyby zablokować niepożądanym osobom dostęp do materiałów zawierających dane wrażliwe.

Skuteczna obrona czy beznadziejny opór?

Mimo tego, że zaczipowanie pracownika ma służyć „kapitaliście” nie wszyscy „wyzyskiwacze” są zachwyceni tym, że człowieka zrównuje się z psem pod tym względem. Ale czyż nie mówił Cyceron, że omnia rerum principia parva sunt (początki wszystkich rzeczy są małe)? Stąd być może okaże się z czasem, że nie tylko pod tym względem. Wszak światowa tendencja do nobilitacji „istot czujących” jest aż nadto wyraźna. Więc cóż byłoby złego w „uszlachceniu” gatunku homo sapiens, podnosząc go do „godności” właśnie takich istot?

Konfederacja Przemysłu Brytyjskiego (CBI), która reprezentuje 190 tys. firm, wyraziła obawy dotyczące tej perspektywy. Rzecznik CBI powiedział: – Chociaż technologia zmienia sposób, w jaki pracujemy (…) Firmy powinny koncentrować się raczej na bardziej bezpośrednich priorytetach i skupiać się na angażowaniu w nie swoich pracowników.

Z kolei TUC obawia się, iż pracownicy będą przymuszani do wszczepiania mikroczipów. Sekretarz generalna Frances 0’Grady powiedziała: – Wiemy, że pracownicy są już zaniepokojeni faktem, iż niektórzy pracodawcy używają technologii do kontroli i drobiazgowego zarządzania, zmniejszając prawo swoich pracowników do prywatności. Następnie związkowiec stwierdził: – Mikroczipowanie dałoby szefom jeszcze więcej władzy i kontroli nad pracownikami. Wiąże się to z oczywistym ryzykiem, na który nie można zamykać oczu, podobnie jak nie można naciskać na zatrudnionych, aby poddali się obowiązkowi takiego czipowania.. Steven Northam, założyciel i właściciel firmy BioTeq z siedzibą w Hampshire, powiedział „The Guardian”, że większość z jej 150 implantów dotyczy bardzo konkretnych osób fizycznych, w domyśle mogących mieć dostęp do wrażliwych danych firmy, podczas gdy niektóre przedsiębiorstwa finansowe i inżynieryjne wszczepiły czipy wszystkim swoim pracownikom. Implant kosztuje od 70 do 260 funtów na osobę. Sam Northam i wszyscy dyrektorzy BióTeq oraz kadra jednej z jego firm o nazwie lncuHive, zostali zaczipowani.

Jowan Ósterlund, wspomnianyjuż założyciel Biohax i były bodypiercer – jest to osoba zajmująca się „modelowaniem ciała” co w praktyce oznacza nacinanie go i przekłuwanie w celu zawieszenia na nim różnego typu badziewia – powiedział „The Telegraph” że jego mikroczipy, które kosztują 150 funtów za sztukę, mogą pomóc firmom finansowym i prawnym poprawić bezpieczeństwo. – Firmy te mają do czynienia z szeregiem poufnych dokumentów. [Czipy] pozwoliłyby na wprowadzenie ograniczeń dostępu do nich osobom niepożądanym. Mimo tego wiele przedsiębiorstw, mających do czynienia na co dzień z danymi wrażliwymi, wymagającymi tajności, nie chce czipować swoich pracowników. Jak na razie większość największych firm buchalteryjnych na Wyspach odmówiło czipowania swych pracowników.

Natomiast Three Square Market z siedzibą w Wisconsin, który współpracował z Biohax, stał się pierwszą firmą w USA, która przeprowadziła w 2017 r. akcję dobrowolnego implantowania czipami swoich pracowników. Większość z nich chętnie (?) się zgodziła na eksperyment.

Pod włos to Szweda, Polak się nie da?

Jak wynika z informacji zawartych w „Daily Mail” w Szwecji microchipping został przyjęty przez profesjonalną platformę społecznościową Linkedln. Jedna z jej użytkowniczek, 28-letnia Szilvia Varszegi stwierdziła, że zaczipowa- nie „w zasadzie rozwiązuje moje problemy”. Dotknięcie smartfonem czipu wielkości ziarenka ryżu wszczepionego za pomocą strzykawki w zewnętrzną część dłoni – najczęściej między kciukiem a palcem serdecznym – pozwala na przesłanie informacji tekstowej bez konieczności pisania. Varszegi powiedziała: – Inny telefon odczytuje informację z mojej komórki, widzi [link] i może go otworzyć w przeglądarce telefonu.

Kiedy projekt został wprowadzony na rynek, jedna z wad systemu spowodowała, że personel kolei czasami wyświetlał profil pasażera umieszczony w Linkedln, zamiast informacji o tym, czy posiada on bilet.

Chociaż system jest obecnie dostępny tylko w Szwecji, krajowy system podróżny wykorzystuje zgromadzone w nim informację na takiej samej zasadzie jak bez- stykowe karty bankowe, co sugeruje, że można go użyć w innym miejscu, a więc nie tylko w Kraju Trzech Koron. Kilka szwedzkich firm już oferuje usługi swoim pracownikom – często za darmo – aby pomóc im szybko wejść do budynku lub zapłacić za jedzenie w stołówce.

Chociaż zgłoszono obawy dotyczące potencjalnego naruszenia danych osobowych, wielu Szwedów woli wygodę niż zachowanie prywatności. 28-letniej Ulrice Celsing wstrzyknięto mikroczip, który pozwala jej wejść do miejsca pracy bez potrzeby posiadania karty bezpieczeństwa. Kobieta powiedziała, że nie jest zaniepokojona potencjalnym włamaniem do jej osobistych danych przechowywanych w systemie. – Nie sądzę, aby nasza obecna technologia była w stanie zhakować czipa – stwierdziła – ale mogę pomyśleć o tym ponownie w przyszłości. Wtedy zawsze będę mogła wyjąć to niewielkie urządzenie. Aby wejść do swojego miejsca pracy, agencji medialnej Mindshare, pani Celsing po prostu macha ręką przed małym pudełkiem i wpisuje kod, zanim drzwi się otworzą. – Zabawnie jest wypróbować coś nowego i zobaczyć, do czego można go użyć, aby ułatwić sobie życie – powiedziała dziennikarzowi „Daily Mail” Implanty mikroczipowe nie są nowym zjawiskiem w Szwecji, a tysiące ludzi już je ma. Okazuje się, że obywatele tego kraju od dawna akceptują udostępnianie swoich danych osobowych. Szwecja ma doświadczenie w udostępnianiu tych informacji, co mogło pomóc w akceptacji mikroczipów, próbują wyjaśnić to zjawisko stadnej potulności dziennikarze „Daily Mail” Dane osobowe w państwie skandynawskim są rejestrowane przez system ubezpieczenia społecznego oraz inne organa administracyjne.,^ Szwecji ludzie czują się bardzo dobrze z nową technologią i powiedziałbym, że tutaj jest mniejszy opór wobec nowości technologicznych niż w większości innych miejsc na świecie”. Jednak niektórzy eksperci zalecali ostrożność. Ben Libberton, mikrobiolog z laboratorium MAX IV w szwedzkim mieście Lund, powiedział: – W tej chwili dane gromadzone i udostępniane przez implanty są niewielkie, ale prawdopodobnie ich ilość niedługo znacznie wzrośnie. (…) Im więcej danych jest przechowywanych w jednym miejscu, (…) tym większe ryzyko, że można je wykorzystać przeciwko nam. Jeśli czip może pewnego dnia wykryć problem medyczny swego właściciela, kto się o tym dowie i kiedy? Libberton dodał, że implanty czipowe mogą powodować „infekcje lub reakcje układu odpornościowego”

Koniec wolności czy tylko koniec świata?

W świetle tych wieści, czy dziwić może uwaga Freda Dodsona zamieszczona na stronie New Dawn, mówiąca, że „Jeśli obecne trendy będą się utrzymywać, w ciągu najbliższych 20 lat prawie wszyscy będą mieli wszczepione mikroczipy i będą zależni od elektroniki”? W niektórych regionach świata implanty śledzące GPS są już oferowane dzieciom. „Nie chcesz stracić dziecka? Wszczep tracker GPS!”

Dodson uważa, że rozwój technologiczny uzależniający nas od mikroczipów jest prawie nieunikniony, ponieważ zbyt mało ludzi wypowiada się przeciwko niemu. „Całe Indie, ponad miliard ludzi, po prostu zaakceptowały fakt, że coraz więcej produktów nie mogą ani nabyć, ani sprzedać bez elektronicznej identyfikacji. Wiele osób ma pozytywne zdanie na ten temat” Mało tego, wobec ludzi sceptycznie nastawionych do zjawiska stosuje się szykany, na razie jedynie w postaci drwin i piętnowania ich postawy jako strachliwej, staroświeckiej, zacofanej. Niektóre internetowe hashtagi używane przez tych, którzy mają entuzjastyczny stosunek do wszczepiania pod skórę mikroczipów, pokazują pozytywne obrazy, kojarzące się z ludźmi „technologicznie zmodyfikowanymi”: cyborg, biohacker, bodymod i digiwell to tylko kilka przykładów. Innymi słowy: „Zdobycie czipa czyni cię nadludzkim androidem!”

A tymczasem nie ma nic staromodnego w tym, że nie chcemy stać się niewolnikami technologii, przekonuje Fred Dodson. Dziennikarz i publicysta zapewnia swych czytelników, że nie pozwoli, aby założono mu mikroprocesor czy przeprowadzono implantację. „Przechowywanie w jednym miejscu olbrzymiej liczby danych na temat człowieka i śledzenie wszystkich jego czynności, zakupów, sprzedaży, przemieszczań się sprawia, że zaczipowana osoba może być wykorzystywana, kontrolowana i beznadziejnie zależna od »koordynatora«”

Powód drugi jest bardziej metafizyczny, stwierdził Dodson: metale i elektronika zakłócają duchowe pole energetyczne. Jakby nie wystarczyły otaczające nas laptopy, telefony komórkowe i wieże transmisyjne; „nie połączysz mojego ciała z urządzeniami elektronicznymi! To się nie stanie”

Powód trzeci, dla którego Fred Dodson mówi „nie” to poniekąd kwestia smaku: nie podoba mu się to, co wydarzyło się w Indiach, gdzie pobieranie odcisków palców w zamian za wszelkiego rodzaju usługi stało się obowiązkowe. To tylko krok w kierunku wprowadzenia obowiązkowego mikroczipowania. Problem leży w pojęciu „obowiązkowy” pisał Dodson: „Kiedy ktoś próbuje zmusić mnie do zrobienia czegoś, odrzucam to”. Powodem numer cztery jest to, że już tysiące lat temu potępiono znakowanie jako coś niepożądanego. Nawet ludzie, którzy nie są szczególnie religijni, znają ten fragment Biblii:„[Bestia] sprawia, że wszyscy: mali i wielcy, bogaci i biedni, wolni i niewolnicy otrzymują znamię na prawą rękę lub na czoło i że nikt nie może kupić ni sprzedać, kto nie ma znamienia – imienia Bestii lub liczby jej imienia. Tu jest [potrzebna] mądrość. Kto ma rozum, niech liczbę Bestii przeliczy: liczba to bowiem człowieka. A liczba jego: sześćset sześćdziesiąt sześć” (Apokalipsa św. Jana13,16-18).

Więc o czym tu mówić, gdy walczyć należy?! Oczywiście, gdy rząd ogłosi koniec pandemii. Bo w maseczkach na twarzy i w przyłbicach będzie raczej trudno zmagać się z Bestią. Do tego potrzebny jest głęboki wdech. No i przyłbica musi być podniesiona, jak to podczas zmagania się ze złem.

Opracował: Janusz Baranowski – Tatar Polski, twórca Solidarności, potomek Powstańców Styczniowych, Legionistów, Generałów, Harcerzy, Szarych Szeregów, Żołnierzy Wyklętych