ISTOTA ŻYWA

Marta Grzywacz, Newsweek, nr 19, 4-10.05.2020 r.

„Czy wy jesteście ludźmi, czy furyami, że stworzenie boże tak traktuj ecie? !” – miał krzyczeć biskup Antoni Gałecki do krakowskich karmelitanek, które 21 lat więziły jedną z zakonnic w nieogrzewanej celi z zamurowanym oknem

Anonim, który dociera na posterunek 20 lip- ca 1869 r., stawia śledczego Władysława Gebhardta na równe nogi. W klasztorze karmelitanek bosych w Wesołej pod Krakowem siostry od lat przetrzymują jedną z zakonnic w celi z zamurowanym oknem. Nazywa się Barbara Ubryk.

Gebhardt ma 29 lat, nie zdążył się uwikłać w żadne zależności i układy, dlatego błyskawicznie nadaje sprawie bieg. Jeszcze tego samego dnia wysyła tajniaków, by sprawdzili, czy osoba o tym nazwisku faktycznie znajduje się w spisie karmelitanek. Dostaje potwierdzenie, ale wie, że musi działać ostrożnie. Sprawa jest delikatna. Dotyczy klasztoru żeńskiego, zamkniętego, o bardzo surowej regule. Można się narazić nie tylko na gniew Kościoła czy prawicowej krakowskiej socjety, ale też konserwatywnej palestry, która co niedziela stawia się na mszy i ochoczo angażuje w życie religijne miasta.

Mimo wszystko w ciągu zaledwie jednego dnia Gebhardtowi udaje się zwołać senat karny, który decyduje, że trzeba udać się do biskupa i za jego zgodą, w towarzystwie przedstawiciela Kościoła, wejść na teren klasztoru. Karmelitanki o niczym nie mogą wiedzieć, żeby nie próbowały zatrzeć śladów przestępstwa.

Biskup Antoni Gałecki, choć powątpiewa, żeby siostry mogły więzić jedną z nich, godzi się wysłać do klasztoru prałata Romana Spithala. Zaledwie dzień po otrzymania anonimu śledczy, dwóch asesorów sądowych, protokolant i prałat wchodzą więc za klauzurę i każą się prowadzić wprost do celi Barbary Ubryk.

GRZESZNICA I ANIOŁY

Żaden opis nie odda tego, co zobaczyli, więc prałat natychmiast posyła po biskupa. Pisze protokolant: uderzyła najpierw dziwna woń zgnilizny, a w ciemności izby obok drzwi dostrzeżono osobę żywą, bez naj mniejszego okrycia skuloną w kuczki, która do wchodzących odezwała się słowy: dobrodzieju, będę posłuszna, ale proszę o obiad! Istota ta, podniosłszy się z ziemi, okazała się być jak powyżej powiedziano nago, brudna, głowa ostrzyżona krótko, ciało zaś przedstawiało istny szkielet, poobijany zapewne przez tłuczenie się po ścianie”.

Cela miała 15 metrów kwadratowych, okno było zamurowane, przez szczelinę wpadało tak niewiele światła, że panowała niemal całkowita ciemność. W jednym rogu leżała stara słoma, a właściwie sieczka słomiana służąca za barłóg, w drugim znajdował się otwór ldoaczny. Ściany wymazane były ekskrementami. Podobnie jak skulonapod ścianą kobieta. Odór był nie do zniesienia. Krakowski „Czas” miał potem napisać, że oburzony biskup krzyknął do zakonnic: „Czy wy jesteście ludźmi, czy furyami, że stworzenie boże tak traktujecie?!”.

Barbara, która od dawna nie miała kontaktu z człowiekiem, mówiła nieskładnie i bez sensu, rzuciła się, żeby całować krzyż biskupa, a na widok zakonnic mruczała: „Kurwy! Szatany!”. Żądała jedzenia i kawy. Na pytanie, dlaczego siedzi w celi, odpowiedziała: „Jestem grzesznica. Popełniłam grzech nieczystości, ale ony [o zakonnicach z szyderstwem] to są anioły, one to są czyste, ho, ho. Wiem ja wszystko, one mówią, że ja wariatka”.

Następnego dnia umyta, uczesana, w nowym habicie spędza czas, kucając obok szpitalnego łóżka. Na widok lekarzy, którzy przyszli ją zbadać, zaczyna śpiewać: Chłopy, moje chłopy… I „O kutasie mój, kutasie”. Wpatrzona w rozporek jednego z mężczyzn zbliża się do niego i woła: „Ja nie będę godna dostąpić tego szczęścia”. Rzuca przekleństwami, opowiada sprośności. Prośbę o rozebranie się w celu zbadania wykonuje z ochotą. „Będziemy się obłapiać” – mówi ucieszona. Lekarze zastanawiają się, czy przetrzymywanie przez lata w takiej celi, bez ubrania, w potwornym smrodzie i o prawie głodowych racjach żywieniowych nie doprowadziłoby do obłędu każdego człowieka.

WYRZUCIĆ KARMELITANKI

Ponieważ gazety milczą, używanie ma plotka. Chciała uciec z mężczyzną, mówią ludzie, dlatego zakonnice ją zamknęły. Umarła w szpitalu – orzekają, gdy pierwszej nocy Barbara spada z łóżka, bo od lat sypiała na podłodze. Została zgwałcona przez księdza – szepczą inni.

Wybuchają zamieszki. Kraków jest ostoją katolicyzmu, ale nastroje antyklerykalne są silne. Przeciwnicy Kościoła, ale także mieszczanie, studenci, rzemieślnicy zbierają się na Małym Rynku i przed siedzibą szpitala św. Ducha, gdzie przewieziono Barbarę (dziś w tym miejscu stoi Teatr Słowackiego), żeby protestować przeciwko krakowskiemu Kościołowi, obnoszącemu się swoim bogactwem i obojętnemu na biedę i krzywdę. Padają żądania, żeby wyrzucić karmelitanki z Krakowa. Austriackie wojsko nie interweniuje. Z Wiednia płyną też instrukcje, żeby wstrzymać dotacje dla karmelitanek. 200 osób zbiera się pod ich klasztorem i obrzuca mury kamieniami. Czegoś takiego Kraków nie pamiętał.

Następnego dnia na Wesołą idzie już 4 tys. osób. Jednak tym razem wojsko zmusza tłum do rozejścia się. Zamiast karmelitanek grupa rozwścieczonych atakuje klasztor jezuitów. Wybija okna, niszczy co popadnie, kilku zakonników zostaje pobitych. Jeszcze tej samej nocy z 24 na 25 lipca tłum rusza na klasztor wizytek i norbertanek. I dopiero gdy wojsko otacza klasztory, żeby nie dopuścić do dalszych zamieszek, prasa zaczyna pisać.

ARESZTOWANIE

Nadprokuratura składa wniosek o aresztowanie obecnej i byłej przeoryszy karmelitanek, Marii Wężyk i Teresy Kosierkiewicz, a potem także Juliana Kozubskiego, przeora karmelitów w Czernej koło Krzeszowic. Powóz, którym zakonnice jadą do więzienia, otacza wojsko w obawie przed linczem.

Przełożona karmelitanek jest oburzona zatrzymaniem jej w areszcie. Sędzia mówi jej na to, że „znajduje się w kraju chrześcijańskiej równości, pod prawem, które nie czyni wyjątku dla kaptura zakonnego”. Władze w Wiedniu domagają się raportów z postępów śledztwa co trzy dni. Sprawa Barbary Ubryk – pisze Natalia Budzyńska w książce „Ja nie mam duszy” – staje się dobrym pretekstem do wytykania Kościołowi jego grzechów. Przeorysze nawzajem obarczają się winą, ale tłumaczą, że Ubryk była obłąkana. Przesłuchiwane są wszystkie krakowskie karmelitanki, świadkowie świeccy i kościelni. A także rodzone siostry Barbary, a właściwie Anny Ubryk, bo tak się nazywała w świeckim życiu.

Była córką stolarza z Węgrowa na Mazowszu, urodziła się 14 lipca 1817 r. Siostry odradzały jej życie zakonne, ale uparła się i w wieku 21 lat została przyjęta do nowicjatu u wizytek. Trzy miesiące później zaczęła zdradzać niepokojące objawy. Krzyczała przez sen, mówiła, że widzi duchy, i żądała zamknięcia w grobie dla pokuty, bo jest grzesznicą. Wizytki wydaliły ją. Stan zdrowia znacznie się poprawił i dwa lata później znowu była w klasztorze. U karmelitanek w Krakowie, gdzie reguła zakonna jest najsurowsza. Siostry (było ich 21) żyły w samotności, milczeniu i kontemplacji. Spotykały się tylko na posiłkach. Jadały bardzo skromnie.

Annę lubiły, była uczynna, cicha, pokorna, więc rok później przyjęły od niej śluby wieczyste. Dostała imię Barbara.

EROTOMANIA

W spokoju minęło siedem lat i choroba wróciła. Siostry zeznawały zgodnie, że opieka nad Barbarą była coraz trudniejsza.

Podczas śpiewu w chórze z premedytacją przewracała brewiarz, pochrząkiwała, wydawała z siebie dzikie dźwięki i śmiała się szaleńczo, bez powodu. Mówiła bez sensu, pluła, przeklinała. Któregoś razu spowiadała się przez 15 godzin, a mimo to nie przystąpiła do komunii. Napady pojawiały się i ustępowały, więc wciąż była w swojej celi. Coraz częściej jednak siostry ją zamykały. „Napady obłędu były tak silne – mówiła przeorysza Teresa Kosierkiewicz – że pogryzła sobie język, pokaleczyła sobie ręce zębami i dlatego musiałyśmy ją zamykać, obawiając się, żeby sobie życia nie odebrała albo nas nie podpaliła”.

Siostry, choć o chorobach psychicznych wiedziano wówczas niewiele, zachowały zadziwiającą, ale na owe czasy trzeźwość umysłu, bo ani przez chwilę nie podejrzewały opętania. Nie wezwały więc egzorcysty, tylko lekarza, który stwierdził u Barbary Ubryk erotomanię i przynajmniej początkowo próbował ją leczyć. Jak w przypadku większości obłąkanych – okładami z gorczycy i przystawianiem pijawek. Tyle tylko że u Barbary pijawek nie było 6, tylko 60 i często przystawiano je w miejsca intymne.

Jednak od 1854 r. żaden lekarz już jej nie oglądał. Siostry uznały, że wystarczy modlitwa. I „jakieś niteczki” – jak zeznawał jeden ze świadków – rzekomo relikwie św. Dominika, które karmelitanki dostały w prezencie od jednego z księży i dodawały chorej dojedzenia „w celu przywrócenia jej zmysłów”.

Ponieważ pielęgnacja Barbary była coraz trudniejsza – pewnego dnia zamknęła się w celi i odmówiła wyjścia, a gdy wyważono drzwi, była całkiem naga i tańczyła – siostry zamknęły ją w karceresie (celi karnej). Bywała agresywna, więc z czasem ograniczyły się do podawania jej jedzenia przez wąski otwór w drzwiach. Darła na sobie ubrania, dlatego w końcu zabrały jej habit, wyrywała kafle z pieca, łóżko rozwaliła na kawałki, stołek potłukła o drzwi, więc ze względów bezpieczeństwa wszystko z jej celi wyniosły. Wchodziła w otwór kloaczny, twierdząc, że idzie do czyśćca, stawała naga w oknie i do robotników w ogrodzie wykrzykiwała sprośności, więc żeby nie siać zgorszenia, kazały zamurować okno. I zamontować podwójne drzwi, żeby nie słyszeć jej krzyków.

Na leczenie do szpitala nie mogły jej oddać, bo zabronił tego ich przełożony w Rzymie, a poza tym kto raz złoży śluby u karmelitanek, nie może już nigdy opuścić klasztoru.

Tale minęło 21 lat. Przez pierwsze lata Barbara dostawała jeszcze jakieś prace ręczne. Potem dni spędzała, łamiąc z zapamiętaniem słomę z posłania na drobne kawałeczki. Ostatnie siedem lat nikogo nie widywała.

WINA BEZ KARY

Kiedy w Lipcu 1869 r. Barbara trafia wreszcie do szpitala św. Ducha, waży 34 kilogramy. Niewiele pamięta, rodzonych sióstr nie rozpoznaje, zachowuje się dziecinnie. Czasem bywa pobudzona i wówczas wraca do dawnych nawyków, zachowuje się wulgarnie, krzyczy. Skąd takie zachowanie u zakonnicy? – zastanawiają się lekarze. Doktor Blumenstock pisze: „Nazywano tę chorobę erotomanią, a szczegółowo nimfomanią u kobiet (…). Obecnie uważamy objaw ten po prostu za jeden z licznych objawów obłędu”.

Podczas procesu śledczy próbują wykazać, jak doszło do przestępstwa, kto je popełnił i dlaczego. A przede wszystkim, czy na rozwój choroby miały wpływ warunki, w jakich Barbara była przetrzymywana. Biegli orzekli, że uwięzienie w nieogrzewanej celi, bez wody, światła, higieny i kontaktu z ludźmi musiało mieć negatywny wpływ na psychikę i zdrowie fizyczne chorej. Stanisław M., jeden z klasztornych parobków, zeznał, że Barbara, cała od mrozów „namarzła i spuchła”, że dostawała gorsze jedzenie niż inne zakonnice, a z czasem przynoszono jej świeżą słomę do spania coraz rzadziej”.

Śledczy argumentowali, że ten czyn to gwałt publiczny, a więc zbrodnia w rozumieniu art. 93 kk. Żeby jednak faktycznie uznać działanie przeorysz Wężyk i Kosierkiewicz za zbrodnię, śledczy musieli im udowodnić złe zamiary. Lekarze z kolei musieli dowieść, że Barbarę dałoby się wyleczyć, gdyby od razu dostała się pod opiekę szpitala. Zdaniem sądu ani jedno, ani drugie się nie udało. W listopadzie zapadła więc decyzja o zaniechaniu śledztwa. Zastanawiano się jednak, jaki wpływ miała na to obecność w składzie orzekającym krewnego Marii Wężyk.

Prokurator wniósł apelację, bo jak to możliwe, żeby sąd tak nagle się wycofał? Zachowanie zakonnic było nieludzkie, co potwierdził nawet biskup – argumentował. Sąd odpowiedział, że zbrodnia gwałtu przez ograniczenie wolności nie dotyczy osób chorych psychicznie, a poza tym zakonnice nie działały w złości, nie wiedziały, że popełniają czyn karygodny, i jak umiały, próbowały pomóc chorej. Sąd wskazywał co prawda na fanatyczne przywiązanie do reguły zakonu jako winę, ale nie przestępstwo w rozumieniu prawa. W marcu 1870 r. sprawę zamknięto.

Barbara Ubryk spędziła resztę życia na oddziale dla obłąkanych, który – jak pisze Budzyńska – nie różnił się wiele od jej klasztornej celi. Umarła 29 kwietnia 1891 r. „Czas” pisał, że nie odzyskała jasności umysłu, a jej zgon był spowodowany starością. Na całym świecie karmelitanka przedstawiana była jako ofiara Kościoła, okrucieństwa sióstr oraz molestowania seksualnego przez księży.

Opracował: Janusz Baranowski – Tatar Polski, twórca Solidarności, potomek Powstańców Styczniowych, Legionistów, Generałów, Harcerzy, Szarych Szeregów, Żołnierzy Wyklętych