W Królewcu (prawie) wszystko się zaczęło

Grzegorz Kucharczyk, DoRzeczy, nr 17/18, 25.04-8.05.2022

Roman Dmowski podkreślał, że od przynależności Królewca i Prus Wschodnich zależy przyszłość Polski i Niemiec, a tym samym całej Europy Środkowej i Wschodniej

Gdyby nie rozbiory Polski, Prusy nigdy nie stałyby się europejską potęgą, a skoro tak – to nie doszłoby do zjednoczenia Niemiec przez tę zmilitaryzowaną monarchię. Potężne, agresywne Niemcy nieoddzielone od imperialnej Rosji to recepta na konflikt światowy, który wybuchł w sierpniu 1914 r. Bez wielkiej wojny nie byłoby zaś totalitaryzmów i kolejnej wojny światowej, z której Związek Sowiecki wyłonił się – by sparafrazować słowa obecnego rosyjskiego prezydenta – jako największe geopolityczne dobrodziejstwo XX w.: od Łaby do Władywostoku. Do zbierania ziem ruskich w wersji 2.0 Putin przystąpił 24 lutego 2022 r.

Nie byłoby zaś znaczenia Prus, gdyby nie suwerenność w Księstwie Pruskim ze stolicą w Królewcu. Pruskiego księstwa nie byłoby, gdyby nie fatalna decyzja dwóch ostatnich Jagiellonów o dopuszczeniu Hohenzollernów do władzy nad Pregołą jako świeckich władców. Najpierw król Zygmunt I Stary zgodził się na mocy traktatu krakowskiego z 1525 r. na to, by Albrecht Hohenzollern – ostatni wielld mistrz zakonu krzyżackiego w Prusach – po zrzuceniu szat zakonnych i apostazji z katolicyzmu na luteranizm stał się jako książę pruski lennikiem Korony Polskiej.

WOJEWÓDZTWO KRÓLEWIECKIE?

Stańczyk na obrazie Matejki „Hołd pruski” zamartwiał się przyszłością. Jednak w 1525 r. nie wszystko jeszcze było stracone. Okazało się bowiem, że jedyny syn pierwszego księcia pruskiego, Albrecht Fiydeiyk, był umysłowo chory i nie miał męskiego potomstwa, a uprawnieni do dziedziczenia bracia księcia Albrechta umierali, nie pozostawiwszy synów. W tej sytuacji – zgodnie z zapisami traktatowymi z 1525 r. – Księstwo Pruskie miało powrócić do Korony Polskiej i stać się jednym z województw koronnych.

Gdy w 1454 r. mieszczanie i rycerstwo państwa zakonu krzyżackiego skupieni w Związku Pruskim oddawali się pod opiekę Kazimierza Jagiellończyka, król Polski, ogłaszając wcielenie do Korony ziem państwa zakonnego, postanawiał jednocześnie, że jednym z nowych województw będzie województwo królewieckie ze stolicą w Królewcu. Przebieg wojny trzynastoletniej i postanowienia drugiego pokoju toruńskiego (1466) sprawiły, że województwo to ostatecznie nie powstało. Po utracie Malborka Krzyżacy przenieśli swoją stolicę właśnie do Królewca, który do 1525 r. był nową stolicą państwa zakonu krzyżackiego.

Perspektywę powstania województwa królewieckiego oddaliła decyzja Zygmunta Augusta z 1563-r. o rozszerzeniu prawa do dziedziczenia księstwa pruskiego na te linie dynastii Hohenzollernów, które wyłączone były z prawa do władania w Królewcu na mocy traktatu z 1525 r. Ostatecznie brandenburscy Hohenzollernowie za zgodą Polski objęli władzę w Królewcu w 1618 r. (wcześniej sprawując kuratelę nad chorym Albrechtem Fryderykiem). Berlin i Królewiec w jednym ręku to śmiertelne zagrożenie dla polskiego Gdańska, Jednak u nas już wtedy mało kto patrzył uważnie na mapy.

Księstwo Pruskie ze stolicą w Królewcu stało się w XVII w. źródłem politycznej potęgi Hohenzollernów; odskocznią, dzięki której na początku kolejnego stulecia podjęli skuteczne starania o królewską koronę. Założony przez pierwszego księcia pruskiego w 1544 r. Uniwersytet w Królewcu (decyzję Albrechta zatwierdził król Zygmunt August) przez kolejne dekady był ważnym centrum życia intelektualnego wspólnoty protestanckiej, promieniującym również na ościenne ziemie Rzeczypospolitej.

Brandenburscy Hohenzollernowie przychodzili do Królewca w momencie, gdy w Rzeszy rozpoczynała się niszcząca wojna trzydziestoletnia (1618-1648). Jedną z najbardziej zniszczonych prowincji była Brandenburgia, regularnie rabowana przez armie katolickie (cesarskie) i protestanckie (szwedzkie). Księstwo Pruskie było z daleka. Królewiec nie doświadczył „niemieckiej wojny” i tam się schronił elektor Jerzy Wilhelm Hohenzollern – ojciec Fryderyka Wilhelma, który przeszedł do historii jako Wielki Elektor (1640-1688).

Największym osiągnięciem jego długiego panowania było uzyskanie pełnej suwerenności w Księstwie Pruskim na

mocy układów welawsko-bydgoskich z 1657 r. W ten sposób Hohenzollern okazał się jedynym realnym zwycięzcą potopu. Umiejętnie lawirując między Polską (której winien był pomoc jako lennik) i Szwecją (której stronę wziął zaraz na początku wojny), osiągnął rzecz najważniejszą – zrzucenie zależności lennej od Rzeczypospolitej. Od 1657 r. Hohenzollern w Królewcu sprawował supremum dominium.

Jako elektor brandenburski Hohenzollern był formalnie lennikiem cesarza (z katolickiej dynastii Habsburgów). Jako książę pruski nie podlegał nikomu. Królewiec – w przeciwieństwie do Berlina – nie leżał w obrębie Rzeszy To dlatego syn Wielkiego Elektora, Fryderyk III (jako elektor brandenburski), uzyskawszy w 1701 r. zgodę na koronację królewską, tytułował się „królem w Prusach” (Fryderyk I). Koronacja odbyła się 18 stycznia 1701 r. w Królewcu, który w ten sposób niejako po raz drugi stawał się „Królewską Górą” (Königsberg) – po tym, jak w 1255 r. pierwotną lokację miasta nazwali tak Krzyżacy na cześć przebywającego wtedy na nadbałtyckiej „krucjacie” przeciw Prusom króla Czech Przemysława Ottokara.

KRÓLEWIEC-WARSZAWA WSPÓLNA SPRAWA

Od Welawy (uzyskanie suwerenności) biegła droga do królewieckiej koronacji. Jednak nie była to droga prosta i nic jeszcze nie było przesądzone. Trzeba bowiem pamiętać, że wśród stanów księstwa pruskiego – szlachty i mieszczaństwa, etnicznie pochodzenia niemieckiego, wyznaniowo protestanckich – perspektywa suwerennej władzy elektorów brandenburskich nad Pregołą nie budziła zachwytu. Wręcz odwrotnie. Obawiano się (i słusznie), że Hohenzollern będzie przenosił do Księstwa Pruskiego ustrojowe wzorce absolutyzmu, panujące już wcześniej w Brandenburgii. Przed 1657 r. zawsze była możliwość apelacji do polskiego suwerena. Pamiętano jeszcze, jak w 1635 r., gdy Rzeczpospolita stała u szczytu potęgi, król Władysław IV wziął stronę stanów w sporze z elektorem, co potwierdził, przybywając 14 lipca 1635 r. do Królewca z 2 tys. żołnierzy.

W mieście nad Pregołą król Polski przebywał miesiąc, a wyjeżdżając, pozostawił w Królewcu swojego namiestnika, Jerzego Ossolińskiego. Po Welawie odwołania od absolutystycznych zapędów Hohenzollerna już nie było.

W latach 60. XVII w. Królewiec tęsknie spoglądał na Warszawę. Rzeczpospolita,

chociaż osłabiona wojnami, ciągle była postrzegana przez pruskie stany jako atrakcyjny model ustrojowy. Jednym z przywódców antyelektorskiej opozycji stanowej był przywódca mieszczan królewieckich Hieronim Roth. W latach 1661-1663 Królewiec oraz szlachta pruska raz za razem wysyłali listy do króla Jana Kazimierza i „stanów sejmujących”, nalegając, by Rzeczpospolita nie rozdawała ich praw elektorowi „jak jabłka i gruszki”.

Wielki Elektor ocenił sprawę jako poważną i podjął stosowne środki. Najpierw w lipcu 1662 r. jego namiestnik w Księstwie Pruskim, ks. Bogusław Radziwiłł (zdrajca znany z potopu), zablokował swoimi wojskami miasto, by uniemożliwić wyjazd delegacji mieszczan królewieckich do Warszawy. Następnie w październiku 1662 r. Hohenzollern przybył osobiście do Królewca w towarzystwie 3 tys. żołnierzy. Armaty zostały wycelowane w miasto, a dragoni Hohenzollerna porwali Hieronima Rotha. Został osadzony w jednej z brandenburskich twierdz, gdzie przebywał aż do swojej śmierci w 1678 r.

Rok po ekspedycji Wielkiego Elektora do Królewca jego mieszczanie w końcu złożyli przysięgę na wierność Hohenzollernowi jako suwerennemu księciu pruskiemu. Porwanie w 1670 r. przez agentów brandenburskich płk. Christiana von Kalcksteina z Warszawy, a następnie jego egzekucja w twierdzy w Kłajpedzie zadały kolejny cios antybrandenburskiej opozycji w Księstwie Pruskim. Rządne państwo wiedziałoby, jak wykorzystać nastroje, które po 1657 r. panowały wśród pruskiej szlachty i mieszczaństwa Królewca. Jednak już wtedy Rzeczpospolita rządnym państwem nie była. Sprawnie działali brandenburscy agenci wpływu (jurgieltnicy), skutecznie paraliżując za pomocą liberum veto jakiekolwiek próby aktywizacji polskiej polityki na pruskim odcinki. Taki los spotkał plany snute w połowie lat 70. przez króla Jana III Sobieskiego, który we współpracy z Francją i ze Szwecją planował przywrócić suwerenność Polski w Księstwie Pruskim (tajne układy z lat 1675-1677).

ROSYJSKI EPIZOD

Królewiec nie stał się więc nigdy stolicą polskiego województwa, choć – jak widać w pewnym momencie – wielu jego mieszkańców chciało się znaleźć pod polskimi rządami kojarzonymi z wolnością pod prawem. W XVIII w. Prusy Wschodnie wraz z Królewcem przez kilka lat znalazły się natomiast pod rządami zupełnie innego mocarstwa – carskiej Rosji. W1756 r. zawiązała się skierowana przeciw Prusom Fryderyka II koalicja mocarstw kontynentalnych: Austrii, Francji i Rosji. Jednym z epizodów wojny siedmioletniej (1756- 1763) było opanowanie przez Rosjan w 1757 r. Prus Wschodnich i Królewca. Caryca Elżbieta nakazała złożenie sobie przysięgi na wierność przez wschodniopruską szlachtę i królewieckich mieszczan, traktując tę ziemię jako na trwałe przyłączoną do Rosji.

Gdy karta wojny się odwróciła za sprawą „cudu domu brandenburskiego”, czyli śmierci carycy Elżbiety (nałogowej alkoholiczki) w 1762 r. – to zaś oznaczało, że w sytuacji, gdy król Prus „leżał już na łopatkach”, nowy car Piotr III nie tylko wycofał wojska rosyjskie z wojny, lecz także zawarł sojusz z Prusami – do Królewca i Prus Wschodnich powróciła monarchia Hohenzollernów. Jednak aż do swojej śmierci (w 1786 r.) Fryderyk II nie przyjeżdżał do odzyskanej prowincji, uważając zbyt ochocze złożenie hołdu Rosji przez mieszczan królewieckich i szlachtę wschodniopruską za akt zdrady.

Do zasady „raz rosyjskie, zawsze rosyjskie” powrócił w czasie drugiej wojny światowej Stalin. W rozmowach z zachodnimi aliantami, gdy domagał się przyłączenia Królewca wraz z okręgiem do Związku Sowieckiego, powoływał się na czasy wojny siedmioletniej, gdy Prusy Wschodnie i Królewiec po raz pierwszy stały się rosyjskie.

ZŁOTY WIEK XIX

W XIX w. Królewiec – obok Szczecina – stał się jednym z najlepiej prosperujących portów pruskich nad Bałtykiem. Ukończona w drugiej połowie stulecia strategiczna Pruska Kolej Wschodnia, łącząca Królewiec z Berlinem, nie tylko miała znaczenie militarne, lecz także przyczyniała się do ożywienia wymiany handlowej, z której korzystało miasto nad Pregołą. W przeciwieństwie do Gdańska, który w wyniku rozbiorów Polski utracił swoje jednolite zaplecze gospodarcze (dorzecze Wisły dostało się w obręb trzech państw), Królewiec zachował ten ważny czynnik rozwoju ekonomicznego.

W 1861 r. odbyła się w Królewcu druga i ostatnia królewska koronacja. Koronę włożył sobie na skronie (podobnie jak w 1701 r. uczynił to pierwszy „król w Prusach” Fryderyk I) Wilhelm 1, od 1871 r. pierwszy cesarz niemiecki.

W tym drugim przypadku żadnej koronacji nie było, ale obwołanie Hohenzollerna cesarzem niemieckim (Deutscher Kaiser) zostało starannie zainscenizowane przez Bismarcka w Sali Zwierciadlanej pałacu wersalskiego 18 stycznia 1871 r. Data nie była przypadkowa. „Żelazny kanclerz” chciał nawiązać w ten sposób do pierwszej królewieckiej koronacji.

TRZECIE PODEJŚCIE

W czasie pierwszej wojny światowej Prusy Wschodnie były jedynym obszarem Rzeszy Niemieckiej zajętym czasowo przez obce wojska. W sierpniu 1914 r. ruszyła w kierunku Królewca ofensywa wojsk rosyjskich. Druzgocąca klęska Rosjan pod Tannenbergiem (bitwa okrzyczana przez niemiecką propagandę jako „rewanż za Grunwald”) pokazała, że ruch ten był całkowicie nieprzygotowany. Jednak rosyjska ofensywa zmusiła Niemców do wycofania paru dywizji z frontu zachodniego, Do dzisiaj część historyków twierdzi, że w ten sposób Rosjanie uratowali Paryż przed niemiecką ofensywą, której zabrakło tych oddziałów, które powstrzymywały marsz Rosjan na Królewiec.

W czasie wielkiej wojny i podczas paryskiej konferencji pokojowej (sty- czeń-czerwiec 1919 r.) za sprawą obozu narodowo-demokratycznego powróciła w nowej formie koncepcja królewieckiego województwa. Stojący na czele Komitetu Narodowego Polskiego Roman Dmowski w swoich memoriałach wysyłanych do aliantów przekonywał o konieczności oddzielenia Prus Wschodnich z Królewcem od Niemiec. „Północna część Prus Wschodnich, ta niemiecka placówka założona przez zakon krzyżacki w obcym kraju, musi wobec swego odosobnienia od Niemiec być związana w przyszłości z państwem polskim. Może ona być albo autonomiczną prowincją tego państwa, albo oddzielną małą republiką związaną z Polską unią celną, co jedynie może

I zapewnić jej pomyślność ekonomiczną” – przekonywał w lipcu 1917 r. swoich brytyjskich czytelników Roman Dmowski [„Zagadnienia środkowowschodnioeuropejskie”}.

Przy tej samej okazji Dmowski podkreślał, że od przynależności Królewca i Prus Wschodnich zależy przyszłość Polski i Niemiec, a tym samym całej Europy Środkowej i Wschodniej, czyli newralgicznego dla bezpieczeństwa całego Starego Kontynentu regionu. Alternatywa była bowiem – jak pisał Dmowski w 1917 r. – następująca: „Albo przyszłość niemiecka mówiącej po niemiecku dwumilionowej ludności pomiędzy ujściem Wisły i Niemna będzie zabezpieczona kosztem pociągającym za sobą zniszczenie całego narodu polskiego”, albo naród polski „odzyska swe niezawisłe stanowisko w Europie w warunkach zapewniających mu swobodny rozwój, przez co wspomniany wyżej, zniemczony szmat ziemi będzie oddzielony od Niemiec”. Na konferencji pokojowej, gdy się okazało, że na skutek brytyjskiej dywersji nawet Gdańsk nie stał się na powrót polski, tym bardziej trudno było myśleć o polskim Królewcu.

Podczas drugiej wojny światowej Królewiec aż do czasu podjęcia przez aliantów tzw. bombardowania strategicznego był właściwie na uboczu działań wojennych. Dwa wielkie bombardowania sił powietrznych RAF 26 sierpnia oraz w nocy z 29 na 30 sierpnia 1944 r. obróciło koronacyjne miasto królów pruskich w perzynę. Najprawdopodobniej podczas drugiego z tych nalotów została zniszczona słynna bursztynowa komnata przechowywana właśnie w Królewcu po wywiezieniu jej przez Niemców z pałacu w Carskim Siole.

KANT Z POWOJENNĄ NAZWĄ MIASTA

Koniec niemieckiego Królewca nastąpił 9 kwietnia 1945 r., gdy miasto po trwającym niemal cztery miesiące oblężeniu zdobyła Armia Czerwona. Jak już wspomniano, Stalin wystąpił z pretensjami do Królewca wraz z okręgiem, czyniąc się spadkobiercą carskiej Rosji. Ostatecznie na konferencji wielkiej trójki w Poczdamie przesądzono, że Królewiec wraz z okręgiem zostanie przyłączony do Związku Sowieckiego. Moskwa zyskiwała kolejną bazę morską nad Bałtykiem, ponieważ miasto „wybitnego sowieckiego filozofa Immanuela Kanta” (jak pisano w sowieckich przewodnikach) stało się bardzo szybko wielkim garnizonem (i tak jest do dzisiaj). Stalin dopilnował ponadto, by Królewiec (od 1946 r. – Kaliningrad) z okręgiem został włączony do rosyjskiej republiki sowieckiej, a nie na przykład litewskiej. Jakżeby inaczej wyglądała sytuacja tego miasta i całej Europy Środkowej, gdyby sowiecki dyktator zadecydował inaczej! Jedno jest pewne – do dzisiaj za sprawą należącego do Rosji okręgu kaliningradzkiego widmo Stalina ciąży nad architekturą bezpieczeństwa całej Europy Środkowej.

Obecna nazwa miasta – na cześć jednego z sowieckich ludobójców (Kalinin, jako przewodniczący Prezydium Rady Najwyższej ZSRS, był w czasach stalinowskich formalnie głową państwa sowieckiego) – odzwierciedla hybrydowość postsowieckiej Rosji. Przez pewien czas po rozpadzie ZSRS rozważano nadanie miastu nowej nazwy – Kantograd – w nawiązaniu do jego najsłynniejszego obywatela. Autor „Krytyki czystego rozumu” ostatecznie przegrał jednak z sowieckim aparatczykiem. Signum temporis.

Twierdza Kaliningrad

Konrad Kołodziejski, Sieci, nr 18, 2-8,05,2022 r.

W Kaliningradzie jak w soczewce odbija się cała putinowska Rosja z jej fobiami i schizofrenią. Podupadający gospodarczo, silnie zmilitaryzowany region, który stanowi zagrożenie dla sąsiadów, uważa się za oblężoną przez wroga twierdzę i ofiarę cudzej napaści. Dopóki więc nic się nie zmieni w Moskwie, będziemy mieli z Kaliningradem poważny problem

Najbardziej wysunięta na zachód część Rosji, jaką jest obwód kaliningradzki, od chwili swojego powstania w 1945 r. pełniła niemal wyłącznie funkcje militarne. Według statystyk co trzeci mieszkaniec enklawy majakieś związki z armią: albo sam w niej służy, albo służy ktoś z jego rodziny. To właśnie tutaj znajdują się bazy Floty Bałtyckiej oraz podległych jej jednostek wojskowych: lotnictwa, artylerii, wojsk pancernych i zmotoryzowanych oraz piechoty morskiej.

Po upadku III Rzeszy przyszłość Prus Wschodnich została w zasadzie rozstrzygnięta, wiadomo było, że zostaną podzielone, aby – jak wtedy mówiono – raz na zawsze skończyć ze źródłem pruskiego militaryzmu zagrażającego Europie Środkowo-Wschodniej. Południowa część Prus trafiła więc do Polski, a północna do ZSRR, choć przynależność Królewca nie była początkowo jasna. Stalin chciał mieć jednak zapewniony dostęp do niezamarzającego portu nad Bałtykiem, co ostatecznie przesądziło o losach miasta. W1946 r. władze sowieckie zamknęły symbolicznie niemiecką kartę w historii Królewca, nadając mu imię Michaiła Kalinina, zmarłego wówczas przewodniczącego sowieckiego parlamentu i zarazem zbrodniarza współodpowiedzialnego za mord katyński.

Początkowo podobno rozważano w Moskwie włączenie miasta i obwodu w skład sowieckiej Litwy, ostatecznie jednak stworzono tu eksklawę rosyjską, co po upadku ZSRR w 1991 r. zaowocowało wspólną granicą polsko-rosyjską i stało się praprzyczyną obecnych problemów. Bo podobnie jak przez całe stulecia wcześniej, gdy istniały Prusy Wschodnie, obszar ten znów jest źródłem zagrożenia militarnego dla całego regionu.

NIEUDANY HONGKONG

W okresie sowieckim obwód kaliningradzki był zamkniętą twierdzą wojskową, z której próbowano szachować Bałtyk i gdzie znajdowały się wysunięte na zachód lotniska oraz bazy desantowe, z których stosunkowo szybko można było zaatakować NATO.

Na fali odwilży po upadku ZSRR pojawiła się zupełnie inna koncepcja, obwód miał stać się rodzajem pomostu łączącego Rosję z Zachodem, czymś w rodzaju – jak to wówczas określano – rosyjskiego Hongkongu. Region został otwarty dla cudzoziemców, wprowadzono wtedy mały ruch graniczny z Polską i Litwą, co zaowocowało gwałtownym rozwojem drobnego handlu. Próbowano też przyciągać zachodnie inwestycje, choć raczej z marnym skutkiem, jeśli nie liczyć dobrze rozwiniętego przemysłu motoryzacyjnego. Tutejsze montownie takich marek jak BMW, Hyundai czy Kia zapewniały do niedawna aż 40 proc. wpływów podatkowych obwodu. Inwestycje nie wpływały jednak znacząco na zamożność regionu, bo po pierwsze było ich zbyt mało, a po drugie te bardziej dochodowe szybko przeszły pod kontrolę kremlowskich oligarchów, takich jak szef koncernu zbrojeniowego Rostech Siergiej Czemiezow, którego firma przejęła kaliningradzki Kombinat Bursztynowy posiadający aż 90 proc. światowych złóż tego surowca. Również działające do -wybuchu wojny na Ukrainie montownie samochodów, formalnie należące do firmy Avtotor miejscowego przedsiębiorcy Władimira Szczerbakowa, w rzeczywistości kontrolowane były – jak się powszechnie podejrzewa – przez wpływowych ludzi z Moskwy.

Szansą dla obwodu miał być mundial 2018. Jedną z aren mistrzostw był kaliningradzki stadion, zbudowany kosztem 18 mld rubli. Jak się łatwo domyśleć, wokół tej inwestycji natychmiast pojawiło się wiele zarzutów korupcyjnych, za które m.in. trafił za kratki powiązany z Dmitrijem Miedwiediewem wpływowy biznesmen z Dagestanu Zijawudin Magomiedow. Jeśli więc pojawiały się tutaj czasemjakieś większe pieniądze, to zazwyczaj miejscowi nie mieli z nich żadnych korzyści.

Mieszkańcy obwodu żyli więc głównie z przygranicznego handlu oraz ze stacjonującego tu wojska. W rezultacie – jak się oblicza – ogólny poziom życia nie był zbyt wysoki. Regionalny produkt brutto wynosił 80 proc. rosyjskiej średniej, niższe od średniej były także zarobki. Kaliningrad przez wiele lat był zaniedbany, nigdy nie odbudowano też pięknej niemieckiej portowej starówki, a w samym środku miasta, gdzie przed II wojną światową stały rzędy bogatych kamienic, straszył ugór z nigdy nieukończonym betonowym gmachem Domu Sowietów.

Drugiego Hongkongu nie udało się zbudować. Zresztą priorytety szybko się na Kremlu zmieniły. Obwód kaliningradzki znów miał stać się wielką wysuniętą na zachód bazą wojskową, rodzajem twierdzy, z której można będzie ostrzeliwać rakietami okoliczne państwa.

BAZA WYPADOWA

Ostatnie miesiące przed wybuchem wojny na Ukrainie upłynęły w obwodzie kaliningradzkim głównie na manewrach wojskowych oraz na konsekwentnym wzmacnianiu i modernizowaniu rozlokowanego tu uzbrojenia. Rozpoczęto m.in. formowanie nowej 18. Dywizji Zmotoryzowanej, w której skład wchodzą dwa pułki zmechanizowane i pułk pancerny. W związku z tym do obwodu przerzucono sporą liczbę czołgów, w większości znanych z wojny na Ukrainie zmodyfikowanych wersji T-72, a także jednostki artylerii rakietowej oraz wiele innego wyspecjalizowanego uzbrojenia. Tutejsze lotnictwo Floty Bałtyckiej otrzymało najnowsze wersje samolotów wielozadaniowych Su-30, a także myśliwce Su-35. Samoloty regularnie ćwiczyły ataki bombowe z małej wysokości oraz patrolowały Bałtyk, wykonując niekiedy agresywne manewry wokół okrętów i morskich obiektów państw NATO.

Miejscowe oddziały piechoty morskiej wzmocniono za to posiłkami ściągniętymi z Floty Północnej, a następnie ćwiczono w desanto – waniu na wrogie wybrzeże i atakach na infrastrukturę przeciwnika. Zdaniem wielu ekspertów zarówno rodzaj uzbrojenia, jak i specyfika ma- newrówmogą wskazywać, że wojska stacjonujące w obwodzie były ćwiczone przede wszystkim w działaniach ofensywnych. Zrekonstruowane plany ćwiczeń zakładały m.in. uderzenie na Polskę, przede wszystkim na przesmyk suwalski, oraz od północnej strony na Litwę. To do pewnego stopnia nowość, wcześniej bowiem obwód traktowany był raczej jako twierdza, a niejako baza wypadowa do ataku na sąsiadów. Inna rzecz, że rosyjska armia, takjak podczas wojny na Ukrainie, nie ma w obwodzie wystarczającej liczby wykwalifikowanej kadry do prowadzenia skutecznych działań zaczepnych. W takiej sytuacj i Rosjanie uciekaj ą się zwykle do działań artyleryjskich i rakietowych. Intensywny ostrzał z dystansu, który ma rozbić i sterroryzować przeciwnika, zanim zagrozi on własnym pozycjom, jest taktyką od dawna stosowaną przez rosyj – ską armię.

Z tego powodu w obwodzie kaliningradzkim rozlokowano w ostatnich latach pociski rakietowe średniego zasięgu, które mogą stanowić poważne zagrożenie nie tylko dla okolicznych państw, ale także dla bezpieczeństwa w całej Europie. Pociski 9M723 kompleksu Iskander-M rozmieszczone w 2018 r. m.in. w Czerniachowsku mogą razić cele w niemal całej Polsce i to nawet przy założeniu, że ich zasięg – według oficjalnych zapewnień Rosji – nie przekracza dozwolonych 500 km. Jednak zdaniem ekspertów zasięg tych pocisków jest większy i wynosi co najmniej 700 km.

Równie dużym zagrożeniem są rakiety balistyczne przystosowane do wystrzeliwania z wyrzutni kompleksu Iskander. Choć oficjalnie ich zasięg również wynosi 500 km, wszystko wskazuje na to, że ich możliwości są znacznie większe. Podobnie rzecz się ma z pociskami 9M729 (Iskander-K), które w2019 r. stały się jedną z głównych przyczyn wycofania się Stanów Zjednoczonych z układu INF (traktat o całkowitej likwidacji pocisków rakietowych pośredniego zasięgu z 1987 r.). Gdyby wystrzelić je z obwodu kaliningradzkiego, to zdołają one dotrzeć nad dowolne miasto w Niemczech, Francji, Włoszech czy Wielkiej Brytanii.

W przypadku Polski zagrożenie jest dwojakiego rodzaju. Cala Polska jest dziś w zasięgu pocisków 9M723 rozmieszczonych w obwodzie kaliningradzkim. Oznacza to nie tylko, że każde polskie miasto może stać się celem uderzenia, ale że zaatakowane mogą zostać również jednostki NATO na naszym terytorium – zarówno te, które byłyby rozmieszczone w stałych bazach, j ak i te, które będą zmierzać z odsieczą na wypadek wybuchu konfliktu. Inaczej mówiąc, obwód kaliningradzki stanowa coś w rodzaju twierdzy artyleryjskiej, z której można ostrzeliwać zaplecze NATO. Granicząca z obwodem Polska jest potencjalnie narażona na najcięższe uderzenia. Można się domyślać, że Rosjanie przewidują przekształcenie naszego kraju w strefę śmierci, która ma oddzielać ich od pozostałych państw NATO i zniechęcać do podjęcia kontrofensywy.

PUNKT ZAPALNY

Nic więc dziwnego, że sytuacja w obwodzie kaliningradzkim jest przedmiotem szczególnego zainteresowania NATO. Wokół eksklawy niemal każdego dnia krążą natowskie samoloty zwiadowcze prowadzące nasłuch elektroniczny, co wykorzystywane jest przez propagandę rosyjską straszącą mieszkańców obwodu rychłym atakiem ze strony Zachodu.

Na razie nie ma informacji o istotnym wzroście zagrożenia z drugiej strony granicy, ale jasne jest, że po niedawnym rozlokowaniu wojsk rosyjskich na Białorusi będą one chciały – w przypadku wybuchu konfliktu zbrojnego – przedrzeć się do obwodu kaliningradzkiego w okolicy Suwałk i odciąć tym samym państwa bałtyckie od Polski i reszty krajów NATO. Sam obwód jest też potencjalną bazą wypadową do ataku na nasz kraj. Z tego powodu staje się poważnym wyzwaniem dla bezpieczeństwa naszego regionu. Naturalną odpowiedzią na to wyzwanie musi stać się znaczące militarne wzmocnienie przesmyku suwalskiego oraz państw bałtyckich przez siły NATO. Ważne jest także uszczelnienie obrony przeciwlotniczej i przeciwrakietowej oraz szersza obecność marynarki wojennej państw NATO na Bałtyku. Rosjanie w obwodzie kaliningradzkim powinni mieć nieustanną świadomość, że nie mogą sobie bezkarnie pozwolić na żaden agresywny ruch.

Oczywiście jest pytanie, czy na terenie obwodu kaliningradzkiego znajduje się broń jądrowa. Rosjanie oficjalnie zaprzeczają temu, jeśli jednak byłoby inaczej, niż mówią, należałoby zastanowić się poważnie nad postulatem rozlokowania w odpowiedzi takiej broni na wschodniej flance NATO.

Co ciekawe, mieszkańcy obwodu – podobnie zresztą jak większość Rosjan – są przekonani, że to oni są ofiarą agresywnych działań NATO, przy czym ich strach przed rzekomym atakiem ze strony Zachodu, podgrzewany jeszcze przez telewizyjną propagandę, zaczął ostatnio przeradzać się w panikę. Gubernator obwodu Anton Alichanow, uchodzący zresztą za wschodzącą gwiazdę kremlowskiej polityki, musiał uspokajać miejscową ludność, że w przypadku napaści Rosja odpowie asymetiycznie (czyli ze zwielokrotnioną siłą), zatem nie ma powodu do histerii. Przekonywał też, że obwód jest samowystarczalny żywnościowo, bo władze przekażą mieszkańcom obwodu działki rolne pod uprawy na własne potrzeby, oraz że ma zap ewnione bezpieczeństwo energetyczne dzięki pływającemu terminalowi gazu LNG.

Jednak niepokoju całkiem nie zgasił. Z powodu sankcji eksklawa jest w znacznym stopniu odcięta od świata i reszty Rosji. Samoloty latają dookoła, nad Bałtykiem i Petersburgiem. Tranzyt przez terytorium Litwy został ograniczony, więc transport towarów odbywa się na pokładzie promów kursujących z Petersburga. Na razie obwód ma do dyspozycji trzy takie promy, Wkrótce ma do nich dołączyć czwarty. Jest to jednak kropla w morzu potrzeb, tym bardziej że transport drogą morską jest drogi i czasochłonny. W rezultacie ceny wsklepach mocno skoczyły wgórę, co dla i tak niezbyt dotąd zamożnej ludności obwodu oznacza gwałtowne pogorszenie warunków życia. Większość nie łączy tego j ednak z awanturniczą po – lityką Kremla i ponownym przekształceniem Kaliningradu wjedną wielką bazę wojskową, przeciwnie – to Zachód ma ponosić całą winę za blokadę obwodu.

W Kaliningradzie jak w soczewce odbija się cala putinowska Rosja z jej fobiami i schizofrenią. Podupadający gospodarczo, silnie zmilitaryzowany re – gion, który stanowi zagrożenie dla sąsiadów, uważa się za oblężoną przez wroga twierdzę i ofiarę cudzej napaści. Dopóki więc nic się nie zmieni w Moskwie, będziemy mieli z Kaliningradem poważny problem.

Opracował: Leon Baranowski – Buenos Aires, Argentyna