UWAGA! NADCHODZI IV RZESZA NIEMIECKA

Mirosław Kokoszkiewicz, Warszawska Gazeta, nr 49, 3-9.12.2021 r.

Berlin łamie wszelkie możliwe demokratyczne zasady, co oznacza, że coraz wyraźniej mamy do czynienia z dyktaturą, czyli rządami wąskiej grupy ludzi wykonujących niemieckie rozkazy i pozostających poza jakąkolwiek demokratyczną kontrolą europejskich społeczeństw.

Jean-Luc Schaffhausen w styczniu 2016 r. mówił: – Atak na dzisiejszą Polskę, to atak na cały europejski system wartości. Permanentny zamach stanu, to właśnie system europejski! Proszę to zgromadzenie, aby odzyskało zdrowy rozsądek. Wierzcie mi, to jest dopiero początek. Bunt ludu się rozpoczął, zmiecie was i na to właśnie zasługujecie. Godzina nadchodzi.

– W środę 24 listopada poznaliśmy w końcu treść umowy koalicyjnej nowego niemieckiego rządu tworzonego przez SPD, FDP i Zielonych. Choć niemieckie „wolne media” jak na komendę podpisaną umowę określiły jako „niezwykle ambitną” to my Polacy powinniśmy ją podsumować jednym krótkim zdaniem: Strach się bać! Po pierwsze Niemcy chcą przekształcić Unię Europejską w jedno federalne europejskie państwo z własną konstytucją. Jak pisze wpływowy tygodnik „Spiegel”:

– Przyszły rząd federalny wzywa zatem do stworzenia Stanów Zjednoczonych Europy. Po drodze chce zmienić traktaty UE -co w Brukseli jest powszechnie uważane za niemożliwe – i wprowadzić europejską ordynację wyborczą z ponadnarodowymi listami i wiążącym systemem najlepszych kandydatów.

Jak należy się spodziewać, miano „najlepszych kandydatów” otrzymają tylko ci europejscy politycy, którzy, stojąc w postawie na baczność z podniesionym i wyprostowanym prawym ramieniem, wykrzyczą donoście: Jeden naród, jedna Rzesza, jeden wódz!

Kiedy na przełomie maja i czerwca 2005 r. Francuzi i Holendrzy w referendach odrzucili Traktat ustanawiający Konstytucję dla Europy, miliony rozsądnie myślących ludzi odetchnęło z ulgą, sądząc, że to już koniec lewackiej utopii, którą chcą nam zafundować zamordyści żywcem przeniesieni z powieści Orwella. Jednak już wtedy przestrzegano, że to nie koniec. Mówiono, szczególnie po podpisaniu traktatu lizbońskiego, że zapisy odrzuconej konstytucji europejskiej będą wprowadzane tylnymi drzwiami i bardzo szybko przekonaliśmy się, że ci, którzy bili na alarm, mieli absolutną rację. Wygląda jednak na to, że na drodze do budowy IV Rzeszy Niemieckiej podjęta zostanie kolejna próba utworzenia z UE federalnego potworka, w którym państwa narodowe zepchnięte zostaną do roli landów albo radzieckich republik.

Jeśli w 2023 r. wybory wygra totalna opozycja dowodzona przez nasłanego przez Berlin fiihrera Donalda Tuska, to te przegrane wybory będą jednocześnie oznaczały koniec Polski jako suwerennego państwa. Niestety wątpię, czy większość polskiego społeczeństwa zdaje sobie sprawę z tego, o co tak naprawdę toczy się gra.

Warto na chwilę powrócić do projektu konstytucji, który w 2005 r. został odrzucony. Otóż do opracowania jego treści powołano wtedy specjalny Konwent w sprawie przyszłości Europy, któremu przewodził zmarły dwa lata temu były prezydent Francji, Vałery Giscard d’Estaing Już wtedy pojawiały się głosy mówiące, że tak naprawdę nad projektem pracuje masoneria. Przypominano, że podczas prezydentury Giscarda d’Esta- inga jego najbliższym doradcą i przyjacielem był Jean-Pierre Prouteau – wielki mistrz Wielkiego Wschodu Francji.

Z kolei nad zbrodniczą ustawą zezwalająca na aborcję na życzenie kobiety, która weszła w życie we Francji 17 stycznia 1975 r. pracowała minister zdrowia w rządzie Giscarda d’Estainga, polityk żydowskiego pochodzenia, Simone Veil, której osobistym doradcą był wielki mistrz Wielkiej Loży Francji dr Pierre Simon.

Można przypuszczać że nowy niemiecki rząd będzie próbował przepchnąć ten sam masoński projekt konstytucji, który prawie siedemnaście lat temu został odrzucony. Świadczą o tym choćby zawarte w umowie koalicyjnej nowego rządu Niemiec zapowiedzi zlikwidowania prawa weta, czyli wymogu jednomyślności w polityce zagranicznej i bezpieczeństwa UE, oraz powołanie „prawdziwego ministra spraw zagranicznych UE”. To są pomysły żywcem przepisane z odrzuconego przez narody w 2005 r. projektu, które Berlin chce teraz przeforsować jeszcze przed ustanowieniem „nowej” konstytucji. Dlatego nie ma cienia przesady w słowach europosła Jacka Saryusza- -Wolskiego, który na Twitterze przestrzega:

– WAŻNE Potwierdzenie: „Nowa koalicja rządząca w Niemczech chce przekształcić UE w federalne państwo europejskie”. Strona 131 umowy koalicyjnej. To oznacza koniec suwerennych państw, koniec narodów.

A jak tworząca się IV Rzesza Niemiecka chce łamać opór Polski i Węgier, i państw, które podążą tym samym śladem, walcząc o zachowanie swej narodowej i państwowej suwerenności? Choć nie padają nazwy krajów to bardzo łatwo między wierszami można odczytać, o kogo chodzi. W umowie koalicyjnej SDP, FDP i Zielonych znajduje się wezwanie Komisji Europejskiej do: – bardziej konsekwentnego i szybszego korzystania z istniejących instrumentów praworządności, w tym wyroków Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej, przez stosowanie art. 260 i279 Traktatu o funkcjonowaniu Unii Europejskiej.

Można przypuszczać, że nowy niemiecki rząd Olafa Scholza będzie próbował przepchnąć masoński projekt konstytucji. Świadczą o tym zapowiedzi zlikwidowania prawa weta, czyli wymogu jednomyślności w polityce zagranicznej i bezpieczeństwa UE, oraz powołanie „prawdziwego ministra spraw zagranicznych UE”. Zdjęcie: Olaf Scholz i Angela Merkel. PAP/Bernd von Jutrczenka

Doskonale znamy już ten język oraz prawdziwe znaczenie tej zapowiedzi. Jest to opakowana w bardziej dyplomatyczny język ta sama groźba Niemki i wiceszefowej Parlamentu Europejskiego Katariny Barley, która stwierdziła, że:

– Państwa, takie jak Polska i Węgry, trzeba finansowo zagłodzić.

Śmiało możemy już dzisiaj powiedzieć, że po sześciu latach nieustannych ataków i grillowania Polski, niemiecka wojna wydana naszemu państwu rządzonemu przez Zjednoczoną Prawicę przybierze na sile.

Ona ustanie tylko w przypadku, gdy w 2023 r. wybory wygra totalna opozycja, dowodzona przez nasłanego przez Berlin fuhrera, Donalda Tuska.

Tylko że te przegrane wybory będą jednocześnie oznaczały koniec Polski jako suwerennego państwa. Niestety, wątpię, czy większość polskiego społeczeństwa zdaje sobie sprawę z tego, o co tak naprawdę toczy się gra.

Szkoda, że w dzisiejszym składzie Parlamentu Europejskiego nie ma już francuskiego euro- deputowanego Jeana-Luca Schaffhausena, który już w styczniu 2016 r., widząc nasilające się bezpardonowe ataki na Polskę, mówił:

– Atak na obecną Polskę, to atak systemu europejskiego przeciw demokracji i przeciw narodom, które wybrały suwerenność, wolność, niezależność w solidarności. Narodom, które nadal wierzą w chrześcijańskie korzenie humanizmu, i w humanizm, który nie jest wytworem nowego porządku europejskiego, najwyższego nieporządku. Tak, Polska to naród oporny, któremu zawdzięczamy upadek muru. Tak, Polska i jej mieszkańcy opierają się, ponieważ jest konserwatywna, ma starożytne i prawdziwe wartości: rodzinę składającą się z ojca i matki, szacunek dla życia; wierzy w prawdę, prawo i sprawiedliwość. Pan Schulz mówił o zamachu stanu, albo o rzekomej „putinizacji” polskiej polityki.

Owszem PiS jest popularną partią, atak na dzisiejszą Polskę, to atak na cały europejski system wartości. Permanentny zamach stanu, to właśnie system europejski! Proszę to zgromadzenie, aby odzyskało zdrowy rozsądek. Wierzcie mi, to jest dopiero początek. Bunt ludu się rozpoczął, zmiecie was i na to właśnie zasługujecie. Godzina nadchodzi.

Najgorsze, że w Polsce istnieje cała armia polityków, dziennikarzy, publicystów, autorytetów i celebrytów, którym marzy się bezwstydne paradowanie w tych niemieckich piórkach i plucie na wszystko, co polskie, narodowe i katolickie.

Od wypowiedzenia tamtych słów minie niedługo sześć lat. Niestety ani „to zgromadzenie” nie nabrało rozsądku, ani nie wzrosła na tyle znacząco liczba oponentów Berlina i Brukseli, abyśmy mogli powiedzieć, że bunt ludu się rozpoczął i godzina nadchodzi. Ukrywający się cynicznie za brukselskim parawanem Berlin łamie wszelkie możliwe demokratyczne zasady, co oznacza, że coraz wyraźniej mamy do czynienia z dyktaturą, czyli rządami wąskiej grupy ludzi wykonujących niemieckie rozkazy i pozostających poza jakąkolwiek demokratyczną kontrolą europejskich społeczeństw. Treść umowy koalicyjnej nowego niemieckiego rządu zapowiada swoisty polityczny Blitzkrieg, prowadzony, co prawda, bez użycia sił powietrznych, morskich i lądowych, ale urągający zasadom demokracji i praworządności, na które tak obłudnie powołują się niemieccy agresorzy. Niemcy nie wymyślili prochu, bo już żyjący na przełomie XVIII i XIX w. nawrócony na chrześcijaństwo mason Joseph Comte de Maistre, przestrzegał:

– Do chwili obecnej narody zabijano w podbojach, czyli przez inwazje: ale tutaj nasuwa się ważne pytanie: czy naród nie może umierać na własnej ziemi, bez przesiedlania czy inwazji, a przez to, żeby szkodniki rozkładały samo sedno tych oryginalnych i ustanowionych zasad, które czyniły ten naród takim, jaki jest?

Jeżeli Niemcom uda się realizacja planu zawartego w umowie koalicyjnej ugrupowań tworzących nowy rząd, to powstanie IV Rzesza Niemiecka, która będzie zakamuflowaną forma dyktatury wystrojonej w demokratyczne piórka.

Co najgorsze, w Polsce istnieje cała armia polityków, dziennikarzy, publicystów, autorytetów i celebrytów, którym marzy się bezwstydne paradowanie w tych niemieckich piórkach plucie na wszystko, co polskie, narodowe i katolickie.

NIEMIECKI ZAMACH NA EUROPĘ

Piotr Lewandowski, Warszawska Gazeta, nr 49, 3-9.12.2021 r.

Niemcy już nawet przestali się kamuflować, głoszą swe zamiary zupełnie otwarcie. A skoro tak, to należy zapomnieć o mrzonkach o powrocie do „Europy Ojczyzn” tylko szykować się na polexit – im wcześniej, tym lepiej, bo czasu zostało nam naprawdę niewiele.

I. Zmowa koalicyjna W środę 24 listopada przedstawiono w Berlinie treść umowy koalicyjnej zawartej pomiędzy SPD, FDP i Zielonymi. Z naszego punktu widzenia kluczowe są punkty dotyczące niemieckiej aktywności w Europie – a tutaj sygnatariusze pod wodzą Olafa Scholza bez ogródek deklarują, że będą dążyć do przekształcenia Unii Europejskiej w federalne superpaństwo.

Jak czytamy w dokumencie (cyt. za wPolityce.pl): „Konferencję o przyszłości Europy wykorzystamy do reform. Popieramy konieczne zmiany Traktatów. Konferencja powinna prowadzić do zwołania konwencji założycielskiej oraz do rozwoju europejskiego państwa federalnego, które powinno zostać zdecentralizowane zgodnie z zasadami pomocniczości i proporcjonalności oraz Kartą Praw Podstawowych”. Istotny w tym passusie jest zamiar powołania państwa federalnego – czyli nowej jakości – w miejsce organizacji międzynarodowej, jaką dziś wciąż formalnie pozostaje Unia Europejska. Zapowiedzi „decentralizacji” zgodnie z „zasadami pomocniczości” tym kontekście są jedynie listkami figowymi, bowiem subsydiarność również i dzisiaj wpisana jest w funkcjonowanie UE i oznacza, że na szczebel unijny delegowane są jedynie te kompetencje i zadania, które można zrealizować tylko na poziomie wspólnotowym i przekraczają możliwości poszczególnych państw – np. wspólna polityka rolna czy unia monetarna.

W praktyce, jak ostatnio coraz częściej się przekonujemy, Bruksela usiłuje metodą faktów dokonanych i pozatraktatowego uzurpowania sobie nowych prerogatyw poszerzyć zakres swojej władzy, ignorując wspomnianą zasadę pomocniczości – np. w kwestii organizacji wymiaru sprawiedliwości w krajach członkowskich oraz narzucenia supremacji prawa wspólnotowego nad konstytucjami krajowymi. W przypadku przekształcenia UE w państwo federalne to na szczeblu centralnym będzie de facto decydowane, jaki zakres autonomii przysługuje krajom członkowskim i czy pozostawienie w ich rękach poszczególnych kompetencji mieści się w ramach „subsydiarności” czy też nie. Taka konstrukcja będzie pozwalała chociażby na wymuszanie na unijnych landach zmian w konstytucjach, jeżeli tylko „centrala” uzna, że ich zapisy są sprzeczne z nadrzędną „konstytucją” unijną. Oznacza to, że ostatecznie pójdą do kosza chociażby postanowienia traktatu akcesyjnego – czyli warunki na jakich wstępowaliśmy do Unii Europejskiej. Przykładowo, zobowiązaliśmy się w nich do przyjęcia wspólnej waluty euro – ale nie precyzując, kiedy ma to nastąpić, co daje nam obecnie możliwość odwlekania decyzji na „święty nigdy” i zachowania suwerenności monetarnej, dzięki czemu jesteśmy w stanie kształtować własną politykę gospodarczą w o wiele większym stopniu, niż chociażby Grecja czy Włochy, pozostające pod tym względem pod władzą Europejskiego Banku Centralnego. Jeżeli UE stanie się federacją, to rząd centralny będzie mógł wymusić na nas rezygnację ze złotówki – bo jedno państwo musi mieć jedną walutę. Na podobnej zasadzie wcześniej nie do pomyślenia było, by niemieckie landy dysponowały własnymi walutami innymi niż marka, a dziś w USA poszczególne stany pozbawione są prawa do emisji własnego pieniądza. O takich kwestiach jak polityka klimatyczna czy wymiar sprawiedliwości w ogóle szkoda gadać.

II. Landyzacja Europy Można również zakładać, że w miarę dalszych postępów federalizacji – bo samo powołanie „superpaństwa” będzie dopiero początkiem procesu, tak jak powstanie Unii Europejskiej było zaledwie wstępem do zacieśniania „integracji”- będzie się zwiększał nacisk na odebranie państwom członkowskim realnego zwierzchnictwa nad siłami zbrojnymi i podporządkowanie ich Brukseli. W rękach unijnych „landów” pozostaną, co najwyżej, jakieś lokalne siły samoobrony w rodzaju naszego WOT. Jak federacja, to federacja. Powyższe będzie się tyczyć również polityki imigracyjnej – można sobie wyobrazić, w jakiej znaleźlibyśmy się sytuacji podczas kryzysu migracyjnego, takiego jak ten z 2015 r. czy trwającego konfliktu nadgranicznego z Białorusią, zdani na decyzje brukselskiego rządu i agend w rodzaju Frontexu.

To jednak nie koniec. W umowie znalazły się również zapisy dotyczące wzmocnienia roli Parlamentu Europejskiego i TSUE. W tym celu koalicjanci zobowiązali się do przeforsowania w całej Unii jednolitego systemu wyborczego do PE – innymi słowy, we wszystkich państwach obowiązywać ma ta sama, narzucona przez Niemcy ordynacja wyborcza. Co do TSUE, nowy rząd niemiecki proponuje przedłużenie kadencji sędziów do 12 lat (!) oraz umożliwienie „wniesienia powództwa do TSUE, jeżeli państwo członkowskie działa w zakresie swojego prawa krajowego”. O ile tłumaczenie jest precyzyjne, oznaczałoby to możliwość pozywania przez TSUE państw za działania zgodne z ich wewnętrznym prawem, jeżeli tylko ktoś dopatrzy się w nich jakiegoś uchybienia względem prawa unijnego – czyli tak naprawdę pod dowolnym pretekstem.

W tym kontekście pada również zapowiedź wsparcia Komisji Europejskiej w jej walce z „naruszeniami praworządności” – KE miałaby mieć prawo do „ustalania indywidualnych procedur na wypadek naruszeń praworządności przez państwo członkowskie”- czyli w praktyce do uznaniowego stosowania kar i restrykcji w rodzaju mrożenia funduszy europejskich. Jak głosi zapowiedź, Niemcy na forum Rady Europejskiej będą „egzekwowali i rozwijali” instrumenty „kontroli praworządności”, w tym „mechanizm warunkowości”. Krótko mówiąc, takie państwa jak Polska i Węgry wciąż będą systematycznie grillowane przez różne unijne gremia i szantażowane groźbą pozbawienia eurofunduszy.

Jeżeli chodzi o Radę Europejską, czyli organ składający się z szefów państw członkowskich, pada deklaracja „poszerzenia głosowania większością kwalifikowaną”- czyli ograniczenie prawa weta, tak istotnego z punktu widzenia mniejszych krajów. Formalnie nie jest to możliwe bez zmiany traktatów, zatem należy się domyślać, że i tutaj będzie miała zastosowanie znana nam już metoda faktów dokonanych i omijania za pomocą kruczków prawnych postanowień traktatowych. Tak czy inaczej, również i w tym przypadku kierunek jest jasny – federalizacja.

III. Niemieckie superpaństwo

Do czego wszystko to się sprowadza i jaki kształt miałaby przybrać przyszła federacja europejska? Z zapisów umowy koalicyjnej wyłania się wizja ogólnoeuropejskiego RFN-u i „landyzacji” krajów członkowskich. W takim tworze Parlament Europejski byłby nadrzędny wobec parlamentów krajowych, których kompetencje ustawodawcze zostałyby drastycznie okrojone i sprowadzone do roli „implementatorów” prawa unijnego. Komisja Europejska przekształciłaby się w oberrząd sprawujący kontrolę nad rządami lokalnymi, którym zostałaby rola podwykonawców, realizujących napływające dyrektywy, zaś TSUE stałby się Europejskim Trybunałem Imperialnym samowładnie ustalającym zakres swej jurysdykcji i sprawującym kontrolę nad sądownictwem „landów” członkowskich oraz ich porządkami konstytucyjnymi. O jakiejkolwiek suwerenności czy choćby podmiotowości nie będzie oczywiście mowy – będzie co najwyżej szczątkowa autonomia z arbitralnie przykrawanymi granicami.

Zarazem to europejskie „superpaństwo” będzie miało swojego hegemona w postaci Niemiec – tak jak za Bismarcka nad zjednoczonymi Niemcami dominowały Prusy. I tak, jak zasoby Niemiec stały się dla Prus wehikułem do potęgi, tak również „zjednoczona Europa” stać się ma dla współczesnych Niemiec narzędziem i „egzoszkieletem” zwielokrotniającym ich potencjał na arenie międzynarodowej. Nie miejmy przy tym złudzeń – w tym „europejskim imperium” zostanie zachowany podział na równych i równiejszych, a dla Polski i krajów naszego regionu wyznaczona została rola „wewnętrznych kolonii” podporządkowanych hegemonowi i jego sprzymierzeńcom ze „starej Europy”. Oni już nawet przestali się z tym kamuflować, głoszą swe zamiary zupełnie otwarcie. A skoro tak, to należy zapomnieć o mrzonkach o powrocie do„Europy Ojczyzn” tylko szykować się na polexit – im wcześniej, tym lepiej, bo czasu zostało nam naprawdę niewiele.

Opracował: Jarosław Praclewski Solidarność RI, numer legitymacji 8617, działacz Antykomunistyczny