Każdy obywatel może się przyczyniać do rozwoju gospodarki

Rozmowa z premierem Mateuszem Morawieckim, Obywatelska, nr 227, 11-24.09.2020 r.

Artur Adamski: Czy decyzje konsumenckie rzeczywiście mają znaczący wpływ na rozwój gospodarki?

Mateusz Morawiecki: Oczywiście! Każdy zakup oznacza zysk dla producenta towaru, który kupujemy. Rzecz jasna – pojedynczy akt nabycia drobnego produktu przynosi zysk w wielkości minimalnej, często wręcz śladowej. Jednak jeśli coś jest nabywane permanentnie przez wielu ludzi, to zwykle skutkuje to rozwojem takiego przedsiębiorstwa, które dostarcza towar sprzedający się z zyskiem i w dużej skali. Tak więc wybór, dokonywany przez konsumentów, decyduje o tym, który producent będzie miał- duży zysk, który będzie tworzył coraz lepsze miejsca pracy oraz płacy i który będzie inwestował w rozwój swojego biznesu. Dlatego tak istotne znaczenie ma patriotyzm gospodarczy – jeśli tylko możemy wspierajmy swoimi zakupami polskich producentów, bo te pieniądze w stu procentach wspierają rozwój gospodarczy naszego kraju.

Na pewno historia zna wiele przykładów takiej zależności.

Całe dzieje gospodarki składają się z przykładów działania tego oczywistego mechanizmu! Nigdy by nie doszło do angielskiej rewolucji przemysłowej, gdyby produkowane na wyspach tkaniny nie sprzedawały się w tempie i ilościach, przynoszących nieustanny zysk, a zapotrzebowanie na te produkty nie wyglądało na ciągle niezaspokojone. Zyski ze sprzedaży owocowały nie tylko pojawianiem się kolejnych hal fabrycznych, ale także poszukiwaniem rozwiązań usprawniających i zwiększających produkcję. Ta potrzeba doprowadziła do technologicznego postępu, a wynalazki takie jak maszyna parowa szybko znajdowały zastosowanie także w innych sektorach gospodarki. Mechanizacja przyniosła skokowy wzrost także w obróbce metali, dała początek kolejnictwu, statkom parowym. Odpowiednio wielu musiało jednak chcieć płacić za korzystanie z pociągów czy statków, żeby powstał efekt skali. Stany Zjednoczone też nie stałyby się tym, czym są, gdyby nie miliony nabywców choćby pierwszych seryjnych samochodów. Zwykle pamiętamy postać Henry’ego Forda, który w roku 1913 uruchomił masową produkcję sławnego forda T. Słusznie, że pamiętamy, bo było to przedsięwzięcie epokowe, ale zakończyłoby się ono klapą, gdyby nie setki tysięcy nabywców seryjnie produkowanych samochodów. Ford stworzył system produkcji o wielkiej skali, równocześnie dążąc do obniżania ceny tak, żeby jak najwięcej ludzi było stać na kupienie tego auta. Ale gdyby miliony Amerykanów zamiast samochodu wolało sobie kupować np. włoskie wina, to Italia przeobraziłaby się w jedną wielką winnicę, a Włosi spaliby w swoich pałacach na workach z pieniędzmi. Amerykanie woleli jednak kupować samochody, produkowane w amerykańskich fabrykach, co ich ojczyznę przeobraziło w najbardziej zmotoryzowany kraj na świecie, nowoczesny i potężnie uprzemysłowiony.

To przykłady na to, że wybór konsumencki może stymulować rodzimą gospodarkę, a co za tym idzie, zasobność i pozycję własnego państwa.

Świadomy wybór konsumencki jest jednym z bardzo znaczących czynników rozwoju gospodarki. Nie jedyny, bo przecież produkować trzeba nie tylko dla odbiorcy krajowego, konieczny jest też eksport. Mamy jednak w naszej zarówno dawnej, jak i niedawnej historii przykłady sytuacji, w których zakupowe preferencje Polaków prowadziły do osłabienia gospodarki, a nawet rozwojowego zapóźnienia naszego kraju. Przez długie wieki nastawieni byliśmy na eksport towarów niskoprzetworzonych – płodów rolnych, drewna, smoły. A z Europy Zachodniej sprowadzaliśmy wyroby wysoko przetworzone. Gdybyśmy starali się je kupować u rodzimych producentów – rozwijałoby się nasze rzemiosło, rozrastałyby się polskie miasta i za jakiś czas dorobilibyśmy się własnego przemysłu. Brak tej refleksji plus zawirowania historyczne spowodowały, że walnie się przyczyniliśmy do rozwoju rzemiosła, przemysłu, miast i w ogóle podniesienia jakości życia nie u siebie, ale u tych, u których kupowaliśmy, za granicą. Własnymi decyzjami konsumenckimi powiększaliśmy rozwojowy dystans dzielący Polskę od krajów przodujących. Nasze decyzje zakupowe pogorszyły też kondycję rodzimych producentów w krytycznym okresie transformacji ustrojowej. Trzydzieści lat temu otwarcie polskiego rynku dla wyrobów zagranicznych było ciosem dla wielu i tak często ledwie zipiących rodzimych wytwórców. Zachodnie produkty wygrywały, bo dla całych pokoleń były one wcześniej dobrem rzadkim, znanym tylko z Pewexów, zagranicznych gazet i filmów czy wyjazdów za granicę, też dostępnych tylko dla nielicznych. Dopiero po zachłyśnięciu się tymi „dobrami z Zachodu” zauważyliśmy, że szwajcarskie czekolady wcale nie są lepsze od polskich, a szwalnia z Bochni czy Łodzi jest ważniejsza i lepsza jakościowo od chińskiej. Zanim jednak doszliśmy do tych wniosków duża część rodzimych producentów przestała istnieć, a miejsce po nich wypełnili zagraniczni konkurenci.

Nauki z tych lekcji trzeba zapamiętać, ale też patriotyzm konsumencki nie powinien chyba polegać na upieraniu się przy polskim wyrobie nawet wtedy, kiedy jest on tandetą.

Ależ oczywiście! Praktykowanie zasady tak skrajnej też byłoby dla rozwoju zabójcze. Ja bym się jednak takich sytuacji nie obawiał. Wydając własne pieniądze, ludzie zwykle kierują się przede wszystkim swoim osobistym interesem. Patrioci kupią wyrób rodzimy nawet, jeśli jest nieco droższy i trochę gorszy, ale nie kupią przecież ewidentnej tandety. Poza tym, mnóstwa rzeczy w Polsce się nie produkuje, bo jest to nielogiczne i nieopłacalne. Łysence nie udało się odnieść sukcesu w uprawianiu w naszej strefie klimatycznej ryżu czy pomarańczy i ja dalszych eksperymentów w tym zakresie bym nie zalecał. Podobnie r wieloma wyrobami przemysłowymi – próba konkurowania nowych małych producentów ze światowymi potentatami to trudne wyzwanie. Bywa, że uwieńczone sukcesem, ale może też przypominać kopanie się z koniem. We wszystkich dziedzinach stale jednak mamy do czynienia z ofertą coraz bogatszą. Ta dynamika to naturalny proces, owoc ciągle nowych wynalazków, a także zmieniających się preferencji, mód, zmian stylu życia. Wraz z tymi tendencjami ciągle pojawiają się nowe nisze rynkowe, które można zagospodarować przede wszystkim inwencją, a nie wielkim kapitałem. Przecież niejedna nisza z czasem rozrastała się do rozmiarów całego sektora nowoczesnych usług czy przemysłu. Tak jest np. z branżą gier komputerowych. Nasi rodacy dysponowali niewspółmiernie mniejszymi środkami, ale swymi umiejętnościami, kreatywnością górowali nad większością swych konkurentów. Dzięki ich talentom, przedsiębiorczości, wytrwałej pracy Polska zaczęła być rozpoznawalna jako jeden z liderów tej ciekawej i przyszłościowej branży. To już jednak przykład sukcesu osiągniętego nie dzięki pozyskaniu jedynie nabywców polskich, ale też zdobycia rozległych rynków zagranicznych. I bardzo dobrze.

W wielu krajach od bardzo dawna znana jest tradycja preferowania wyrobów rodzimych.

Ta tradycja wynika z konsumenckiej świadomości. Wyjątkowo mocno praktykowana bywała ona w latach kryzysu, kiedy z powodu spadku sprzedaży bankrutowały firmy. Powszechne było wtedy myślenie: „Kupować będę wyroby rodzimych producentów, bo dzięki temu moi krewni, znajomi czy po prostu rodacy – będą mieli pracę”. Takie myślenie jest zgodne z porządkiem miłosierdzia, nakazującym w pierwszej kolejności troszczyć się o ludzi nam bliskich. Równocześnie w wielu krajach budowano poczucie dumy z rodzimych produktów. Całe generacje Niemców powtarzały, że wszystko, co niemieckie jest najlepsze, tak samo o swoich wyrobach mówili Anglicy czy Francuzi. I to często nawet wtedy, gdy nie do końca było to zgodne z prawdą. My w Polsce mieliśmy niestety dużo odmiennych doświadczeń. Przez całe pokolenia zaborcy wybijali nam z głów dumę z polskości. W urzędach, w wojsku, często też w zakładach pracy, oczywiście w szkołach przekonywano, że Polacy samodzielnie nic zrobić nie potrafią, że Polska to powód do wstydu.

Nie brakuje nam i w dzisiejszej Polsce kręgów upowszechniających takie samo przekonanie. A w dwudziestoleciu międzywojennym preferowanie przez Polaków polskich wyrobów było powszechne.

Wielka część naszych ówczesnych producentów starała się zadawać kłam uparcie nagłaśnianym stereotypom. Czasem dochodzono w tym do przesady. Bywało, że wyśrubowane normy jakościowe podnosiły cenę i ograniczały skalę produkcji. Historycy wojskowości zwracają uwagę np. na to, że standardowym karabinem zarówno piechoty polskiej, jak i niemieckiej był mauser 98. I sami Niemcy przyznawali, że jakość i tej broni i amunicji po stronie polskiej w czasach II RP, była wyższa. Tę wyśrubowaną jakość osiągano kosztem wyższej ceny, która z kolei przekładała się na mniejszą skalę produkcji. Ale, tak – można powiedzieć, że szeroko pojęta gospodarka II Rzeczypospolitej została zbudowana…dumą z polskości! Od kinematografii, przez architekturę, po port w Gdyni i Centralny Okręg Przemysłowy.

No właśnie – jakość tego, czym dysponowało państwo, budowało dumę z własnego państwa. A w PRL-u powszechnie się uważało, że wszystko, co „zagraniczne” jest lepsze. Nie było nawet zbyt istotne, o jaką zagranicę chodziło.

PRL wbijał w nas kompleksy nie tylko ubóstwem i bylejakością handlowej oferty, ale i odcięciem od świata, generującym mityczne wyobrażenia o tym, jak cudowne musi być wszystko na zewnątrz tych granic, którymi nas otoczono. Od tego czasu zmieniło się jednak ogromnie wiele. Polacy, którzy rzeczywiście widzieli większy kawałek świata, nie opowiadają dziś, jak wspaniale jest za granicą. Każdy, kto więcej podróżował, kto pracował w innych krajach, bardziej docenia to, co ma w swojej ojczyźnie.

A taki brak kompleksów sprzyja temu, by kupować to, co polskie.

Jeśli stoimy przed zakupowym wyborem, to najczęściej kupienie tego, co polskie, jest wyborem tego, co dla nas osobiście lepsze. Jeśli nawet warzywa czy owoce eksportowane do nas przez zagranicznych potentatów mają bardziej atrakcyjny kolor czy kształt to nie łudźmy się, że „u nich to samo takie ładne rośnie”. Ta estetyka zwykle jest zasługą takich ilości przeróżnych środków chemicznych, jakie u nas nadal są nie do pomyślenia. Cokolwiek kupujemy – wspieramy producenta. I chyba powinno być dla nas ważne, czy wesprzemy polskiego, który do polskiego budżetu wpłaca podatki, w Polsce daje ludziom zatrudnienie, rozwija tutejszą, a nie jakąś inną gospodarkę.

Badając polską obyczajowość prof. Maria Ossowska ustaliła, że model kulturowy, najczęściej praktykowany w naszym społeczeństwie, sporo ma wspólnego z wzorcem szlacheckim, co m.in. polega na nie zawsze poważnym traktowaniu pieniędzy. Natomiast w społeczeństwach zachodnich, gdzie dominują zasady mieszczańskie, pieniądze to zwykle sprawa poważniejsza niż u nas.

W tych obserwacjach ciągle jest dużo aktualnej prawdy. W zbiorowościach, których życie nie było tak często wywracane do góry nogami, jak to było u nas, wytworzyła się tradycja oszczędzania i inwestowania. Ludzie przez pokolenia żyjący we w miarę stabilnych warunkach mieli szansę zrozumienia siły nawet niewielkich pieniędzy. Racjonalnie wydawane, mądre odkładane dawały szansę społecznego awansu i często robiono to nawet, gdy chodziło o awans dopiero dzieci czy wnuków. Tą drogą również rodziny ubogie i nieskore do podejmowania ryzyka własnej działalności gospodarczej, powoli wchodziły w posiadanie nieruchomości, udziałów i innych zasobów. W dużej mierze tym sposobem rozrastała się klasa średnia – najważniejszy filar każdego silnego państwa. Nie tylko więc swymi zakupowymi wyborami budujemy siłę własnego państwa. Co najmniej równie ważne jest, by nie konsumować wszystkich dochodów, ale nawet, gdy są one niewielkie, ich część systematycznie, racjonalnie oszczędzać, inwestować. Formą oszczędzania, relatywnie korzystną i bezpieczną a przyczyniającą się do inwestycji, do rozwoju infrastruktury naszego kraju, są polskie papiery skarbowe. Tak też tworzy się kapitał budujący gospodarkę, rozwijający potencjał naszego wspólnego dobra, jakim jest polskie państwo.

Pokolenia Polaków marzyły o własnym państwie. Na pewno więc powinniśmy je umacniać każdym dostępnym nam sposobem. Dziękuję za rozmowę.

Opracował: Janusz Baranowski – Tatar Polski, twórca Solidarności, potomek Powstańców Styczniowych, Legionistów, Generałów, Harcerzy, Szarych Szeregów, Żołnierzy Wyklętych