WSZYSTKIE TWARZE URBANA

Dawid Karpiuk, Adam Tuchliński, Newsweek, nr 34, 17-23.08.2020 r.

Odkąd skończyłem siedemnaście lat, jestem liberalnym demokratą – mówi kiedyś twarz stanu wojennego, dziś król internetu

Centrum Prasowe Polskiej Agencji Interpress, Warszawa, listopad 1988 r.

To już chyba ostatnia rozmowa, jakiej udzielam – Jerzy Urban zaciąga się papierosem, urywa w pół zdania i ucieka wzrokiem. Patrzy gdzieś daleko, poza swój obwieszony dziełami sztuki dom w podwarszawskim Konstancinie i obsadzony starodrzewem ogród. Jakby go całkiem nie było. Zaciska pięść. Stylowo ubrany, w kraciastej marynarce i eleganckich pantoflach. W wielkim wiklinowym fotelu wygląda, jakby tonął.

– Poważnie?

– No chyba pan widzi, co się dzieje – mówi, a w jego głosie słychać złość. – Wypadają mi z pamięci rzeczy, które dobrze znałem, zapominam, o czym mówiłem, uciekają mi wątki. Coraz trudniej mi się ruszać i coraz więcej muszę spać. Organizm się domaga. Ale niepamięć jest chyba najbardziej bolesna. Człowiek coś mówi i nagle nic. Pustka.

KRÓL INTERNETÓW

– U MNIE W DOMU KAŻDY MA O NIM INNE ZDANIE – opowiada Matylda, tegoroczna maturzystka z warszawskiego liceum. Babcia Matyldy pamięta jego teksty z „Polityki”, mówi o nim z sympatią. Ojciec, rocznik ’68, uważa Urbana za symbol zła. Tuż po stanie wojennym poszedł do ogólniaka, angażował się, roznosił ulotki, uciekał przed milicją.

– A ty? – pytam Matyldę.

– A ja oglądam filmiki z Urbanem i uważam, że to czyste złoto. Najśmieszniejsza rzecz w internetach.

Profil tygodnika „Nie” na Facebooku (którego Urban nie prowadzi, ale którego bywa bohaterem) śledzi prawie ćwierć miliona osób. Internetowe filmiki z Urbanem oglądają setki tysięcy ludzi. Przebrany za Jezusa niesie krzyż i mówi, że „każdy ma takiego Chrystusa, na jakiego zasłużył”. Przebrany za muzułmanina, tańczy w rytm katolickich piosenek. Jest jeszcze Urban w stroju biskupa, Urban nago pod prysznicem i na fotelu dentystycznym (zaprasza do oglądania swojego kanału).

– Jest jedną z niewielu postaci w polskiej polityce, które mówią wprost to, co myślą – mówi Adam Mikoś, student Uniwersytetu Warszawskiego. – Nasze pokolenie nie lubi świętości i nienaruszalnych mitów, Urban nie ma problemu, żeby wyśmiewać wszystko i wszystkich.

– Okres przed 1989 rokiem to dla młodych prehistoria. Rzecznik stanu wojennego odszedł w zapomnienie. Narodził się „Uszaty”, który jest gwiazdą – przyznaje Wiktor Babiński, student historii na London School of Economics.

– Nikt tak dowcipnie nie komentuje polskich absurdów – mówi Baśka. 33 lata, project manager w agencji marketingowej. – Odpalasz internety i natychmiast cię zalewa polskie gówno. Gnębienie elgiebetów, faszyści na ulicach, podły starzec, który rządzi tym krajem i banda bezjajecznych podstarzałych typów o twarzach niemowląt, którzy przed nim klęczą. Dla odtrutki masz Youtube’a, a tam Urban, który udaje martwego, ale za chwilę się budzi i mówi: „Prima aprilis, skurwysyny”.

– On się idealnie wpasowuje w czasy mediów społecznościowych, bo tam ze wszystkiego ma się bekę – dodaje maturzystka Matylda. – Taki człowiek mem. Ale nie w złym sensie, jak Andrzej Duda, bo o nim też się tak mówi.

– Jak to jest być królem internetu? – pytam Urbana.

– Ja się nie czuję królem ani nawet baronem – uśmiecha się. – Na internecie się w ogóle nie znam, choć muszę przyznać, że rzeczywiście znów stałem się rozpoznawalny. Tak jak wczasach, kiedy byłem rzecznikiem. Z tego wnoszę, że docieram szeroko. Druga młodość.

JANCZAR

Wychował się w rodzinie zasymilowanych ŻYDOWSKICH INTELIGENTÓW.

– Zawsze czułem się Polakiem – mówi, kiedy pytam go o korzenie. Ojciec, Jan Urbach, był dziennikarzem i działaczem PPS. Młody Urban przejął od ojca wiarę w socjalizm.

– Byłem gorliwym stalinowcem, co oczywiście nie oznaczało, że aprobowałem zbrodnie – wspomina. – Natomiast byłem za ostrym socjalizmem.

– Dlaczego?

– Uważałem, że to jest przyszłość świata. Mieszkałem w Łodzi, działałem w ZMP, byłem członkiem prezydium dzielnicy, podlegały mi organizacje szkolne z 21 szkół. Myślałem, że socjalizm zwycięży. Po przyjeździe do Warszawy – miałem wtedy siedemnaście lat – zacząłem być politycznie obojętny, niechętny wobec mojej przeszłości. Uważałem, że uległem fanatyzmowi. Przeszedłem ewolucję od janczara do wygłupów. W 1955 roku zacząłem pracować w „Po Prostu” i od tej pory byłem ideowym demokratą i liberałem.

Pracując w „Po Prostu”, poznał Daniela Passenta, wtedy dziennikarza „Sztandaru Młodych”. Potem spotkali się w redakcji „Polityki”.

– Fantastyczna inteligencja, wielka inwencja dziennikarska – mówi Passent.

– Bardzo dobrze pisał, był bezkompromisowy, często krytyczny wobec władzy.

Dwukrotnie odbierano mu prawo do wykonywania zawodu. Za pierwszym razem za tekst „Jego totalność, dr Marcinkowski” o zasłużonym krakowskim działaczu partyjnym, który marzył o wprowadzeniu w Polsce prohibicji.

– Gomułka się po tym tekście wściekł – opowiada Passent.

– Zakazał Jurkowi pisania.

– Stosunek do Gomułki był linią podziału w „Po Prostu” – opowiada Urban. – Część dziennikarzy była nastawiona narodowo, część internacjonalistycznie. Napisałem kiedyś zdjęty przez cenzurę tekst „Dziady narodowe”, że konserwatywny nacjonalizm Gomułki miał na celu zgaszenie – jak się potem okazało, skuteczne – tendencji demokratycznych, liberalnych. Część redakcji uważała, że tyle wolności i liberalizmu, ile daje Gomułka, wystarczy. Inni, że to przesłona dla dyktatury, która stłumi tendencje demokratyczne. Jeździłem wtedy po kraju i byłem witany jak bohater narodowy. Za krytycyzm wobec antydemokratycznej drogi Gomułki.

– Można wtedy było pomyśleć, że ustrój się zdemokratyzuje?

– Tak sobie to wyobrażaliśmy.

Narażał się wielu środowiskom. W okolicy Marca ’68 napisał tekst „Rodzaj rasizmu”, reportaż z Izraela, w którym ostro krytykował ówczesny izraelski nacjonalizm. Kończył go policzkiem dla władzy: „Nacjonalizm jest chorobą, która może dotknąć każdy naród”. Tekst był krytykowany i przez polsko- -żydowską inteligencję, i przez nakręcającą antysemicką nagonkę polską władzę.

– Byłem śmiertelnym wrogiem Moczara – opowiada Urban. – Ale ostatecznie Marzec skończył się dla mnie przygodą. Któregoś dnia mój przyjaciel został zaczepiony na Nowym Świecie przez tajniaków. Zaprosili go do bramy i zaczęli wypytywać o mnie. Chcieli mnie pewnie przestraszyć i ja się dałem. Ze strachu wyjechałem do Kudowy-Zdrój u, w pobliżu Czechosłowacji, którą wtedy rządził Dubćek, trwała Praska Wiosna. Myślałem, że w razie kłopotów przejdę granicę, żeby być bezpiecznym przed polskimi oprawcami. Ale jak zobaczyłem te górki, całe w błocie, jak pomyślałem, że miałbym się przez to przedzierać, to zamieszkałem w hotelu w Kudowie i sobie tam wesoło żyłem. Nawiązałem romans z fryzjerką, która przyjechała z Górnego Śląska, pobyłem dwa tygodnie, aż uznałem, że po co ja tam właściwie siedzę. Wróciłem do Warszawy.

RZECZNIK

Konferencja prasowa po ogłoszeniu stanu wojennego. Z prawej kpt. Wiesław Górnicki, Warszawa, 13 grudnia 1981 r.

Dawni znajomi mówią o nim: „żartowniś”, „kobieciarz”, „człowiek o dwóch twarzach”. Publicznie, zwłaszcza w czasach, kiedy był rzecznikiem rządu – człowiek arogancki, cyniczny, często podły. Prywatnie: czuły, opiekuńczy, elegancki.

– Jurek jest moim jedynym żyjącym przyjacielem – mówi Daniel Passent. – Andrzej Krzysztof Wróblewski, Piotr Adamczewski – wszyscy nie żyją.

– A to jest dobry przyjaciel?

– Fantastyczny. I dowcipny. Któregoś dnia do redakcji „Polityki” przyszedł list od szefa stadniny koni gdzieś w Polsce. Adresowany do Rakowskiego. „Wśród naszych pracowników »Polityka« cieszy się wielką popularnością. Z tej okazji postanowiliśmy nadać imię nowo narodzonej klaczy Polityka. Zapraszamy na uroczystość, może krótkie przemówienie”. Rakowski powiedział, że tam pojedzie. Ja mówię: to musi być żart. Okazało się, że to Urban napisał ten list.

– Z rzeczy dopuszczalnych mogę tylko powiedzieć, że był świetnym kierownikiem działu krajowego w „Polityce” i moim szefem – mówi Hanna Krall. – Nie przeszkadzał. Podrzucał tematy. Jak miał odejść z tego kierowania, prosiłyśmy, ja i moje koleżanki, żeby został.

Odszedł, bo zdecydował się zostać rzecznikiem rządu. Był nim osiem lat, od sierpnia 1981 roku. Słynął z arogancji. Kiedy w odpowiedzi na wprowadzenie stanu wojennego prezydent USA Ronald Reagan zagroził sankcjami, Urban powiedział, że rząd się sam wyżywi. Wściekle atakował księdza Jerzego Popiełuszkę.

– Propozycja wyszła od pierwszego sekretarza KC Stanisława Kani – wspomina. – Wzięła się z dwóch rzeczy: ja, jako dziennikarz, wysłałem list do Kani z propozycją rozwiązania konfliktu z Solidarnością. Pomysł polegał na stworzeniu wspólnego rządu ze środowiskiem Znaku, z katolikami o liberalnych skłonnościach. Jego to zainteresowało, spotkał się ze mną, popił. Potem nadszedł 6 sierpnia 1981 roku, byłem uczestnikiem negocjacji z Wałęsą i delegacją Solidarności. Uzgodniliśmy treść komunikatu o zadzierzgnięciu rozmów. Wałęsa odmówił podpisania. Napisałem komunikat, że Solidarność zerwała rozmowy i o szóstej rano to ogłosiliśmy. To dało znakomite skutki propagandowe dla rządu. I wtedy Kania zaproponował, żeby mnie zrobić rzecznikiem.

– Dlaczego Urban poszedł do polityki? – pytam Daniela Passenta.

– Mocno sprzyjał rządowi. On się chyba autentycznie bał Solidarności. Bał się, że Solidarność ściągnie na nas nieszczęście, czyli sowiecką ingerencję. Może zrobił to z pewnej nutki snobizmu, może poszedł po przygodę? Jaruzelski mu imponował. Do dziś wyraża się o nim z wielką rewerencją. Urban wykazywał się inteligencją, ale też arogancją, wyższością, mówił za dużo. Był wtedy całkowicie sekowany towarzysko, koledzy i koleżanki z dawnych czasów zerwali z nim stosunki. Ludzie go oglądali po to, żeby utwierdzić się w przekonaniu, że mają rację: ten reżim jest nieludzki.

Zbigniew Libera, artysta wizualny, trafił do więzienia w sierpniu 1982 roku. Za antyrządowe ulotki. – Urban wydawał mi się cynicznym sukinsynem, człowiekiem złym – wspomina.

– Ale z poczuciem humoru, więc gdyby go porównać do złego i cynicznego człowieka, jakim jest Jarosław Kaczyński, to porównanie wychodzi na korzyść Urbana.

– Wejście do rządu zrobiło fatalne wrażenie, także wśród jego przyjaciół – opowiada publicysta „Newsweeka” Piotr Bratkowski, którego matka, Anna, przyjaźniła się z Urbanem od czasów „Po Prostu”. Kiedy nie mógł publikować pod nazwiskiem, podpisywała jego teksty. Na pogrzebie Bratkowskiej w 1988 roku Urban szedł kilka metrów za konduktem żałobnym, w którym byli jego dawni przyjaciele. W otoczeniu ochroniarzy.

– Człowiek, który doprowadzał Gomułkę do szału, był krytyczny w stosunku do Gierka, nagle idzie do rządu. Jak to się stało? – pytam.

– Moja hipoteza jest taka, że ludzie tacy jak Wiesław Górnicki, Krzysztof Teodor Toeplitz i Urban właśnie byli gronem, które tworzyło coś w rodzaju umiarkowanej partii postępu w granicach prawa. Pisali do reżimowych pism, ale starali się być krytyczni. Cieszyli się dużym prestiżem do momentu, w którym powstały KOR, drugi obieg, opozycja demokratyczna. Wtedy przestali robić za tych najodważniejszych – mówi Bratkowski. – Nagle zamiast jako bohaterów zaczęto ich postrzegać jako tych, którzy dali dupy. Choć możliwe jest, że Urban podzielał zdanie Jaruzelskiego o tym, że jeśli opozycja stanie się zbyt silna, to Rosjanie wejdą.

– Nie miałem takiej wiedzy, natomiast miałem takie obawy – mówi Urban. – Rakowski zapowiedział nawet, że jeśli Rosjanie wejdą, to sobie palnie w łeb. Próbował zresztą wymóc podobne zobowiązanie na Jaruzelskim, ale Jaruzelski się jakoś nie kwapił. Natomiast Solidarność mi się nie podobała od samego początku i tak już zostało.

– Czemu?

– Ostentacyjna religijność, populizm, zagrażanie gospodarce. To, co dzisiaj razi w PiS, wtedy raziło w Solidarności. W którymś momencie my byliśmy bardziej liberalni niż oni.

– To dlatego z taką pasją ich pan zwalczał jako rzecznik?

– To, co prezentowałem, było całkowitym odwróceniem postaw dominujących w aparacie PZPR. Wszyscy tam publicznie przemawiali jako gołąbki pokoju, a na konwentyklach krzyczeli: „Dopieprzyć tym skurwysynom”. Ja szedłem drogą odrębną. Doradzałem całkowitą demokratyzację, ale publicznie robiłem za jastrzębia. Wystarczy prześledzić moj e życie polityczne, które jest konsekwentne. Jestem przeciwko nacjonalizmowi i za liberalizacją. Od kiedy przeniosłem się do Warszawy, czyli odkąd skończyłem 17 lat, to była linia stała.

CYNIK

– Pan się uważa za cynika? – pytam Urbana.

– Nie, a w każdym razie nie uważam, że byłem cyniczny w czasie, kiedy byłem rzecznikiem rządu. Owszem, miałem inne oblicze publiczne, a inne wewnątrz władzy. Ale mówię: to był spryt, a nie cynizm.

– A podczas obrad Okrągłego Stołu?

– W podstoliku prasowym prezentowałem twardą linię obronną. Opozycja chciała radia, programów telewizyjnych, prasy. Oczekiwaniom prasowym sprzyjałem, ale, podobnie jak dziś Jacek Kurski, broniłem telewizji. Ze względu na siłę przekazu i poczucie własności, które mieliśmy, a które dziś mają pisowcy. To jest nasze, tego nie oddamy. Popierałem za to intelektualne inicjatywy, żeby tworzyć czasopisma. Marcin Król zabiegał na przykład o pozwolenie na wydawanie „Res Publiki”, zgodziłem się pomóc. Miałem w swoim statusie rzecznika wpisane, że co tydzień zapraszam na obiad dziennikarza. Zaprosiłem Króla, zgodził się.

Niestety, miał tę nieostrożność, że opowiedział o tym w swoim środowisku.

– Zdawałem sobie sprawę, że to będzie kontrowersyjne – opowiada Marcin Król.

– Adam Michnik i cała michnikowska strona opozycji potraktowali to jako casus belli. Zarzucano mi zdradę. Do tego stopnia, że jakiś czas później Adam wyrzucił ze swoich imienin dwóch moich przyjaciół. Dostałem nawet od Adama list. Napisał, że jednych czeka więzienna prycza, a drugich poselskie ławy.

– To możliwe, żeby mieć jakąś jednoznaczną ocenę Urbana?

– Ja bym się chyba nie odważył. Zawsze zachował inteligencję, a – w stosunkach prywatnych – elegancję, choć publicznie potrafił być straszną świnią. To wszystko było niejasne, dwuznaczne, głęboko cyniczne – przyznaje Król.

– Jest jeden moment mojego życiorysu, o którym myślę ze wstydem – mówi Urban. – Na początku lat 90. przybrałem całkowicie błędny kurs tygodnika „Nie”, który przysporzył nam setki tysięcy czytelników, a w którym obrzydzaliśmy wszystko, co władza robi. Jedną nogą wdepnąłem wtedy w populizm.

Głupstwa pisaliśmy, tak kategorycznie nie mogę powiedzieć o żadnym innym okresie mojego życia. Bardziej niż cynizm było w tym pragnienie ratowania resztek socjalizmu, ale także pragnienie zajęcia umysłów i – w jakimś stopniu – pieniędzy sierot po PRL.

W latach 90. Urban budował potęgę tygodnika „Nie” (w szczytowym okresie sprzedaż przekraczała pół miliona egzemplarzy), przy okazji stając się milionerem oraz jednym z naczelnych skandalistów III RP. Wytaczano mu procesy, m.in. za publikowanie pornograficznych zdjęć, obrazę Jana Pawła II i uczuć religijnych. Był członkiem SdRP, a potem SLD. Wystąpił z partii kilkanaście miesięcy po aferze Rywina (w sprawie której zeznawał przed sejmową komisją śledczą). Zarzucał dawnym towarzyszom, m.in. Leszkowi Millerowi i Aleksandrowi Kwaśniewskiemu, zdradę ideałów lewicy i przymykanie oka na korupcję.

Dziś, już bez politycznego umocowania, walczy z IV RP, wyśmiewając jej świętych. Bywa zresztą (choć oburza to jego przyjaciół) porównywany do Jacka Kurskiego.

– Podoba się panu to porównanie? – pytam.

– Jest w pewnym stopniu uzasadnione. Ja też wykonywałem zlecenia politycznej zwierzchności, też broniłem integralności właściciela telewizji.

– Ten zwrot, który trwa w Polsce od kilku lat, nazwałby pan faszystowskim?

– Nie. Ale to jest oczywiście ścieżka ku faszyzmowi.

PUSTKA

Jerzy Urban skończył właśnie 87 lat. Nie wygląda ani na gwiazdę popkultury, którą stał się dla młodych, ani na „Goebbelsa stanu wojennego”. Rozmawiamy o jego dawnych przyjaciołach. Prawie wszyscy już nie żyją.

– Zostaje pustka? – pytam.

– Zostaje. Czasem, jak po Rakowskim, bardzo wielka. Po Jaruzelskim też. Ale odchodzenie moich przyjaciół zaczęło się już dawno temu.

– Myśli się wtedy o własnym odchodzeniu?

– Nie jest to kwestia myślenia. Ja po prostu odchodzę. Zbliża się czas, w którym zdechnę.

– Tak na chłodno?

– A co mam zrobić? To jest naturalna kolej rzeczy.

– I tyle? A przyszłość?

– Przychodzi taki moment, w którym się człowiek przyzwyczaja traktować siebie jako osobę niemającą przyszłości.

Opracował: Janusz Baranowski – Tatar Polski, twórca Solidarności, potomek Powstańców Styczniowych, Legionistów, Generałów, Harcerzy, Szarych Szeregów, Żołnierzy Wyklętych