PUPILE PRL i III RP

Mirosław Kokoszkiewicz, Warszawska Gazeta, nr 23, 5-11.06.2020 r.

Halo… Halo… Panowie Mann, Niedźwiedzki (TW „Bera”)… Tu Ziemia. Nie jesteście żadnymi opozycyjnymi kombatantami, boja mimo pięknych wspomnień doskonale wiem, skąd Programowi III Polskiego Radia wyrastały nogi. Powstał on po decyzji Biura Politycznego PZPR oraz po przekonaniu do tego pomysłu samego towarzysza I sekretarza „partii matki” Władysława Gomułki.

– Cała ta zadyma wokół „Trójki” czyli Programu III Polskiego Radia, mocno mnie wkurzyła. Dla mnie jasne jest, że na gruzach Trójki grupka jej odwiecznych „legendarnych dziennikarzy” postanowiła wybudować sobie swoje własne radio – Nowy Świat, które najprawdopodobniej wystartuje już w czerwcu. Is fecit, cui prodest – mówi łacińska sentencja, co oznacza, że ten uczynił, czyja korzyść. A fakty są takie, że po awanturze i teatralnych odejściach „dziennikarskich legend” na ich koncie założycielskim jest już ponad milion złotych. Wszyscy komentujący tę awanturę mówią, że mają obowiązek zabierać w tej sprawie głos. Jedni, dlatego, że Trójkę tworzyli, a drudzy, bo się na Trójce wychowali.

Otóż tak się złożyło, że i ja się na Trójce wychowałem. Do dziś z nostalgią wspominam „Rodzinę Poszepszyńskich”„Kocham pana, panie Sułku”, „60 minut na godzinę” czy „llustrowany Tygodnik Rozrywki” (ITR). Pamiętam, jak z wypiekami na twarzy i gotowym do akcji magnetofonem ZK120, na którego szpuli zatknięta była już NRD-owska taśma marki ORWO, czekałem na muzyczne audycje. Tak, Trójka była inna niż wszystko dotąd. Grała odlotową muzykę, serwowała świetną rozrywkę, ale, na Boga, nie była żadną oazą wolności czy kolorowym światełkiem nadziei w ciemnym komunistycznym tunelu. Niektórzy posuwają się nawet do tego, aby Trójkę zapisać do antykomunistycznej opozycji albo niepodległościowego podziemia. Halo… Halo… Panowie Mann, Niedźwiedzki (TW „Bera”)… Tu Ziemia. Nie jesteście żadnymi opozycyjnymi kombatantami, boja mimo pięknych wspomnień doskonale wiem, skąd Programowi III Polskiego Radia wyrastały nogi. Powstał on po decyzji Biura Politycznego PZPR oraz po przekonaniu do tego pomysłu samego towarzysza I sekretarza „partii matki” Władysława Gomułki. Głównym waszym zadaniem było odciągnięcie młodzieży od zachodnich stacji i skupienie jej przy nowej rozgłośni, co miało ułatwić i umożliwić indoktrynację i ideologiczną młockę. W wielkim skrócie i uproszczeniu, redaktorze Wojciechu Mann, można powiedzieć, że trafiliście w 1967 r. do „Trójki” dzięki towarzyszowi Wiesławowi i decyzji Biura Politycznego PZPR i nigdy nie byliście niezależna rozgłośnią, której fałszywy mit niezależności sprzedajecie dzisiaj na lewo i prawo. Pełniliście rolę wentyla bezpieczeństwa komunistycznej władzy w czasach Gomułki, Gierka i oczywiście w stanie wojennym, kiedy rządziła wojskowa junta Jaruzelskiego.

Jesteście, szanowni „legendarni redaktorzy”, jak ci sędziowie z Sądu Najwyższego ze starych jeszcze PRL-owskich nominacji, którzy ubzdurali sobie, że coś im się należy na zasadzie za siedzenia i gwiazdorzenia. Nie akceptujecie żadnych zmian, bo uważacie, że to w dalszym ciągu wasz prywatny folwark i najlepiej, „żeby było tak, jak było”, a wasz głos powinien być ciągle decydujący. Trójki od bardzo dawna już nie słucham, bo wieje z niej nudą i naftaliną. Nie dziwię się, że słuchalność tego radia ciągle spada i to jeszcze od czasów przedpisowskich. Naprawdę przeceniacie swoje dzisiejsze możliwości, „legendarni radiowcy”, sądząc, że tłumy zasiądą przed radioodbiornikami ustawionymi na częstotliwość Nowego Świata, a młodzież z rozdziawionymi ustami będzie chłonęła muzykę serwowaną jej przez siedemdziesięcioletnich młodzieżowców. Znając wasze wysokie mniemanie o sobie oraz wybujałe finansowe apetyty, ta duża bańka, którą zebraliście, bardzo szybko się skończy. Co wtedy? Wtedy trzeba będzie nasilić modlitwy o przejęcie władzy przez totalną opozycję, której przecież kibicujecie. Jedyna nadzieja, że znajdzie się tam jakiś współczesny towarzysz „Wiesław”, który odwdzięczy się, pochyli nad waszym ciężkim, kombatanckim losem i wspomoże hojnie budżetową kroplówką.

Problem w tym, że nie wszystkie plany udaje się zrealizować i nie wszystkie marzenia spełnić. No ale póki co dzięki rozpętanej awanturze nieźle sypnęło wam groszem, pupile PRL i III RP.

POLITYCZNI PSYCHOPACI

Aldona Zaorska

Niezależnie od tego, kiedy odbędą się wybory prezydenckie, warto, żeby wreszcie nazwać to, co oni robią, po imieniu. I podjąć działania w obronie Polski, bo jeśli tego nie zrobimy, za ich sprawą pewnego dnia obudzimy się pod kolejną niemiecką czy rosyjską okupacją i na swojej ziemi nie będziemy mieć żadnych praw. Dlatego dziś jedynym przesłaniem dla tej zgrai politycznych psychopatów jest: wara od Polski!

Kiedy Donald Tusk dostał od Angeli Merkel de facto nic nieznaczące stanowisko w nic nieznaczącej przechowalni eurokratów, czyli Rady Europejskiej, brukselscy politycy tylko machnęli ręką i ocenili go krótko: będzie długopisem Angeli Merkel. Mieli rację. Tusk był i jest tylko długopisem Angeli Merkel. Najlepiej pokazał to, gdy groził Polsce „nieuchronnymi konsekwencjami” za odmowę przyjęcia „imigrantów” których pani kanclerz ściągnęła do Europy wbrew unijnemu prawu. W podobny sposób zachowywał się kolejny niemiecki długopis – Radek Sikorski, publicznie wzywający Niemcy, kraj, który rozpętał dwie światowe wojny, który jest największym w dziejach świata ludobójcą, masowym zbrodniarzem i złodziejem, do obejmowania przywództwa nad całą Europą. „Wszystko dla Niemiec” zdaje się być zresztą hasłem całej Platformy Obywatelskiej, której członkowie snadź przeszedłszy szkolenia u zatrudnionego w warszawskim ratuszu zawodowego hejtera, przystąpili ostatnio do ataku, zupełnie nie licząc się z demokracją, której tak rzekomo bronią. Poza bowiem wyżej wymienionym, credo Platformy brzmi: demokracja jest wtedy, kiedy wygrywają nasi.

I zrobią wszystko, żeby tak się stało. Ponieważ Trzaskowski ma marne szanse, to przenicowany chwilowo na polityka PSL Misiek Kamiński wymyślił już sposób na oddanie władzy marszałkowi Senatu Tomaszowi Gordzkiemu. Oczywiście bez zawracania sobie głowy takim „bzdurami” jak wybory czy konstytucja. Zachwycony pomysłem „Miśka” doktor kopertolog nawet nie ukrywa, że szykuje zwyczajny zamach stanu, w ramach którego nie dopuści do wyborów przed 6 sierpnia, a po tej dacie zostanie „p.o. prezydenta” zaś wybory ogłosi, kiedy już się narządzi albo kiedy będzie to najwygodniejsze dla jego partii. Przy okazji postawił całą Platformę w niemałym kłopocie. Jego partyjni koledzy oczywiście bardzo by chcieli, żeby wybory odbyły się jak najpóźniej, ale biorąc pod uwagę ego doktora kopertologa, mogą doprowadzić do sytuacji, w której raz zdobytej władzy nie zechce on oddać, dopóki nie skończy się pandemia, a wtedy z szat obrońców demokracji Budce i reszcie towarzystwa zostaną tylko nędzne łachmany.

To dlatego Borys Budka w kolejnych wypowiedziach „zatacza się od ściany do ściany” i w sumie sam nie wie, czego tak naprawdę chce. Poza oczywiście jednym – nienawidzi PiS-u i zrobi wszystko, dosłownie wszystko, żeby PiS zniszczyć. Budkę do szału doprowadziło mianowanie sędzi Manowskiej na I Prezes Sądu Najwyższego. Jest to wyłączna prerogatywa prezydenta, który dokonuje mianowania spośród pięciu kandydatów wskazanych przez Zgromadzenie sędziów Sądu Najwyższego. Nie musi mianować tego, kto ma najwięcej głosów, bo de facto oznaczałoby to wybór przez samych sędziów. Ale Budka uważa inaczej i zaraz po nominacji oznajmił, że prezydent złamał konstytucję. Od razu też zapowiedział, że to oznacza, iż wybór nie zostanie uznany na Zachodzie.

Na razie Budce wymknęło się, o co naprawdę chodzi. Przyznał, że jeśli Trzaskowski nie wejdzie do drugiej tury, to może oznaczać „początek końca” Platformy jako partii. Nic więc dziwnego, że atakuje z obłędem w oczach – on gra o życie. Przy okazji Budka „dowalił” Grzegorzowi Schetynie, który „nie pomagał’! Grzegorz „zniszczę cię” Schetyna rzeczywiście od pamiętnej przegranej Komorowskiego sprawia wrażenie coraz bardziej ubawionego kolejnymi klęskami PO. To on zresztą przeforsował na kandydatkę Małgorzatę Kidawę, a gdy okazało się, że kompletnie się do tego nie nadaje, on jako pierwszy głośno powiedział o jej wymianie. Dla Budki, przekonanego, że w Platformie epoka Schetyny minęła, musiał to być niezły policzek. Przy okazji na jaw wyszło, że niezależnie od tego, kto występuje jako przewodniczący PO, za sterami i tak siedzi tam Schetyna. Frustrację polityków Platformy najlepiej oddał w ostatnich dniach jej rzecznik Jan Grabiec, który w następujący sposób skomentował wizytę na budowie przekopu Mierzei Wiślanej prezydenta Dudy i premiera Morawieckiego: Niech spacerują. Na spacerniaku nie będą mieli tyle miejsca… – sugerując, że obaj skończą w więzieniu. No, ale czego spodziewać się po partii, która w swoją strategię wyborczą już dawno temu wpisała zatrudnianie zawodowych hejterów. Politycy Koalicji nie ograniczają się tylko do tego. Jeszcze w kwietniu Sławomir Nitras wzywał do buntu Wojsko Polskie, a to już powinno być traktowane jako uderzenie w jeden z filarów państwa polskiego i zdrada stanu.

Zagranica, czyli kto pisze raporty

Dość szczególnym przypadkiem jest w tym towarzystwie także Bartosz Arłukowicz, który karierę medialną rozpoczął w TVN, w programie „Agent”. Dla niewtajemniczonych: program ten polegał na tym, że w grupce osób podróżujących po egzotycznych zakątkach i mającej do wykonania róże zadania, znajdował się tytułowy agent, który sabotował jej działania. Arłukowicz wygrał program najtrafniej typując szkodnika. Nic więc dziwnego, że nabrawszy wówczas doświadczenia, sam stosuje taktykę mniej lub bardziej jawnego szkodzenia Polsce. Arłukowicz ma ułatwione zadanie, bo siedzi w Parlamencie Europejskim, gdzie gorąco popiera każdą rezolucję przeciwko Polsce i gdzie tylko może apeluje o wszelkie działania mające na celu ukaranie jej za to, że nie zachowuje się jakby sobie tego życzył Berlin. Wtórują mu tacy europosłowie Koalicji jak postkomunista, członek Rady Nadzorczej FOZZ Dariusz Rosati, dawny premier Jerzy Buzek, Radek Sikorski, Róża Maria Barbara Grafin von Thun und Hohenstein czy Ewa Kopacz (chociaż w jej przypadku to nie efekt własnych przemyśleń, bo z tym ma ona poważne problemy).

Efekty są widoczne – pod koniec maja raport na temat „praworządności” w Polsce „sporządził” lewacki europoseł z Hiszpanii Lopez Aguilar, przewodniczący komisji LIBE. Ten raport ma być podstawą oceny Polski przez Parlament Europejski. To ten sam facet, który tuż przed wybuchem pandemii podczas tzw. wysłuchania publicznego pytał Radka Sikorskiego jako prowadzącego obrady, co można zrobić w Parlamencie Europejskim, żeby pomóc opozycji walczącej z polskim rządem. Sikorski przytomnie poradził mu, żeby zważał na słowa, bo obrady są nagrywane, ale można być pewnym, że poza nagraniami, gdzieś nad pisuarem powiedział mu, co robić. Albo i więcej. Z tekstu raportu „przygotowanego” przez chętnego do pomocy Koalicji Aguilara wynika, że raczej nie wyszedł on spod hiszpańskiego pióra. A to oznacza, że napisał go prawdopodobnie ktoś z Polski. Tyle, jeśli chodzi o troskę Unii o „praworządność” w Polsce. Tyle, jeśli chodzi o działalność europosłów z Koalicji w Parlamencie Europejskim. Bardzo dobrze podsumował ją zresztą były już europoseł Platformy TW „Znak” czyli Michał Boni. Już rok temu na Twitterze pożalił się, że „koledzy” z innych państw pytają, co stało się, że europosłowie z Polski przestali reprezentować interesy innych państw. Ci z Koalicji nie przestali, tylko stracili władzę i teraz mają utrudnioną robotę. Ale dzielnie walczą i jeśli – nie daj Boże – ją odzyskają, znowu zaczną. To jawna zdrada interesów Polski i Polaków, ale przecież wszyscy politycy Koalicji uważają się za Europejczyków i nie mogą pojąć, że Jarosławowi Kaczyńskiemu zależy tylko na Polsce, a nie na Unii. Przed wojną polityk, który jak Boni publicznie przyznałby się, że działa na rzecz obcych państw, poszedłby od razu pod ścianę za zdradę kraju. Politycy PO ze swojej zdrady są dumni. Szczycą się swoją zdradą i obnoszą z nią jak z czymś pozytywnym. Za zło uważają twardą obronę interesów Polski. Oni nie mogą pojąć, jak można interes narodowy stawiać ponad interesy Niemiec. I zrobią wszystko, żeby temu zapobiec. Najchętniej stosując metodę wszczynania ulicznych burd, „sprzedawanych” potem na Zachodzie jako „bunt” społeczny.

Ulica

Chyba tylko ostatni frajer uwierzy w „protesty przedsiębiorców” przypadkowo odbywające się po opłaconych przez warszawski ratusz szkoleniach z„taktyki ulicznej” Mistrzynią udziału w takich protestach okazała się Klaudia Jachira. W internecie krąży nagranie, na którym widać, jak posłanka dzierżąc smartfona w wyciągniętej nad głową dłoni, usiłuje przedrzeć się przez kordon policji do „suki” do której przed chwilą wsiadł senator KO Jacek Bury i z której jako „zatrzymany” udziela już wywiadu. Biedna Jachira wręcz rzuca się na policyjny „mur” ale że nie należy do olbrzymek, a faceci go tworzący są rośli, nic jej z tego nie wychodzi. Żaden z policjantów nie tknął jej nawet palcem. Jachira jest ewidentnie rozczarowana, że jej się nie udało. Ale nagranie ze swojego smartfona posiada. Obejrzane może nawet stwarzać wrażenie, że była popychana w środku policyjnego kordonu. Tak się, proszę Państwa, robi teraz relacje z„protestów” Wojciech Diduszko, który w trakcie ciamajdanu 2016 kładł się na ulicę, żeby odstawiać ofiarę „policyjnej pacyfikacji” ma godną następczynię.

Policja rozwiązała zarówno „protest przedsiębiorców” jak i Łowicką Pielgrzymkę Pieszą na Jasną Górę, ale zdaniem polityków Koalicji tylko ten pierwszy przypadek uderza w demokrację. Pielgrzymów mogliby sobie funkcjonariusze pałować do woli. Sami są sobie winni, gromadząc się publicznie pomimo zakazu. Za to rzekome rozpędzanie protestów „obywateli” opozycja próbuje sprzedać na Zachodzie. Co prawda Macron od miesięcy pałuje „żółte kamizelki” ale jemu wolno, bo sam jest lewakiem. Zaś przestrzeganie zakazów zgromadzeń na Zachodzie jest wyrazem dojrzałości społeczeństwa. W Polsce jest nim łamanie prawa i narażenie na zakażenie groźnym wirusem. Zresztą, gdyby nastąpił wzrost zachorowań, cała opozycja byłaby zachwycona. I tak grzmi, że Polska na zarazę nie była przygotowana, chociaż radzi sobie nie gorzej niż wiele państw znacznie od naszego kraju bogatszych.

Kandydat tęczowej zarazy Rafał Trzaskowski nawet kandydowanie zaczyna od szwindlu i zwyczajnego złamania prawa – dzięki jego kumplowi Tomaszowi Grodzkiemu termin wyborów nie jest jeszcze ogłoszony, a sztab Trzaskowskiego pokątnie zbiera podpisy. Media obiegły zdjęcia list z dziurą w miejscu dnia i miesiąca wyborów. Kiedy już zostanie podana, Trzaskowski zapewne każe wpisać odręcznie datę dzienną i będzie uważał sprawę za załatwioną. A Kolacja Obywatelska ogłosi, że podpisy zebrała w ciągu dwóch dni, co „świadczy o ogromnym poparciu społeczeństwa” dla Rafałka. Niewykluczone, że widzowie TVN i w ten szwindel uwierzą. Szczytem bezczelności, żeby nie powiedzieć – głupoty, było powoływanie się przez Trzaskowskiego na dumę ze śp. Lecha Kaczyńskiego. Trzaskowski oznajmił, że był „dumny” gdy Lech Kaczyński poleciał w 2008 r. do Gruzji, broniąc jej przed rosyjskim atakiem. Kandydat Koalicji ma ewidentnie Polaków za skończonych idiotów, którzy już zapomnieli o szyderstwach z Lecha Kaczyńskiego i atakach na niego, gdy w sierpniu 2008 r. pojechał do Gruzji. Czy Trzaskowski zapomniał, jak Tusk „przestrzegał7; że to zostanie odebranie jako działanie „wrogie” Rosji, o czym donosiła „Gazeta Wyborcza”? W zaprzyjaźnionej z Koalicją stacji TVN24 krótko po płomiennym przemówieniu Lecha Kaczyńskiego na wiecu w Tbilisi, ówczesny premier Donald Tusk oświadczył, że ze strony prezydenta padło „kilka słów za dużo”. Zaś partyjny kumpel Trzaskowskiego, ówczesny minister spraw zagranicznych Radek Sikorski jeszcze w Tbilisi oznajmił; – Było to autorskie wystąpienie pana prezydenta, którego treści MSZ wcześniej nie znał. Lech Kaczyński był przez polityków PO regularnie atakowany i wyszydzany, a dziś Trzaskowski mówi o dumie. Wolne żarty.

Na spotkaniach wyborczych Trzaskowski próbuje też (z marnym skutkiem) cytować Pismo Święte, ale jednocześnie nie ukrywa wcale swej wrogości do Kościoła. Za to chętnie wspiera skrajnie lewackie organizacje na czele ze stowarzyszeniem, którym kieruje TW „Panna” – Jolanta Lange, kiedyś Gontarczyk, która z ramienia bezpieki inwigilowała ks. Franciszka Blachnickiego. Takie towarzystwo jest najbliższe Rafałowi Trzaskowskiemu. Plus oczywiście tęczowa zaraza. Jeśli Trzaskowski będzie czyimkolwiek prezydentem, poza oczywiście Niemcami, to właśnie jej. Skoro próbował już w Warszawie, możemy się spodziewać, że jeśli zostanie prezydentem

Polski, zrobi wszystko, żeby dzieci w przedszkolach uczyły się masturbacji. A cała Koalicja Obywatelska gorąco to popiera – na pohybel polskim dzieciom – niech żyje koryto z powiewającą nad nim flagą pederastów.

Stop niemieckiej kolumnie

Oczywiście, zdrada jest wpisana w historię każdego kraju. Także Polski. Mieliśmy w naszej historii potężnych zdrajców, niekiedy noszących znane nazwiska. I nie dotyczy to tylko Targowicy. W XX w. też mieliśmy potężnych zdrajców, gotowych oddać Polskę czerwonej zarazie. W Platformie część z nich po dziś dzień cieszy się szacunkiem. Tymczasem sprawa jest prosta. Kto współpracuje z zagranicą na niekorzyść naszej Ojczyzny, ten jest zdrajcą lub idiotą. W obu przypadkach nie ma prawa mieć nawet władzy sołtysa, nie mówiąc o zasiadaniu w Parlamencie czy reprezentowaniu kraju.

Dlatego patrząc na to, jak miotają się politycy Koalicji Obywatelskiej, koniecznie trzeba dziś postawić pytanie, czy to schizofrenia, czy zdrada Polski i interesów naszego kraju. Wbrew pozorom to ważne pytanie, a odpowiedź na nie ma kluczowe znaczenie.

W przypadku schizofrenii bowiem wystarczy skierowanie tego towarzystwa na przymusowe leczenie w zakładach zamkniętych. I odebranie im praw wyborczych. Chorzy psychicznie mają ograniczoną poczytalność i w świetle prawa karnego nie mogą ponosić odpowiedzialności jak normalni ludzie. Ale nie mogą też podejmować decyzji, zwłaszcza dotyczących innych.

Jeśli jednak w przypadku Trzaskowskiego i reszty mamy do czynienia nie ze schizofrenią, tylko ze świadomym działaniem na szkodę Polski, to jest to zdrada. I pora, by wreszcie ponieśli odpowiedzialność za zdradę. Tu nie chodzi o „zemstę” Tu chodzi o dobro Polski i przyszłych pokoleń. Zdrada to nie tylko wskazanie wrogiej armii słabych punktów obrony. Zdrada dziś to działanie na szkodę swojego kraju, to dopuszczanie się na jego temat kłamstw, to wezwania do nałożenia na niego sankcji i kar finansowych. To wszystko robią dziś ww. politycy Koalicji Obywatelskiej.

To oni są pokłosiem komuny, politycznymi wychowankami systemu, w którym Polska nie była niepodległa. Dziś na pierwsze wezwanie Angeli Merkel wszyscy ww. politycy opozycji są gotowi zrezygnować z suwerenności Polski na rzecz Unii Europejskiej, a tak naprawdę – Niemiec. Oni są gotowi w każdej chwili stworzyć uwspółcześniony odpowiednik rządu Vichy i wcale tego nie ukrywają. Warto o tym pamiętać, niezależnie od tego, kiedy odbędą się wybory prezydenckie. I warto, żeby wreszcie nazwać to, co robią, po imieniu. I podjąć działania w obronie Polski, bo jeśli tego nie zrobimy, za ich sprawą pewnego dnia obudzimy się pod kolejną niemiecką okupacją i na swojej ziemi nie będziemy mieć żadnych praw. Dlatego dziś jedynym przesłaniem dla tej zgrai politycznych psychopatów jest: wara od Polski! Precz!

Opracował: Wiesław Norman – Solidarność RI, kombatant antykomunistyczny opozycji (nr leg. 264 z roku 2015), założyciel Wolni i Solidarni Kornela Morawieckiego Region Częstochowski, Śląski i Małopolski