REWOLUCJE

Waldemar Łysiak, doRzeczy, nr 3, 13-19.01.2020 r.

Znakomity jugosłowiański pisarz Danilo Kiś (autor m.in. „Klepsydry” oraz „Psalmu 44″): „Wystrzegaj się tych, którzy proponują ostateczne rozwiązania. Nie ufaj ideologom i nie wierz w utopijne projekty rewolucjonistów, którzy kwestionują wszelkie wartości, bo wbrew nim hierarchia wartości istnieje. Walczyć przeciwko niesprawiedliwości społecznej możesz bez czynienia z tego programu rewolucji. Metafory o rewolucjach jako lokomotywach Historii to stek bzdur, nie wskakuj więc do tych pociągów, twoją bronią jest siła powątpiewania” (1984).

Żyjemy w czasach trzech gigantycznych rewolucji — dwóch globalnych i jednej lokalnej (wyłącznie europejskiej]. Wszystkie one moc no przeobrażają nasze żywoty, a dużo silniej będą modelowały wegetację na szych dzieci i wnuków. Łatwość/szybkość absorbowania tych rewolucyjnych zmian przez ogłupiane propagandą społeczeństwa kuli ziemskiej wynika z faktu, iż rzeczone rewolucje noszą dla niepoznaki maskę ewolucji, by skuteczniej (bez większego oporu] mamić ludzkość.

Nie wiem czy jakiś mędrzec powie dział Ziemianom kiedykolwiek: strzeżcie się rewolucji!, lecz jeśli tak, to winien był uprecyzyjnić: rewolucji polityczno-społecznych, zwłaszcza brutalnych, krwawych, hekatombowych. Istnieje bowiem mnóstwo rodzajów rewolucji — od rewolucji kulturowej warunkowanej estetyką (jak renesansowa filoantyczna kontra przeciwko dewocyjnemu Gotykowi, czy kontrklasycystyczny wybuch XIX-wiecznego Romantyzmu] bądź polityką społeczną (vide „rewolucja kulturalna” Mao Ze Donga], po „rewolucję żołądkową”, gaszoną farmaceutykami. Przy zajmowaniu się tematem rewolucji trzeba również — gwoli pozostawania w zgodzie z rzetelnością — odnotować teorię bezrewolucyjności zupełnej: według wielu rewolucje nie istnieją, podobnie jak przypadki, gdyż wszystko płynie naturalnym biegiem rze czy, ergo: nurtem determinizmu opatrznościowego /przeznaczeniowego (fatalizm), jest zaprogramowane wyżej (fideiści: w Niebiesiech; astrolodzy: w gwiazdach], a od początku świata trwa stale tylko jedna Rewolucja, fundamentalna — dobrych przeciwko złym.

Wracając od tych idealistyczno-bonmotowych dywagacji na realny grunt tematu musimy jednak przyjąć za oczywistość, że każda rewolucja (łacińskie „rerolutio”: przewrót] to coś, co Anglosasi zwą „break”, przełamanie stanu wcześniejszego. Thomas S. Khun, autor „Struktury rewolucji naukowych” (1962], zwie rewolucje „niekumulatywnymi epizodami rozwoju”, definiując je jako zerwanie ciągłości, w wyniku którego stare reguły przestają obowiązywać, obumierają, giną, a do głosu dochodzą nowe, i te się utrwalają. Na naszych oczach utrwala się i rozwija z prędkością światła technologiczno-komunikacyjna rewolucja internetowa (jedna z dwóch globalnych, o których wzmiankowałem pierwszym zdaniem eseju], budząca tyle samo za chwytu co obaw (obaw, że nie przyniesie tyle pozytywnych zmian, ile przyniosły niektóre wcześniejsze „rewolucje naukowe” i „rewolucje przemysłowe”‘). O tej rewolucji pisałem już obszernie w „Tygodniku Lisickiego” (artykuł „Sieć — ułatwienie, uwięzienie, umoczenie” — „Do Rzeczy” 16/2018], dzisiaj zaś będę się mądrzył o zaorywującym ludzkie struktury i systemy (tudzież ludzkie egzystencje] rewolucjach polityczno-społecznych. Spójrzmy — bo to ciekawe — jak są one definiowane przez rodzime kompendia:

WERDYKTY ENCYKLOPEDYSTÓW

Pierwsze polskie dzieło encyklopedyczne (lub raczej paraencyklopedyczne), „Nowe Ateny” (1745-1756] księdza Benedykta Chmielowskiego, w ogóle nie zawierało paskudnego hasła „Rewolucja” dopiero drugie — uważana za realnie pierwszą rodzimą encyklopedię praca biskupa rymopisa Ignacego Krasickiego „Zbiór Potrzebnieyszych Wiadomości Porządkiem Alfabetu Ułożonych” I-II (1781] — klarowało: „Rewolucya, w polityce znaczy odmianę rządu albo wzruszenie narodu, które się aktem publicznym uspokaia albo pacyfikacyą”. Nasi komentatorzy pierwszej połowy XIX wieku rozprawiając o rewolucjach czerpali głównie ze źródeł francuskich (dopiero ci XX-wieczni z anglosaskich], które perswadowały, że rewolucja to uderzenie w zacofańców/tradycjonalistów, czyli w tych, którzy się modlą: „pourvu ąuesa dure” (byle to tylko trwało), lecz wołały nie nadmieniać, że każda zbrojna rewolucja kończy się „reglement des comptes” (porachunkami) między czołówką rewo lucjonistów (stąd wzięło się historiozo ficzne konstatowanie, iż „rewolucja pożera własne dzieci”).

Największa priwiślińska encyklopedia XIX wieku, 28-tomowa„Encyklopedya Powszechna” Samuela Orgelbranda, załatwiła rewolucję bardzo lapidarnie, jednozdaniowo: „Rewolucya, czyli przewrót istniejącego porządku, nagłe, właściwy bieg rzeczy zakłócające wstrząśnienie, które rugując lub znosząc dawne podstawy, przysposabia żywioły nowego porządku” (1866). Dopiero trzecia (pierw sza ilustrowana) edycja tegoż kompendium („S. Orgelbranda Encyklopedja Powszechna”) dała sążniste tematyczne hasło. „Rewolucja oznacza w polityce nagły i gwałtowny przewrót w systemacie rządowym lub społecznym jakiegoś kraju. Takie przewroty mogą być dokonywane przez rządzących i przez rządzonych. W pierwszym razie, jeśli rewolucja ma na celu powiększenie władzy rządzącego i zmianę siłą dotychczasowego stanu rzeczy, wtedy przybiera zwyczajnie nazwę zamachu stanu (coup d’etat). Jeżeli zaś ogranicza się tylko do pozbawienia władzy naczelnika państwa bez zmiany systematu rządu, wtedy zwie się rewolucją pałacową. W drugim razie, gdy przewrót bywa dokonany przez cały naród, lub pewną jego część, wtedy odbywa się rewolucja w ścisłym znaczeniu tego słowa. Rzadko kiedy rewolucja się obywa bez gwałtownych wstrząśnień w całym społeczeństwie i bez pewnych, często nawet wielkich nadużyć. Rozigrane namiętności pobudzają wtedy nieraz do gwałtów i prześladowań przeciwników, co znowu wywołuje niejednokrotnie kontrrewolucję i przywrócenie gwałtem dawniejszego stanu rzeczy. Z tej przyczyny, oraz ze względu na zamieszanie, jakie wżyciu państwowym i społecznym sprowadzają, rewolucje wtedy tylko mogą być uprawnione, gdy wszelkie inne środki polepszenia istniejącego wadliwego stanu rzeczy stały się niemożliwymi” [1902],

Derozbioryzacja Polski (1918) przyniosła encyklopedie ze szczuplutkimi hasłami „Rewolucja”, natomiast dekomunizacja Polski (1989) zaserwowała kompendia szerzej rozwijające temat — dam po jednym przykładzie. „Wielka Ilustrowana Encyklopedia Powszechna Wydawnictwa «Gutenberg»”: „Rewolucja — prze wrót, gwałtowna zmiana w istniejącym stanie rzeczy, w sprawach politycznych gwałtowne przeobrażenie istniejącego porządku prawnego” (1932). „Nowa Encyklopedia Powszechna PWN”: „Rewolucja —gwałtowna zmiana ustroju politycznego i organizacji społecznej, odbywająca się przy stosunkowo szerokim udziale społeczeństwa i przy zastosowaniu środków pozaprawnych” (1996). To ledwie początek tego PWN-owskiego obszernego hasła tematycznego, którego ciąg dalszy zacytuję „gdy przyjdzie jego pora”.

ANATOMIA REWOLUCJI

Swoiście pionierska praca o przyczynach rewolucji i o zapobieganiu rewolucjom wyszła w Turynie roku 1629 (autor: Ottavio Sammarco), później zaś, szczególnie intensywnie przez wszystkie dekady XVIII stulecia, wielu rozpisywało się o naturze/istocie rewolucji. Dla części dziej opisów pierwszą nowożytną rewolucją była neapolitańska „rivoluzione” 1647 („bunt Masaniella”}, większość jednak — exemplum Crane Brinton „Anatomy of Revolution” (1938) — wskazuje jako taką angielską „Glorious Revolution” (1688), która skutkowała przywróceniem umiar kowanej monarchii. Czyli powrotem do stanu, który już niegdyś zaistniał. Ergo: trzeba złamać nogę, by ją przywrócić do stanu pierwotnego (Witold Gadowski: „Zwolennicy rewolucji twierdzą, że świat jest jak źle zrośnięta noga, więc należy ją powtórnie złamać, a potem dobrze nastawić”, 2019). Ciekawostka: tak właśnie (jako powroty do form/systemów istniejących niegdyś) widział rewolucje król Prus Fryderyk Wielki, dlatego, chociaż despota („oświecony despota”}, stał się zwolennikiem (przynajmniej retorycznym) rewolucji, pisząc: „Powody rewolucji, których doświadczają republiki i monarchie, leżą w bezlitosnych prawach Natury. Nietrwałość to nieodłączna cecha człowieczych dzieł” (1751).

Nieodłączną cechą prawie każdej rewolucji, i zarazem charakterystycznym motorem prawie każdej, zdają się być roszady/tasowania elit (bułgarski politolog Iwan Krastew: „— Rewolucje są atrakcyjne, bo pociągają za sobą wymianę elit”}. Teza, że rewolucje wywołuje aktywna mniejszość, ma długą brodę; Roger Mucchielli obliczył („La Subversion”, 1971), iż ta mniejszość to nigdy nie więcej aniżeli 10% społeczeństwa. Francuski lewicowy myśliciel Georges Sorel doprecyzował (1908), iż owa zdeterminowana elitowa mniejszość przygotowująca rewolucje polityczne — tworzy zazwyczaj perfidne utopie (według Sorela: „mity społeczne”) dla mobilizacji zwolenników, a późniejsi analitycy dodali tylko niezbędną u takich wąskich grup prowodyrów hierarchiczną militaryzację ich ruchu (siatki spiskowej, kamaryli, partii) na kształt zbrojnych zakonów Średniowiecza, plus operowanie przez nich, przy porozumiewaniu się, językiem szyfrowym (systemem kodów), na kształt stowarzyszeń sekretnych epoki każdej. Co oczywiście musiało karmić wyobraźnię adeptów/fanów „spiskowej teorii dziejów” — o „Wielkiej Rewolucji Francuskiej” (termin ów wprowadził do obiegu jej uczestnik, Mirabeau) mówiono i pisano (także beletrystycznie, vide liczne tomy Aleksandra Dumasa Ojca), że była robotą masonerii, a o „Wielkiej Rewolucji Październikowej”, że uknuła ją szajka Żydów (prof. Andrzej Andrusiewicz nie zaprzeczył, gdy przeprowadzający z nim wywiad Krzysztof Różycki skonstatował: „— Wśród przywódców Rewolucji Październikowej przeważali rewolucjoniści o żydowskich korzeniach — Lenin, Trocki, Bucharin, Kamieniew, Zinowiew, Swierdłow”, 2017).

Wzmiankowana wyżej elitowa spiskowość (grupa prowodyrów) nie zmienia faktu, że każda rewolucja większa niż gabinetowy przewrót lub kanapowy pucz potrzebuje judzonych do buntu „mas”. Gadanie o spontaniczności zrywów plebsu to wodolejstwo „historiozofii marksistowskiej”. Ludzie się, owszem, masowo buntują, ale czy sami z powodu cierpianej niesprawiedliwości? Gdyby tak było — buntowali by się co roku w wielu krajach. Czy buntują się spontanicznie, bo system doprowadził ich do nędzy? Gdyby to robili — bunty rozsadzałyby wiele państw. Czy buntują się, kiedy tak zwana kropla przepełnia czarę? Nie zliczylibyśmy buntów. Kiedy więc rewolucyjnie powstają? Jedynie wtedy, gdy ktoś potrafiący szczuć i mamić odwoła się umiejętnie do tkwiącego w człowieku instynktu destrukcji oraz do potrzeby mitu (kłaniają się owe „mity społeczne” Sorela). Nigdy ludzie nie czują się tak zjednoczeni jak wówczas, gdy ktoś wzniesie im wspólny ołtarz, na którym można się poświęcić lub sycić wszystkoobiecującą utopią. Bolszewizm wygrał, bo obiecywał raj, a lud pragnie, by go oszukiwano i dawano mu arenę wyżycia się emocjonalnego. Vulgo: masową rewolucję trzeba budować na emocji wyzwalanej w zwierzęciu przez obudzenie/uruchomienie jego potrzeb destrukcyjnych plus instynktów autodestrukcyjnych, i nasycenie jego głodu obietnic tudzież mitów. Zbuntowanym groma dom nie jest potrzebny rozum/intelekt, tylko irracjonalizm, stąd magik/kuglarz jako hipnotyzer to fundamentalna recepta na „flecistę z Hameln” motywującego/wiodącego rewolucyjne tłumy. Pytanie: czym motywującego? Jest to pytanie o „back- ground” wybuchu.

Analitycy procesów rewolucyjnych dzielą się na tych, którzy za główny przy czynowy motor rewolucji uważają problemy ekonomiczne, i na tych, dla których ważniejszą sprężynę stanowi sama ideologia. Czasami oba te detonatory towarzyszą sobie, jak choćby we współczesnej Wenezueli, gdzie antyChavezowski/antyMadurowski wybuch zdetonowała bieda spowodowana ideologią komunistyczną (ONZ-owski raport z sierpnia 2018 mówił, że Wenezuelę spauperyzowała „przewaga ideologów nad specjalistami od gospodarki”). Ideologie rzeczywiście bywają groźne. Rosyjski noblista literacki, Alieksandr Sołżenicyn (autor m. in. „Archipelagu Gułag”), wyrażał przekonanie, że nie ma nic gorszego od ideologii, te bowiem napędzają (motywują/stymulują) największe zbrodnie, każde ludobójstwo. Paweł Sosnowski: „Sołżenicyn uważał, że ideologia jest sprzeczna z naturą ludzką, a swoim zwolennikom daje ona przeświadczenie, że działają w słusznej sprawie, gdyż nie kierują się irracjonalnymi pragnieniami, lecz naukowo uzasadnionym światopoglądem” (2019). Nie od rzeczy będzie przypomnieć co pisał wieszcz Zygmunt Krasiński w liście (23-V-1843) do filozofa i polityka Augusta Cieszkowskiego o stosunku cesarza Napoleona wobec ideologów: „Napoleon miał rację pluć w oczy ideologom, bo ideologi to ci, co gadają o idei, a jak przyjdzie ją wykonać, wykonują zupełnie innymi środkami niż te, których ona się domaga! Zatem ją prze krzywiają i koślawią tylko”.

LEWICOWA REWOLUCYJNOŚĆ

Które europejskie rewolucje miały największe znaczenie skutkowe dla świata nowożytnego? Trzy: luterańska (protestancka) Reformacja XVI wieku, Rewolucja Francuska XVIII wieku i bolszewicki pucz XX-wieczny zwany przez lewaków „Rewolucją Październikową” (terminologia bolszewicka używała tytułu czterowyrazowego, perorując o „Wielkiej Proletariackiej Rewolucji Październikowej”).

Francuski wybuch oświeceniowy został zapowiedziany i umotywowany przez francuskich tzw. „filozofów” (nadsekwańskich politologów „Wieku Świateł” — Woltera i podobnych mu). Nawet jedyny religijny wśród nich, Gabriel Bonnot de Mably, uważał, że dławiona wolność musi sięgać po środki nadzwyczajne, rewolucji nie wykluczając, wszelako twierdził, iż jest to środek konieczny/ostateczny niby ratująca organizm amputacja. Amputacją faworyzowaną przez francuskich rewolucjonistów (jakobinów i in.) była gilotynowa dekapitacja — ścinali ludzi tysiącami, bez umiaru. Co dzisiaj ma się im za złe, ale generalnie lewica hagiografuje Rewolucję Francuską jako maszynerię wszechstronnie egalitaryzującą, i nawet wśród prawicowców zdarzają się historycy wskazujący jej cechy pozytywne, exemplum Adam Danek przywołujący (2019) opinie ekonomisty Sismondiego (pierwsza połowa XIX wieku), który co prawda zwał tę rewolucję „barbarzyństwem i tragedią”, lecz chwalił jej „efekt dystrybucjonistyczny”, bo „dokonała parcelacji arystokratycznych majątków ziemskich, czym wzmocniła równowagę społeczną i stworzyła lepsze podstawy dla porządku”.

Identycznie funkcjonuje przed „sądem Historii” linia obrony rewolucji bolszewickiej, równie okrutnej jak francuska.

Apologeci bolszewizmu (wciąż nie brak takich na globie, choćby w krajach łacińskiej Ameryki) nie wstydzą się porównań do jakobinizmu, nie przejmują zarzutami, iż terroryści typu Robespierre’a, Marata, Lenina, Stalina to krwiożercze bestie, bo przecież wiadomo, iż dla wzniosłych celów krew musi się lać szeroką strugą. Istotnie taką się lała. Jakobińskie gilotyny pociły się ze zmęczenia (łącznie ścięły kilkadziesiąt tysięcy głów, w samym Paryżu 2278], zaś bolszewicy, gdy już rozpędzili zbrojnie parlament, rozstrzeliwali dziesiątki tysięcy ludzi bez zmrużenia oka. I tu, i tam, wyroki ferowały „trybunały rewolucyjne”, a zasadniczym celem była likwidacja całych grup społecznych — we Francji „stanów” („cidevants”), w Rosji „ klas” („kontrrewolucjonistów”, „burżujów”, „kułaków”’). Nieodmiennie gwoli „sprawiedliwości społecznej” (vel „ludowej”) i „budowy nowego lepszego świata”. Ludobójcy (jak wychowanek paryskiej Sorbony, Pol Pot] zawsze pięknie mówią kiedy mordują. Bo każdy z nich należy do kasty „inteligentów”, a mieni się „ideologiem” (o ideologii patrz wyżej — w rozdziale „Anatomia rewolucji”).

Że lewacka rewolucja to najpodlejsze konwulsje Dziejów, najohydniejsze wymioty Historii, pisało wielu prawicowych politologów. Dla przykładu cytuję cudzoziemca i rodaka. James H. Billington („Płonące umysły — źródła wiary rewolucyjnej” — „Fire in the Minds of Men…”, 1980]: „Dyktatorski totalitaryzm XX wieku stworzyły wcześniejsze (głównie XIX-wieczne) tradycje rewolucyjne, pełne mesjanizmu, «braterstwa» i «równości». Ta wcześniejsza wiara w rewolucję była rodzajem religii, której główna kompromitacja nastąpiła dzięki zbrodniom sowieckiego imperium”.

Rafał Ziemkiewicz: „Prawdziwym celem rewolucji nie są żadne «prawa», żadna «równość», tylko budowa, po raz kolejny, «nowego wspaniałego świata», wedle odwiecznego lewackiego pomysłu” (2019], Billington dodał jeszcze: „Według mnie receptą na tę zwodniczą religię jest chrześcijańska odpowiedzialność wobec Boga i człowieka, jestem skłonny sądzić, że zbliża się kres politycznej pseudoreligii rewolucjonistów majaczących o siłowym budowaniu doskonałego społeczeństwa, przyszłością będzie rządzić ewolucja”.

W nawiązaniu do cytatu z rozprawy Billingtona, a ściślej do fragmentu o „chrześcijańskiej recepcie”, warto przypomnieć, że „grabarz Rewolucji Francuskiej”, Napoleon Bonaparte, zdławiwszy ją przy wrócił Francuzom religię chrześcijańską, którą jakobini brutalnie skasowali. Gdy więc lewicowy radny Mole starał mu się głupio przypochlebić: „— Wasza dostojność, w panu żyje duch Rewolucji!”, Bona parte pokręcił przecząco głową: „— Nie, to nieprawda! Ja jestem zakładką w księdze Historii ukazującą, na której stronie kończy się rewolucja. Rewolucja wróci dopiero po moim zgonie”. I tak właśnie się stało — po zgonie Napoleona (1821] lewactwo coraz silniej opanowywało Francję, i dzisiaj króluje tam jak za czasów „komunardów” XIX-wiecznych.

SPOŁECZNA, COKOLWIEK TO ZNACZY

Porzekadłowa przestroga mówi: „Uważaj na swoje marzenia, bo mogą się spełnić!”. Rewolucja często przynosi rozczarowanie, nawet jeśli przyniosła wyzwolenie. Ogólnospołeczny bunt „Solidarności” zrzucił z rąk Polaków pęta komunizmu, lecz zaowocował lewacko-liberalną („różową”), trwającą bardzo długo opresją ze strony Salonu, co prawicowcy wykrakali już przy Okrągłym Stole, a ci kasandrycznie wnikliwi dużo wcześniej. Wspominając późne lata 70-e tudzież 80-e PRL-u Piotr Zaremba przypomniał, iż ówcześni realni antykomuniści nie mieli wątpliwości, „że Kuroń czy Michnik po to podbijają bębenek radykalizmu, aby tym łatwiej dogadać się z tą władzą na końcu” (2019]. Mogło być wszakże dużo gorzej, jak choćby w Nikaragui, gdzie po długiej krwawej walce „prawicowy reżim” został obalony przez Front Wyzwolenia Narodowego („partyzantka sandinistowska”) „wielkiego rewolucjonisty” Daniela Ortegi, a dzisiaj OPA (Organizacja Państw Amerykańskich] skarży prezydenta Ortegę o „zbrodnie przeciwko ludzkości” (mordy, gwałty, tortury, porwania, itp.] realizowane łapami policji, żandarmerii i paramilitarnych bojówek rządowych („szwadrony śmierci”) dla pacyfikowania kontrrządowych demonstracji i strajków. Perfekcyjną sentencją ujął to kilka dekad temu kolumbijski myśliciel Nicolas Gómez Davila: „Malowniczy strój rewolucjonisty niezauważalnie przybiera barwę surowego munduru policjanta”.

Stroje rewolucjonistów bywały charakterystyczne (od „jrygijskiej” czapki jakobina, przez czerwony beret komunarda, po szpiczastą uszatkę czekisty), dzisiaj jednak złagodniały wizerunkowo, nawet do eleganckiego garnituru i kra wata, współczesne rewolucje bowiem rzadko są zbrojne (vide francuska rebelia „żółtych kamizelek”), dużo częściej społeczne, reformujące innymi środkami niż fizyczna przemoc. „Przemiany społeczne” (nie zaś polityczne) jako główną rewolucyjną wartość pierwszy lansował swymi tekstami XVII-wieczny angielski poeta Robert Heath („Przez Rewolucję trzeba budować od nowa…”). One też są pupilem hasła „Rewolucja” encyklopedii PWN-owskiej, które wyżej urwałem cytując — niżej dokończenie cytatu: „Mówi się wprawdzie o rewolucjach pałacowych, by uwydatnić gwałtowność zmiany rządu, ale na ogół przeważa dziś tendencja do utożsamiania rewolucji z rewolucją społeczną i odróżniania jej, z jednej strony, od przewrotów i zamachów stanu, które prowadzą do zmiany ekipy rządzącej bez naruszania całości systemu społecznego, z drugiej strony od buntów i rebelii, które wprawdzie dają ujście społecznemu niezadowoleniu, nie pociągają jednak za sobą istotnych zmian systemowych”.

Jeśli tak — jeśli identyfikujemy dzisiaj rewolucję głównie z „rewolucją społeczną” — to mamy właśnie w Europie zachodniej (od Niemiec po Półwysep Pirenejski, i od Wysp Brytyjskich po Półwysep Apeniński) dwie gigantyczne rewolucje: rewolucję islamizującą oraz rewolucję pedalizującą Stary Kontynent. Paradoksalnie są one przeciwstawne sobie, gdyż dla muzułmanów LGBTQ jest „dziełem szatana”, wszelako na razie nie toczą się kursem kolizyjnym, gdyż każda stara się póki co zawładnąć możliwie dużą liczbą terytoriów/stref (islam) oraz zyskać możliwie dużą akceptację społeczną/prawną (pedryle). W przyszłości musi między nimi dojść do starcia/konfliktu, trudno bowiem zakładać, że czczące Allaha „dzieci Mahometa” dadzą sobie, wzorem gnijących „humanitarnie” starych europejskich społeczeństw, wlepić oficjalną tolerancję wobec homoseksualizmu i kult zboczeń pornosowych, że «dla zahamowania tego islamskiego tsunami, grożącego Europie tożsamościową rewolucją, należałoby stworzyć wielki sojusz euroazjatycki od Gibraltaru po Władywostok»” (2015). Rosyjski pisarz Wasilij Aksionow o całą dekadę wyprzedził nie tylko Putina i Wolniewicza, lecz i francuskiego pisarza Houellebecąa, pisząc: „Obca cywilizacja wypowiedziała wojnę chrześcijańskiej cywilizacji, mamy więc światową rewolucję islamską, która będzie gwałtownie rosnąć, co Europa odczuje boleśniej niż inne kontynenty” (2005). Słowo stało się ciałem — Europa „odczuwa” (delikatnie mówiąc). A najboleśniej odczuwa ją katolicy europejscy. Znaleźli się w swoistej pułapce doktrynalno-teologicznej, miłosierdzie chrześcijańskie bowiem każę „kochać bliźniego swego jak siebie samego” nawet jeśli ów bliźni nie darzy nas sympatią. Tymczasem miłosierdzie islamskie zawiera się w obietnicy: „Z woli miłosiernego Allaha, i miłosiernego Mahometa, który jest Jego prorokiem — wymordujemy wszystkich niewiernych”.

Politpoprawny terror lewactwa (Salonu) każę nam kochać również pęczniejące i rozpychające się coraz brutalniej/bez czelniej środowiska LGBTQ, które na naszych oczach dokonują w sposób udany/skuteczny rewolucji zwanej „tęczową rewolucją”, „rewolucją sodomicką”, itp. O postępującym sukcesie tego neomarksistowsko-nihilistycznego przewrotu mówi instytucjonalizacja jego celów przez prawo coraz większej liczby państw. Prędzej czy później ta nie pączkująca, lecz już kwitnąca całą waginalną gębą rewolucja, przyniesie ciężką karalność (więcej niż grzywnową — także penitencjarną) „homofobów”, „genderofobów” i podobnych „wsteczników”/„oszołomów” stających na drodze „postępu”. Rządy sprawować będzie „androgynia” vel obojnactwo, królewska „trzecia płeć”, czy raczej: nadpłeć. Wieszczem, który kilkadziesiąt lat temu przewidział tę megarewolucję, był Janusz Szpotański:

„A księżna wyszła z założenia, że stan nierównouprawnienia w pradawnych czasach miał przyczynę, gdy skasowano «androgynę».

Dawniej ród ludzki, obojnaczy, nie wiedział zgoła co płeć znaczy, i w przecudownej żył harmonii, nie znając żadnej hegemonii.

Aby usunąć zła przyczynę, trzeba przywrócić «androgynę», skalpelem lub przez naświetlanie, lecz muszą mieć penisa panie.

Książę małżonek, bierny pedał, księżnej w tym związku szczęścia nie dał; choć wzięła go pod obcas buta, stale jej brakowało fiuta.

«Phallus» ogromny jej się marzył, jak u rosyjskich marynarzy, którzy nim ciągną parowozy, gdy transport utrudniają mrozy”.

Złośliwie metaforyzując można uznać, iż te parowozy ciągnięte przez matrosów to są właśnie rewolucyjne „lokomotywy Historii”, z których szydził Danilo Kiś (vide motto eseju).

Opracował: Janusz Baranowski – Tatar Polski, twórca Solidarności, potomek Powstańców Styczniowych, Legionistów, Generałów, Harcerzy, Szarych Szeregów, Żołnierzy Wyklętych