ZAPROSZENIE DO SAMOBÓJSTWA

Michał Mońko, Gazeta Obywatelska, nr 194, 7-20.06.2019 r.

Naród jest podzielony i zatomizowany. Nie jest to społeczeństwo obywateli, ale gromada pożerających się wzajemnie ludzi. Naród rozdarty, niezdolny do mobilizowania sił. Teatry wystawiają sztuki przeciwko Polsce. Filmowcy tworzą filmy przeciwko Polsce. Grupy polityków tworzą politykę przeciw Polsce. Naród taki popełnia samobójstwo.

Akty samobójcze

Polska niejednokrotnie upadała, a Polacy popełniali samobójstwo. Po raz pierwszy w siedemnastym wieku, kiedy to skłóceni ze sobą zaprosili przeciw Polsce wojska szwedzkie, siedmiogrodzkie, moskiewskie, brandenburskie, tatarskie. Przebywający wówczas w gościnie w Lesznie protestancki uciekinier z Czech, Jan Amos Komen- sky wręczył szwedzkiemu królowi panegiryk, w którym nazywa Gustawa Adolfa wyzwolicielem Polski i wzywa Polaków, by porzucili katolicyzm i przyjęli nauki Jana Kalwina.

Komensky, któremu w Lesznie brakowało tylko ptasiego mleka, napisał „Penegiryk Karolowi Gustawowi”, którego wojska złupiły Rzeczypospolitą:

„Powracam do tego, co po ludzku można powiedzieć tobie, tryumfatorze… Juliusz Cezar zyskał poklask tym swoim powiedzeniem. „Przybyłem, zobaczyłem, zwyciężyłem. A odnosiło się ono do jednej tylko armii nieprzyjacielskiej. Ty swym przybyciem i spoglądaniem zwyciężasz liczne wojska i całe królestwo. Rozległe królestwo Polski w ciągu trzech miesięcy stało się całkowicie twoje”.

Przyjaciel Komensky’ego, arianin Schlichting, otwierał Szwedom bramę Krakowa i witał Gustawa Adolfa Chlebem i solą. Arianin Jan Andrzej Morsztyn polityk, poeta, podskarbi wielki koronny, sekretarz królewski, ukradł w 1656 roku królewskie skarby i żył we Francji jako hrabia de Chateauvillain.

Po wojnach, zwanych potopem, opuszczali Polskę wygnańcy Europy, przybysze z Altdorfu, z Lejdy, z Hamburga, z Wittenbergi, z Oxfordu, z Genewy. Między najsławniejszymi byli: Schmaltz, Dirner, Wolzogen, Crell, Stegman, Ruar, Honstet, Szlichtyng (Schlichting), Jonston. Tam, w Europie, byli ścigani, osadzani w więzieniach, truci, paleni na stosach. Ale o Polsce, o kraju gościnności, tolerancji i dobroci mówili do końca z niesłychana nienawiścią.

Przeszło lat później skłóceni i niepogodzeni Polacy targnęli się na swoje życie najpierw przez poddanie się Rosji podczas wyboru na króla Stanisława Augusta Poniatowskiego, a następnie przez spóźniony sprzeciw wobec Rosji. Konfederaci barscy walczyli przez cztery lata z wojskami koronnymi i z wojskami carskimi. Kraj rozpadał się, obce wojska dokonywały gwałtów i rabunków.

Ostatecznym aktem samobójczym była konfederacja w Targowicy, a faktycznie w Petersburgu. Trzeba było dziesiątków lat, wielu powstań i upustu krwi narodowej, żeby uratować Polskę w 1918. Staliśmy się wspólnotą narodową na dwadzieścia kilka lat. Zaledwie na dwadzieścia kilka lat.

Ile razy naród może popełniać samobójstwo? Na przestrzeni dziesięcioleci PRL wspólnota narodowa rozpadła się. Wykształciły się w Polsce dwa narody. Jeden naród związał się z sowieckim okupantem, drugi zaś opierał się sowietom i polskim komunistom. Ten pierwszy naród, to ludzie władzy. Dzieci tych ludzi, zwani czerwonymi królewiątkami, nie czyścili swoich butów. Mieli służbę. Nie jeździli tramwajami. Mieli kierowców.

Królewięta często nie znały języka polskiego, w domach rozmawiały po rosyjsku. Kto dziś pamięta czasy wczesnego PRL, gdy w sklepach nie było butów, garnków, materiału na spodnie, a królewięta opływały we wszelkie dobra? To były czasy zbrodni sądowych, rozpusty funkcjonariuszy partii i UB. Kto policzył pałace, zamki, rezydencje, w których rezydowali z kochankami władcy Polski: Berman, Minc, Bierut.

Samozwańcza elita władzy PPR/UB/ PZPR/SB miała adresy przy Koszykowej, w alei Przyjaciół, w alei Róż, przy Frascati, Parkowej, Klonowej, Sulkiewicza, Narbut- ta, Puławskiej, Szucha.

W pięćdziesiątym szóstym, po zmianach w Rosji sowieckiej, po przezwyciężeniu kultu Stalina, także w Polsce zostali pozbawieni władzy najzagorzalsi zwolennicy dyktatury. Królewiątka, pozbawione służby, kierowców i adiutantów-zaczęły kontestować. Najpierw jako prawdziwi komuniści, bo ich zdaniem, Polską rządzili komuniści nieprawdziwi.

Tymczasem mijały rządy ekip Gomułki, a następnie Gierka. Bijącym sercem partii i karzącą ręką władzy było kilkaset tysięcy czynnych i emerytowanych funkcjonariuszy UB/SB/WSI/MO i KBW. Kilkaset tysięcy ludzi należało do ZSL/ SD. Kilka milionów do ZMW/ZMS, satelickich formacji PZPR. Kilka milionów liczyły organizacje polityczne i społeczne, takie jak Liga Kobiet. Po stronie komunistycznej władzy stały sądy i prokuratura.

Społeczeństwo, osaczone przez propagandę, dawało się uwieść komunistycznym organizacjom. W sierpniu 1980 partia komunistyczna osiągnęła 3 min 150 tys. członków. Organizacje sojusznicze: ZSL, SD, ZMW i ZSMP liczyły w sumie ponad pięć milionów członków. Ale członkowie tych organizacji nie odznaczali się ideowością i nierzadko krytykowali decyzje rządu i Biura Politycznego KC.

Słabość partii i służb specjalnych umożliwiła robotnikom obalenie reżimu komunistycznego. W osiemdziesiątym roku, a także w stanie wojennym, zdawało się, że oto tworzy się wspólnota narodowa Polaków.

Spadkobiercy komuny

Na jesieni osiemdziesiątego roku, królewięta zasiedliły budynki Zarządów Regionów. Interesowała ich władza i propaganda, i tylko władza i propaganda. Z tego też powodu w Warszawie królewięta zostali usunięci ze wszystkich komisji solidarnościowych. Nawet zostali wyrzuceni z budynku Zarządu Mazowsza przy ulicy Mokotowskiej. W osiemdziesiątym roku znowu kontestowali i robili wszystko, żeby Solidarność obalić.

W osiemdziesiątym dziewiątym, po strajkach w Nowej Husie i w kopalni „Manifest Lipcowy”, gdy palec gen. Kiszczaka wskazał, kto ma rządzić Polską, królewięta znalazły się w Magdalence i przy Okrągłym Stole. Powstała sytuacja, w której spadkobiercy komuny, przyklejeni do obcasów stoczniowców i górników, wracali do władzy i wprowadzali się do pałaców i na salony Europy.

Skończyła się wspólnota, zaczęła się walka o władzę. Przywódcy i organizatorzy strajków, działacze przedwojennych partii i podziemia niepodległościowego, nie zostali dopuszczeni do władzy politycznej, do mediów, do administracji. Nowe rozdanie władzy objęło komunistów, dzieci komunistów.

Podstarzałe królewięta wzięły media. Lewica wzięła sądy. Wzięła banki i instytucje finansowe. Wzięła, co dało się wziąć. A ci, co robili strajki i kierowali strajkami w latach 1980, 1981, 1988 i 1989, wzięli się do roboty w fabrykach u na polach. W latach dziewięćdziesiątych odbyły się w mediach masowe czystki. Pracę stracili ludzie o formacji solidarnościowej i prawicowej.

Po transformacji ustrojowej siatka PZPR/SB/ZSL ogarnęła Polskę tak, jak w latach 1944/45 ogarnęła Polskę formacja PPR/UB. Doszło do lewackiej rekonstrukcji przeszłości, do odtworzenia środowisk z gruntu komunistycznych, a zatem wrogich Polsce i Polakom. To oni powołali zamknięty od środka układ, zwany establishmentem.

Już w końcu lat dziewięćdziesiątych widoczny i drażniący stał się podział na Polaków zwyczajnych i na Polaków niezwyczajnych, światłych, europejskich, pouczających tych Polaków zwyczajnych. Polacy niezwyczajni byli traktowani w miejscach publicznych zupełnie inaczej niż Polacy zwyczajni. Im było wszystko wolno, oni mogli więcej, bo im więcej się należało.

Znany jest pogląd Benjamina Constanta de Rebecque szwajcarskiego pisarza politycznego z przełomu osiemnastego i dziewiętnastego wieku, który twierdził, że „wola najwyższego sądu nie może uczynić sprawiedliwym tego, co jest zwyczajnie niesprawiedliwe”.

Tymczasem każdego dnia telewizja pokazuje zrozpaczonych ludzi, którzy mają prawo głosu w wyborach, ale nie mają realnego prawa, aby decydować o sprawach miasteczka, wsi, osiedla. Nie mogą decydować o swoim najbliższym otoczeniu, o budowie drogi, o wykorzystaniu ziemi, o budowie domu etc. Nawet w kwestii postawienia płotu trzeba występować do władz gminnych i powiatowych z odpowiednimi podaniami.

Prawo totalne w użyciu korporacji sędziowskich, oprócz zbioru zakazów i regulaminów, ściśle określających każdy aspekt życia, oznacza i separuje jednostki i grupy przez niejednolite traktowanie. Nierówna wolność i nierówna sprawiedliwość zakłóciły ład społeczny. Nie zostały ukarane zbrodnie sądowe wczesnego okresu PRL i stanu wojennego, ale dziś sędziowie ferują srogie wyroki więzienia za batonik zabrany ze sklepu przez umysłowo upośledzonego.

Brak wspólnoty

Sprawdza się twierdzenie, że demokracja jako ustrój polityczny, może istnieć tylko w krajach, w których wspólnotę interesów i wartości uznaje zdecydowana większość obywateli.

„Upadek demokracji następuje wówczas, gdy owa wspólnota interesów i wartości rozpada się, kiedy zgoda co do zasad i celów przestaje istnieć, kiedy jakieś ugrupowanie nie chce dalej działać poprzez państwo, lecz pragnie stanąć ponad państwem” – pisał prof. John H. Hallowell w „Moralnych podstawach demokracji”.

Upadek demokracji w Polsce zaczął się już po 1945, gdy demokrację zaczęli reprezentować „szczerzy demokraci” z naganem u pasa. Półanalfabeci, a często analfabeci, obwołali się elitą Polaków. „Szczerzy demokraci” byli funkcjonariuszami UB, sędziami, prokuratorami, oficerami KBW i LWP.

Opozycja totalna, reprezentująca dziś lewicowe i liberalne ugrupowania, synowie i wnuki „szczerych demokratów”, nie chce działać przez państwo, lecz chce stanąć ponad państwem. Bo ludzie z komunistycznego korzenia stali ponad państwem przed i po 1989 roku. Niektórzy byli ponad państwem od dziesięcioleci i reprezentowali Polskę tak, jak reprezentował Francję król Słońce, Ludwik XIV, twierdząc: „Państwo to ja!”

Działanie ponad państwem i wbrew państwu oznacza schyłek państwa, znany choćby z czasów potopu w XVII wieku i z czasów rozbiorów w XVIII wieku, gdy ponad państwem było wielu warchołów. Dzisiaj mamy nie mniej warchołów niż było ich w XVIII wieku. Nadto mamy niekończącą się atomizację społeczeństwa. Dzielą się i nienawidzą rodziny, znajomi, sąsiedzi, uczniowie w szkolnych klasach.

A zatem Polska nie jest w najmniejszym stopniu wspólnotą losu i pamięci. Nie jest w ogóle wspólnotą. Los i pamięć o zamordowanych, o pracy w kopalniach i w jednostkach karnych wyklucza się z losem i pamięcią o tatusiu, funkcjonariuszu UB, o dziadziusiu, sędzi, który wydał ponad sto dwadzieścia wyroków śmierci.

Tworzą się podziały tak głębokie, że nie sposób ich zasypać. Ojciec występuje przeciw synowi, brat przeciw bratu. Matka przeciw dzieciom, mąż przeciw żonie, a żona przeciw mężowi. Zorganizowane grupy występują przeciw Polsce, przeciw Polakom, przeciw Kościołowi. A naród jakby w malignie, zaś władza polityczna jakby sparaliżowana po ukąszeniu przez czerwonego pająka.

Ogólna słabość, nawet omdlenie – to Polska właśnie. Władza w papuciach, a nie w butach z utwardzanymi nosami. Marazm, zagubienie, gdy lewica i liberałowie masakrują świętości, tradycję i Kościół. Co robić? „Fajrant. Nic nie robić” – radził dorożkarz Buninowi w 1919 roku, gdy bolszewicy już wzięli wszystko. Ta sytuacja jest zaproszeniem narodu do samobójstwa.

Opracował: Janusz Baranowski – Tatar Polski, twórca Solidarności, potomek Powstańców Styczniowych, Legionistów, Generałów, Harcerzy, Szarych Szeregów, Żołnierzy Wyklętych