Nikt nie spostrzega w tym zgiełku, część 3

Agnieszka Dębska, Karta, nr 56/2008

Artur Oppman w Hymnie wolności:

Lwów! Lwów!

Krew ciskam do mych słów!

I krzyk serc polskich od brzega do brzega! Niech się, jak piorun, rozlega!

Niech wali, huczy i grzmi O pobkiej wylanej krwi!

O tych dzieciach, gingcych na ulicach grodu, Za cześć i całość narodu!

Nóż hajdamacki w pierś nam godzi znów! Lwów! Lwów!

Warszawa, 17 listopada

Z listu profesorów do Józefa Piłsudskiego:

My, profesorowie trzech wyższych uczelni warszawskich, profesorowie uczelni lwowskich, wzywamy Cię, Komendancie, ratuj niezwłocznie zagrożoną twierdzę polskości. Prosimy — daj odsiecz braciom i synom naszym, upadającym z nadmiernych wysiłków! Warszawa, 17 listopada

Z Odezwy lwowian w „Gazecie Warszawskiej”:

Lwów, listopad. Jeńcy ukraińscy. Fot. NAC

Od dwóch tygodni Lwów oblewa się krwią, czerwieni łuną pożarów i wyciąga ręce o pomoc — na próżno! […] W głodzie i niedostatku, wśród walk ulicznych i rabunków, Lwów ufa w Boga i Polskę, Lwów, który był piersią Polski, Lwów semper jidelis, wierzy, że Polska go nie opuści. […]

Warszawę stać na to, by o całej pamiętała Polsce — i tak być musi, jeżeli stolica nie ma stracić stołecznej godności. […] Kto, tak jak Ty, Warszawo, przeszedł wiek męczeństwa, ten nie zamknie uszu na nasze wołanie, nie odwróci oczu od łuny, krwawiącej się na niebie, nie zostawi Lwowa na zatratę! Warszawo, ratuj Lwów ginący!

Warszawa, 18 listopada

Por. Antoni Jakubski:

Początkowo łatwowiernie przyjmuje się jakiekolwiek, nawet zgoła nieprawdopodobne wieści o oddziałach spieszących z odsieczą, karmi się nawet własne oddziały miłą nadzieją rychłego ukończenia walk i nadejścia dni rozstrzygających po zjawieniu się upragnionej odsieczy, która ma być tuż-tuż pod bramami Lwowa. Lecz najpierw upadają na duchu ci, którzy właściwie nigdy nie dzierżyli wysoko sztandaru niepodległości i wnet zaczynają się głosy zwątpienia, że trud cały i ofiara krwi jest próżna, bo w Polsce zgody i siły nie ma, że znikąd pomoc nie nadejdzie, że my właśnie stanowimy Termopile polskie, że u nas jedynie kwitnie poświęcenie, a gdzie indziej tylko zgnilizna moralna, jad niezgody i wichrzenia wewnętrzne — że więc próżno oczy obracamy na zachód czy na północ, bo pomoc nie nadejdzie.

Lwów, listopad

Z odezwy do wojska ukraińskiego w „Dile”:

W kraju, gdzie naszego narodu wielka siła, a polskich panów i podpanków niewiele — to siedzą oni cicho. Ale we Lwowie, gdzie ich wielu, bo ze Lwowa polscy panowie i podpankowie panowali nad całym naszym narodem — Polacy podnieśLi bunt przeciw naszej Narodowej Republice i już dziewiętnasty dzień wiodą wojnę przeciw wojskom naszej Narodowej Republiki. A Polacy pilnie śledzą, co dzieje się we Lwowie, czekają tylko, ażeby we Lwowie znów zapanowała Polska, a wtedy oni w całym kraju podniosą głowę. A gdyby oni wzięli górę, nie będzie naszemu narodowi, naszym wieśniakom i robotnikom ani woli, ani ziemi, a będzie wieczna polska niewola. Ot, za co Wy się bijecie we Lwowie, sławni ukraińscy żołnierze! I dlatego wiedzcie, że Wy nie sami, bo za Wami stoi cały naród.

Lwów, 20 listopada

Józef Piłsudski:

Józef Piłsudski w otoczeniu ministrów rządu Jędrzeja Moraczewskiego (premier drugi z lewej). Fot. NAC

Zdecydowałem zwrócić się do tych, którzy najszybciej działają. Szybciej czasem działają, aniżeli myślą. Oni jedni dawali gwarancję, że praca nad prawem wyborczym w możliwie szybkim odbędzie się tempie. Dlatego powołałem na prezesa ministrów oficera I Brygady, przy tym kapitana saperów, inżyniera [Jędrzeja] Moraczewskiego. Na wszelki wypadek kazałem mu stanąć na baczność […], a potem powiedziałem mu: „Panie kapitanie, ma pan zostać prezesem ministrów, ale pod dwoma warunkami: pierwszy, by pan nie wkraczał swymi zarządzeniami w jakiekolwiek stosunki społeczne, drugi — i tu podniosłem głos — wypracuje pan w ciągu jednego tygodnia ustawę wyborczą i to tak, jak gdyby pan miał budować okopy”. Moraczewski prosił o trzy dni zwłoki, na co się zgodziłem. I oto po dziesięciu dniach prawo wyborcze było gotowe.

Z oświadczenia ugrupowań konserwatywnych z Poznańskiego i Galicji:

Protestujemy przeciw powierzeniu władzy w tej historycznej chwili w ręce rządu partyjno-klasowego, który nie przedstawia nawet całych klas narodu, lecz tylko nikłe ich części. Nie tracimy nadziei, że nadejdzie wnet moment, w którym powstanie rząd prawdziwie narodowy, obejmujący wszystkie dzielnice Polski.

Warszawa, 20 listopada

Ks. Michał Woźniak:

Tydzień wolności upłynął spokojnie. Jesteśmy sami i bez opiekunów. Ale to nie znaczy, żeby to już był raj w Polsce. Teraz zaczyna się, jak zresztą wszędzie, walka o władzę. I doczekaliśmy, że po rozmaitych niewolach przyszła niewola jeszcze jedna — od socjalistów, choć głoszą się obrońcami ludu.

Chojnata (tódzkie), 20 listopada

Z relacji opublikowanej w „Kurierze Lwowskim”:

Lwów, listopad. Polski oddział przed zdobytą basztą Cytadeli. Fot. CAW

Nie mogąc zasnąć, choć noc była spokojna z 20 na 21 listopada, czekaliśmy niecierpliwie godziny szóstej rano. Cisza o tej porze świadczyłaby o szczęśliwym zakończeniu układów polsko-ukraińskich — strzały zaś miały dać hasło do nowych walk.

Z uderzeniem szóstej zagrzmiały działa z dworca łyczakowskiego. Niedługo usłyszeliśmy w parku grad strzałów karabinowych. Kulki uderzały o ściany domu. Nie można się było zorientować, co się właściwie dzieje. Wszakże polscy obrońcy Lwowa byli dopiero w śródmieściu. Nagle okrzyk: „Nasi idą!”. Rzeczywiście! Drogą Pasieczną przesuwa się mały oddziałek ku koszarom na Łyczakowie. „Czy to nasi?” — wołamy. „A nasi, nasi.” […]

Biją armaty, grzechoce karabin maszynowy, słychać tępe głosy salw karabinowych. Nasi idą biegiem z karabinami w rękach, nieco pochyleni. Już tylko kilka minut drogi oddziela ich od koszar. Oddech zaparliśmy w piersiach. Tu i ówdzie szare plamy płaszczy żołnierskich na śniegu. […] Chwila oczekiwania. Cóż to? Wszakże to nasi stoją już w porządku przy armatach zaprzężonych w konie. Obok walka pierś o pierś.

Lwów, 21 listopada

Maria Kasprowiczowa:

Na polskiej stronie gorączkowe, prawdziwie obozowe życie. Auta, konne patrole, intendentura, wojenne szpitale, milicja obywatelska… Mnóstwo młodych, radosnych, a jednocześnie skupionych twarzy. Między nimi dzieci. Idzie taki 14-letni malec, karabin niemal większy od niego… A jakże go niesie! Biją się te maleństwa nieporównanie! Uczucie strachu jest im nieznane!

Organizacja podobno doskonała. Żywności dużo. Amunicji, broni pod dostatkiem, co prawda — przeważnie zdobytej podczas walk. Tak po jednej, jak i po drugiej stronie dużo zabitych i rannych. Wiele spośród cywilnej ludności. Lecz nastrój i duch panują nadzwyczajne.

Lwów, 21 listopada

Z artykułu w „Kurierze Lwowskim”:

Lwów, listopad. Biało-czerwona flaga na zniszczonym gmachu Dyrekcji Kolei Państwowych. Fot. OK

Chłopiec od początku rwał się na „tamtą stronę”. Przez długi czas doktor Zagórski zdołał go w domu zatrzymać, perswadując, że jest bezwzględnie za młody, że wreszcie nie powinien pod nieobecność i bez wiedzy matki decydować się na krok tak ważny… Aż wreszcie i mimo to wszystko 20 listopada Jurek [Bitschan] zniknął z domu, zostawiając List następujący: „Kochany Tatusiu! Idę dzisiaj zameldować się do wojska. Chcę okazać, że znajdę tyle sił, by służyć i wytrzymać. Obowiązkiem moim jest iść, gdy mam dość sił, bo braknie ciągle ludzi dla wyswobodzenia Lwowa. Jerzy”.

Jurek zgłosił się do służby na moście Kulparkowskim i tejże nocy, z 20 na 21 listopada, poszedł w bój. Mianowicie oddział z Kulparkowa pod wodzą porucznika Petriego ruszył w nocy drogą okrężną do ataku na Łyczaków. […] Posuwając się wciąż naprzód, z garstką towarzyszy dostał się na cmentarz Łyczakowski, naprzeciw koszar położonych przy ulicy Św. Piotra. Tam znaleźli się atakujący w krzyżowym ogniu. Strzelali Ukraińcy i z koszar, i ze strony przeciwnej.

Nazajutrz — gdy Lwów był już wolny — ojciec we wskazanym mu miejscu odnalazł i rozpoznał zwłoki chłopca.

Lwów, 22 listopada

Maciej Rataj:

Skoro świt, pospieszyłem do mego obserwatorium. Patrzę — na ratuszu powiewa chorągiew, chorągiew polska! Nigdy nie zapomnę radości, jakiej doznałem na ten widok. Radowali się wszyscy. […] Kto żyw, spieszył na ulicę, w stroju często dość niekompletnym. Zaroiła się ulica od nadciągających od strony rynku żołnierzyków naszych, malców szkolnych przeważnie, z dumą dźwigających karabin przyciężki na ich wiek i przydługi na ich wzrost.

Lwów, 22 listopada

Maria Kasprowiczowa:

Rynek we Lwowie, 22 listopada. Fot. NAC

0 dziewiątej rano byliśmy już na ulicy. Zapełniała się w naszych oczach radosnym, podnieconym tłumem. Ludzie oblegali przechodzących lub stojących na placówkach, umęczonych minioną nocą, legionistów. Rozpytywali o szczegóły ostatnich bitew. Częstowali papierosami, winem, gorącą kawą, czym kto mógł.

Wszędzie ślady wczorajszych walk. Stosy wyrwanych kamieni, barykady w poprzek ulic. Pod Cytadelą kałuże świeżej, niezakrzepłej krwi. Lecz zdawało się, że ludzie o tej krwi zapomnieli. Promieniały twarze. Rozgorączkowany tłum co chwila wznosił okrzyki na cześć przechodzących oddziałów zbrojnej młodzieży, na cześć legionistów, przejeżdżających pomiędzy szpalerami publiczności. Wszyscy cieszyli się widokiem własnych dzieci, własnego wojska, o którym na próżno marzyło tyle pokoleń.

Lwów, 22 listopada

Wacław Lipiński (członek PO W, uczestnik walk o miasto):

Maszerujemy kolumną przez ulicę Św. Zofii. Za chwilę wśród cichych, głuchych kamienic, wśród pustych bezdusznych ulic buchnął radosny nasz śpiew: „Hej! strzelcy wraz, nad nami Orzeł Biały…”. Trzask naraz ze wszystkich stron, głucha przed chwilą ulica zatrzęsła się z nagła na głos żołnierskiego śpiewu. Z hukiem okiennych ram, z brzękiem szyb wypchniętych gwałtownym odrzutem rąk, pękają balkony, puste bramy, dziesiątki okien zaludniają się w jednej chwili ludźmi, którzy poczynają coś krzyczeć wariacko, histerycznie szlochać, bić jakieś brawa, śpiewać, szaleć, a za sekundę na maszerującą wśród tego nagłego piekła kolumnę sypią się z okien kwiaty, pudełka papierosów, tytoniu, powiewać zaczynają ręce i chustki, nieopisany zamęt radości ogarnia dom po domu, ulicę po ulicy, jakby je ogarnęła nagle jakaś furia szaleńczego wesela.

Lwów, 22 listopada

Zofia Romanowiczówna w dzienniku:

3akże inaczej się dziś oddycha i porusza, cały świat inaczej wygląda […]. I samo niebo w harmonii z nami: wczoraj posępne, chmurne, dziś promieniste słońce skrzy cudnymi brylantami na śniegu, a niebo jasne, przeczyste. I wszystkie twarze rozjaśnione radością, ludzie na ulicach ściskają się i całują z uciechy.

Lwów, 22 listopada

Z komunikatu Naczelnej Komendy Wojsk Polskich o zakończeniu walk na terenie miasta:

Lwów, listopad. Wnętrze zniszczonego gmachu Poczty Głównej. Fot. Fundacja Historii Miast Europy Środkowo-Wschodniej we Lwowie

Szkody w materiale, wyrządzone w czasie trzytygodniowej strzelaniny i utarczek ulicznych, są znaczne. Dotychczas naliczono kilkuset rannych i około dwustu zabitych. W tym znaczna część ludności cywilnej, zwłaszcza kobiet i dzieci. Pogłoski o wieszaniu i mordach ludności polskiej ze strony oddziałów wojskowych ukraińskich okazały się nieprawdziwe.

Lwów, 23 listopada

Maciej Rataj:

Prawda, że w czasie walk na ulicach Lwowa przez 22 dni uzbierało się w sercach polskich dużo słusznego i uzasadnionego oburzenia do Żydów, którzy, głosząc neutralność, na ogół biorąc, stanęli po stronie Ukraińców nie tylko sympatiami, ale nieraz i czynną pomocą. […] Wszystko to prawda, niemniej rabunki, których 22 listopada dopuściła się hołota eksploatująca zwycięstwo żołnierza, były czymś wstrętnym. Byłem na ulicy Krakowskiej w chwili, kiedy rozpoczęło się plądrowanie. Asumpt do niego dały, jak mówiono, strzały padające z okien mieszkań żydowskich. […]

Do dziś widzę sceny ohydne. Rozmaite indywidua, w mundurach żołnierskich (pamiętać trzeba, iż byliśmy po czterech latach wojny, że mundur stał się czymś pospolitym, noszonym nie tylko przez tych, którzy brali udział w obronie Lwowa) i w ubraniach cywilnych, wynosiły całe naręcza towarów ze sklepów zupełnie jawnie i bez żenady.

Lwów, listopad

Milicjant Apfelbaum:

Ze zbiorów Zakładu Narodowego im. Ossolińskich we Wrocławiu

Działy się tak straszne rzeczy, jakich świat i Polska już dawno nie widziały. Po 20-30 żołnierzy napadało na żydowskie domy, wybijali drzwi, wdzierali się do środka i zaczynali swoją „pracę”. Jedni mordowali ludzi, bili, a młode kobiety i dziewczyny gwałcili, natomiast drudzy grabili i zabierali wszystko, co tylko można było wynieść. A to, czego nie mogli wziąć, niszczyli i wyrzucali na ulicę. Kobiety rozbierali do naga, żeby przekonać się, czy nie mają pieniędzy przy sobie. Chore wyciągali z łóżek, a niemowlęta wyrzucali z kołysek, przy tym wyzywali najgorszymi słowami. Gdy tylko ktoś pokazał się na ulicy, strzelali.

Cała żydowska dzielnica Lwowa została otoczona kordonem przez polskie wojsko, żeby nikt nie mógł uciec. Gdy jedni żołnierze grabili domy, drudzy napadali na żydowskie sklepy; towary, które były w kramach, zabierano, a resztę rzeczy łamano i niszczono. […] W krótkim czasie cała żydowska dzielnica zapłonęła ogniem. Specjalnie zorganizowani podpalacze chodzili od domu do domu. Palili nie tylko domy, ale i ludzi. Pod palącymi się domami stawiali wartę, aby nikogo nie wypuścić ze środka. Gdy ktoś wybiegł z domu, strzelano do niego. Ci bandyci […] spalili starą synagogę, wybudowaną 400 lat temu.

Lwów, 24 listopada

Zofia Romanowiczówna w dzienniku:

Gorące, piękne dni. Serce rośnie patrząc na ten polski Lwów, jakim nie był nigdy od przeszło stu lat, tak cudownie oswobodzony […]. Są jeszcze pewne obawy, ale pierzchną — jest na to oręż do walki i młot do pracy; są pewne zgrzyty, ale umilkną — dobry duch, zdrowa, jasna myśl zwycięży.

Lwów, 26 listopada

Maria Czapska (ziemianka):

Warszawa, listopad. Legia Akademicka. Fot. CAW

Nastała zima. Entuzjazm początkowy opada w obliczu głodu i chłodu. W całym kraju anarchia: grabież składów sprzętu wojennego po okupantach, omal codzienne manifestacje bezrobotnych. Rewolucja od Wschodu. Prowincje zachodnie jeszcze niewyzwolone, granice państwa nieustalone. Paryski Komitet Narodowy pod przewodnictwem Dmowskiego nie ufa Piłsudskiemu, mając go za bolszewizanta i germanofila; nie uznaje rządu Moraczewskiego.

Warszawa

Jędrzej Moraczewski (premier):

Endeckie hasło sabotażu przyjęło się nadzwyczaj łatwo u góry i na dole. Nie dawajcie pożyczki — toż to najmilsza muzyka dla uszu brzuchatych bogaczy. Byt państwa jeszcze niepewny, trzeba ryzykować swoje pieniądze, kto wie, czy procenta wypłacą, kto wie, czy pożyczka będzie kiedy zwrócona… Więc nie dawał pożyczki nikt, prócz garstki chłopów, garstki robotnikowi nielicznej niepodległościowej inteligencji.

Z artykułu w „Gazecie Warszawskiej”:

Dziś dopiero, gdy Żydzi stoją już u szczytu swojej potęgi i szykują się do uczynienia ostatniego kroku, by panowanie swoje nad światem raz na zawsze ugruntować, zaczynają się Ludziom oczy otwierać, kto wie jednak, czy ocknienie ze snu magnetycznego, w który hipnoza żydowska Ludy pogrążyła, nie przychodzi za późno […]. Dziś socjaliści są narzędziem, które, nieświadomie najczęściej, pracuje gorliwie nad realizacją zakusów imperialistycznych Izraela.

Warszawa, 29 listopada

Józef Piłsudski w przemówieniu do współpracowników z POW:

Prowadziłem Was, chłopcy, po ciężkich drogach, prowadziłem po ciężkich ścieżkach. Żołnierz lubi triumfy, żołnierz lubi wawrzyny, żołnierz lubi jasne słońca zwycięstwa. Ja zaś prowadziłem Was po ciemnicach, po turmach, które niejednemu serce i charakter łamały, bo nie bałem się prowadzić po tych drogach, nie bałem się, że Wy się załamiecie. […] Koledzy! Zakończę okrzykiem, za który dziadowie i ojcowie umierali, zakończę okrzykiem, za który nasi serdeczni koledzy krwią serdeczną, krwią polską broczyli. Koledzy! Niech żyje Polska!

Warszawa, 29 listopada

Jędrzej Moraczewski:

Po szeregu wieczornych obchodów rocznicy powstania listopadowego […], zebrał się w nocy 29 listopada na placu Saskim tłum liczący około tysiąca głów, który z biało-czerwonymi chorągwiami i z okrzykami: „Precz z Moraczewskim!”, „Niech żyje Korfanty!” — udał się o pierwszej w nocy pod nową siedzibę rządu w byłym Pałacu Namiestnikowskim. Tu, wysadziwszy bramę, wtargnął do wnętrza gmachu, gdzie prócz woźnych nikogo już nie było, gdyż posiedzenie Rady Ministrów skończyło się przed kwadransem. […] Rewolwery w rękach buszujących po gmachu ludzi nie pozwalały wątpić o ich zamiarach względem ministrów.

Warszawa, 30 listopada

Józef Piłsudski:

Plakat Bogdana Nowakowskiego. Ze zbiorów MN

Mówiąc o pierwszych dniach Rzeczpospolitej, biorę okres czasu między końcem października a końcem listopada, gdyż ścisłe daty z wielką trudnością dają się ustalać.

Ta walka właśnie z samym sobą nad określeniem bardziej ścisłym czasu jest może charakterystyczną rzeczą dla tej epoki. Świadczy to o trudności oznaczenia daty, kiedy Rzeczpospolita Polska, jako ustrój państwowy, mogła o sobie powiedzieć: jestem!

[…] Rzeczpospolita Polska się stawała, to znaczy, że upłynął pewien okres czasu, zanim się stała.

Zebrała i podała do druku Agnieszka Dębska Współpraca: Małgorzata Kudosz, Wojciech Sapiecha

Opracował: Janusz Baranowski – Tatar Polski, twórca Solidarności, potomek Powstańców Styczniowych, Legionistów, Generałów, Harcerzy, Szarych Szeregów, Żołnierzy Wyklętych