Czy Unia Europejska przetrwa

Jan Piński, Warszawska Gazeta, nr 52, 28.12.2018 – 3.01.2019

– Gdyby wierzyć w przepowiednie jasnowidzów i wróżbitów na 2019 r., to są poważne powody do zmartwień. Ma być to rok kataklizmów przyrodniczych (zima stulecia, wulkany). A nawet rok wynurzenia się Atlantydy, jak twierdził uważany za jasnowidza Edgar Cayce (1877-1945), zwany śpiącym prorokiem. Ma to być również rok wojen światowych i pomniejszych konfliktów m.in. zajęcia krajów bałtyckich przez Rosję i wybuchu wojny chińsko-japońskiej. Na tle tych przepowiedni analizy polityczne przyszłości świata, chociaż nie wyglądają wesoło, to nie są aż tak tragiczne. 26 rok działania Unii Europejskiej będzie decydujący dla przyszłości wspólnoty. W2019 r. musi się sfinalizować proces wychodzenia Wielkiej Brytanii z UE (podawana jest data 29 marca). Kluczowe jednak będzie to, kto przejmie władzę w UE po zaplanowanych na maj wyborach do europarlamentu. Dziś sposób zarządzania Unii Europejskiej przypomina trochę meldunek z przebiegu bitwy jednego z francuskich generałów do cesarza Napoleona. „Centrum rozbite, skrzydła się cofają, ja atakuję” – kazał przekazać wodzowi.

Tak wygląda dziś w skrócie charakterystyka rządów w UE. Przyśpieszona integracja wali się w oczach. Wspólna waluta euro nie zdała egzaminu. Szturmujący Europę „uchodźcy” (tak naprawdę imigranci ekonomiczni) wolą nic nie robić i wypoczywać na koszt unijnych podatników.

A jak już coś robią, to raczej szykują zamachy niż integrują się z gospodarzami. Reakcją na te wszystkie problemy jest według unijnych biurokratów jeszcze szybsza integracja i przekazywanie coraz większych kompetencji do Brukseli. Nie trzeba być jasnowidzem, aby wiedzieć, że dobrze się to nie skończy.

To nie kryzys, to skutek

Charakteryzując rządy komunistyczne w Polsce, w szczególności ich niewydolność gospodarczą, jeden z najlepszych felietonistów polskich XX wieku, Stefan Kisielewski („Kisiel”) zwykł mawiać: „to nie kryzys, to skutek”. Załamywanie rąk nad problemami współczesnego świata przypomina trochę anegdotę o spotkaniu bacy zturystą.na Podhalu. Baca siedział sobie na gałęzi drzewa i spokojnie ją piłował. Przechodzący turysta ostrzegł bacę: nie piłujcie baco, bo jak skończycie, to spadniecie. Baca turystę zignorował i gdy po przepiłowaniu gałęzi spadł na ziemię, to wyrzucił z siebie: Pewnie był to jakiś prorok.

Problemy z imigrantami w UE, polityką wysokich podatków i zwiększania roli państw prowadzą do coraz częstszych buntów społecznych przeciwko brukselskim elitom. We Francji bunt „żółtych kamizelek” jest brutalnie tłumiony już nie tylko przez policję, ale i wojsko. A przecież to zwyczajny protest najsłabiej zarabiających przed kolejnymi podwyżkami. We Włoszech protesty doprowadziły do tego, że na czele państwa stanęli politycy, których nazwanie eurosceptykami byłoby daleko idącym eufemizmem. Symbolem nowej polityki Włoch jest budżet tego państwa uchwalony na 2019 r. Komisja Europejska (odpowiednik unijnego rządu) uznała, że zapisany w tym projekcie deficyt budżetowy 2,4 proc. PKB jest zbyt wysoki. Premier Wioch Giuseppe Conte spokojnie oświadczył, że nic nie będzie zmieniał, czyli mówiąc młodzieżowym językiem, wysłał biurokratów z Brukseli na drzewo. KE zajmuje się włoskim deficytem, ponieważ należą one do unii walutowej. A w niej kraje, które zadłużają się de facto żyją na koszt innych członków Unii Walutowej. W odpowiedzi na ataki Włosi zresztą zaczęli podnosić, że chętnie by strefę euro opuścili, bo nie służy ich gospodarce.

To, co się będzie dziać w UE w 2019 r., dobrze scharakteryzował Artur Gruszczak, prof. Uniwersytetu Jagiellońskiego: „Unia musi przede wszystkim zbudować tożsamość. W tej chwili traci azymut i zaczyna się rozjeżdżać w różnych kierunkach, czasem wewnętrznie sprzecznych. Czy UE to wciąż wspólnota? Czy może grupa państw, które się szamoczą ze sobą?” Te różnice, które powodują konflikty (szamotanie się) raczej nie znikną w 2019 r. jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Pozostaje mieć nadzieję, że wybory w maju w 2019 r. dadzą władzę w UE ludziom, którzy skorygują obecny kurs i zamiast budować na siłę europejskie superpaństwo, poszukają korzeni UE we wspólnocie interesów gospodarczych, kulturowych i wspólnych korzeni chrześcijańskich.

Jeden głos, jeden rząd…

Jean-Claude Juncker, przewodniczący Komisji Europejskiej (czyli taki europejski premier) w wygłoszonym we wrześniu raporcie o stanie UE postulował jako remedium na wszystkie kryzysy, pogłębienie integracji europejskiej. Pod tym szczytnym hasłem kryje się chęć ograniczenia niezależności państw unijnych. Juncker argumentował, że z UE będą się liczyć tylko wtedy, gdy wszystkie państwa będą mówiły jednym głosem. „Traktat lizboński umożliwia głosowanie kwalifikowaną większością głosów, czas więc wykorzystać zawartą w nim klauzulę”- przekonywał Juncker. Czyli, żeby można było przegłosowywać państwa, które się z czymś nie zgadzają. Do tej pory praktyka była taka, aby najważniejsze decyzje podejmować jednogłośnie. Juncker naciska na to, aby głosowanie większością głosów zaczęło być wykorzystane m.in. do podejmowania decyzji w sprawie wysokości podatków. Dziś stawki podatków w biedniejszych krajach UE są zwykle niższe niż w bogatszych. Dość powiedzieć, iż gdy Rumunia obniżyła znaczenie podatki u siebie (VAT do 19 proc., podatek od firm – CIT do 10 proc. i ośmiokrotnie zwiększyła kwotę wolną od podatków), to Komisja Europejska zaczęła głośno protestować. I tych protestów nie zagłuszyły nawet spektakularne wyniki rumuńskiej gospodarki (wzrost PKB przekraczający 7 proc. w skali roku). Biurokraci z Brukseli nie lubią bowiem niskich podatków. Ta niechęć podyktowana nie jest bynajmniej względami gospodarczymi, ale światopoglądowymi. UE działa według schematu akcji podejmowanych przez rządy opisanego kiedyś przez amerykańskiego prezydenta Ronalda Reagana. „Jeżeli coś działa – opodatkuj to. Jeżeli nadal działa – podnieś wysokość podatku. Jak przestanie działać – zacznij dotować” – kpił Regan z polityków i urzędników chcących ręcznie sterować gospodarką.

Świat przyśpiesza

Ale kłopoty ma nie tylko Unia Europejska. Według największej na świecie agencji informacji (przede wszystkim finansowych) Bloomberg w 2019 r. największym wyzwaniem dla świata będzie kolejna odsłona wojny handlowej między Stanami Zjednoczonymi i Chinami, narastający kryzys gospodarczy we Włoszech, a także fakt, że kompletnie nie wiadomo, jak zachowają się gospodarki europejskie po opuszczeniu przez Wielką Brytanię Unii Europejskiej.

Źródłem potencjalnych kłopotów dla świata mogą być nie tylko rosnące ambicje coraz silniejszych Chin, ale także coraz wyraźniej słabnąca Rosja. Nękana sankcjami za atak na Ukrainę Rosja robi się coraz bardziej agresywna i bezwzględna. Atak rosyjskich hakerów podczas amerykańskich wyborów prezydenckich był przełomem. Skoro Rosjanie nie boją się wpływać na sprawy wewnętrzne największego światowego mocarstwa, to raczej nie ma dla nich tematów tabu. Do dolegliwości z sankcjami dochodzi także kryzys gospodarki rosyjskiej spowodowany niskimi cenami surowców naturalnych. Rosyjska gospodarka i budżet całego państwa zależy głównie od popytu na paliwa kopalne (ropa, gaz, węgiel). Gospodarka rosyjska osłabła do tego stopnia, że Władimir Putin zakazał kantorom wymiany walut wieszania proponowanych cen na ulicach. Bo po co drażnić ludzi informacjami o tym, jak rubel leci na pysk (traci na wartości).

Wszystko to sprawia, że rok 2019 będzie w historii świata czymś w rodzaju rozdroża. Albo dzięki niemu pójdziemy w stronę pokoju i prosperity, albo w stronę biedy, zamieszek i wojny. Jedno jest pewne. Nudno nie będzie.

Opracował: Janusz Baranowski – Tatar Polski, twórca Solidarności, potomek Powstańców Styczniowych, Legionistów, Generałów, Harcerzy, Szarych Szeregów, Żołnierzy Wyklętych