Wielcy Polacy, Rycerze i Wojownicy

Kapitan Hiacynt Drozdowski (1753-1794)
Major Stanisław Bielamowski
Generał Jakub Jasiński (1759-1794)

Kapitan Hiacynt Drozdowski (1753-1794)

Mało zostało źródeł mówiących o jego życiu — jedynie wzmianki rozsiane w kilku pamiętnikach oraz zachowany do ostatniej wojny w archiwum dokument o przebiegu jego służby wojskowej. Dowiadujemy się z niego, iż rodzice już w wieku chłopięcym przeznaczyli go do służby wojskowej i oddali do korpusu kadetów. Przebył w nim pięć lat pozostawiając po sobie pamięć pilnego, zdolnego i nienagannie prowadzącego się ucznia.

Po opuszczeniu korpusu w roku 1772 Drozdowski rozpoczął służbę w artylerii. Po dwóch latach awansował na chorążego, a po czterech postąpił na porucznika. Od roku 1782 by! adiutantem w batalionie fizylierów artylerii koronnej. W październiku 1790 r. awansował na kapitana i został adiutantem przy boku generała artylerii litewskiej. Podczas wojny 1792 r. dowodził kompanią, a jednocześnie, z polecenia generała Zabiełły, wykonywał ważne misje wywiadowcze. Redukcja sił zbrojnych Rzeczypospolitej, która nastąpiła po przegranej wojnie, zmusiła Drozdowskiego do opuszczenia szeregów wojska.

Wybuch insurekcji zastał go w stolicy. 17 kwietnia 1794 r. stał się wielkim dniem w jego życiu. Nie mając przydziału do żadnego z miejscowych oddziałów, stanął bez namysłu na czele gromady ludu warszawskiego i poprowadził ją do boju. Walki skupiły się w tych pierwszych godzinach powstania wokół pałacu Załuskich na ulicy Miodowej, zamienionego na rezydencję generała Igelstroma, wszechwładnego ambasadora carowej Katarzyny. Powstańcy usiłowali zdobyć za wszelką cenę pałac. Broniły go jednak silne oddziały carskiej piechoty i kawalerii. Zaciekła walka przeciągała się przy obustronnych, poważnych stratach. Nie zabrakło tu również Drozdowskiego, poprowadził on swych ochotników na tyły pałacu, nacierając od strony ulicy Podwale. Został lekko ranny, lecz przewiązawszy sobie zranione ramię nie ustępował z szeregów.

Nagle, koło godziny 3 po południu, wśród atakujących rozniosła się wieść, iż od ulicy Marszałkowskiej i Królewskiej ciągnie na odsiecz Igelstrómowi duża kolumna wojsk carskich. Za wszelką cenę trzeba było nie dopuścić do połączenia sił wroga — od tego zależeć mógł wynik bitwy o Warszawę.

Drozdowski pochwycił 3-funtową armatkę i przy pomocy swych ochotniczych kanonierów zatoczył ją na ulicę Królewską. Tu trwała już walka. Kompanie carskich jeg- rów i grenadierów prowadziły gęstą wymianę strzałów z ukrytymi po domach powstańcami. Drozdowski ustawił swe działko w pierwszej bramie pałacu Saskiego. Do strzału wytaczał je naprzód, a później, za każdym razem chował za zamykającą się bramą. Było to konieczne, gdyż otwarły przeciw niemu ogień półpudowy jednoróg i 12-funtowa armata. Tak nierówny pojedynek artyleryjski trwał półtorej godziny. Podczas niego poległa większość obsługi polskiego działka, lecz mimo to nie przestawało ono strzelać, paraliżując ruch wroga w wąskiej ulicy.

Gdy piechota carska opanowała prawe skrzydło pałacu Saskiego, Drozdowski cofnął się ze swoją armatą do drugiej bramy niedaleko pałacu Briihlowskiego. Utrzymał się do końca na tym stanowisku „z kilkunastu pospólstwa, bez żadnego żołnierza”, choć atakowano go nie tylko od frontu, ale i od tyłu, od ogrodu Saskiego. Gdy zabito mu ostatniego kanoniera, nabijał, rychtował i palił sam. Na widok takiego bohaterstwa zdumiał się stary żołnierz, generał Stanisław Mokronowski, przybyły na ulicę Królewską, i obiecał przysłanie pomocy. Wsparły też wkrótce Drozdowskiego oddziały piechoty. Tak wspólnym wysiłkiem, po trzygodzinnej krwawej walce, licząca prawie 2 tysiące żołnierzy z 6 armatami, kolumna carska zmuszona została do odwrotu w stronę rogatki Jerozolimskiej. Połączenie sił carskich zostało udaremnione.

Drozdowski, choć ranny i wyczerpany, wrócił na Miodową, by uczestniczyć nadal w zdobywaniu siedziby Igelstroma. Następnego dnia wdarł się on wraz z innymi do pałacu, ale ambasadora już tam nie było — udało mu się przedrzeć do linii Prusaków.

Po wyzwoleniu Warszawy Drozdowski udał się do Wilna i walczył na Litwie jako dowódca 6 kompanii artylerii litewskiej. Jesienią powrócił do Warszawy, która stała się ostatnim ośrodkiem obrony powstania. Widziano go po raz ostatni w przededniu szturmu wojsk Suworowa, na wałach Pragi. Padł zapewne w nierównej walce broniąc stolicy.

Major Stanisław Bielamowski

Wielkie musiało być zdziwienie oficerów polskich na szańcach oblężonej Warszawy, gdy o świcie 2 września 1794 r., wśród rzednących mgieł porannych, nie ujrzeli kolumn idącego do ataku wroga. Na ten dzień właśnie król pruski Fryderyk Wilhelm zapowiedział szturm generalny. Jakaż to przyczyna mogła zmusić Jego Królewską Mość do tak niespodziewanej zmiany planów?

Jeszcze przed rozpoczęciem oblężenia Warszawy — w czerwcu 1794 r. — Rada Najwyższa Narodowa wydała odezwę „do obywatelów prowincyi wielkopolskiej”, wzywając ich do złączenia się z ogólnonarodowym powstaniem. Z chwilą skoncentrowania wielotysięcznej armii pruskiej pod Warszawą, z chwilą wysłania innych oddziałów przeciw rewolucyjnej Francji, obszerna dzielnica wielkopolska, wydarta Polsce przez Prusy w wyniku II rozbioru, została prawie zupełnie ogołocona z wojska. W poznańskich miasteczkach i wsiach kipiało, serca gorzały ochotą do walki. Ale brak było impulsu, brak było iskry, która mogłaby zapalić nagromadzone prochy. Dlatego właśnie Naczelnik Kościuszko usiłował wysłać do Wielkopolski silniejszy oddział. Wszelkie jednak próby przełamania kordonu wojsk prusko-rosyjskich otaczających Warszawę okazały się bezskuteczne. Na próżno Poniński chciał przedrzeć się przez linie wojsk carskiego generała Fersena na Wilanów i Piaseczno. Również bezskuteczne były próby przebycia Narwi, którą obsadził pruski generał Schonfeld. Wysłany w rejon Zakroczymia — Zegrza Madaliński po krwawej utarczce 24 sierpnia musiał zawrócić.

Tego, czego nie udało się zrobić innym, czego nie uczyniły silne oddziały z artylerią, dokonał skromny porucznik Stanisław Bielamowski.

O pierwszych latach jego życia mało wiemy. Nie znamy nawet dokładnej daty i miejsca urodzenia. Wiemy tylko, iż w ostatnich latach Rzeczypospolitej wstąpił do 1 brygady wielkopolskiej kawalerii narodowej, gdzie w roku 1793 dosłużył się stopnia namiestnika. Na początku powstania zgłosił się Bielamowski wraz ze swym szwadronem do Henryka Dąbrowskiego i oddział ten stał się zalążkiem nowego pułku Mazurów. I wtedy właśnie nastąpiła w życiu Bielamowskiego chwila, gdy wielkim blaskiem zajaśniał ukryty dotąd jego wielki talent nieprzeciętnego zagończyka i partyzanta. Otrzymawszy od Dąbrowskiego, a być może od samego Kościuszki, rozkaz przedarcia się przez front pruski, wybrał nieomylnie miejsce najdogodniejsze — skok do Puszczy Kampinoskiej. Na czele kilkudziesięciu ochotników, wśród głuchej nocy „cichym nader marszem” przeszedł on linię wroga i przed świtem zagłębił się w puszczy. Trudny był marsz przez manowce Kampinosu. Bielamowski przedarł się jednak szczęśliwie przez ostępy leśne i bagna w ciągu niewielu godzin i pojawił się niespodziewanie nad Bzurą, na głębokich tyłach wojsk pruskich. Śmiałym zagonem przez Gąbin zapędził się aż pod Włocławek, dotarł do Konina, Gniezna i Pyzdr. Porządnego stracha napędził ufnym w moc królewskich bagnetów urzędnikom pruskim, spokojnie piastującym władzę na ziemiach polskich. Napadając niespodziewanie znosił urzędy, sekwestrował kasy pocztowe, akcyzowe i urzędów solnych. Przechwycił nawet wielki transport pieniędzy, wieziony w 8 beczkach, a przeznaczony na wypłatę żołdu armii pruskiej pod Warszawą. Pojawiał się jak duch i biegł dalej, słowem i czynem wzywając do powstania. Wieść o wojsku polskim na ziemi wielkopolskiej podawana z ust do ust olbrzymiała, zachęcała do stanowczego czynu. Wkrótce starosta brzeski, Mniewski, uderzył na Wiśle na konwój 11 statków pruskich, zdobywając duże zapasy broni i amunicji. Za jego przykładem poszli inni, ruszyły się całe powiaty. Tymczasem Bielamowski, ścigany przez silny oddział Prusaków, tą samą drogą, przez Kampinos, powrócił do Warszawy. Rzucona przez niego żagiew powstania płonęła jednak dalej. To ono przede wszystkim sparaliżowało działania pruskie dnia 2 września, a następnie zmusiło wroga do odwrotu. 6 września długie kolumny pruskie ruszyły w drogę powrotną przez Raszyn i Michałowice. Jednocześnie i armia rosyjska zwinęła swoje namioty i pomaszerowała w stronę Piaseczna. Warszawa była wolna od oblegających wojsk. Tegoż dnia Rada Najwyższa Narodowa pisała do Kościuszki: „Starannością i walecznością swoją ukróciłeś dumę tego nieprzyjaciela, który z taką nastawając groźbą, z hańbą chciwych zamiarów swoich odstąpić musiał”. Do sukcesu tego niepośledni też wkład włożył porucznik Bielamowski.

W kilka dni później udał się on wraz z dywizją Dąbrowskiego na dalsze boje do Wielkopolski. W październiku awansowany został na majora. Nadal pełnił służbę zwiadowczo-osłonową. Podczas odwrotu należał do straży tylnej. Co się działo z Bielamowskim w latach następnych po upadku powstania kościuszkowskiego, niewiele wiemy. Dopiero w roku 1809 zjawia się on ponownie w armii czynnej, biorąc udział w obronie swej rodzinnej Wielkopolski przed najazdem austriackim. Na czele niewielkiego oddziału kawalerii osłaniał Poznań od wroga. Po wojnie zweryfikowany jako szef szwadronu opuścił 21 marca 1810 r. służbę czynną. Dalej brak o nim wiadomości. Był już w wieku podeszłym i zapewne nie brał udziału w życiu publicznym.

Generał Jakub Jasiński (1759-1794)

Postać generała Jakuba Jasińskiego maluje się nadzwyczaj wyraziście na tle współczesnej mu epoki. Należał do najczynniejszych ludzi ostatnich lat Rzeczypospolitej szlacheckiej. Jednocześnie żołnierz, poeta i rewolucjonista — zdumiewał śmiałością wierszy, radykalizmem zapatrywań. Tym razem nie chodzi nam jednak o wykład jego poglądów politycznych i społecznych, pragniemy ukazać Jasińskiego jako dowódcę i żołnierza.

Na wojskową drogę życia wkroczył Jasiński mając lat 14. Przyjęty został wówczas do Korpusu Kadetów. W jego murach spędził równo dziesięć lat. Korpus dał mu gruntowną, jak na owe czasy, wiedzę wojskową i ogólną, a także zaszczepił gorące uczucie miłości ojczyzny. W roku 1783 został on zaliczony w poczet oficerów szkoły, otrzymując stopień podbrygadiera. Kilka następnych lat poświęcił Jasiński na działalność pedagogiczną i literacką. Dopiero rok 1789 związał go na nowo ze sprawami wojska — otrzymał wówczas od króla Stanisława Augusta zadanie utworzenia w Wilnie korpusu inżynierów litewskich. O tym, iż dobrze wywiązał się z tego trudnego zadania, świadczy awans Jasińskiego na pułkownika.

Wkrótce młody pułkownik artylerii i inżynierii staje do nowej wojennej próby. W maju 1792 r. wojska carskie, współdziałając z Targowicą, przekraczają granice Rzeczypospolitej. Rozpoczęła się wojna. Szczególnie na północnym, litewskim froncie przybrała ona przebieg niekorzystny dla Polski. Słaba liczebnie, źle przygotowana, dowodzona przez nieudolnych generałów armia litewska odstępowała pod naciskiem wroga. Jasiński uczestniczy w wojnie najpierw jako naczelny inżynier armii litewskiej, następnie jako szef sztabu korpusu generała Zabiełły. To on po przegranej bitwie pod Mirem wskazuje jedyną możliwą drogę odwrotu wojska litewskiego; to on zorganizował prace nad odbudową niszczejących umocnień Brześcia. Podczas bitwy, która tu nastąpiła, pułkownik Jasiński „łącząc znajomość sztuki z odwagą i pilnością, równie w tym czasie, jak zawsze z honorem był czynnym”. Odznaczony też został za Brześć złotym krzyżem Virtuti Militari, ile że „w obowiązkach inżyniera pracą i roztropnością dał dowód doskonałości swojej”.

Po nieszczęśliwym końcu wojny 1792 r. Jasiński nie poszedł za przykładem wielu innych i w wojsku pozostał. Przyświecał mu przy tym konkretny cel. Wróciwszy do Wilna podjął energiczne prace nad wzmocnieniem korpusu inżynierów. Ale jednocześnie oddał się całym sercem innego rodzaju działalności — stał się duszą wileńskiej organizacji konspiracyjnej. Skupił wokół siebie oddanych ludzi, gromadził broń, rozszerzył spisek na prowincję. Na dany przez Kościuszkę znak — uderzył!

W nocy z 22 na 23 kwietnia 1794 r. wystrzał działowy stał się sygnałem powstania. Przy biciu dzwonów, grzmocie bębnów wyległy na ulice Wilna gromady uzbrojonego ludu i podjęły walkę z silnym garnizonem wojsk carskich. Jasiński, na siwym koniu, przebiegał ulice „w każdym punkcie odwagą i przykładem zachęcając i zagrzewając wszystkich do świętej sprawy, wśród wystrzałów i kul z obu stron”. Wynik tej nocnej walki stał się wielkim triumfem Jasińskiego. Kilkakroć silniejszy nieprzyjaciel został rozbity. W ręce powstańców wpadło 1013 jeńców, chorągwie, sztandary, amunicja, magazyny, kasa…

3 maja 1794 r. Jasiński, awansowany na generała, mianowany został przez Kościuszkę wodzem naczelnym sił zbrojnych na Litwie. Na stanowisku tym wykazał się jako doskonały, energiczny organizator. W krótkim czasie liczbę uzbrojonych powstańców w samym tylko Wilnie zdołał doprowadzić do 6 tysięcy, urządził młyn prochowy i ludwisarnię. Stoczył także kilka szczęśliwych potyczek. Nosił się z zamiarem podjęcia w bliskiej przyszłości szerszej ofensywy. Jednakże jego radykalizm, jego bezwzględność w tępieniu zdrajców i surowość wobec chwiejnych i opieszałych nie podobały się wielu przywódcom szlacheckim. Wokół Jasińskiego zaczęły się intrygi, posypały donosy. Kościuszko, błędnie informowany, zdjął go z zajmowanego stanowiska. Na jego miejsce przybył generał Michał Wielhorski, który nie potrafił godnie kontynuować dzieła Jasińskiego.

Po przybyciu Jasińskiego do Warszawy powierzył mu Kościuszko dowództwo nad dywizją nadnarwiańską. Dywizja ta —’O małym stanie liczebnym — składała się ze skleconych naprędce, luźno powiązanych ze sobą oddziałów. Jasiński pracował nad jej wzmocnieniem i wywiązał się z zadania, jakim było utrzymanie łączności między Warszawą a Litwą. Przychodziło mu się przy tym osłaniać i od Prusaków z jednej, i od wojsk carskich z drugiej strony. W dowód uznania Kościuszko nagrodził Jasińskiego złotą obrączką z napisem „Ojczyzna swemu obrońcy”.

W ostatnich dniach września, wobec zbliżania się armii Suworowa, Jasiński z rozkazu Kościuszki opuścił rejon Grodna. Po 3-tygodniowym marszu, stoczywszy po drodze kilka zwycięskich potyczek nad Narwią, stanął 20 października w Warszawie. Widząc wokół postępujący upadek ducha po klęsce maciejowickiej, proponował zastosowanie najostrzejszych środków, celem rozpalenia na nowo ognia wojny powstańczej.

Gdy niebezpieczeństwo zawisło bezpośrednio nad Warszawą, poprosił o wyznaczenie mu odcinka obrony na Pradze. Otrzymał lewe skrzydło frontu, ciągnące się od Wisły do Targówka. Gdy rankiem 4 listopada kolumny wojsk carskich ruszyły do szturmu na szańce Pragi — Jasiński znajdował się wśród swych żołnierzy. Pierwszy impet szturmujących wstrzymano krzyżowym ogniem kartaczy oraz nadludzkim wysiłkiem oddziałów ochotniczych. Ale po chwilowym zamieszaniu nieprzyjaciel znowu uderzył całą siłą i wdarł się na szańce. Wojsko i ludność w panicznej ucieczce rzuciły się ku przepełnionym mostom. Generał Zajączek, lekko ranny, widząc wszędzie pierzchających żołnierzy, dał również Jasińskiemu rozkaz odwrotu. W odpowiedzi na to Jasiński miał zawołać: „Po co rozpaczać w tej chwili, kiedy nas tylu gotowych do walki. Hańba z bitwy uchodzić!”. I bronił się dalej na czele gromady skupionych wokół niego żołnierzy. Wkrótce obrońcy zepchnięci zostali w rejon Zwierzyńca. Tutaj, okrążeni już ze wszystkich stron, walczyli nadal. Jasiński dając przykład męstwa i poświęcenia, bił się do końca, aż padł przeszyty ostrzami bagnetów.

Opracowanie: Leon Baranowski
Buenos Aires, Argentyna