Liberałowie kontra populiści

Tekst: Cezary Michalski; Ilustracja: Piotr Chatkowski, Newsweek, nr 31/2018, 23-29.07.2018

Prawica i lewica to już trupy. Witajcie na nowej wojnie, która dzieli cały Zachód

Spór lewica – prawica nie jest dziś istotny. Przestał organizować życie polityczne, przestał nawet dostarczać jakiejkolwiek wiedzy na temat trwającego kryzysu. W całej Europie został zastąpiony przez konflikt, którego stronami są antyliberalny populizm (prawicowy i lewicowy) i liberalne centrum (sięgające od chadecji po socjaldemokrację). To ten podział jest ważny i ostry, obrasta realnymi diagnozami społecznego i politycznego kryzysu, a od jego wyniku zależy samo przetrwanie demokratycznego Zachodu – a zatem także demokratycznej Polski.

SCENARIUSZ OPTYMISTYCZNY

Już po drugiej wojnie światowej demokratyczna (czy jak kto woli – liberalna) lewica i demokratyczna (liberalna) prawica na Zachodzie coraz bardziej się do siebie upodabniały. Państwo opiekuńcze, społeczna gospodarka rynkowa, akceptacja dla kapitalizmu i własności prywatnej, a jednocześnie przekonanie, że rynek musi być regulowany, najsłabsi zaś chronieni, wreszcie antykomunizm i antyfaszyzm, odrzucenie totalitaryzmu (obojętnie, czy występowałby pod lewicowym, czy prawicowym sztandarem) – to wszystko łączyło socjaldemokrację, chadecję, konserwatystów i liberałów. Nawet większość liderów buntu 1968 r. szybko przeszła „dziecięcą chorobę lewackości” i albo dołączyła do socjaldemokracji, albo brała udział w tworzeniu demokratycznego nurtu Zielonych (Daniel Cohn-Bendit, Joschka Fischer). Niektórzy z nich – Paul Berman, Alain Finkielkraut, Andre Glucksmann, Bernard-Henri Levy – stali się nawet neokonserwatystami, wspierając zbrojne interwencje Zachodu w obronie demokracji czy praw człowieka na Bałkanach, w Afganistanie czy Libii. Podobnie na Wschodzie – w Polsce, ZSRR, Czechosłowacji – podział na opozycję demokratyczną i zwolenników totalitaryzmu był ważniejszy niż podział na lewicę i prawicę.

Od roku 1989 do początków XXI w. – do zamachu 11 września 2001 r., a potem kryzysu finansowego 2007 r. – wydawało się, że upodobnione do siebie i lojalnie ze sobą współpracujące centrolewica i centroprawica wygrały historyczny spór z przeciwnikami Zachodu. Zarówno w wymiarze globalnym, jak i wewnętrznym.

Ten optymistyczny scenariusz załamał się w zderzeniu z globalizacją. Zachód stanął naprzeciw dwóch wyzwań: zewnętrznego (ośrodki i siły przeciwstawiające się dominacji Zachodu – fundamentalizm islamski, putinowska Rosja, autorytarne Chiny) oraz wewnętrznego (rozmaite populizmy – antyamerykańskie, antykapitalistyczne, nacjonalistyczne, a czasem używające też religii przeciw świeckiemu liberalnemu porządkowi). Ten wewnętrzny kryzys, który doprowadził do rozwoju antyliberalnego populizmu, też był konsekwencją globalizacji. Uwolniony zachodni kapitał znalazł tańszych robotników w Chinach, Wietnamie, a później w Afryce. Zmieniło to zachodni proletariat zorganizowany w związki zawodowe i głosujący na socjaldemokrację w żyjący na zasiłkach plebs, który stał się łatwym łupem populistów.

Z kolei pojawienie się w krajach Trzeciego Świata zachodniego kapitału inwestycyjnego, przedstawiane przez skrajną lewicę jako przekleństwo, przyspieszyło rozwój, zlikwidowało klęski głodu, co zdetonowało bombę populacyjną w Afryce i Azji. Do krajów rozwiniętego Zachodu szeroką falą dotarli imigranci, co stworzyło nowe napięcia i postawiło pod znakiem zapytania efektywność klasycznego państwa opiekuńczego.

Prawicowy i lewicowy populizm narodził się, zanim jeszcze Putin uczynił z niego narzędzie zemsty na Unii Europejskiej za kijowski Majdan.

WŁADZA NA TACY

W naszym kraju po roku 1989, mimo malowniczych konfliktów politycznych Wałęsy z Mazowieckim, a potem „komuchów” z „solidaruchami”, zarówno postkomunistyczna centrolewica, jak i postsolidarnościowa centroprawica zaakceptowały całą agendę transformacji. Nawróceni na liberalizm Aleksander Kwaśniewski i Leszek Miller stali się takimi samymi zwolennikami NATO, Unii Europejskiej, gospodarki wolnorynkowej jak liderzy UW, KLD, AWS czy PO. Nawet Jarosław Kaczyński, który później wyrósł na kata liberalnej Polski, na początku swojej kariery politycznej przedstawiał się jako chadek, a nawet zwolennik transformacji, tyle że „lepiej przeprowadzonej”, „pozwalającej zbudować skuteczniejsze państwo”.

Dopiero po dwóch dekadach politycznych porażek, po całkowitym odcięciu go od nowej polskiej klasy średniej (najpierw przez Unię Wolności, potem przez PO), Kaczyński, klasyczny polityczny nihilista, któremu tak naprawdę zupełnie obojętna jest agenda programowa używana do walki o władzę, postawił na przeciwników liberalizmu. Zaczął ich reprezentować, mimo że wcześniej sam nazywał ich mieszaniną półinteligentów i półwariatów.

Jako lider antyliberalnych populistów Kaczyński konkurował jednak o pierwszeństwo nie z Lechem Wałęsą czy Donaldem Tuskiem (z którymi zawsze przegrywał), ale z Janem Olszewskim, Antonim Macierewiczem, Andrzejem Lepperem. Wygrał i wywalczył sobie pozycję lidera całego elektoratu populistycznego, antyliberalnego, żyjącego nostalgiami za PRL lub za dawnym sarmackim imperium.

Na czele takiej klienteli politycznej, przez większą część III RP mniejszościowej, Kaczyński czekał na kryzys, który poda mu władzę na tacy. Takiej okazji dostarczyła mu najpierw katastrofa smoleńska, a później afera kelnerskich podsłuchów, kiedy to jednocześnie Unia Europejska i cały Zachód zostały zaatakowane przez rosyjską agenturę wpływu. Uderzenie Putina w Europę – poprzez wypuszczenie z Syrii milionów imigrantów, a także propagandowe i finansowe wsparcie populistów – osłabiło wizerunek UE jako siły politycznej atrakcyjnej i gotowej dyscyplinować próby odbudowy w Polsce autorytarnego porządku. Nasza liberalna demokracja była tworem do pewnego stopnia imitującym liberalny Zachód. Po uderzeniu Putina w Unię, Wielką Brytanię i Amerykę Kaczyński mógł powiedzieć Polakom: „Nie macie czego naśladować, liberalnego Zachodu już nie ma”.

Spór między Jarosławem Kaczyńskim i III RP nie miał jednak nic wspólnego z podziałem na lewicę i prawicę ani w wymiarze historycznym, ani bieżącym. Podobnie jak to czynili enerdowska liderka AFD Frauke Petry czy amerykański populista Steve Bannon, także Kaczyński świadomie apelował do populistów z obu stron. Zwracając się do postkomunistów (szczególnie tych z dawnego niższego aparatu PZPR, SB czy prokuratury, którzy czuli się zdradzeni przez Kwaśniewskiego i Millera), odwoływał się do nostalgii za PRL z jego moczarowskim nacjonalizmem i gierkowską „polityką przemysłową”. Zwracając się do szeregowych weteranów pierwszej Solidarności uważających, że zostali zdradzeni przez Wałęsę, Michnika czy Balcerowicza, Kaczyński odwoływał się z kolei do nostalgii za autorytaryzmem piłsudczykowskim i endeckim.

Z punktu widzenia populizmu podział elit politycznych III RP na centrolewicę i centroprawicę można było przedstawić jako rzecz pozbawioną znaczenia. Skoro zarówno Wałęsa, jak i Mazowiecki politycznie osłaniali Balcerowicza, skoro zarówno Buzek, jak i Miller walczyli o obecność Polski w Unii, to stając na czele antyliberalnego buntu, Kaczyński mógł ich wszystkich oskarżyć o zdradę.

JASNY PODZIAŁ

Populiści z prawej i lewej sięgają do antyliberalnych, a czasem totalitarnych tradycji. A jednocześnie zapewniają, że wiedzą, czym zastąpić kapitalizm lub liberalną demokrację. W niemieckiej AFD mamy nostalgię za Wielką Rzeszą w różnych jej wcieleniach (łącznie z elementami III Rzeszy – „bohaterstwo Wehrmachtu nieobciążonego nazistowskimi zbrodniami”, „programy socjalne i potęga przemysłowa Niemiec zbudowana przed wybuchem II wojny światowej”). I jednocześnie mamy tam libertarianizm, który w imię absolutnej wolności jednostki każe walczyć z obowiązkiem płacenia podatków czy polityczną poprawnością. Podobna mieszanka pojawia się w austriackiej Partii Wolności, we Froncie Narodowym, a także u prawicowych populistów na Węgrzech i w Polsce.

Podobnie w partiach populistycznej lewicy mamy mieszankę starych nostalgii komunistycznych z nowymi ruchami antykapitalistycznymi, wyrosłymi po kryzysie 2007 r. Obrastają one nowymi ideologiami i teoriami ekonomicznymi, mówiącymi o upadku kapitalizmu i skierowanymi przeciwko Zachodowi jako „najgorszej kolonialnej sile”. Die Linke żyje z nostalgii za NRD, francuska nowa lewica przejęła resztki po dawnej stalinowskiej Francuskiej Partii Komunistycznej. Ich liderzy czytają Piketty’ego i słuchają Warufakisa.

Najbardziej klarowny podział na lewicę i prawicę liberalną, których śmiertelnym wrogiem stała się prawica i lewica populistyczna, mamy w Niemczech. CDU i SPD (chadecja i socjaldemokracja) zostały tam zaatakowane przez AFD i Die Linke (prawicowy i lewicowy populizm). Dla zwolenników liberalnej demokracji decyzja, czy będą głosować na Merkel, czy na socjaldemokratów, jest stosunkowo drugorzędna, ważniejsze jest postawienie tamy prawicy i lewicy „enerdowskiej”. Dodajmy, że AFD i Die Linke mają zwolenników także w zachodnich landach Niemiec, ale tam pozostają wyraźnie mniejszościowe, podczas gdy na terenach dawnej NRD są już silniejsze od partii liberalnych.

W Polsce ten podział wygląda bardzo podobnie. PO odgrywa rolę CDU, podczas gdy PiS to coś w rodzaju AFD. Zarówno polscy populiści z PiS, jak i niemieccy populiści z Alternatywy dla Niemiec używają podobnych metod i języka. Łącznie z „polityką historyczną” mającą oczyścić własny naród z jakichkolwiek win, a nawet hasłem „wstawania z kolan”, którym politycy AFD posługują się w mediach i w Bundestagu. Po lewej stronie Biedroń, Nowacka, a nawet Czarzasty i SLD to raczej SPD, bez względu na ich doraźne polityczne wolty. Podczas gdy Partia Razem, Jan Śpiewak, Piotr Ikonowicz to polskie Die Linke – populistyczne, antyliberalne, antykapitalistyczne i antyzachodnie.

Liberalna Polska, żeby przeżyć atak populistów, potrzebuje zarówno PO oraz Nowoczesnej, jak i konserwatystów w rodzaju Ujazdowskiego, liberalnej lewicy w rodzaju Biedronia i Nowackiej, a także tej części SLD, która przyznaje się do III RP.

Z kolei wrogowie liberalnej Polski – PiS, narodowcy, populistyczna lewica – mogą się nienawidzić wzajemnie i okładać trumnami Dmowskiego i Marksa, jednali realną niechęcią darzą przede wszystkim liberalne lemingi.

Opracowanie: Leon Baranowski