STAN WOJENNY W AMERYCE?

STAN WOJENNY W AMERYCE?

Ameryka zostanie dotknięta niekończącą się serią ataków terrorystycznych, z których każdy przedstawiany będzie jako powód, dla którego społeczeństwo musi poprzeć wojnę. Mimo to konserwatyści wiedząc, że ataki te są sprokurowane przez rząd i lewaków, nadal odmawiać będą wsparcia wojny, przyjmując stanowisko „America First”.

W Ameryce tworzy się dwuwładza: jedna poddająca się co kilka lat weryfikacji społecznej i ta, która „z własnego prawa bierze nadania”, jak głoszą słowa Międzynarodówki komunistycznej. Tą drugą władzą, samowładną, jest biurokracja.

dr Robert Kościelny
– Ameryka to mocarny kraj. Nie tylko dlatego, że jest pierwszą siłą militarną na świecie. Ameryka jest potęgą przede wszystkim z tego powodu, że dysponuje olbrzymim i zdolnym potencjałem ludzkim. Bardzo dużo dobrych dla człowieka zjawisk, pomysłów, mód, rozwiązań społecznych i technologicznych pochodzi z USA. Niestety, w Stanach Zjednoczonych jest też coraz więcej badziewia. A dobro jakby się kurczy. Już od dawna odczuwamy w Europie, że pozytywne rzeczy zza Wielkiej Wody napływają coraz cieńszą strugą, często zresztą zmieszane z ideologicznym dziegciem. Natomiast zaczyna nas zalewać potop wszelkiego umysłowego barachła, wydumanego w opanowanych przez marksizm campusach i praktykowanego zarówno tam, jak też w murzyńskich gettach. Jednak nie o marksizmie kulturowym będzie mowa, ani też o bliskiej mu „kulturze” gett, tylko o tym jak władze w Ameryce, inspirowane lewicowymi guru i ich nienawistną totalitarną myślą, przygotowują się do wzięcia za twarz swoich kowbojów.
Kowidiańska szkoła życia A co nas to może obchodzić?, zapyta niejeden Czytelnik. Nie tylko może, ale – niestety – musi.„Bo Paryż częstą mody odmianą się chlubi, A co Francuz wymyśli, to Polak polubi”, pisał wieszcz d polskich zwyczajach na przełomie XVIII i XIX w. Nic się od tego czasu nie zmieniło, co zauważył z kolei Ryszard Legutko, pisząc o Polsce jako„kraju wielkiej imitacji”. Nie licząc oczywiście państwa, z którego ściągamy wzorce; żywcem, bez zmiany choćby przecinka. Dla ścisłości dodajmy, że małpowanie wszystkiego, co złe, od Ameryki i krajów UE upodobali sobie nie tylko szeregowi obywatele III RP, ale również, a może zwłaszcza, elity rządzące; a właściwie zarządzające naszym „bantustanem”, jak określa stopień niezależności i poważania naszego kraju u potęg red. Stanisław Michalkiewicz.
Robert Malone, którego opinie niejednokrotnie przywoływałem w„TS” jest lekarzem i biochemikiem. Jego praca koncentruje się na technologii mRNA i farmaceutykach. To człowiek niezwykle aktywny w zwalczaniu kowidowych bajerów i tych wszystkich toksycznych łgarstw, którymi był karmiony świat przez pandemicznych bandziorów i usłużnych chłystków, robiących w swoich krajach za autorytety . intelektualne, moralne i celebryckie. Brownstone Institute zamieścił jego spostrzeżenia na temat rosnącej roli instytucji administracyjnych, składających się z osób niewybieralnych w procedurach demokratycznych, a przez to zupełnie nieodpowiedzialnych przed opinią publiczną.
W Ameryce tworzy się dwuwładza: jedna poddająca się co kilka lat weryfikacji społecznej i ta, która „z własnego prawa bierze nadania”, jak głoszą słowa Międzynarodówki komunistycznej. Tą drugą władzą, samowładną, jest biurokracja. Malone ilustruje, jak działa system współczesnej „diarchii”:„osoby pragnące pociągnąć FDA, CDC, NIH/NIAID, DoD i DHS [jednostki administracyjne rządu federalnego] do odpowiedzialności za szkody spowodowane rażącym niewłaściwym zarządzaniem kryzysem związanym z Covid-19 często próbują zwrócić się do sądów federalnych o zadośćuczynienie. Niestety, oprócz wielowarstwowego, szczegółowego zabezpieczenia prawnego zapewnianego przez zatwierdzoną przez Kongres ustawę PREP, ustawę CARES i Program odszkodowań za szkody spowodowane środkami zaradczymi (CICP), od 1984 r. panuje ogólne stanowisko prawne, że (niewybierana) trzecia władza, czyli sądy, odniesie się do «wiedzy specjalistycznej® czwartej, nie-wybieralnej władzy (administracyjnej) […], gdy skonfrontuje się z tematem kontrowersyjnym z naukowego lub technicznego punktu widzenia”.
Co to w praktyce oznacza? „Oznacza to (w sensie praktycznym), że gdy istnieje różnica zdań w kwestiach naukowych lub technologicznych pomiędzy «oficjalną» polityką agencji federalnej (stroną oskarżoną) a osobą lub jakąś grupą występującą o zadośćuczynienie, wówczas sądy zazwyczaj staną po stronie agencji federalnej. Podstawowym założeniem jest to, że agencje federalne zawsze mają rację w swojej interpretacji zagadnień naukowych i technicznych oraz w sposobie w jaki stosują tę interpretację na potrzeby władzy ustawodawczej”. Władza administracyjna ma zawsze rację, a swe„nieomylne wyroki”ogłasza ustami urzędników. Co to oznacza dla wolności i praw obywatelskich, nie trzeba tłumaczyć. Jeśli kraj „wolnej amerykanki” daje się tak łatwo wtłaczać w faszystowskie ramy, w rzeczywistość, w której urzędnik państwowy ma (prawie) zawsze rację, to co dopiero mówić o nas, żyjących od 1939 r. pod różnorakimi formami opresji i regulacji naszego życia?
Żałosny gamechanger postawił konstytucję do kąta
Do wydarzeń związanych z ko-widem nawiązał również inny, często przywoływany przeze mnie Brandon Smith z Alt-Mar-ket. I trudno się dziwić, bowiem Ameryka, mimo że już nie ta sama co kiedyś, nadal ma wielu dziennikarzy i publicystów broniących normalności, doskonale pamiętających czas, w którym urzędnicy państwa demokratycznego zachowywali się biurokraci Benita Mussoliniego, i mocno przeżywają ten fakt, traktując jako przejaw zmierzchu wolnej Ameryki. U nas jest inaczej. Nasi komentatorzy życia społecznego i politycznego (nawet tych niewielu zachowujących się podczas restrykcji sanitarnych jak trzeba), szybko „zapomnieli”w okresie kampanii wyborczej, że łaszące się przez chwilę do nóg wyborców kundle są jednego kija warte. Kliki, które ich wysunęły jako kandydatów na posłów, prześcigały się w propozycjach represji i rodzajach kar dla dysydentów sanitarnych. Dla przeciwników łamania praw i wolności zagwarantowanych konstytucyjnie, niezbywalnych. Czy znaleźli się dziennikarze z„prasy opiniotwórczej”, którzy wzywali, aby wyborcy oceniali kandydata, często posła obecnej „pandemicznej” kadencji, również pod kątem jego zachowania się wobec polityki niszczenia ludzi „dla dobra swojego i innych”? Pytanie retoryczne.
Publicysta Alt-Market uważa, że polityka władz, tak federalnych, jak stanowych, ujawniła, że autorytarna kontrola w Ameryce to nie jest teoria spiskowa. Władze, podczas ogłoszonej przez siebie„pandemii”, obnażyły od dawna skrywane chęci, aby służyć ludowi tak, aby ten nie tylko dobrze sobie to panowanie popamiętał, ale też nie śmiał o tym „popamiętaniu” mówić, a tym bardziej skarżyć się na nie. Jednakie nie ma […] nic ukrytego, co by nie wyszło na jaw, ani nic tajemnego, co by się nie stało wiadome”, mówi Pismo. I znów Księga miała rację. Gacie męskie od Prądy zostały ściągnięte, gołe sempiterny pokazane; a co za tym idzie – tajemnica państwowa i towarzyska, że nieskalane autorytety sczyściły się po pachy ze strachu o swoją.dupę – publicznie obnażona.
Brandon Smith podkreślił, że podczas „moru” wywołanego na zlecenie polityczne i na takież zlecenie rozkręconego przez media do rozmiarów demonicznych, okazało się, jak łatwo i bez większego oporu społecznego można wymazać to, co wydawało się do tej pory wyryte w spiżu – konstytucyjne prawa. Z dnia na dzień umilkły hałaśliwe najmimordy:
rzekomi adwokaci praw człowieka i obywatela, Stróże konstytucji, aktywiści rozmaitych „akcji humanitarnych”, chodzące „sumienia”ludzkości opłakujące straszne warunki więzienne kryminalistów. Prawa konstytucyjne zostały zdegradowane do wytycznych, które urzędnicy rządowi mogli nagiąć lub złamać w imię„bezpieczeństwa zdrowia publicznego”.
Prześcigano się w propozycjach surowych kar dla osób, które odmówiły przyjęcia bezsensownych szczepionek na Covid-19. Żądano paszportów szczepionkowych, kar więzienia dla tych, którzy publicznie wypowiadali się przeciwko szczepionkom, chcieli pozbawiać ludzi pracy, chcieli odebrania im dzieci, a nawet planowano budowę ośrodków detencyjnych dla chorych na Covid, aby segregować i zamykać„osoby zaprzeczające szczepionkom”. Smith z przerażeniem konstatował, że:„Prawie połowa kraju była skłonna porzucić Kartę Praw ze względu na wirusa, którego wskaźnik przeżycia wynosił 99,8 proc. Teoretycy spiskowi przez cały czas mieli rację; nasza wolność wisi na włosku, a przygotowanie się do przetrwania i walka o wolność to akty całkowicie racjonalne”.
Na szczęście plan cowdiańców w Ameryce nie powiódł się. Rozporządzenia zostały ostatecznie zablokowane przez czerwone Ameryka, mimo że już nie ta sama co kiedyś, nadal ma wielu dziennikarzy i publicystów broniących normalności, doskonale pamiętających czas, w którym urzędnicy państwa demokratycznego zachowywali się biurokraci Benita Mussoliniego, i mocno przeżywają ten fakt, traktując jako przejaw zmierzchu wolnej Ameryki.
Brandon Smith uważa, że na Bliskim Wschodzie wybucha wojna wielofrontowa, w której wezmą udział takie kraje jak Iran, Syria, Liban, Jordania i Jemen. Izrael stanie przed groźbą klęski. Stany Zjednoczone zostaną wciągnięte w wojnę lub Izrael wykorzysta swój arsenał nuklearny, co z kolei groziłoby zaangażowaniem w konflikt Chin i Rosji.
Robert Malone to człowiek niezwykle aktywny w zwalczaniu kowidowych bajerów i tych wszystkich toksycznych łgarstw, którymi był karmiony świat przez pandemicznych bandziorów i usłużnych chłystków.
stany, a na wielu obszarach wiejskich prawie w ogóle ich nie przestrzegano i nie egzekwowano, notował Smith. Próba wydania paszportu szczepionkowego Bidena została powstrzymana przez Sąd Najwyższy.
W naszej Ojczyźnie problem „rozwiązał” Putin; trudno było wprowadzać paszporty szczepionkowe, gdy z dnia na dzień wpuszczono do kraju miliony niezaszczepionych nie tylko na cowid, ale też na wiele innych zakaźnych chorób. A stwierdziwszy to, nie oceniam, czy zrobiono dobrze, czy źle, wpuszczając do naszego kraju „siewców śmierci” jak polskie władze mówiły o Polakach nie-noszących masek i niedających się wyszczepić. Wskazuję na fakty. Inna sprawa, że w kontekście tego, co napisałem o histerii pandemicznej, jasno wynika, że bardzo dobrze zrobiono, przyjmując ukraińskich uchodźców. Uwidoczniając w ten sposób, że cyrk kowidowy był po to, aby pokazać mocarnym widzom, jak dobrze wytresowane są zwierzęta i jak wybroni są treserzy.
Człowiek, który się lęka, odda wszystko, by czuć się bezpiecznym
Generalnie należy stwierdzić, że szeroko rozumiana lewica przyjęłaby z wdzięcznością jakiś rodzaj „surowych praw stanu wojennego”, gdyby te uchroniły ją przed wirusami i innymi zjawiskami, które ją przerażają: zanieczyszczeniami środowiska, śladem węglowym, ociepleniem/zmianą klimatu, homofobią, seksizmem, hegemonią kulturową, patriarchatem. Ale konserwatyści też mają swoje fobie, nie pozostawia złudzeń Alt-Market.„Cóż, nie jest to sztywna zasada, ale ogólnie rzecz biorąc, konserwatystów najbardziej niepokoi groźba inwazji. Zapytajcie dowolnego
konserwatystę, czy podczas pandemii martwił się bardziej kowidem czy kryzysem na południowej granicy, a zdecydowana większość bez wahania odpowiedziałaby, że kryzysem na granicy. Konserwatyści boją się infiltracji kulturowej i kooptacji, boją się stałego i celowego ograniczania ich amerykańskiego dziedzictwa, a co za tym idzie, ich wolności, przez obcych oszustów. Obawiają się także blitzkriegu na terenie Stanów Zjednoczonych, dokonanego przez zorganizowany terroryzm”.
Czy konserwatyści równie ochoczo zaakceptowaliby ograniczenie praw, choć z innych niż lewica powodów?, pyta Brandon Smith, przypominając jak po 11 września 2001 r. konserwatyści ochoczo odchodzili od Karty Praw w imię walki z możliwą inwazją islamistów z Al-Kaidy.„Mentalność Patriot Act była powszechna, a pragnienie wojny było namacalne”. Przypomnijmy pokrótce, że Patriot Act to ustawa umożliwiająca masową inwigilację obywateli USA.
Całe szczęście od 2001 r. zaszły istotne zmiany w mentalności konserwatystów. Aktywność takich ludzi jak polityk i lekarz z Teksasu, libertarianin Ron Paul oraz innych libertarian sprawiła, że zwykli ludzie zmienili swoje myślenie na temat tego, co to znaczy zamienić wolność na bezpieczeństwo.
Problemem jest to, że Partia Republikańska nie uległa tak głębokiej metamorfozie jak powiększające się grono jej wyborców. Cały czas duży wpływ mają w niej neokonserwatyści.„To ludzie, którzy za kulisami sprzymierzają się z demokratami, mają bliskie powiązania z establishmentem. Są bardzo lojalni względem globalistów. Jeśli globaliści chcą wojny, to neokonserwatyści też chcą wojny.
Aktywność takich ludzi jak polityk i lekarz z Teksasu, libertarianin Ron Paul oraz innych libertarian sprawiła, że zwykli ludzie zmienili swoje myślenie na temat tego, co to znaczy zamienić wolność na bezpieczeństwo.
i zrobią wszystko, aby wybuchła, nawet gdyby sami mieli do niej doprowadzić. Tak to działa”.
Wydarzeniami na Ukrainie nie udało się sprowokować Amerykanów do bezpośredniej interwencji (większość Amerykanów nawet nie popiera finansowania Ukrainy), ale Izrael to inna sprawa, pisze Smith. Konserwatyści dostrzegają w upadku Izraela upadek Zachodu i będą starali się go powstrzymać.

Poza konsekwencjami wydarzeń w Izraelu istnieje obawa, że przygotowania do działań terrorystycznych muzułmańskich ekstremistów w USA są już na zaawansowanym etapie, a polityka otwartych granic staje się normą pod rządami Joe Bidena.

„I tu zastawiona jest pułapka… Stan wojenny w USA mógłby obowiązywać tylko wtedy, gdyby poparła go większość konserwatystów. Bez naszego wsparcia stan wojenny nie powiedzie się, tak jak zawiodły nakazy sanitarne. Należy pamiętać, że Biden i jego globalistyczni przyjaciele zastosują każdą możliwą taktykę, aby stan wojenny stał się nieunikniony. Niestabilność gospodarcza i stagflacja spowodowały gwałtowny wzrost przestępczości i grabieży. Masowa nielegalna migracja osłabia państwowe systemy opieki społecznej i tworzy tendencję do rozwodnienia kulturowego. Otwarte granice umożliwiły przedostanie się do USA dowolnej liczby ewentualnych obcych wrogów”.
Oczywistą rzeczą jest to, że w stanie sztucznie stworzonego chaosu i anarchii chęć rządu do kontrolowania informacji i dyskursu publicznego osiągnie swój szczyt. Znajdzie też wielu popleczników idei rozszerzenia kompetencji władz.„Jednak dopóki istnieje Internet, nie ma znaczenia, jakie algorytmy
Poza konsekwencjami wydarzeń w Izraelu istnieje obawa, że przygotowania do działań terrorystycznych muzułmańskich ekstremistów w USA są już na zaawansowanym etapie, a polityka otwartych granic staje się normą pod rządami Joe Bidena.
zastosuje Big Tech, aby stłumić prawdę, prawda wciąż znajdzie sposób, aby się przebić przez cenzorskie zasieki. Oznacza to, że establishment będzie musiał zastosować ekstremalne środki, które można zastosować jedynie w warunkach stanu wojennego”.
Dwa warianty
Brandon Smith uważa, że obecna sytuacja będzie zmierzać w jednym z dwu kierunków. Na Bliskim Wschodzie wybucha wojna wielofrontowa, w której wezmą udział takie kraje jak Iran, Syria, Liban, Jordania i Jemen. Izrael stanie przed groźbą klęski. Stany Zjednoczone zostaną wciągnięte w wojnę lub Izrael wykorzysta swój arsenał nuklearny, co z kolei groziłoby zaangażowaniem w konflikt Chin i Rosji. Wtedy Stany Zjednoczone postawione zostają w sytuacji przymusowej. Wejście USA do wojny przeciw muzułmanom spowoduje, że zamieszki i ataki terrorystyczne staną się w USA na porządku dziennym i nie będą inicjowane tylko przez islamskich terrorystów, ale także przez lewicowców popierających muzułmanów. Protesty i zamieszki staną się normą, co zmusi konserwatystów do poparcia wprowadzenia stanu wojennego.
Rządząca w Stanach lewica oraz rządzący lewicowcami globaliści posłużą się„do chronienia” Amerykanów żołnierzami-obcokrajowcami.„Nielegalni migranci będą mogli otrzymać obywatelstwo, jeśli wstąpią do wojska i rozprawią się z dysydentami, co chętnie zrobią, ponieważ nie mają żadnego kulturowego przywiązania do
Ameryki ani Amerykanów. Na tym etapie konstytucja w zasadzie umrze”.
Drugi kierunek, w którym rozwinąć się mogą wydarzenia, jest związany z zaangażowaniem do walki amerykańskiej marynarki wojennej wraz z oddziałami lądowymi, przede wszystkim siłami specjalnymi. Wezwie się do pełnego rozmieszczenia amerykańskich sił lądowych w regionie, ale w tym scenariuszu większość konserwatystów nie poprze takich działań, podobnie jak nie poparła rozmieszczenia sił amerykańskich na Ukrainie.
Ameryka, mimo że jej obywatele nie chcą, aby ich państwo mieszało się militarnie w konflikt bliskowschodni, zostanie dotknięta niekończącą się serią ataków terrorystycznych, z których każdy przedstawiany będzie jako powód, dla którego społeczeństwo musi poprzeć wojnę. Mimo to konserwatyści wiedząc, że ataki te są sprokurowane przez rząd i lewaków, nadal odmawiać będą wsparcia wojny, przyjmując stanowisko „America First”. Po co walczyć za granicą, skoro wróg jest w Ameryce?
W konsekwencji „konserwatyści się zbuntują, Ameryka wkroczy albo w bałkanizację, albo w wojnę domową, albo jedno i drugie. Patrioci zostaną oskarżeni o pomaganie wrogom Stanów Zjednoczonych i określi się ich mianem terrorystów. Od tego momentu wszystko może się wydarzyć”, kończy swe spostrzeżenia publicysta Alt-Market. I nie jest to happy end. Nieprawdaż?

Opracował: Janusz Baranowski – Tatar Polski, twórca Solidarności, potomek Powstańców Styczniowych, Legionistów, Generałów, Harcerzy, Szarych Szeregów, Żołnierzy Wyklętych

WIZJA GLOBAUSTY: „15-MINUTOWE” MIASTA-WIEZIENIA I KONIEC WŁASNOŚCI PRYWATNE!

dr Robert Kościelny
Żyje się lepiej, towarzysze. Żyje się weselej.
A kiedy żyje się weselej, robota pali się w rękach.
-Józef Stalin

Czy może jednak „piętnastominutowe miasta” i nieprzyjemne konsekwencje z nimi związane to jedynie teoria spisku? Kolejne oszczerstwo rzucone przez ludzi złych, drążonych paranoiczną po­pejrzliwością, w twarz kolektywowi globalistów?

Zielony raj czy małpi gaj?

„Planiści miejscy twierdzą, że mu- simy ponownie przemyśleć sposób, w jaki budujemy obszary miejskie, aby uczynić je bardziej zrównoważonymi, zdrowymi i sprawiedliwymi. Jednym z pomysłów jest tak zwane piętnastominutowe miasto” czytamy w Deutsche Welle. Jest to niemiecki nadawca, finansowany z budżetu federalnego. Jego usługi informacyjne dostępne są w 32 językach, stąd międzynaro­dowy zasięg oddziaływania treści przekazywanych przez DW.
Plany zagospodarowania przestrzennego miast powstawały w czasach, gdy większość ludno­ści świata żyła poza aglomeracjami, na terenach wiejskich bądź niezasiedlonych tak gęsto jak dziś. Obecnie grubo ponad 4 mld (ok. 56 proc) światowej populacji mieszka na ciasno zabudowanych obszarach, a liczba ta stale rośnie. Według Organizacji Na­ rodów Zjednoczonych do 2050 r. dwie trzecie z około 10 miliardów ludzi żyjących na Ziemi będzie stale przebywać w rejonach mocno zurbanizowanych.
Rozprzestrzenianie się miast po­ kazało, że ich dotychczasowe planowanie miało liczne wady ujawniające się w takich, nieustannie narastających, zjawiskach jak niesprawiedliwość i wykluczenie społeczne czy dysfunkcyjne sieci transportu publicznego. Do tego dochodzą problemy zdrowotne związane ze smogiem, pisze DW i wyjaśnia, na czym polega pomysł z piętnastominutowym mia­stem. „Jest [to] budowanie miast w taki sposób, aby większość arty­kułów codziennego użytku i usług znajdowała się w zasięgu 15 mi­nut spacerem lub jazdy rowerem.
Carlos Moreno, urbanista i profe­sor na Sorbonie w Paryżu, po raz pierwszy wpadł na ten pomysł w 2016 r. Chciał, aby każdy miał ła­twy dostęp do sklepów, szkół, le­karzy, siłowni, parków, restauracji i instytucji kulturalnych”. Zlikwido­wałoby to takie problemy współ­czesnych aglomeracji jak korki i kiepski transport publiczny.

Nowa koncepcja jest w całości skoncentrowana na człowieku i dostarczeniu mu wygód, o jakich obecnie może tylko marzyć, zapewnia niemiecki nadawca. Cytowany przez DW Benjamin Biittner, ekspert ds. mobilności na Uniwersytecie Technicznym w Monachium, twierdzi, że aby tworzyć bardziej zrównoważone miasta, takie obiekty jak tereny zielone, miejsca do uprawiania sportu, kina i sklepy muszą zostać przeniesione tam, gdzie mieszkają ludzie, a nie odwrotnie. Kwadransowe miasto oferuje także nową koncepcję mobilności: mniej samochodów i więcej przestrzeni dla rowerzystów i pieszych, bezpieczne ścieżki dla dzieci, osób niepełnosprawnych i starszych oraz miejsca interakcji społecznych. „Samochody stanowią problem, przynajmniej w ośrodkach miejskich. Zajmują zbyt dużo miejsca i mogą utrudniać aktywną mobilność”- stwierdził Buttner.
Apologeci nowych rozwiązań nie są dogmatykami. Nie mówią, że należy sztywno trzymać się ram piętnastu minut. Dopuszczalne są różne wariacje pomysłu – nie jesteśmy wszak w średniowieczu! Nie żyjemy w państwie totalitarnym, gdzie wszystko musi przebiegać sztywno według planu, narzuconego z góry przez despotę. Żyjemy w wolnym świecie, zdają się mówić ideolodzy nowej
wspaniałej przyszłości. Kreślarze przestrzeni miejskich postępowych, niewykluczających. Ze wszech miar zielonych.
Już 16 miast na świecie, od Paryża po Szanghaj, zaczyna wcielać w życie nowy pomysł. „Podejścia są różne – niektóre miasta chcą wdrożyć koncepcje 20-mi-nutowe, inne 10-minutowe, a jeszcze inne skupiają się albo na poszczególnych dzielnicach miejskich albo na odtworzeniu całego miasta”. A więc nic na siłę, wolna wola jest w człowieku, każdy może chwalić Pomysłodawców i ich nieomylne decyzje po swojemu. I na własny sposób wprowadzać w życie.

„Nie będziesz mógł używać własnego samochodu na niektórych drogach i autostradach bez pozwolenia i zgody rządu”.„Będziesz stale obserwowany przez kamery monitorujące, aby była pewność, że nie opuścisz wyznaczonej strefy zamieszkania bez uprzedniego upoważnienia”.

Studium kilku przypadków

Po tym, jak Moreno nagłośnił swoją koncepcję w 2016 r., burmistrz Paryża Annę Hidalgo przedstawiła ją w swojej kampanii reelekcyjnej i zaczęła wdrażać w czasie pandemii, informuje DW. Oczywiście, „pandemia” to doskonały czas na wprowadzanie w życie różnych eksperymentów – z socjologii, medycyny, planowania przestrzennego. „Kryzys to szansa” jak mówili w czas kowidowy globaliści i filantropii. Idea paryska postrzega szkoły lub inne placówki edukacyjne jako „stolice”, co czyni je centrum każdej dzielnicy. Boiska szkolne są przekształcane w parki, aby można je było udostępnić do innych celów rekreacyjnych po zajęciach i w weekendy. Ale to nie wszystko. Bowiem włodarze stolicy Francji planują zmienić przeznaczenie połowy ze 140 tys. miejsc parkingowych, zamieniając je w tereny zielone, place zabaw, miejsca spotkań sąsiedzkich lub miejsca do parkowania rowerów. Ulice Paryża mają być przyjazne dla rowerzystów do 2026 r.
W 2016 r. Szanghaj ogłosił plany wprowadzenia tak zwanych „15-minutowych kręgów życia społeczności”. Sprawi to, że wszystkie codzienne zajęcia będą odbywać się w odległości piętnastu minut spacerem. Kolejnych 50 chińskich miast chce wdrożyć koncepcję szanghajską.
Inicjatywa podjęta w Wielkiej Brytanii ma również na celu osiągnięcie lepszej jakości życia mieszkańców miast. W ramach ogólnokrajowego programu renaturyzacji rząd brytyjski ogłosił plany umożliwienia każdemu dotarcia do terenów zielonych lub otwartych zbiorników wodnych w promieniu 15 minut spacerem od domu.
Z kolei Barcelona eksperymentuje z tzw. superdzielnicami. Koncepcja zakłada skomasowanie kilku bloków mieszkalnych w jeden superblok, do którego dostęp samochodami mają wyłącznie mieszkańcy lub firmy kurierskie, a maksymalna akceptowana prędkość na tym obszarze wynosi 10 kilometrów na godzinę. Wiele ulic będzie zablokowanych dla samochodów. Powstałą przestrzeń wolną od dwuśladów wykorzysta się w inny sposoby. Dawne parkingi zostaną zastąpione drzewami, plantacjami warzyw i kwiatami. Powstaną miejsca, w których dzieci mogą się bawić, a ludzie mogą spędzać czas na ławeczkach w cieniu drzew.
Badania pokazują, że większy ruch rowerowy i pieszy w miastach pozwala zaoszczędzić pieniądze, ponieważ mniej wydaje się na utrzymanie dróg i sektor zdrowia. Pozytywne skutki korzystania z roweru szacuje się na ponad 90 miliardów euro (96 miliardów dolarów) w samej UE. Dla porównania, ruch samochodowy powoduje każdego roku koszty związane ze zdrowiem, środowiskiem i infrastrukturą o wartości ponad 800 miliardów euro, wylicza skrupulatnie DW.

Niegodziwi teoretycy spisku

Można zatem powiedzieć, że plan piętnastominutowego miasta to bezpieczeństwo, wygoda, czyste powietrze, zieleń, cisza. Same zyski, żadnych strat. Sama radość inspirująca do działań twórczych, śmiałych, rewolucyjnych. Sprawiająca, że robota palić się będzie w rękach, jak mówił cytowany na wstępie tow. Stalin. I oświetlać, i tak już jasną, przyszłość. Niestety, są tacy, którzy w to nie wierzą, tak jak nie wierzyli w skuteczność „maseczek” a nawet – o zgrozo! – w skuteczność„szczepionki” wyklepanej na kolanie.
„Nie będziesz mógł używać własnego samochodu na niektórych drogach i autostradach bez pozwolenia i zgody rządu” – ostrzegał na Instagramie jeden z takich „oszołomów” w niedawno zamieszczonym filmie, który polubiono ponad 5,4 tys. razy. „Będziesz stale obserwowany przez kamery monitorujące, aby była pewność, że nie opuścisz wyznaczonej strefy zamieszkania bez uprzedniego upoważnienia”.
I tak jak w czasie pandemii mainstreamowe media dawały odpór niepoprawnym politycznie „bestiom” które nie nosząc maski albo nie dając się zaszczepić, „siały śmierć” tak również w tym wypadku dziennikarze mediów głównego nurtu zachowali rewolucyjną czujność Associated Press w marcu 2023 r. na swej stronie internetowej przytacza przykłady „konspiracyjnych mniemań”, piętnując je jako przejaw paranoi. Sprowadzają się one do przekonania, że „miasta piętnastominutowe” mają na celu ograniczanie przemieszczania się ludzi, zwiększanie nadzoru rządowego i naruszanie innych praw jednostki. AP jest przekonana, że „zwolennicy teorii spiskowych wykorzystują jad pomówień z czasów pandemii Co-vid-19 skierowanych przeciwko blokadom, fałszywie przedstawiając tę koncepcję jako «blokadę klimatyczną/’ – zauważa Carlo Ratti, dyrektor Senseable City Laboratory w Massachusetts Institute of Technology.

Czy w niedalekiej przyszłości żyć będziemy w miastach–klatkach? Pozbawieni przestrzeni, swobody ruchu, indywidualnych środków przemieszczania się, poddani ekoterrorystom, którym coraz to nowe koncepcje lęgną się jak wizje w głowie schizofrenika?

Brandon Smith pisze, że analizowana koncepcja nowego zagospodarowania przestrzennego obejmuje usuwanie pojazdów silnikowych, likwidację prywatnego transportu i dróg dojazdów. W jej zakres wchodzą też inteligentne miasta i monitorowanie za pomocą sztucznej inteligencji zużycia energii elektrycznej przez każdą osobę.

O tym, że walka z poglądami postrzegającymi kwadransowe miasta jako niebezpieczeństwo nie jest merytoryczna, ale ideologiczna i polityczna, świadczą nie tylko powyższe słowa dyr. Rattiego, ale kompulsywne kojarzenie, przez pomysłodawców nowego zagospodarowania przestrzennego, postaw krytycznych wobec ich konceptów ze „skrajnie prawicowymi” poglądami, które łączą „globalnie myślące organizacje” z „agendą socjalistyczną” i „wielkim resetem” społeczeństwa. Teoria spiskowa krążąca ostatnio w Internecie fałszywie twierdzi, że Organizacja Narodów Zjednoczonych i Światowe Forum Ekonomiczne „przymusowo usuną” ludzi żyjących na zanieczyszczonych terenach i będą wymagać od nich życia w „inteligentnych miastach” pisze AP.„Na-wet tym, którzy nie znają słownika alternatywnej prawicy, wizja odległych elit rozdzierających czyjeś życie, aby dostosować się do ich wyobrażeń o optymalnym mieście, może być trudna do zniesienia”- napisał dyr. Ratti w mailu.

A co na to„teoretycy spisku”? Brandon Smith, który według mainstreamu niewątpliwie należy do osób głoszących „skrajnie prawicowe” poglądy, stwierdził w listopadowym Alt-Market, że „ilekroć opinia publiczna analizuje jakiś konkretny program promowany przez rządy i globalistów, ich pierwszą reakcją jest oburzenie, podobnie uczyniłby narcyz, gdy knując coś niedobrego, został przyłapany na gorącym uczynku. «Jak śmiecie® kwestionować nasze intencje i sugerować, że mogą być niegodziwe”. Rządzący bazują na założeniu, już dawno „wdrukowanym” w umysły ludzi, że media korporacyjne i urzędnicy rządowi reprezentują główny nurt, a zatem reprezentują większość, a większość reprezentuje rzeczywistość. Bo większość mylić się nie może. Rzecz jednak w tym, że tylko ten, kto myśli, może się pomylić, a większość nie myśli, tylko rezonuje opowieściami mainstreamu. Stąd większość nie reprezentuje rzeczywistości, tylko zjawisko echolalii, nawet gdy – nakręcane przez piorących mózgi – uważa, że jest inaczej.
„Liczą się tylko fakty. Sofistyka nie ma sensu. Opinie są bez znaczenia. Celem powinna być prawda, a jeśli czyimś celem nie jest, to ta osoba musi być dostarczycielem kłamstw i nie należy jej traktować poważnie”.
Za publicystą Alt-Market wyjaśnijmy, że nazwy, jakich używa się do „resetu” zmian klimatycznych, są różne, ale globaliści i ONZ często określają go mianem Agendy 2030 lub Celów Zrównoważonego Rozwoju. „Programy te noszą fasadę ekologii, ale WSZYSTKIE są zakorzenione w ekonomii. Oznacza to, że wszelkie wysiłki związane ze zmianą klimatu mają na celu zniszczenie przemysłu i handlu oraz ustanowienie partnerstwa rządowo-korporacyjnego w celu zdominowania produkcji. Zmiany klimatyczne to koń trojański wprowadzający autorytaryzm”.
Jednym z najistotniejszych „kamieni milowych” drogi prowadzącej do urzeczywistnienia planów Agendy 2030 jest tzw. piętnastominutowe miasto. Jest to projekt, w który zaangażowane są setki burmistrzów miast z całych Stanów Zjednoczonych, Europy i Azji, ściśle współpracujących z takimi grupami jak Światowe Forum Ekonomiczne. „Jakakolwiek wzmianka o tym pomyśle w negatywnym świetle powoduje, że w mediach wybucha złość i kpina, jakby nie była to realna kwestia warta debaty”, podkreśla Smith.

Orwellowskie perspektywy

Pomysł ten był mocno forsowany podczas blokad związanych z pandemią. Opinia publiczna była zalana propagandą strachu związaną z wirusem, który ma 99,8 proc, wskaźnika przeżycia, i ten strach sprawił, że nagle pojawiła się idea, do tej pory nie do pomyślenia, pozostania w domu przez cały czas. Ludzie mówiący, że większość miast to już miasta piętnastominutowe, w których wszystkie niezbędne do życia artykuły znajdują się w odległości krótkiego spaceru od ich domów, nie rozumieją, czym naprawdę jest kwadransowe mia-sto.„Jak wynika z licznych opisów placówek, w projekcie nie chodzi tylko o wygodę czy bliski dostęp, ale o zmianę każdego aspektu naszej dotychczasowej filozofii życia. Nie chodzi o udogodnienia, ale o poświęcenia mające na celu przebłaganie bogów emisji dwutlenku węgla”.

Brandon Smith pisze w swym tekście, że analizowana koncepcja nowego zagospodarowania przestrzennego to Orwellowska wizja zawierająca w sobie każdy składnik programów dotyczących zmian klimatycznych i blokad związanych z pandemią. Obejmuje ona usuwanie pojazdów silnikowych, likwidację prywatnego transportu i dróg dojazdów. W jej zakres wchodzą też inteligentne miasta i monitorowanie za pomocą sztucznej inteligencji zużycia energii elektrycznej przez każdą osobę. Poza tym – monitorowanie zużycia produktów i „śladu węglowego” nadzór biometryczny w zwartym i uporządkowanym krajobrazie miejskim, koncepcja społeczeństwa bezgotówkowego, równość kult inkluzyjny, kontrola populacji itp.
Miasto piętnastominutowe to „więzienie bez krat”. To obszar, który ma za zadanie wdrożyć obywatela do sztucznych ograniczeń prywatności, braku swobód obywatelskich, własności prywatnej, możliwości pracy i mobilności. „Jesteś przywiązany do ziemi, a ziemia jest własnością państwa (lub korporacji). Jak chłop pańszczyźniany w systemie feudalnym średniowiecznej Europy”. Tylko że średniowieczni glebae adscripti, chłopi przypisani do ziemi, mogli uciec do innego pana, który lepiej ich traktował, do miasta ć,powietrze miejskie czyni wolnym”, głosił slogan). A w ostateczności do lasu, przystępując do bandy rozbójniczej albo, jak w Koronie, na Dzikie Pola, stając się zaczynem Kozaczyzny. Teraz, gdy weźmie się pod uwagę zaawansowane środki techniczne do śledzenia i zwalczania niepokornych, takie rozwiązanie nie byłoby skuteczne, przynajmniej na dłuższą metę.

Nie mam nic i jestem szczęśliwy. Usidlony na skromnym obszarze piętnastominutowego miasta człowiek będzie łatwą zdobyczą. Nieustanną ofiarą manipulacji ze strony rządzących. W 2016 r. Światowe Forum Ekonomiczne opublikowało dokument zatytułowany „Witamy w roku 2030. Nie mam nic, nie mam własności, a życie nigdy nie było lepsze”. Artykuł miał promować koncepcję zwaną „gospodarką współdzielenia” i przedstawiał hipotetyczną przyszłość, w której system komunistyczny położył kres wszelkiej własności prywatnej w imię ratowania planety przed zmianami klimatycznymi. „Podobnie jak w przypadku wszystkich systemów komunistycznych, wielkim kłamstwem jest to, że będziesz pracować mniej i większość rzeczy będzie za darmo. W ten sposób ideały kolektywistyczne były sprzedawane społeczeństwu od pokoleń i NIGDY nie działało to tak, jak twierdzi establishment”. W przyszłości projektowanej przez globalistów i „filantropów” ludzie niezgadzający się na życie w piętnastominutowej klatce i uleganie coraz to nowym ograniczeniom, regulacjom, zarządzeniom, krytykujący absurdy, jeśli służące czyimś interesom, to tylko tym, którzy je tworzą – więc tacy malkontenci, wolnomyśliciele staną się wyrzutkami społecznymi. Egzulantami, wygnańcami z własnych domów, wyzutymi z nieruchomości, wegetującymi na pustkowiach starego świata. Aby pozostać w łonie nowego świata, będziecie mu-sieli porzucić wszelką wolność, nawet wolność myślenia. Zgodzić się na życie w społecznościach określanych jako „zdecentralizowane” Błędnie, bo jest dokładnie odwrotnie – są całkowicie scentralizowane, jak klatka dla chomika, w której jesteś zwierzakiem, głosi Smith. „Podstawową filozofią takich społeczności jest zależność. Jeśli mieszkasz w miejscu, które zostało specjalnie zbudowane tak, aby uniemożliwić ci samodzielne utrzymanie, jesteś niewolnikiem. Choć z pewnością nawet niewolnictwo może wyglądać szlachetnie, jeśli ludzie będą przekonani, że ich łańcuchy są niezbędne dla dobra planety”

Leon Baranowski – Buenos Aires Argentyna

W co gra Ameryka?

Niemcy i Francja nawet nie kryją, że centralizacja Unii Europejskiej ma posłużyć „wyemancypowaniu się” spod amerykańskiej dominacji i wyrugowaniu wpływów USA na kontynencie. Doskonale rozumiał to Donald Trump, który forsował projekt Trójmorza mający stanowić przeciwwagę dla niemieckiej hegemonii.

Piotr Lewandowski

I. Ameryka w rozkroku? Na wstępie muszę się Państwu przyznać do pewnej bezradności.
Otóż coraz mniej rozumiem europejską politykę Stanów Zjednoczonych – w tym tę prowadzoną wobec Polski. Ów postępujący brak zrozumienia wynika zaś z rzucających się w oczy sprzeczności. USA wprawdzie porzuciły chyba na długi czas mrzonki o„resecie”z Rosją i wspierają Ukrainę, korzystając przy tym z polskiego hubu przerzutowego pod Rzeszowem, bez którego ta pomoc byłaby skrajnie utrudniona. I to jest racjonalne, podobnie jak kontrakty zbrojeniowe zawierane z Polską wraz z kolejnymi partiami amerykańskiego sprzętu bojowego, które do nas trafiają. Jest to, powtarzam, racjonalne, bo Ameryka zwyczajnie musi dać Putinowi (a przy okazji Chinom) po no
sie – choćby po to, by ratować swą pozycję światowego supermocarstwa. Pamiętajmy jednak, że wśród amerykańskich elit wciąż pokutują również odmienne koncepcje urządzenia świata. Jeszcze przed rosyjską agresją omawiałem na tych łamach artykuł Jeffreya Sachsa, w którym tenże wprost
stwierdził, iż Ukraina i Tajwan powinny mieć ograniczone prawo do zawierania sojuszy – czyli przyznał de facto prawo Rosji i Chinom do własnych stref wpływów. Na razie to stronnictwo „appeasementu” znajduje się w defensywie – co nie znaczy, że za jakiś czas nie dojdzie ponownie do głosu, zwłaszcza gdy Amerykanom zbrzydnie przeciągająca się wojna.

Il.„Polityczka” Marka Brzezińskiego
Zacznijmy może jednak od Polski. Z jednej strony jesteśmy kluczowym partnerem Stanów Zjednoczonych na wschodniej flance NATO-z drugiej te same Stany Zjednoczone za sprawą ambasadora Marka Brzezińskiego ostentacyjnie wręcz wspierały pro-niemiecką „totalną opozycję”. Podkreślmy to: w amerykańskiej ambasadzie zawsze na ciepłe przyjęcie mogły liczyć siły polityczne chodzące na pasku Berlina, a więc jednego z głównych (wraz z Francją) przeciwników amerykańskiej obecności w Europie. Więcej – Mark Brzeziński demonstracyjnie obfotografowywał się z przywódcami sędziowskiej rebelii z inicjatywy Wolne Sądy, a więc środowiska otwarcie dążącego do anarchizacji sytuacji wewnętrznej w Polsce. O permanentnym parasolu ochronnym roztaczanym nad TVN nawet nie wspomnę. I teraz pytanie: czy amerykańska ambasada naprawdę ma aż tak słaby „research” że zatraciła umiejętność odróżniania kto swój, a kto wróg – które ugrupowania polityczne w Polsce stawiają na sojusz z Waszyngtonem, a które niekoniecznie? I pytanie drugie: czy aby na pewno mamy do czynienia z polityką Waszyngtonu, czy też ambasador MarkBrzeziński uprawia tutaj na boku swoją własną, partykularną „polityczkę” kierując się osobistymi, towarzysko-ideologicznymi względami?
Jak by nie patrzeć, takie postępowanie wkrótce może Ameryce wyjść bokiem – i to w całkiem konkretnych sprawach. Szykujący się do władzy obóz „totalnych” nawet nie ukrywa, że zamierza poddać gruntownej rewizji zawarte przez obecny rząd kontrakty zbrojeniowe i cały program rozbudowy polskiej armii, na który rzekomo nas „nie stać”. W tym roku nasze wydatki zbrojeniowe mają sięgnąć rekordowych 4 proc. PKB, natomiast wspierany przez przyszły rząd zamierza te wydatki radykalnie ściąć. To zaś oznacza nie tylko spowolnienie modernizacji armii i osłabienie naszego potencjału odstraszania, co negatywnie odbije się na całej wschodniej flance NATO, ale również uderzenie po kieszeni amerykańskich koncernów zbrojeniowych, które stracą sute zamówienia. Idźmy dalej. Polski program energetyki jądrowej od dawna jest solą w oku Niemiec, co przekłada się na dwuznaczny stosunek nowej władzy do elektrowni atomowej. Wywodzący się z PO marszałek województwa pomorskiego Mieczysław Struk zapowiedział„zada-wanie niewygodnych pytań” motywując to, a jakże, względami ekologicznymi – i puszczając tym samym w niedwuznaczny sposób oko do przeciwników inwestycji, dążących obecnie do podważenia decyzji środowisko-wej. „Twardymi” przeciwnikami atomu są wchodzący w skład KO Zieloni, powielający jeden do jednego niemiecką narrację w tej materii. Wszystko to może skutkować obstrukcją projektu – czyli wymiernymi stratami dla amerykańskiego konsorcjum Westinghouse-Bechtel, które ma być głównym wykonawcą inwestycji.

Kolejna sprawa to Centralny Port Komunikacyjny, którego likwidację zapowiadają „totalni”. Ta inwestycja obejmująca prócz przewozów pasażerskich również port lotniczy cargo i system kolei dużych prędkości ma nie tylko wymiar czysto komercyjny, lecz również militarny, jako potencjalny hub logistyczny dla całego regionu. Podobnie rzecz się ma z nowym terminalem kontenerowym w Świnoujściu, przeciwko któremu protestują Niemcy, a który w przypadku konfliktu zbrojnego może mieć kluczowe znaczenie dla zaopatrzenia drogą morską – bo Gdańsk jest w bezpośrednim zasięgu rażenia z obwodu kaliningradzkiego. Wszystko to są inicjatywy rządu Zjednoczonej Prawicy, których okrojenie bądź skasowanie zapowiada przyszła władza. Czy Amerykanie tego nie widzą?

III. Europejski „reset”
Przejdźmy teraz do spraw europejskich, bo tutaj jest równie dziwnie. Otóż z rozmaitych dochodzących zza kulis „przesłuchów” wynika, iż Waszyngton jest wielkim zwolennikiem federalizacji Unii Europejskiej w duchu „Stanów Zjednoczonych Europy”. Uzasadnienie jest takie, iż z perspektywy
amerykańskiej wygodniej jest mieć jeden telefon do jednolitego europejskiego centrum decyzyjnego, niż dogadywać się z każdym państwem z osobna. Pobrzmiewają tu echa z początku kadencji Joe Bidena, kiedy to amerykański prezydent postawił na „reset”z Niemcami, godząc się na Nord Stream 2 i przyjmując ich propozycję odciążenia USA na odcinku europejskim – Niemcy mianowicie miałyby zostać głównym gwarantem pokoju i bezpieczeństwa na kontynencie, co pozwoliłoby Ameryce skoncentrować się na rywalizacji z Chinami. Wydawało się, że wojna na Ukrainie i kompromitacja Niemiec, które pokazały zarówno swoją złą wolę, jak i zwyczajną niemożność zagwarantowania czegokolwiek, odeślą tę koncepcję do lamusa. Tyle że, jak widać, tak się nie stało.
Tymczasem Niemcy i Francja nawet nie kryją, że centralizacja Unii Europejskiej ma posłużyć „wyemancypowaniu się” spod amerykańskiej dominacji i wyrugowaniu wpływów USA na kontynencie. Doskonale rozumiał to Donald Trump, który forsował projekt Trójmorza mający stanowić przeciwwagę dla niemieckiej hegemonii – i z tych samych względów blokowała pomocą sankcji finalizację Nord Stream 2. Natomiast administracja Joe Bidena zdaje się stawiać na jakiś nowy „europejski reset”, który musi skończyć się podobnie jak ten rosyjski z czasów tandemu Barack ObamaHillary Clinton (z Bidenem jako ówczesnym wiceprezydentem). Niemcy, jeże tylko poczują, że mają rozwiązane ręce i podporządkowany sobie kontynent, natychmiast zwrócą się otwarcie przeciw Stanom Zjednoczonym – chociażby dlatego, że tylko w ten sposób mają szansę osiągnąć wymarzoną mocarstwową pozycję, która wedle ich najgłębszego przekonania słusznie im się należy. A droga do tego jest tylko jedna: ponownie oprzeć się na rosyjskich surowcach i biznesowej kooperacji z Chinami oraz zdławić potencjał rozwojowy Polski. Czyli wejść w układ ze śmiertelnymi wrogami USA i NATO oraz stłamsić głównego amerykańskiego sojusznika w Europie.
Już teraz Helmut Scholz, jeden ze sprawozdawców i autorów proponowanych zmian traktatowych, otwarcie deklaruje konieczność „uniezależnienia się od NATO”, czemu służyć miałoby stworzenie odrębnych europejskich sił zbrojnych i wyjęcie armii spod kierownictwa krajów członkowskich. Postulaty te będą omawiane na przyszłym europejskim konwencie zajmującym się przegłosowanymi właśnie w PE propozycjami federalizacyjnymi. Jeśli przejdą, będzie to oznaczało polityczne i militarne rozbicie NATO na dwa konkurujące ze sobą bloki. Czy w Waszyngtonie tego nie widzą? Może bagatelizują niemieckie zapędy, sądząc, że Stany Zjednoczone są na tyle silne, że z Europy wypchnąć się nie dadzą? Jeżeli tak, to mogą się wkrótce nielicho naciąć. Ponawiam więc pytanie: w co gra Ameryka?

Leon Baranowski – Buenos Aires Argentyna

Pędzlem i Piórem Skarby Kultury Polskiej

Szanowny Panie Januszu,

 

Nadszedł nareszcie moment, kiedy mogę ofiarować Panu nasz kalendarz na rok 2024.

Ale proszę pozwolić, że zapytam najpierw: czy pamięta Pan nasz apel do ministra Piotra Glińskiego?

Przypomnę – w czerwcu tego roku wystosowaliśmy petycję, będącą reakcją na przejawy ideologizacji i schamienia w polskiej kulturze.

Niedawny skandal wokół filmu „Zielona granica” Agnieszki Holland pokazał, jak bardzo ten głos był potrzebny. Kinowa publiczność już dawno nie otrzymała takiego zastrzyku pogardy do Polski i polskiego munduru.

Żołnierzy i strażników z narażeniem życia strzegących naszych granic w filmie przedstawia się jako sadystów i zwyrodnialców.

Wszystko to podlane sosem politycznej propagandy: Marsz Niepodległości nazywany jest marszem faszystów, a pozytywna bohaterka nazywa rządzących „gnojami”…

Nic dziwnego, że po kraju rozlała się fala oburzenia.

Proszę pomyśleć, jak muszą się czuć dzieci napiętnowanych funkcjonariuszy?

I na dodatek dzieje się to w krytycznym momencie, gdy Europę z każdej strony szturmują rzesze tzw. imigrantów.

Przyzna Pan, że krew gotuje się w żyłach…

Nasza kampania spotkała się z żywym odbiorem i w krótkim czasie otrzymaliśmy kilka tysięcy apeli podpisanych przez naszych Przyjaciół i Sympatyków.

Więcej, akcja zaczęła żyć własnym życiem i licznie wracały do nas petycje podpisane nawet przez osoby, które dotąd nie włączały się w działania Centrum Życia i Rodziny.

Świadczy to z pewnością o jednym – wielu z nas wciąż zależy na pielęgnowaniu wartościowej polskiej kultury.

Mamy dość wulgarności, tandety i nachalnej propagandy!

Jesteśmy głodni sztuki, która ubogaca i pozwala się zachwycić. Która niesie przesłanie, ale nie wbija go młotkiem do głowy.

Taką sztukę postanowiliśmy zaprezentować w naszym kalendarzu.

„Pędzlem i piórem” przywołuje najprzedniejsze dzieła polskiej literatury. Przypominamy te najbardziej oczywiste: „Pana Tadeusza”, „Ogniem i mieczem”, czy „Lalkę”.

Ale znalazło się również miejsce na „Przedświt” Zygmunta Krasińskiego i „Na skalnym Podhalu” Kazimierza Przerwy-Tetmajera.

Co łączy pozycje, które trafiły do kalendarza?

Wiadomo – artystyczny kunszt, rozmach, wciągające fabuły.

Ale musiało być coś więcej, skoro te dzieła odcisnęły piętno na sercach kolejnych pokoleń.

Tworzący je artyści byli żywym sejsmografem narodowej duszy. Wyczuwali jej subtelne drgania i głębokie poruszenia. Pokazywali postawy, które inspirowały do wielkich czynów.

Dodawali nadziei i odwagi.

Potrafili pokazać ludzkie losy i postawy na tle dziejowych burz, które tak dotkliwie nawiedzały Polskę.

Powtórzę słowa św. Jana Pawła II, które cytujemy we wstępie do kalendarza:

Kultura jest przede wszystkim dobrem wspólnym narodu. Kultura polska jest dobrem, na którym opiera się życie duchowe Polaków. Ona wyodrębnia nas jako naród. Ona stanowi o nas przez cały ciąg dziejów. Stanowi bardziej niż siła materialna. Bardziej nawet niż granice polityczne. Wiadomo, źe naród polski przeszedł przez ciężką próbę utraty niepodległości, która trwała z górą sto lat – a mimo to pośród tej próby pozostał sobą. Pozostał duchowo niepodległy, ponieważ miał swoją kulturę. Więcej jeszcze. Moi kochani: wiemy, że w okresie najtragiczniejszym, w okresie rozbiorów, naród polski tę swoją kulturę ogromnie jeszcze ubogacił i pogłębił, bo tylko tworząc kulturę, można ją zachować.

To właśnie dlatego pół wieku po opublikowaniu „Ogniem i mieczem” młodzi ludzie walczący w Powstaniu Warszawskim przybierali pseudonimy „Kmicic”, „Zagłoba” czy „Wołodyjowski”.

To dlatego w 1968 roku wystawienie Mickiewiczowskich „Dziadów” dało asumpt do buntu przeciwko komunistycznej opresji.

Na marginesie można by postawić pytanie, co z tą spuścizną uczyniłaby autorka „Zielonej granicy” Agnieszka Holland. Jak przedstawiłaby bohaterów?

Co zostałoby z poczciwości Longinusa Podbipięty? Co z jego prostej i silnej wiary? Może nagle stałby się tępym fanatykiem religijnym, toczącym pianę z ust i dyszącym nienawiścią na samą myśl o innowiercach?

Na szczęście – to tylko dywagacje.

My przypominamy te piękne dzieła bez ideologicznych wykoślawień, bez szydery i złośliwości.

Chylimy czoła przed artyzmem ich twórców.

Domyślam się, że i Pan ma swoje ulubione lektury. Być może nie znalazły się w naszym wyborze.

I ja dodałbym jeszcze kilka, niestety do dyspozycji mamy zaledwie 12 kart kalendarza…

Ale żadnemu z zamieszczonych w nim utworów nie można zarzucić miałkości, tandety czy wulgarności. Każdy z nich wyszedł spod pióra twórcy głęboko przejętego losami Polski i jej narodu.

Dodatkowo zależało nam na ciekawych zestawieniach literatury z reprodukcjami obrazów wybitnych polskich mistrzów.

Prezentujemy więc dzieła Józefa Mehoffera, Jacka Malczewskiego czy Józefa Chełmońskiego.

Czasem przenoszą nas one w miejsce akcji, czasem ją ilustrują, czasem komentują utwór. Ale za każdym razem dają nam okazję do obcowania z ponadczasowym pięknem.

Mam nadzieję, że zgodzi się Pan, że taki kalendarz to nie tylko użyteczny przedmiot, pomagający w planowaniu czasu, ale również nasz wspólny wkład w podtrzymywanie duchowego życia Polaków, o którym mówił Papież .

Dlatego, tak jak w ubiegłych latach, chcemy, by nasze kalendarze ucieszyły także Polaków mieszkających poza granicami Ojczyzny.

Niestety, musieliśmy radykalnie ograniczyć nasze plany.

Rok temu rozpowszechniliśmy na Litwie 20 000 egzemplarzy kalendarza. Jednak koszty związane z taką operacją sprawiły, że w tym

roku przygotowaliśmy dla naszych Rodaków 5 000 sztuk.

Oczywiście dodruk kalendarzy jest wciąż możliwy, ale jest uzależniony od wsparcia, które przekażą nam Przyjaciele – tacy jak Pan.

Zapewniam Pana, że nasze kalendarze to ogromna radość dla polskiej społeczności na Litwie.

Na dowód tego przekazuję list od p. Renaty Cytackiej, wieloletniej działaczki polskiej, która na miejscu wspiera nas w rozpowszechnianiu naszych materiałów.

I zwracam się do Pana z gorącą prośbą o pomoc finansową.

Proszę o wsparcie naszych działań dobrowolnym datkiem dowolnej wysokości, np. 20 zł, lub 30 zł, albo 50 zł, czy 100 zł bądź inną kwotą.

Jeśli zdecyduje się Pan nam pomóc, proszę skorzystać z danych zamieszczonych na załączonym przekazie. Datek można przekazać w banku, na poczcie lub za pomocą internetu. Zachęcam również do odesłania przekazu.

Jak co’ roku liczę, że życzliwie przyjmie Pan nasz kalendarz. Dla mnie to sposób, by powiedzieć „Dziękuję” za Pana zaangażowanie, odwagę i pomoc. Za zainteresowanie i troskę o to, co ważne.

A może zachęci Pana do tego, by raz jeszcze sięgnąć do dzieł, które przypominamy?

Serdecznie Pana pozdrawiam,

Paweł Ozdoba

Prezes

PS. Przesyłam Panu kalendarz „Pędzlem i piórem. Skarby polskiej kultury”. Mam nadzieję, że się spodoba i znajdzie Pan dla niego miejsce w swoim domu. Przypominamy w nim najpiękniejsze przejawy twórczości polskich mistrzów – niech będzie odtrutką na prymitywne i wulgarne przejawy „twórczości” niektórych współczesnych artystów. Bardzo liczę na Pana pomoc w sfinansowaniu druku i wysyłki tego kalendarza do naszych Rodaków na Litwie.

L/WA/POD/2410/01   L/WA/H F/2410/01/R2

PPS. Dodatkowe egzemplarze kalendarza można zamówić na stronie internetowej www.rokzrodzEffBa.pl. Proszę zachęcić znajomych!

Centrum Żyda i Rodziny H Skrytka pocztowa 99,00-963 Warszawa 81 ‘S tel. 22 62911 76 biuro@czir.org H www.czir.org

FORUM RODZICÓW SZKÓŁ POLSKICH REJONU SOLECZNICKIEGO

Pragnę złożyć serdeczne podziękowania na ręce wszystkich Przyjaciół i Darczyńców Centrum Życia i Rodziny.

Dzięki Państwa hojności do Rodaków na Litwie trafiło 15 tysięcy przepięknych kalendarzy „Perły dziedzictwa. Zamki i pałace Rzeczpospolitej” na rok 2023. Przekazaliśmy je mieszkańcom Wileńszczyzny, ale dotarły także w bardzo odległe zakątki kraju, aż do Kłajpedy. Państwa niezwykła ofiarność przyczyniła się do tego, że taki dar mogła otrzymać niemal każda mieszkająca na Litwie polska rodzina

Kalendarze, które dzięki Państwu zagościły w domach polskich rodzin, to nie tylko piękna ozdoba, ale także, a może przede wszystkim, okazja do domowej lekcji historii i umacniania, zwłaszcza wśród młodych ludzi, postaw patriotycznych i pamięci o Ojczyźnie.

W tym roku otrzymane za pośrednictwem Centrum Życia i Rodziny wsparcie było jednak wyjątkowe, trafiły do nas bowiem również książki, które przekazaliśmy do polskich szkół. W szkolnych bibliotekach znalazły się dzieła współczesnej literatury polskiej, które stanowią ogromne wsparcie w edukacji uczniów.

Będę niezwykle wdzięczna, jeśli z Państwa pomocą uda się wyprodukować i dostarczyć na Litwę kalendarze na 2024 rok. Liczę na Państwa życzliwość – dzięki Państwa ofiarności podtrzymujemy więzi z Ojczyzną. Będę wdzięczna za każdy datek na rzecz sfinansowania produkcji kalendarzy na przyszły rok.

W imieniu wszystkich obdarowanych raz jeszcze proszę przyjąć serdeczne podziękowania za Państwa hojne zaangażowanie w to ważne dzieło. Dla Polaków mieszkających na Litwie to najlepszy dowód łączącej nas przyjaźnij pamięci i troski.

Adres do korespondencji: LT-17249 Jaszuny ul. M. Balińskiego 91 Litwa

Opracował: Janusz Baranowski – Tatar Polski, twórca Solidarności, potomek Powstańców Styczniowych, Legionistów, Generałów, Harcerzy, Szarych Szeregów, Żołnierzy Wyklętych

Idą do szkoły po nasze dzieci

 

 

Szanowny Panie Januszu,

 

To szokujące, ale coraz więcej dzieci się okalecza.

I to nie w żaden metaforyczny sposób. Realnie, trwale i na własne życzenie. Często z błogosławieństwem rodziców.

Za chwilę opiszę to zjawisko i myślę, że głęboko to Pana poruszy. Ale proszę mi pozwolić na dwa słowa wstępu.

Dopiero co rozpoczął się nowy rok szkolny. Dzieci i nauczyciele wrócili do klas po wakacyjnej przerwie.

A za nimi, jak cienie, posuwają się aktywiści i ideolodzy LGBTQ.

Już wkrótce – w ostatni piątek października – po raz kolejny w polskich szkołach odbędą się „Tęczowe Piątki”.

Celem tej akcji jest oswajanie dzieci i młodzieży z postulatami „tęczowych” środowisk.

Pomysłodawcom zależy na tym, aby młodych ludzi, którzy identyfikują się jako homoseksualiści, biseksualiści czy osoby transseksualne wspierać i utwierdzać w ich wyborach.

Wszystko rękami młodzieży i nauczycieli, ponieważ:

w ramach Tęczowego Piątku przedstawiciele i przedstawicielki Kampanii Przeciw Homofobii nie prowadzą zajęć w szkołach. KPH nie podejmuje też w żadnej szkole „działalności” w rozumieniu ustawy – Prawo oświatowe. W ramach Tęczowego Piątku KPH nie wchodzi na teren placówki, nie prowadzi żadnych zajęć dodatkowych, nie wysyła swoich przedstawicieli/ek i nie narzuca jakiejkolwiek formuły obchodzenia Tęczowego Piątku.

Dzięki temu można organizować takie wydarzenia z pominięciem zgody Rady Rodziców, a nawet dyrekcji.

Jak zapewne Pan wie, żeby przeciwstawić się temu „polowaniu na młodzież” proponujemy szkołom organizowanie w tym dniu „Szlachetnego Piątku”.

Zamiast rozbudzania seksualności, chwalenia rozwiązłości i bezwarunkowej akceptacji wszelkich pożądań, promujemy skromność, opanowanie i integralny rozwój.

W ubiegłym roku rozpowszechnialiśmy w szkołach konspekty lekcji, z których nauczyciele mogą korzystać, przygotowując zajęcia dla swoich uczniów.

W tym roku będziemy kontynuować te działania.

Na czym chcemy się skoncentrować?

Myśląc o środowiskach LGBTQ, zwykle w pierwszej kolejności przychodzą nam do głowy osoby homoseksualne.

Rzeczywiście, to właśnie ich organizacje zrobiły jak dotąd najwięcej złego w niszczeniu instytucji rodziny, zarówno w wymiarze prawnym, jak i kulturowym.

Jednak w cieniu tych działań rozgrywają się poważniejsze dramaty.

Dlatego w tym roku postanowiliśmy się skupić na literze „T”.

W skrócie LGBTQ oznacza ona osoby transseksualne.

Transseksualizm jest zaburzeniem polegającym na tym, że dana osoba odczuwa niezgodność między swoją tożsamością płciową a płcią biologiczną.

Mówiąc najprościej, jak się da – osoba, która urodziła się jako dziewczynka ma poczucie, że tak naprawdę jest chłopcem i czuje się w swoim ciele nieszczęśliwa.

Albo na odwrót.

Osoby takie dokonują następnie różnego rodzaju „interwencji”, których celem jest „uzgodnienie” płci.

Czasem jest to przyjmowanie ról społecznych, zachowań czy ubioru właściwego dla płci przeciwnej.

Z kolei terapia hormonalna ma prowadzić do zmian w samym ciele. W przypadku dziewcząt i kobiet poprzez manipulowanie poziomem hormonów płciowych doprowadza się między innymi do:

  • • pojawienia się zarostu,

  • • obniżenia głosu,

  • • zwiększenia masy mięśniowej,

9 zaprzestania miesiączkowania.

Terapia hormonalna bywa poprzedzona podawaniem blokerów dojrzewania, co zatrzymuje normalny i naturalny rozwój płciowy.

Takie środki – w formie zastrzyków, implantów bądź w aerozolu -podawane są nawet 10-latkom.

Ostatecznym rozwiązaniem są chirurgiczne zabiegi korekty płci.

W przypadku kobiet polegają na usuwaniu piersi, macicy i założeniu protezy penisa. W przypadku mężczyzn zastępuje się ich naturalne narządy płciowe imitacjami narządów kobiecych.

Kiedy opisuję Panu ten proceder, włosy jeżą mi się na głowie.

Doprawdy, trudno pojąć, jak ludzie mogą decydować się na takie kroki…

To w zasadzie jeden wielki medyczny eksperyment przeprowadzany na dzieciach i przechodzącej kryzys młodzieży.

Nie znamy dziś jeszcze wszystkich skutków, jakie odciśnie on na ciałach i psychice tych ludzi za kilkanaście czy kilkadziesiąt lat.

Ale wiemy już dziś, że powoduje to nowe problemy społeczne.

Trans-kobiety (czyli de facto mężczyźni) żądają dostępu do damskich szatni i toalet w kinach, szkołach i innych instytucjach. Domagają się odbywania wyroków w kobiecych więzieniach.

Niedawno w USA wybuchł protest pływaczek. Jego powodem było to, że osiągający przeciętne wyniki mężczyzna po deklaracji zmiany—płci—zaczął brać udział w zawodach dla kobiet, wygrywając je w cuglach.

Obecnie rozmaite federacje sportowe muszą mierzyć się z wyzwaniem, jak zapewnić warunki fair play w świetle takich postaw.

Tymczasem zjawisko zaczyna się szokująco rozrastać.

Spójrzmy na zachodnie statystyki.

Niedawno opublikowano dane z 10 krajów dotyczące liczby dzieci i młodzieży z zaburzeniami płci zgłaszających się do specjalistycznych klinik.

 

I tak: w Wielkiej Brytanii w latach 1989-2021 nastąpił wzrost o blisko 2 500%. We Włoszech, w okresie 2005-2018 o 7 200%. W Australii w latach 2003-2017 o 12 650%; natomiast w Szwecji między 2000 a 2016 aż o 19 700%!

I choć w liczbach bezwzględnych są to raczej setki niż tysiące osób, to tak lawinowy wzrost wręcz poraża.

Ewidentnie mamy do czynienia ze swoistą modą.

Do tego dochodzi agresywny marketing, ponieważ na tym procederze ogromne pieniądze zarabiają kliniki zmiany płci, biznes urody, korzyści czerpią też same organizacje LGBTQ.

Na szczęście pojawiają się oznaki trzeźwienia społeczeństw.

Francuska Akademia Medyczna zaleca powstrzymanie się od tranzycji u dzieci i młodzieży.

Instytut Karolińska, czyli szwedzki uniwersytet medyczny i szpital uniwersytecki, przyznający Nagrody Nobla z medycyny, w zeszłym roku zrezygnował z polityki afirmacji trans i podawania blokerów na rzecz psychoterapii.

Politykę w tym obszarze zmieniają również Finowie, Brytyjczycy i Duńczycy.

Niestety to zjawisko dotyczy również polskiej młodzieży.

Nie mamy dokładnych danych, które pokazałyby skalę zjawiska. Na pewno nie jest ono aż tak rozpowszechnione jak na Zachodzie.

Ale nawet do naszej Fundacji zwracają się nauczyciele, od których uczniowie oczekują, że będą w stosunku do nich zwracać się używając imion i zaimków właściwych dla płci przeciwnej.

Musimy zdawać sobie sprawę, że dla wielu młodych ludzi wydarzeniem, które ich formuje, które daje im poczucie misji i sensu jest np. udział w paradach równości. Nie przynależność do harcerstwa czy służba ministrancka…

Umieszczenie na plecaku naszywki w kolorach LGBTQ znaczy dla nich więcej niż na przykład wolontariat na rzecz potrzebujących.

I przyjmując ten modny styl życia, zaczynają akceptować wszystko, co kryje się za tęczowym sztandarem.

Swoje postawy narzucają rówieśnikom, wspierani przez celebrytów piorących mózgi nastolatków w Internecie i aktywistów świadomie zabiegających o realizację postulatów LGBTQ.

Niszczą wszystkich, którzy ośmielają się mieć odmienne zdanie.

Dochodzi do starć nawet wewnątrz ich środowiska, gdzie bez litości tępi się osoby, które uznają istnienie dwóch płci za podstawowy fakt biologiczny.

Niezwykłe wrażenie zrobił na mnie film z tegorocznej parady w Nowym Jorku.

Tłum dziwacznych postaci, falujący jak w transie, skanduje:

Jesteśmy tu, jesteśmy queer, idziemy po Wasze dzieci.

W obliczu tego chorego naporu, proszę Pana o pomoc.

Tematyka, o której piszę do Pana w tym liście, była wielokrotnie podejmowana na naszym portalu Marsz.info.

Na podstawie publikowanych tam tekstów przygotowaliśmy broszurę, w której przedstawiamy historie osób, które najpierw zdecydowały się na terapię zmiany płci, ale po latach – żałując swoich wyborów – postanowiły wrócić do swojej naturalnej postaci.

Scenariusz większości tych historii jest bardzo podobny.

Nastolatka doświadczająca problemów psychicznych w czasie dojrzewania trafia do grup, które wmawiają jej, że trapiące ją problemy wynikają z niedopasowania jej tożsamości do płci.

Pozbawiona innej diagnozy dziewczyna ląduje w końcu w klinice, gdzie de facto zostaje utwierdzona w tym, że lekarstwem na jej problemy będzie właśnie „korekta płci”.

We wszystkich tych historiach uderza żal tych osób, że nikt nie próbował na poważnie zdiagnozować ich problemów. Że nikt nie próbował dokopać się do ich źródła.

Że w zasadzie wjechały na stół operacyjny jak na fabrycznej taśmie.

Do listu dołączam skróconą wersję naszej broszury.

I zachęcam Pana do lektury.

Mam nadzieję, że zgodzi się Pan ze mną, że takie historie mogą być przestrogą dla młodych osób, które doświadczają kryzysu. Mogą sprawić, że nauczyciel dwa razy zastanowi się, zanim pozwoli na organizację „tęczowych” wydarzeń w swojej klasie.

Chciałbym, żeby nasza broszura trafiła do szkół.

Oczywiście będzie udostępniona w Internecie, ale jestem przekonany, że wysyłka bezpośrednio do instytucji zdecydowanie podniesie skuteczność oddziaływania.

Ponadto planuję zorganizować w listopadzie konferencję, w trakcie której eksperci zaprezentują dane pokazujące z jak poważnym problemem mamy do czynienia.

Materiały pokonferencyjne będą doskonałym uzupełnieniem historii, które przybliżamy.

Liczę, że zdecyduje się nam Pan pomóc.

Dlatego proszę o wsparcie finansowe dobrowolnym datkiem np. 20 zł lub 30 zł albo 50 zł czy nawet 100 zł bądź inną kwotą. Dzięki Pana wsparciu będziemy mogli pokryć koszty organizacji konferencji, a także druku i dystrybucji materiałów do szkół.

Jeśli zdecyduje się Pan wspomóc tę ważną kampanię, proszę skorzystać z danych umieszczonych na przekazie. Datek można wpłacić w banku, na poczcie bądź za pomocą internetu. Zachęcam również do odesłania kuponu w załączonej kopercie.

Proszę pomyśleć, może nasz wspólny wysiłek sprawi, że choć garstce osób oszczędzimy decyzji, których musiałyby żałować przez całe swoje życie.

Sprawa jest poważna, liczę na Pana pomoc.

Serdecznie Pana pozdrawiam i dziękuję za lekturę listu.

Paweł Ozdoba Prezes

PS. Już wkrótce w polskich szkołach odbędzie się kolejna edycja „Tęczowego Piątku”. Jest to akcja środowisk LGBTQ, której celem jest zwiększanie akceptacji dla homo-, bi- i transseksualizmu wśród młodzieży. Proszę Pana o pomoc w pokryciu kosztów organizacji          g

konferencji oraz przygotowania i dystrybucji materiałów, które będą          §

O przestrogą dla osób doświadczających kryzysów dojrzewania, ich rodzin        |

i wychowawców. Możemy wspólnie odwieść młodych ludzi od decyzji, które nieodwracalnie okaleczą ich psychicznie i fizycznie.

Centrum Życia i Rodziny H Skrytka pocztowa 99,00-963 Warszawa 81 ® tel. 2262911 76 ‘■’0 biuro@czir.org https://www.czir.org

 


PORUSZAJĄCE HISTORIE OSÓB, KTÓRE ŻAŁUJĄ ZMIANY PŁCI

I ŻYŁA JAKO „TRANSSEKSUALNY MĘŻCZYZNA”. TERAZ WYJAŚNIA, JAK INTERNET WYMUSZA NA NASTOLATKACH „ZMIANĘ PŁCI”

Helena Kerschner jest jedną z osób określających się mianem detransitioner.

Opowiedziała o tym, jak została zmanipulowana do tego, aby przez kilka lat przyjmować hormony i żyć jak mężczyzna. Dziewczyna zaczęła brać hormony w wieku 18 lat. W rozmowie z Michaelem Knowlesem Helena podkreśliła, że presja wywierana przez grupy internetowe doprowadziła ją do błędnego przekonania, że musi przejść „zmianę płci”. Dzisiaj 23-latka nie udaje już mężczyzny i głośno mówi o niebezpieczeństwach ideologii LGBT.

Mniej więcej w wieku 15 lat przechodziłam okres wżyciu, w którym nie miałam zbyt wielu przyjaciół, odczuwałam niepewność co do swojego ciała, która mnie dręczyła, i to skłoniło mnie do częstego korzystania z Internetu.

W końcu trafiła na portal Tumblr, gdzie — jak mówi — ideologia gender jest bardzo widoczna. Społeczności internetowe, które dają poczucie akceptacji, mogą odgrywać niezdrową rolę w życiu młodej dziewczyny.

Dzięki nim czujesz się akceptowana i chcesz się w nie wpasować, więc jesteś gotowa zrobić niemal wszystko, by dostosować się do tej grupy społecznej – podkreśliła Kerschner.

Społeczności internetowe, jak ta, w którą zaangażowała się Helena, zachęcają nastolatków do odkrywania transseksualizmu i mówią im, że normalne problemy nastolatków z samooceną są w rzeczywistości oznakami dysforii płciowej.

Jeśli nie podoba ci się twoje ciało, jest to oznaka dysforii płciowej, jeśli nie pasujesz do innych dziewcząt, to jest to oznaka dysforii płciowej, jeśli nie podoba ci się sposób, w jaki twój głos brzmi w nagraniu, to jest to oznaka dysforii płciowej— przekonują inni internauci młode osoby.

Kerschner podkreśliła, że dziewczyna w tym wieku nie zdaje sobie sprawy, jak bardzo powszechne jest to zjawisko i nie musi wcale oznaczać dysforii płciowej. Rówieśnicy, również przesiąknięci ideologią oraz przekazem medialnym, nie odrzucili pomysłu Heleny, aby „zmienić się”w mężczyznę.

Dziewczyna zwróciła uwagę też na problem braku osoby o innych poglądach, z którą można by skonfrontować swój sposób myślenia.

Jesteś w stanie nosić te idee przy sobie i podejmować na ich podstawie decyzje, podczas gdy w rzeczywistości same idee nie mają sensu. Nie są oparte na rzeczywistości. W moim przypadku było to wiele rzeczy opartych na fantazji, dosłownie na zdjęciach słodkich chłopców, które ciągle oglądałam, a potem na wiadomościach, które mówiły: „Twoje życie będzie o wiele lepsze, jeśli przejdziesz zmianę płci, jesteś trans, powodem, dla którego nie pasujesz do innych dziewczyn,jest to, że jesteś trans”.

Kerschner przyznała też, że nie spotkała się z oporem ze strony pracowników służby zdrowia, gdy zaczęła „zmieniać płeć”. Powiedziała, że wystarczyło krótkie, 20-minutowe spotkanie z pracownikiem socjalnym w Planned Parenthood, aby rozpocząć przyjmowanie hormonów.

3.05.2022, AIWLifeSiteNews


ZAJĘLI SIĘ MNĄ BARDZO SZYBKO, A JA PŁACĘ POWAŻNYMI OBRAŻENIAMI FIZYCZNYMI

Keira Bell mówi o swoich traumatycznych doświadczeniach i o trudnościach zdrowotnych spowodowanych terapią zmiany płci.

Jako nastolatka podjęłam pochopną decyzję: szukałam zaufania i szczęścia. Teraz przez resztę mojego życia będę ponosić jej ciężar.

Młoda Brytyjka została poddana terapii zmiany płci w wieku 16 lat. Trudności, jakich doświadczała jako nastolatka identyfikowała z zaburzeniami tożsamości płciowej. Dziewczyna została więc skierowana do londyńskiej klinikiTavistock&Portman NHS Center.

Zajęli się mną bardzo szybko, a ja płacę w konsekwencji, poważnymi obrażeniami fizycznymi – mówi.

Keria złożyła pozew przeciw Tavistock & Portman NHS Center. Młoda kobieta żałuje swojej decyzji i od dwóch lat nie przyjmuje już hormonów, ma też nadzieję, że uda się odwrócić zaawansowany proces zmian hormonalnych.

W klinice odbyły się zaledwie trzy spotkania, po czym nastolatce przepisano leki hormonalne blokujące dojrzewanie.

To wszystko odbyło się tak szybko i było oparte jedynie na informacjach o mojej przeszłości. Nigdy nie było prawdziwej dyskusji: moje odczucia powinny zostać zweryfikowane, a nie tak po prostu zaakceptowane takimi, jakimi były. Kiedy zaczynasz tę podróż, później bardzo trudno jest wrócić – powiedziała Keira.

Podawane Keirze preparaty medyczne blokujące dojrzewanie miały wiele skutków ubocznych.

Miałam objawy podobne do objawów menopauzy, kiedy jest mniej estrogenu, pojawiły się uderzenia gorąca, trudności ze snem, spadek libido. Dali mi tabletki z wapniem, bo moje kości były osłabione.

Po czterech latach terapii hormonalnej dziewczynie wykonano podwójną mastektomię. Dziś Keira żałuje swojej decyzji. Ma żal także wobec personelu medycznego, przede wszystkim o brak wsparcia, pośpiech w procedurach, brak wiarygodnego badania psychiatrycznego i informowania o skutkach takich interwencji.

Keira Bell mówi, że kontaktuje się z nią wiele młodych osób, które zwierzają się jej, że terapia hormonalna, tzw. zmiana płci, nie ukoiła ich niepokoju i problemów, jakie im towarzyszyły przed zmianą płci.

Zaznacza, że młody człowiek, mając 16 lat nie może podejmować tak poważnych decyzji. Dziewczyna podkreśla też znaczenie wsłuchania się w problemy młodych ludzi, mówiła, by„nie pobłażać” młodzieży.

Niestety, często lekarze pośpiesznie diagnozują dysforię płciową, kierując dzieci i młodzież do klinik, w których aplikuje się im terapie hormonalne blokujące dojrzewanie. Skutki takich działań są najczęściej nieodwracalne.

Do kliniki Tavistock and Portman NHS Trust, w której Keirę poddano terapii, kierowane były nawet 12-letnie dzieci. W latach 2009/2010 w Wielkiej Brytanii rozpoczęto takie terapie u 40 dziewcząt i 57 nieletnich chłopców. Natomiast na przełomie lat 2017/2018 liczba małoletnich wzrosła do 1800 dziewcząt i ponad 700 chłopców.

7.07.2021,

AG/Provitaefamiglia.it, Puntofamiglia.net, Breviarium.eu


IDETRANSITIONER – DZIEWCZYNA, KTÓRA PODDAŁA SIĘ ZMIANIE PŁCI, TERAZ OKREŚLA TO JAKO NAJWIĘKSZY BŁĄD W SWOIM ŻYCIU

Grace Lidinsky-Smith poddała się procesowi zmiany płci, włącznie z operacją usunięcia piersi. Dzisiaj żałuje decyzji i potępia pozwalanie nastolatkom na takie nieodwracalne ingerencje w swoje ciało.

Lidinsky-Smith opublikowała artykuł w amerykańskim magazynie Newsweek oraz wystąpiła w programie „60 Minutes”. Udziela też wywiadów na YouTube oraz pisze własnego bloga.To wszystko, aby zwrócić uwagę na niebezpieczeństwa związane z procesem zmiany płci oraz naciskiem, jaki jest wywierany w tym temacie.

Kiedy Grace miała zaledwie 20 lat, zachorowała na depresję. Po latach stwierdzono u niej dysforię płciową. W pewnym momencie jedyną drogą wyjścia, jaką widziała, była całkowita transformacja medyczna i „życie jako mężczyzna”. Decyzję o rozpoczęciu zmiany płci podjęła w 2017 roku.

Miałam jak najbardziej sprzyjające warunki do dokonania transformacji: łatwy dostęp do hormonów, wspierającą społeczność i ubezpieczenie.

Brakowało mi jednak terapeuty, który pomógłby mi przeanalizować podstawowe problemy!…). Zamiast tego, lekarz zdiagnozował u mnie dysforię płciową i dał mi zielone światło do rozpoczęcia transformacji już podczas pierwszej wizyty.

Grace opowiada w artykule swoją drogę do„samorealizacji jako transseksualista”. Najpierw dostawała zastrzyki z testosteronu. Zaledwie cztery miesiące później poddała się operacji usunięcia piersi.

W dniu, w którym dostałam pierwszy zastrzyk testosteronu, płakałam z radości (…) Rok później kuliłam się w swoim łóżku, ściskając blizny po podwójnej mastektomii i szlochając z żalu.

Dziewczyna podkreśla, że docierały do niej zawsze tylko historie osób, które były bardzo zadowolone ze swoich zmian. Nie rozumiała, dlaczego u niej tak się nie stało.

Okazało się, że moja dysforia płciowa, którą uznałam za dowód na to, że naprawdę powinnam żyć jako mężczyzna, wynikała z innych kwestii związanych ze zdrowiem psychicznym. Moja zmiana była brutalną pomyłką i do końca życia będę musiała żyć z jej konsekwencjami — bliznami, brakiem piersi, pogłębionym głosem.

Obecnie Lidinsky-Smith określa się jako detransitioner, czyli osoba, która podjęła decyzję o fizycznej zmianie płci, a następnie powróciła do swojej naturalnej płci. Osób, które mają podobne doświadczenia jest o wiele więcej i tworzą oni swoistą społeczność.

Poszłam do „60 Minutes”, ponieważ chciałam, żeby ludzie zrozumieli, że medycyna trans nie zawsze jest stosowana w sposób odpowiedzialny! bezpieczny. Wiedziałam, że zostałam bardzo zraniona przez moją przemianę, i nie byłam jedyna..

Wystąpienie Grace w programie telewizyjnym, “Minutes” spotkało się z gwałtownym sprzeciwem. Środowiska promujące ideologię LGBT oraz kliniki, które zajmują

się przeprowadzaniem zmiany płci, uznały program za duże zagrożenie. Presja była tak duża, że jeszcze w tym samym tygodniu wyemitowano uzupełnienie programu, w którym to prowadząca przepraszała za nieporozumienie, jakie mógł wywołać temat odcinka.

Grace Lidinsky-Smith pisze natomiast, że nie jest jedyną osobą, która wypowiada się na temat szkodliwości propagandy przedstawiającej zmianę płci jako rozwiązanie wszelkich problemów. Podaje przykład pisarki J.K. Rowling, która spotkała się z falą hejtu esej, w którym wyraziła swoje obawy faktem, że młode kobiety są ranione przez pochopną decyzją o zmianie płci.

Lidinsky-Smith chce w swoim artykule podkreślić również fakt, iż nie istnieją żadnego rodzaju procedury medyczne związane z przeprowadzaniem „terapii” zmiany płci. W wielu klinikach hormony płciowe można otrzymać właściwie na życzenie, a opieka psychologa nie skupia się wcale na dotarciu do prawdziwych problemów pacjenta.

Wszyscy ludzie zasługują na to, by czuć się wystarczająco bezpiecznie, by opowiedzieć swoje historie, nawet jeśli są one skomplikowane i politycznie niewygodne. Bez tego mówienia prawdy, większej ilości ludziom – zwłaszcza młodym – będzie sprzedawana opieka trans „w rozmiarze uniwersalnym”, która może spowodować u nich blizny i żal na całe życie.

6.07.2021, AM/Newsweek.com


Opracował: Janusz Baranowski – Tatar Polski, twórca Solidarności, potomek Powstańców Styczniowych, Legionistów, Generałów, Harcerzy, Szarych Szeregów, Żołnierzy Wyklętych

BOCIAN I SZPAK, CZYLI BEZ ZMIAN

70 proc, uprawnionych zagłosowało na układ zamknięty, który od dawna gnije, jest bezwolny, poddany „obcej przemocy” – co uwidoczniło się podczas „pandemii”, kiedy rządzący zostali przymuszeni przez siły wyższe do niszczenia własnego najwierniejszego elektoratu poprzez uderzenie obostrzeniami sanitarnymi w Kościół.

dr Robert Kościelny
A to było tak. Bociana dziobał szpak.
A potem była zmiana i szpak dziobał
bociana.
Potem były jeszcze trzy takie same zmiany.
Ile razy szpak był dziobany?

Większość z nas zapewne pamięta z dzieciństwa tę rymowaną zagadkę. Nie wiem jak Państwo, ale ja zawsze odpowiadałem błędnie; nieprędko doszło do mnie, że – ani razu. Bo żadnych rzeczywistych zmian nie było; były werbalne. Bocian zawsze dostawał w kuper od cwanego szpaka. A narracja o zmianach miała go tylko na ten fakt znieczulić.Taka kontrola umysłu poprzez propagandowe pranie ptasiego móżdżku.

POPIS to partia nieistniejąca formalnie. Mimo to, a może właśnie dlatego, rządzi nami od prawie dwu dekad. POPIS to efekt przepoczwarzania się porządku politycznego, który stworzył przy okrągłym stole Czesław Kiszczak wraz przyjaciółmi i dobrymi znajomymi. Część z nich pochodziła z opozycji przedsierpniowej. Innymi słowy, generał tajnej policji politycznej rozpoczął polską „pieriestrojkę” razem z tymi, na których opinię mówiącą, że „jest człowiekiem honoru” mógł liczyć.

Po ośmiu latach rządów popisowskiej prawicy, do władzy dorwała się frakcja liberalna tej partii. Liberalna głównie obyczajowo, bo na inne wolności niż te„poniżej pasa” (jak powiedział abp Marek Jędraszewski) liczyć w przypadku tych„liberałów”nie można.

Polacy wydają się być zadowoleni z układu, w istocie rzeczy mono-partyjnego, do którego, od czasu do czasu, doszlusuje jakaś mizerota „antysystemowa”. Było ich trochę. Był„radykalny” KPN, była Liga Polskich Rodzin, Samoobrona, a obecnie Konfederacja. Aha, był
też Ruch Odbudowy Polski Jana Olszewskiego. Choć z tym ROP–em to właściwie trudno orzec – antysystemowy czy systemowy był; mimo to urozmaicał scenę polityczną i dawał nadzieję, na rzeczywiste zmiany i obalenie okrągłego stołu, sporej jeszcze wówczas grupie naiwniaków.
Prawie 70 proc, uprawnionych do głosowania pognało do urn, aby poprzeć system. Piszę o prawie 70 proc., choć do urn poszło 75 proc, uprawnionych, ale 7 proc, z nich zagłosowało na Konfederację robiącą za siłę antyokrągłostołową. Zdecydowana większość z nas, Polaków, poparła sitwę, której oba skrzydła w istotnych sprawach niczym się od siebie nie różnią. Która odpowiada za śmierć 200 tys. ludzi, szczuła na siebie Polaków przez straszne dwa lata i sprowokowała (świadomie) wybuch nieprawdopodobnej nienawiści. Przygotowywała ustawy segregacyjne dla niezaszczepionych, ścigała ludzi na Krupówkach i rzucała na glebę ojcami wychodzącymi z dziećmi na spacer, by niedługo później wpuścić do kraju miliony uchodźców, w większości nieszczepionych nie tylko na kowid, ale również wiele innych zakaźnych chorób. Jeden z wybitnych komentatorów życia społeczno-politycznego, Piotr Wielgucki, skomentował to wówczas tak: „Przez dwa lata dzicz najgorszego sortu, hołota bez mózgu i sumienia, krzyczała, że ci bez maseczek i szczepień mają zdychać, rodziców i dzieci od wigilijnego stołu przeganiali, ludzi po lasach ścigali, a teraz płaczą nad losem niezaszczepionych uchodźców bez maseczek. Ludzki ściek”.
Patrząc na to, co działo się w czasie minionej kampanii, odniosłem wrażenie, że aktorzy dobrze odgrywają swoje role. Kolorowe szybki poglądów i postaw zmieniają się miejscami tak sprawnie, że obywatele zapominają, iż wszystko to dzieje się w bardzo ograniczonym, ściśle określonym kole kalejdoskopu. Że tych szkiełek jest tak dużo i są tak różne, a obrazy zmienne tylko dzięki sprytnej budowie urządzenia. Obracamy tą zabawką, ulegając złudzeniu,że kreujemy nowe barwne światy, wprawiamy je w ruch. Tworzymy nowy układ polityczny, nową rzeczywistość społeczną. Podczas gdy tak naprawdę one same układają się według opracowanego wcześniej schematu. Kto inny tworzy rzeczywistość polityczną, kto inny ma złudzenie jej tworzenia. Niezależnie jak szybko i chytrze obracalibyśmy kalejdoskopową tubą, poza tych kilka zaprojektowanych wzorów (nie
przez nas przecież, nie przez nas) nie wyjdziemy.
Po co więc te wzmożenia co cztery lata? Cóż, taki jest współczesny zabobon wyznawany na całym świecie, stąd ten, kto jawnie by go kontestował, musiałby liczyć się z „misją stabilizacyjną”. Kiedyś zwaną „braterską pomocą” na którą można było liczyć zawsze, gdy zagrożona została demokracja ludowa. A poza tym trzeba od czasu do czasu się rozerwać, niczym król z„Ballady o królu i błaźnie” Jonasza Kofty.
Nudził się król, z nudów był chory Kitwasił, memłał, ślinił się i czkał Z nudy rozpisał nawet wybory Chociaż monarchia była dziedziczna
Aby później, po skończeniu cyrkowego widowiska, znów popaść w bezkresny marazm Wygrał wybory o własny tron I jeszcze bardziej nudził się on
70 proc, uprawnionych zagłosowało na układ zamknięty, który od dawna gnije, jest bezwolny, poddany „obcej przemocy” – co uwidoczniło się podczas „pandemii” kiedy rządzący zostali przymuszeni przez siły wyższe do niszczenia własnego najwierniejszego elektoratu poprzez uderzenie obostrzeniami sanitarnymi w Kościół, w interesy ekonomiczne górali oraz żądanie segregacji sanitarnej wobec niezaszczepionych, czyli wobec większości mieszkańców tzw. ściany wschodniej. „Dobra zmiana” przez dwa lata niszczyła własny elektorat! W czyim imieniu? W czyim interesie? W Oceanii, krainie z dystopijnej powieści Orwella „ Rok 1984″ rządząca totalitarnie Partia składała się z nielicznej Partii Wewnętrznej (wąskiej elity rządzącej) i Partii Zewnętrznej – grupy szerszej, która za większą miskę zupy popiera układ.

W krainie zwanej III RP mamy elektorat wewnętrzny, w którego skład wchodzą bezpośrednio rządzący z rodzinami oraz totumfaccy, również z familiami. To właśnie w ich interesie wzięto za pysk elektorat zewnętrzny. Aby utrzymać się na stołkach, czyli przy władzy i wymieniu, saturując dobrami w czasach „dobrego fartu”. I żyć w dobrostanie, gdy zostanie „przełożona wajcha”.

Elektorat zewnętrzny można poświęcić dla sprawy; a nawet trzeba. Co innego w przypadku najcenniejszej substancji narodowej i patriotycznej. Jej interesów ruszać nie wolno, tak długo, jak się da, jak pozwolą okoliczności, czyli siły wyższe. Bo są zarodem i w ogóle przyszłością Polski. W razie jakiegoś głębszego kryzysu (z rozbiorem Polski na strefy wpływów włącznie) niczym cysta przetrwają najtrudniejszy okres na zgromadzonych w dobrych czasach „worach złota” na z góry upatrzonych pozycjach w strzeżonych osiedlach lub dyskretnie usytuowanych willach chronionych przez kamery i systemy alarmowe. I staną się zarodem Odrodzenia. Naczelnikami Pierwszej Brygady 2.0. Stworzą ją z naiwniaków, którzy uznają za zaszczyt przeznaczoną im rolę odpowiednio szlachetnego tła dla takich witezi narodowych jak Brudziński, Terlecki, Sasin, Niedzielski, Morawiecki, Gosiewska, Kruk…

Poza tym – „słodkich pierniczków dla wszystkich nie starczy i tak” jak słusznie zauważył Bułat Okudżawa w„Balladzie o królu”
I to jest prawda, niezależnie od tego, czy premierem będzie Kaczyński, Kosiniak-Kamysz czy Donald Tusk. Ten ostatni przymierzający się do tworzenia rządu in spe (w nadziei, spodziewanego w niedalekiej przyszłości), do którego namawia Leszek Miller, były członek Biura Politycznego PZPR. Swego czasu, wraz z prezesem PiS, „broniący demokracji” przed PO.
Bez względu na to, czy władać będzie PiS w koalicji z obrotowym PSL-em, czy millerowski rząd in spe, przekształcając się wTuskowy rząd in fact. Pierniczki są niczym te mieszkania w oświadczeniu prezesa spółdzielni mieszkaniowej w „Alternatywy 4″ tylko dla „naprawdę potrzebujących” A co dla reszty? Miska ryżu, o której mówił inny prezes. Przyszły prezes rady ministrów „dobrej zmiany” W restauracji „Sowa & Przyjaciele”

podpis. Leon Baranowski – Buenos Aires Argentyna

BIAŁY FASZYZM

Firmie Pharma spieszyło się, aby zniszczyć nieszcze-pioną grupę kontrolną, która ujawniłaby skalę ich przestępstw, więc forsowali ustawę 276 (szczepień totalnych) w stanie, który już mieli pod kontrolą, przed wprowadzeniem obowiązku szprycowania na cały kraj.

dr Robert Kościelny

Nie wiem, ile osób, które ro­biąc mi uprzejmość, zapoznają się z tym tekstem, uzna zawarty w nim przekaz za swój. Prezen­towany sceptycyzm rodzi się z faktu, że materiał skierowany jest przeciwko białemu faszy­zmowi, czyli „sile fatalnej” która jednak, wbrew pragnieniu Ju­liusza Słowackiego, w„aniołów” nie przerabia. Wprost przeciwnie. Robi z nas to, co Sowieci w znanym powie­dzeniu Józefa Mackiewicza (Niemcy robili z nas bohaterów, a Sowieci robili z nas gówno).

Kalifornia 2019, czyli przed­pole walki kowidowej

A przecież rekordowo wysoka frekwencja w ostatnich wybo­rach parlamentarnych i gre­mialne oddanie głosów, na tych, którzy kucali przez Big Pharmą w latach 2020-2022 (tzw. pandemia i restrykcje sa­nitarne) mogłaby świadczyć, że zdecydowana większość na­rodu polskiego nie widzi nic zdrożnego w tym, że ich przy­wódcy stali się pachołkami fa­szystów, którzy tym razem nie wymachują czerwono-czar­nymi sztandarami NSDAP, ale „szyją nowe sztandary nie­winnie białe”, jak pisał Obywa­tel Poeta (Zbigniew Herbert). A więc nie dostrzega zjawiska, o którym będzie mowa w tek­ście. Albo dostrzega, ale nie wi­dzi w nim nic zdrożnego.

Jednak obowiązkiem publi­cysty jest ostrzegać przed re­alnym zagrożeniem. A kto co z tym zrobi – to jego sprawa. Stąd piszę.

W 2019 r. w Kalifornii do­szło do masowych sprzeci­wów w związku z planowanym wprowadzeniem ustawy sta­nowego Senatu cofającej licencję lekarską każdemu leka­rzowi, który napisze więcej niż 5 zwolnień z obowiązku szcze­pień szkolnych (w stanie żyje ponad 9 min dzieci w wieku szkolnym). Jak było do przewi­dzenia, lekarze w obawie przed utratą środków do życia prze­stali wystawiać zwolnienia. Decyzja ta poprzedzona była wydanym cztery lata wcześniej zakazem wszelkich zwolnień z obowiązku szczepień, których rodzice szczepionych dzieci do­magały się ze względów religij­nych i ideologicznych.

Za ustawą z 2019 r., zwana ustawą 276, stał Richard Pan, „człowiek pozbawiony em­patii, kontrolowany przez Big Pharmę”, pisał w październiku 2023 r. Toby Rogers z Brown- stone Institute w artykule„The Rise of Pharma Fascism and the Ruination of the Commons” (Powstanie faszyzmu farmaceu­tycznego i zniszczenie dobra wspólnego).

W czasie konfliktu szczepionko­wego „Los Angeles Times”za­znaczył, że spośród ponad 2600 ustaw wprowadzonych w 2019 r. do legislatury Ka­lifornii, żadna nie przykuła uwagi opinii publicznej tak, jak ustawa Senatu nr 276. Pojawiła się ona w związku z rzekomym wzrostem liczby zachorowań na odrę – z jednej strony. Z dru­giej – z powodu zarzutów mówiących, że bardzo dużo zwolnień z obowiązku szcze­pień wystawianych jest przez lekarzy na prośbę rodziców, bez uzasadnienia medycznego. Projekt ustawy wprowadził po­dział w Kalifornii, bowiem jedni mieszkańcy uznali, że jest ona przejawem zbyt daleko idących ingerencji władz stanowych wżycie obywateli. Inni byli zda­nia, że ustawa 276 to przejaw zwycięstwa nauki („uwierz na­uce”, skąd my to znamy!) nad sceptycyzmem podsycanym przez media społecznościowe.

Co ciekawe – zwłaszcza w kon­tekście późniejszych postaw społecznych wobec szprycy ko­widowej, potulnych i uległych – przeciwnicy ustawy szcze­pionkowej sprzed „pandemii” zareagowali ostro i zdecydo­wanie. Wybuchła też debata na temat zdrowia publicznego i praw rodzicielskich.„Ustawo­dawcy otrzymali tysiące telefo­nów i e-maili. Również media społecznościowe «rozgrzane» były do czerwoności z powodu mnożących się komentarzy. Ich ton był często wrogi, jeśli nie groźny: kilku ustawodawców spotkało się z drwinami i groź­bami ze strony tych, którzy utrzymywali, że szczepionki są szkodliwe lub że nakazy szcze­pień stanowią część tajnego spisku firm farmaceutycznych i urzędników rządowych”.

Problem polegał nie tylko na tym, że ustawa zmuszała do szczepień na odrę, bez wyjątku. Pojawiła się też inna kwestia – przymusu szczepienia rów­nież na inne choroby, mimo przeciwwskazań medycznych.

Ideologia białego faszyzmu „Ktoś stał się niepełnosprawny po przyjęciu DTaP (szcze­pionka przeciw błonicy, tęż­cowi i krztuścowi)? Mimo to musi przyjąć pozostałe szcze­pionki. Twoje rodzeństwo zmarło w wyniku szczepionki? Szkoda, że to nie ty umar­łeś (jeszcze), więc nadstaw ramię”, ironizuje Rogers. Pre­zentowane przez władze sta­nowe i Big Pharmę stanowisko jest sprzeczne z kilkuwiekową praktyką medyczną. Przed ustawą 276 cała społeczność naukowa i medyczna uzna­wała, że niektórych osób nie należy szczepić ze względu na choroby współistniejące, wcześniejsze reakcje organi­zmu na szczepienia lub histo­rię rodziny. Ale firmie Pharma spieszyło się, aby zniszczyć nieszczepioną grupę kontro­lną, która ujawniłaby skalę ich przestępstw, więc forsowali ustawę 276 (szczepień total­nych) w stanie, który już mieli pod kontrolą, przed wprowa­dzeniem obowiązku szpryco­wania na cały kraj.

Według Brownstone Institute lobby farmaceutyczne repre­zentowane przez Richarda Pana było bezwzględne; nie fakty, a zyski znajdowały się w polu jego zainteresowań. Ty­siące rodziców, głównie matek, składało zeznania na temat po­wikłań poszczepiennych swo­ich dzieci. W tym samym czasie przedstawiciel lobby przema­wiał w imieniu mocodawców przed każdą komisją (Zdrowia, Edukacji i Funduszy), w któ­rej miało odbyć się głosowa­nie nad ustawą276.„Na każdym przesłuchaniu wygłaszał dziwne przemówienie, w któ­rym przekazał nową ideologię faszystowskiej lewicy Pharma” zauważył publicysta Toby Ro­gers.

Dziwną? Zapewne, jeśli uznamy, że dziwną nie oznacza nieznaną. Przynajmniej obec­nie. Bowiem po kilkuletnim wymuszaniu na nas przyjęcia szprycy na kowid „argumenty” przedstawiciela Big Pharmy wy­głoszone w kalifornijskim Sena­cie brzmią jak„przekaz dnia” dla przyszłych faszystów kowidowych. Dlatego są nam dosko­nale znane. Stosowali je„nasi” politycy i ich totumfaccy wśród celebrytów, dziennikarzy, pra­cowników nauki i ekspertów „od nawozów i od świata”.

Richard Pan wyjaśnił, że: „Wol­ność pięści kończy się tam, gdzie zaczyna się cudzy nos”, argumentując, że ta sama za­sada ma zastosowanie do wiru­sów. Ponieważ istnieją wirusy i ponieważ osoba niezaszczepiona może być nosicielem śmiertelnego wirusa, czynność oddychania przez osobę nie- zaszczepioną jest prawnym odpowiednikiem uderzenia w twarz osoby zaszczepionej. W ten sposób osoby nieszczepione samym swoim istnie­niem łamią prawo, ponieważ naruszają prawo innych do wolności od chorób. Jedynym sposobem zapobieżenia „gwał­towi na prawie” jest zmuszanie dzieci do szczepień lub usunię­cie niezaszczepionych ze szkół. A docelowo – wyautowanie ze sfery publicznej każdego, kto sprzeciwi się kolejnym szcze­pieniom.

Przedstawiciel Big Pharmy ujawnił w ten sposób, że w isto­cie nie wierzy w skuteczność rajfurzonych szczepionek, po­nieważ gdyby tak było, niezaszczepieni nie stanowiliby zagrożenia dla zaszczepio­nych, zauważa publicysta. Stąd po pewnym czasie, dostrzega­jąc brak logiki w swej wypowie­dzi, zaczął podkreślać, że jego prawdziwym zmartwieniem są „osoby z obniżoną odporno­ścią, które nie mogą zostać za­szczepione”. Ale jak wszystko inne, co mówi, jest to kłam­stwo, ponieważ w Kalifornii i wszystkich niebieskich sta­nach (rządzonych przez demo­kratów) szczepi się także osoby z obniżoną odpornością.„Taka jest «logika» faszyzmu far­maceutycznego”, demaskuje obłudę lewacką Brownstone In­stitute.

Zrozumieć, jak działają wi­rusy

National Geographic z kwietnia 2020 r., na który powołuje się w swym materiale Toby Rogers zauważa, że we wszechświecie jest więcej wirusów niż gwiazd. „Szacuje się, że na naszej pla­necie istnieje 10 nonillionów (10 do potęgi 31.) pojedynczych wi­rusów”. Z kolei „The New York Times” informuje: „Każdego dnia z nieba spadają biliony wi­rusów”. Codziennie na każdy metr kwadratowy „spada ka­skada około 800 milionów wi­rusów”.

Wirusy infiltrują każdy aspekt naszego świata przyrody: wodę, powietrze, każdą dro­binę gleby. Patogeny te, ogólnie uważane za istoty nie­ożywione, mogą replikować się jedynie przy pomocy żywiciela i są w stanie zainfekować orga­nizmy z każdej gałęzi drzewa życia – w tym ludzkiej.

Tyle że przez większość czasu naszemu gatunkowi udaje się żyć w świecie pełnym wiru­sów, stosunkowo wolnym od chorób. Przyczyna ma nie tyle związek z odpornością organi­zmu ludzkiego na choroby, ile z biologicznymi dziwactwami samych wirusów, mówi Sara Sawyer, wirusolog i ekolog cho­rób na Uniwersytecie Colorado Boulder. Patogeny te są nie­zwykle wybredne w wyborze infekowanych komórek i tylko nieskończenie mała część ota­czających nas wirusów fak­tycznie stanowi zagrożenie dla ludzi.

Jeśli chodzi o epidemie,„wła­ściwie istnieją pewne wzorce” – mówi Raina Plowright, eko­log chorób z Montana State University. „l są to przewidy­walne wzorce”. Po czym dodaje: „Tyle rzeczy musi się ze sobą połączyć i to wszystko ma zna­czenie”. Jednak ta złożoność może działać na korzyść ludzi: im więcej czynników zewnętrz­nych zidentyfikują badacze, tym więcej będą mieli możli­wości interwencji. W końcu, mając wystarczającą ilość in­formacji, być może uda nam się nawet powstrzymać epide­mie, zanim one wystąpią.„Ilość informacji, które udało nam się uzyskać w tak krótkim cza­sie… jest niesamowita” – mówi Sarah Zohdy, ekolog cho­rób na Uniwersytecie Auburn

-To już daje nadzieję. Nadzieję na to, że bez zbędnych szcze­pień i terroru sanitarnego uda się uczonym zastopować „po­wietrze morowe”, zanim przy­stąpi ono do śmiercionośnego dzieła.

Jednak urzędnicy od zdro­wia publicznego oraz propagandyści w mediach przedstawiają sprawę wiru­sów jednoznacznie: „Komórki ludzkie, DOBRE! Bakterie i wi­rusy, ZŁE!”. W ten sposób chcą kształtować dyskusję, jeśli w ogóle do niej dopuszczają. „Ale nie tak naprawdę działa to wszystko. Nasze ciała sta­nowią złożony ekosystem róż­nych typów komórek. Tylko 43 procent komórek w naszym organizmie to komórki ludz­kie – reszta to różne bakte­rie i wirusy, które komunikują się i wymieniają z naszymi ludzkimi komórkami i DNA w sposób umożliwiający ży­cie. Dlatego nigdy nie po- zbędziemy się wszystkich wirusów i bakterii, ani byśmy tego nie chcieli”, pisze Toby Rogers.

Podejrzane szczepionki

Duży wzrost średniej długo­ści życia i spadek liczby cho­rób zakaźnych w XX w. nastąpił przed wprowadzeniem kampa­nii masowych szczepień, uważa Rogers. Co więc spowodo­wało, że ludzkość zaczęła uwal­niać się od chorób zakaźnych? „Poprawa standardów życia, kanalizacji, zakładów uzdat­niania wody, bezpieczeństwa żywności, zorganizowanego usuwania odpadów stałych, a także «poprawa warunków mieszkaniowych i zmniejsze­nie zatłoczenia w amerykań­skich miastach» odpowiadają za «prawie 90 proc, spadku umieralności dzieci w USA na choroby zakaźne»”. Publi­cysta wskazuje, skąd wziął te informacje przeczące opo­wieściom o tym, że to głów­nie szczepionki odpowiadają za zjawisko zanikania chorób i zwiększenia długości życia – z artykułu będącego przeglą­dem danych zebranych w ciągu ostatnich stu lat, dotyczących zdrowia publicznego. Materiał został opublikowany w„Pediatrics”w październiku 2000 (T. 106 nr 6).

Poza tym autor Brownstone Institute, tym razem na swoim blogu, pisze o badaniach prze­prowadzanych przez duń­skiego lekarza i antropologa Petera Aaby’ego, które wy­kazały, że szczepionki mogą być szkodliwe.„Doktor Aaby był jednym z pierwszych na­ukowców, który badał niespe­cyficzne działanie szczepionek i stał się światowym liderem w tej dziedzinie. Przez ponad sto lat zakładano, że szcze­pionka działa tylko na chorobę, na którą została przyjęta. Ba­dania dr. Aaby’ego pokazują, że szczepionki zmieniają układ odpornościowy w nieoczeki­wany sposób. Istnieją pozy­tywne skutki, gdy konkretna szczepionka zmienia układ od­pornościowy w sposób, który zapewnia również działanie ochronne przed innymi choro­bami, oraz negatywne skutki, gdy szczepionka zmienia układ odpornościowy w sposób, który zwiększa podatność na inne choroby”. Na jednym z wy­stąpień publicznych Peter Aaby wykazał, że szczepionki DTaP zabijają pięć razy więcej dzieci, niż chronią przed chorobami (błonica, tężec i krztusiec), przeciw którym są stosowane. „Powiedzenie tego publicznie przed kamerą przed salą pełną sceptycznych naukowców to jedna z najbardziej odważnych rzeczy, jakie kiedykolwiek widziałem”.

Histeria kowidowa spowo­dowała, że ludzie zapomnieli o tym, że istnieją produkty me­dyczne inne niż szczepionki! Możemy leczyć różne cho­roby lekami przeciwwirusowymi, antybiotykami i tysiącem innych medykamentów, nie narzucając całej populacji uni­wersalnych, toksycznych szcze­pionek. Podejście Big 3harmy ignoruje wszystkie substancje toksyczne, które mogą powo­dować problemy zdrowotne. Branża farmaceutyczna kontro­luje proces podejmowania de­cyzji politycznych, dlatego cała uwaga zdrowia publicznego

skupia się na szczepionkach. Dlaczego dwie osoby żyjące w podobnym środowisku mają różne wyniki zdrowotne? Odży­wianie, ćwiczenia, odpoczynek i słońce mają znaczący wpływ na to, czy ktoś zachoruje. Co więcej, jak wskazuje Jenni­fer Giustra-Kozek, autorka książki „Healing Without Hurting”, większość chorób zwykle przypisywanych wirusom i bakteriom często ma podłoże w niedoborze witamin, który można uzupełnić poprzez żyw­ność, suplementy lub w ostrych przypadkach dożylnie. W przy­padku Covid-19 odpowiednimi niedoborami, które należy uzu­pełnić, są zwykle cynk i wita­mina D.

O co w rzeczywistości chodzi? Odpowiedź jest prosta – o wła­dzę nad ludźmi i wielkie pieniądze. „Żaden faraon, żaden król, żaden pan feudalny, a już na pewno żadna partia po­lityczna nigdy wcześniej nie twierdziła, że powietrze jest jej własnością i że sam akt od­dychania przez obywateli jest aktem, którym musi być nadzo­rowany przez państwo”. Jednak teraz jest inaczej. W świecie, w którym rzekomo dominuje wolność i demokracja, prawa człowieka i obywatela uwa­żane są za niezbywalne – zapa­nowała idea „współczesnego faszystowskiego państwa far­maceutycznego”. Idea regla­mentacji powietrza i totalnej kontroli urzędników nad oby­watelami, dokonywanej po to, aby się wzajemnie nie pozara- żali.To idea obłąkańcza, ale ona właśnie leży u podstaw naka­zów szczepień, masek, blokad, dystansu społecznego i reszty współczesnego faszystow­skiego państwa farmaceutycz­nego, czytamy w Brownstone Institute.

Jedynymi historycznymi po­dobieństwami z tą ideologią są prawa Jima Crowa obo­wiązujące w USA, które uzna­wały czarnych Amerykanów za nieczystych (co wymagało oddzielnych poideł, łazienek i szkół), oraz hitlerowców, któ­rzy twierdzili, że Żydzi są nosi­cielami chorób i dlatego należy ich przenieść do gett i obozów koncentracyjnych. „Ale teraz ta niedorzeczna śmieciowa nauka powróciła z martwych i napę­dza politykę zdrowia publicz­nego w USA i całym świecie rozwiniętym w erze kowida”. Niezaszczepieni, niezamaskowani, niezdyscyplinowani sani­tarnieraus!

Ta bestialska idea stała się po­lityką i prawem, zauważa Toby Rogers. „Niestety opisana po­wyżej obsceniczna ideologia jest szeroko rozpowszech­niona. Naomi Klein w„Doppelgangerze” powtarza ten sam nikczemny pogląd. Zdaniem Klein nie ma indywidualnego «ja» – wszyscy oddychamy tym samym powietrzem. Stąd wniosek wysunięty przez au­torkę, że faszystowskie pań­stwo farmaceutyczne ma prawo, a nawet obowiązek nadzorować ciała niezaszczepionych, aby nie zainfekowały one zaszczepionego organi­zmu. Znów widzimy, że wy­znawcy Kultu Szczepionki tak naprawdę nie wierzą we wła­sny produkt, nalegając na wstrzykiwanie go innym. Ten nonsens stał się dominującą ideologią partii rządzących w całym rozwiniętym świecie. W Ameryce Północnej, Euro­pie, Australii, Nowej Zelandii i Korei Południowej liberalna demokracja została zastą­piona faszyzmem interesariuszy opartym na śmieciowej nauce, która czyni Big Pharmę bogatą. Widać, jak blisko jest od tej pokrętnej ideologii do obozów koncentracyjnych i eksterminacji niezaszczepionych w imię zdrowia pu­blicznego, kończy rozważania publicysta Brownstone Insti­tute.

podpis. Leon Baranowski – Buenos Aires Argentyna

LOCKDOWN NARODU

Osoby i korporacje, które sponsorują większość działań w zakresie zdrowia zarówno WHO, jak też jej siostrzanych organizacji, takich jak CEPI, Gavi i Unitaid, bardzo dobrze poradziły sobie ze skutkami polityki, za którą tak gorąco się opowiadały. Firmy produkujące oprogramowanie i farmaceutyki osiągnęły bezprecedensowo wysokie zyski, podczas gdy w tym samym czasie trwało masowe zubożenie ludności. Agencje międzynarodowe również zyskały. Filantrokapitalizm jest dla niektórych dobry, stwierdza Bell.

dr Robert Kościelny
Stali Czytelnicy „Teorii Spisku” wiedzą doskonale o tym, że światowe władze rządzą nami za pomocą polityki strachu. Pisząc o rządzących, mam oczywiście na myśli tych, którzy decydują o tym, jaki w danej chwili ma obowiązywać na świecie przekaz dnia, a nie ich kapciowych, wybieranych co cztery lata w tzw. wyborach. Nie ma dnia, a nawet godziny, aby „eksperci nie bili na alarm” z powodu grożącego nam „przegrzania planety”, „śladu węglowego”, czających się za każdym rogiem ulicy terrorystów, jak też z powodu chorób, przeludnienia, niekontrolowanej migracji. Ostrzega się nas przed śmiercią na skutek konsumpcji nieodpowiedniej diety, piciem nieodpowiednich trunków… Współczesnych bab jag mamy zatrzęsienie. Słownik demonologiczny wręcz puchnie od coraz to nowych biesów.

Kto nami rządzi?
Odpowiedź Davida Bella z Brownstone Institute jest krótka i konkretna: coraz więcej władzy przechodzi z rąk rządów narodowych w ręce niewybieranych demokratycznie urzędników. I zjawisko to będzie się nasilać, a nie blaknąć. Metodą, która napędza proces przykręcania nam śruby przez globalne sitwy, za którymi „nasi” mężowie stanu gorliwie buty noszą, jest prowokowanie, albo wręcz tworzenie, kryzysów, by później, pod pozorem walki o nasz zagrożony – a to klimatem, a to zanieczyszczeniami, a to pandemią – dobrostan wziąć obywateli na krótką smycz. Założyć im, niby podwójnego nelsona, lockdown. Przykład? Bardzo proszę, oto przykład i to bardzo świeżej daty.

Dwudziestego września „nasi” przedstawiciele zebrani w Organizacji Narodów Zjednoczonych (ONZ) podpisali „Deklarację” zatytułowaną: „Deklaracja polityczna spotkania wysokiego szczebla Zgromadzenia Ogólnego ONZ w sprawie zapobiegania, gotowości i reagowania na pandemię”. David Bell wyjaśnia, że zastosowana zostanie „procedura milczenia”, co oznacza, że państwa, które nie udzielą odpowiedzi na „Deklarację”, zostaną uznane za zwolenników tekstu. Dokument wyznacza nową metodę zarządzania populacjami, w sytuacji gdy Światowa Organizacja Zdrowia (WHO), ramię ONZ ds. zdrowia, uzna przyszłą odmianę wirusa za „sytuację nadzwyczajną w zakresie zdrowia publicznego o zasięgu międzynarodowym”.

Autor materiału zamieszczonego na stronie Brownstone Institute przypomniał, że właściwie „na chwilę” przed wybuchem histerii kowidowej, bo w 2019 r., WHO zauważyła, że pandemie w ciągu ostatniego stulecia stały się zjawiskiem rzadkim i nieistotnym pod względem zagrożenia dla ludzkości. Tyle że bardzo szybko uznano, że zaszła pomyłka. Że w 2019 r. ludzkość (a więc również członkowie WHO) była po prostu nieświadoma zbliżającej się zagłady. WHO i cały system oenzetowski uważają obecnie pandemie za egzystencjalne i bezpośrednie zagrożenie. Co z tego praktycznie wynika?

ONZ i WHO będą mogły domagać się większych, a właściwie jeszcze większych, pieniędzy od sponsorów prywatnych i rządów poszczególnych państw (czyli będą to nasze pieniądze). Będą one większe niż wydane do tej pory na jakikolwiek inny międzynarodowy program zdrowotny. Spowoduje to ogromne wzbogacenie się niektórych osób obecnie blisko współpracujących z WHO i ONZ. Uprawnienia, które otrzymają poszczególne rządy, będą jeszcze większe niż w latach 2020-2022, a co za tym idzie – przywrócą, tylko z jeszcze większą mocą, te same reakcje, które właśnie spowodowały największy wzrost biedy i chorób w ciągu naszego życia. Biedą i nadmiarowymi, zgonami wybrani przez nas politycy niespecjalnie się przejęli (co najwyżej dodrukowali więcej banknotów w ramach tarcz antykowidowych, powodując przy tym inflację). Za to upoiła ich wizja wzmocnienia reżimu pod pozorem „sanacji”. Stąd można przewidywać, że „pandemie” staną się coraz częstszymi zjawiskami. A ich przyczyna będzie polityczna, a nie medyczna. I z tego też powodu (politycznego) ustąpią, gdy już spełnią swoją rolę – pozwolą wzmocnić władzę, skłócić społeczeństwo, a rządzących wynieść na piedestał jako tych, którzy jako jedyni mogą uratować poróżnionych między sobą od zagłady.

„Deklaracja” jest przykładem sposobu, w jaki od kilkunastu lat sitwy globalistyczne biorą nas za buzie. Zawsze ich żelazne rękawice owinięte są w bawełnę słów wzniosłych, zawsze tłumaczy się nam, że to dla naszego dobra, o które tylko oni – sitwy i ich kapciowi – mogą zadbać. „Autorom «Deklaracji» zapłacono za napisanie tekstu wewnętrznie sprzecznego, czasem błędnego, a często zupełnie pozbawionego sensu. Treść dokumentu jest częścią szybko rozwijającego się przemysłu propagandowego [nowej ery], a «Deklaracja» ma na celu uzasadnienie tego wzrostu i związanej z nim centralizacji władzy. Dokument prawie na pewno zostanie zatwierdzony przez wasze rządy, ponieważ, szczerze mówiąc, tu jest siła i są pieniądze”. Oraz poszerzenie kompetencji władz, dodajmy, która tak jak podczas „pandemii” będzie mogła łamać prawo z taką łatwością i siłą jak huragan uschnięte drzewa.

Choroba X: schorzenie, którego nie ma, ale które bywa
Obecnie propagandyści są szkoleni w zakresie używania wzniosłych frazesów, słów „wyzwalających”, sloganów i tematów propagandowych (np. „równość”, „wzmocnienie pozycji wszystkich kobiet i dziewcząt”, „dostęp do edukacji”, „węzły transferu technologii”), którym nikt nie może się sprzeciwić bez ryzyka nazwania go człowiekiem zacofanym, nieczułym, egoistycznym. Łotrem i kanalią, po prostu. Nasze protesty zostały pozbawione „podstaw godnościowych”. Staliśmy się niczym ci żołnierze wyklęci, którzy walczyli o wolność i godność. Ludzie honoru i najwyższej wrażliwości moralnej, ubrani przez komunistów w mundury żołnierzy niemieckich, aby idących do ubeckich kazamatów traktowano po drodze jak szubrawców, morderców, dręczycieli ludności cywilnej („Dla zwyciężonych – wzgarda i ślina / Gdy ich na rzeź prowadzą”, pisał swego czasu Antoni Słonimski).

Tromtadracką „Deklarację” należy czytać w kontekście tego, co właśnie zrobiły instytucje, na zlecenie których powstała, i ich pracownicy, pisze Bell. „Trudno jest podsumować kompendium nowomowy, obowiązującej w oficjalnych materiałach wytworzonych przez kliki globalistyczne, której zadaniem jest zasłonienie rzeczywistość, ale mamy nadzieję, że to krótkie streszczenie skłoni do pewnych przemyśleń. Niegodziwość nie jest błędem, lecz zamierzonym oszustwem”.

Jedno ze zdań „Deklaracji” mówi o tym, że choroba, śmierć, zakłócenia społeczno–gospodarcze i zniszczenia zostały spowodowane pandemią Covid-19. Podczas gdy to nie kowid, ale polityka kowidowa, sztucznie wywołany „kryzys pandemiczny” był przyczyną wymienionych wyżej nieszczęść. Typowe dla krętaczy „ściemnianie”. Prostackie, ale skuteczne. Przychodzi tu na myśl powiedzenie „nie należy lekceważyć siły głupich ludzi”.

David Bel! twierdzi, że coraz więcej władzy przechodzi z rąk rządów narodowych w ręce niewybieranych demokratycznie urzędników. I zjawisko to będzie się nasilać, a nie blaknąć . Metodą, która napędza proces przykręcania nam śruby przez globalne sitwy, za którymi „nasi” mężowie stanu gorliwie buty noszą.

David Bell wyjaśnia: „SARS–COV-2 powiązany był ze śmiertelnością głównie w krajach bogatych, gdzie średni wiek zgonów związanych z Covid-19 wynosił od 75 do 85 lat. Prawie wszyscy ci pacjenci mieli poważne choroby współistniejące, takie jak otyłość i cukrzyca, co oznacza, że ich średnia długość życia była już ograniczona. Osoby, które w znaczący sposób przyczyniały się do poprawy kondycji ekonomicznej, były narażone na bardzo niskie ryzyko – prawda ta znana była już na początku 2020 r. Dlatego te trzy lata społeczno–gospodarczej dewastacji były w przeważającej mierze spowodowane reakcją polityków”.

Nie na wszystkich ta katastrofa miała negatywny wpływ. Osoby i korporacje, które sponsorują większość działań w zakresie zdrowia zarówno WHO, jak też jej siostrzanych organizacji, takich jak CEPI, Gavi i Unitaid, bardzo dobrze poradziły sobie ze skutkami polityki, za którą tak gorąco się opowiadały. Firmy produkujące oprogramowanie i farmaceutyki osiągnęły bezprecedensowo wysokie zyski, podczas gdy w tym samym czasie trwało masowe zubożenie ludności. Agencje międzynarodowe również zyskały. Filantrokapitalizm jest dla niektórych dobry, stwierdza Bell.

Czy w tej sytuacji może dziwić, że Koalicja na rzecz innowacji w zakresie gotowości na wypadek epidemii (CEPI) już w lutym 2021 r., a więc w szczycie „pandemii”, głosiła, że należy przygotować się do wybuchu „choroby X” Czymże jest owo schorzenie, która zaatakuje nas rychło po kowidzie, jak przewidywała trzy lata temu organizacja CEPI? „Choroba X reprezentuje wiedzę, że poważną międzynarodową pandemię może wywołać patogen, o którym obecnie nie wiadomo, czy powoduje choroby u ludzi. Po raz pierwszy [choroba X, czyli choroba, która nie istnieje, ale – według ekspertów – może zaistnieć] została wpisana na listę patogenów priorytetowych WHO w 2018 r”., informuje strona CEPI, gdzie możemy też przeczytać: „COVID-19 stanowił pierwsze «zaistnienie» choroby X od czasu ustalenia jej nazwy. Schorzenie to pojawiło się znacznie wcześniej, niż przewidywano. […] wiemy, że przyszłe wybuchy choroby X są nieuniknione. Nasz połączony świat sprawił, że jesteśmy bardziej niż kiedykolwiek podatni na szybkie rozprzestrzenianie się nowych chorób zakaźnych. Szybka urbanizacja, wylesianie, intensywne rolnictwo, praktyki hodowli zwierząt, zmiana klimatu i globalizacja zwiększają możliwości kontaktów między zwierzętami a ludźmi oraz przenoszenia chorób z człowieka na człowieka na skalę globalną. Zagrożenie chorobą X, która zakaża populację ludzką i szybko rozprzestrzenia się na całym świecie, jest większe niż kiedykolwiek wcześniej”.

Krąży nad nami, krąży czarny anioł niewoli „Deklaracja” nie jest jedynym batem kręconym na nas. Ko
lejna „pandemia” (choroba X, której nie ma, ale zawsze może być) to nie jedyny strach na nas, szare wróble. To też nie jest jedyny sposób, aby pod pozorem walki o dobro wspólne „zlokdałnować” społeczeństwa. Założyć ludziom kajdany oraz kagańce ma twarz. Żeby nie szczekały i nie szarpały za nogawki autorytetów moralnych i innych, kundle zadziorne. Z których większość przeznaczona jest do depopulacji.

Henry Louis Mencken: „Celem praktycznej polityki jest zaniepokojenie społeczeństwa (a tym samym zmuszenie go, aby domagało się prowadzenia w bezpieczne miejsce) przez niekończącą się serię katastrof, w większości wyimaginowanych”.

„Celem praktycznej polityki jest zaniepokojenie społeczeństwa (a tym samym zmuszenie go, aby domagało się prowadzenia w bezpieczne miejsce) przez niekończącą się serię katastrof, w większości wyimaginowanych”. Tymi słowami Henry’ego Louisa Menckena, zmarłego w 1956 r. amerykańskiego dziennikarza, eseisty, satyryka, zaczyna swój tekst para dobrze nam znanych autorów – John i Nisha Whitehead z Th e Rutherford Institute, publikujących, zapewne nie przypadkiem, swój tekst w 22. rocznicę zamachu na World Trade Center w Nowym Jorku.

Autorzy w oparciu o doświadczenia 9/11 oraz „pandemię” piszą dobrze znane nam prawdy: „W świetle tendencji. rządu do wykorzystywania kryzysów (rzeczywistych lub wymyślonych) i czerpania korzyści ze wzmożonych emocji, zamieszania i strachu w społeczeństwie w celu rozszerzenia zasięgu państwa policyjnego, należy się zastanowić, jaki tak zwany kryzys ogłoszony zostanie w następnej kolejności. To dość prosta formuła: najpierw tworzysz strach, a następnie wykorzystujesz go, przejmując władzę”.

Whiteheadowie podnoszą, że nie ma nawet znaczenia, jaki będzie charakter następnej sytuacji nadzwyczajnej w kraju (terroryzm, niepokoje społeczne, załamanie gospodarcze, zagrożenie dla zdrowia lub środowiska), o ile pozwoli to rządowi na zamknięcie narodu i usprawiedliwienie wszelkich sposobów tyranii w imię „bezpieczeństwa narodowego”.

David C. Unger po lewej: „Przez siedemdziesiąt lat oddawaliśmy nasze najbardziej podstawowe wolriości tajnemu, niezrozumiałemu stanowi nadzwyczajnemu – ogromnemu, ale coraz bardziej błędnie ukierunkowanemu zespołowi instytucji, odruchów i przekonań odnośnie do bezpieczeństwa narodowego, które tak definiują nasz obecny świat, że zapominamy, że kiedykolwiek istniała inna Ameryka”. Thomas S. Neuberger po prawej: zauważa, że amerykańskie„uzależnienie od strachu” oraz wdrukowane w umysły obywateli, przez dekady umiejętnej propagandy, pragnienie bezpieczeństwa za wszelką cenę sprawiły, że prezydentura – niegdyś „jedynie” najwyższy urząd w państwie – stała się „siłą imperialną”.

David C. Unger w książce „The Emergency State – America’s Pursuit Of Absolute Security At Ali Costs”, 2012 (Stan nadzwyczajny – dążenie Ameryki do absolutnego bezpieczeństwa za wszelką cenę) stwierdza: „Przez siedemdziesiąt lat oddawaliśmy nasze najbardziej podstawowe wolności tajnemu, niezrozumiałemu stanowi nadzwyczajnemu – ogromnemu, ale coraz bardziej błędnie ukierunkowanemu zespołowi instytucji, odruchów i przekonań odnośnie do bezpieczeństwa narodowego, które tak definiują nasz obecny świat, że zapominamy, że kiedykolwiek istniała inna Ameryka”. Obecne Stany Zjednoczone (niegdyś bezpieczna, zamożna, indywidualistyczna demokracja amerykańska, która wygrała II wojnę światową) stały się krajem zaniepokojonym o cały świat, bojącym się o swoją przyszłość gospodarczą i nie zwracającym uwagi na erozję swoich zasad konstytucyjnych. To, co niegdyś charakteryzowało ten kraj, czyli spokojne życie, wolność i pogoń za szczęściem, „ustąpiły miejsca trwałemu zarządzaniu kryzysowemu: pilnowaniu planety i prowadzeniu wojen prewencyjnych mających na celu powstrzymywanie ideologiczne, zwykle na terenie wybranym przez naszych wrogów i korzystnym dla nich. Ograniczony rząd i odpowiedzialność konstytucyjna zostały odsunięte na bok przez rodzaj prezydentury imperialnej, której nasz system konstytucyjny miał wyraźnie zapobiegać. […] [To] uczyniło nas… mniej wolnymi… i zmniejszyło nasze zrozumienie, co to znaczy być Amerykaninem”.

Thomas S. Neuberger, omawiając książkę Ungera na stronie The Rutherford Institute, zauważa, że amerykańskie „uzależnienie od strachu” oraz wdrukowane w umysły obywateli, przez dekady umiejętnej propagandy, pragnienie bezpieczeństwa za wszelką cenę sprawiły, że prezydentura – niegdyś „jedynie” najwyższy urząd w państwie – stała się „siłą imperialną”. Spowodowało to utratę konstytucyjnych wolności (takich jak prywatność) i sprawiło, że Ameryka pozbywa się zasad kontroli rządzących oraz równowagi między władzą ustawodawczą, wykonawczą i sądowniczą. „Zasad stworzonych przez ostrożnych twórców amerykańskiej konstytucji, aby zachować wolność ponad tyranią”. Staliśmy się narodem, który ma coraz mniej wspólnego z dawną Ameryką – utyskiwał Neuberger, niczym kaznodzieje czasów zmierzchu Rzeczypospolitej mówiący, że przodkowie, „gdyby wstali z grobu” nie poznaliby swojego niegdyś kwitnącego kraju.

John i Nisha Whiteheadowie: „Każdy kryzys był także sprawdzianem, na ile «my, ludzie» pozwolilibyśmy rządowi na obejście Konstytucji w imię bezpieczeństwa narodowego; testem mającym na celu sprawdzenie,

Ameryką ta sama, ale nie taka sama John i Nisha Whiteheadowie podkreślają, że czarna łapa niewoli nie zaciskała swych palców gwałtownie na szyi Ameryki. Trwało to długie lata, a okazją do zmian na gorsze były pojawiające się kryzysy. „Każdy kryzys był także sprawdzianem, na ile «my, ludzie» [w oryg. „We the People” co jest oczywistym nawiązaniem-do zdania otwierającego Preambułę Konstytucji Stanów Zjednoczonych] pozwolilibyśmy rządowi na obejście Konstytucji w imię bezpieczeństwa narodowego; testem mającym na celu sprawdzenie, jak szybko będziemy maszerować zgodnie z poleceniami rządu, bez zadawania pytań”. John i Nisha Whiteheadowie uważają, że od dłuższego czasu obywatele USA nie zdają tego testu.

Już dekadę temu magazyn „Foreign Policy” zauważył, że po zamachu 9/11 „administracja prezydenta George’a W. Busha przyjęła politykę, która prawdopodobnie stanie się synonimem nadmiernych starań władzy wykonawczej [aby zapewnić „bezpieczeństwo USA]”. Rząd wykorzystał amerykańską ustawę Patriot Act, aby uzyskać większe uprawnienia do szpiegowania, przeszukiwania, przetrzymywania i aresztowania obywateli amerykańskich w imię bezpieczeństwa Ameryki. Wprowadzając ustawę National Defense Authorization Act, Barack Obama kontynuował trend Busha polegający na podważaniu Konstytucji.

Whiteheadowie zwracają uwagę na to, że Donald Trump objął urząd, twierdząc, że kraj jest najeżdżany przez niebezpiecznych imigrantów i upierając się, że jedynym sposobem zapewnienia Ameryce bezpieczeństwa jest rozszerzenie kompetencji policji granicznej, upoważnienie wojska do „pomocy” w kontroli granicy. Ten tak zwany kryzys imigracyjny przekształcił się następnie w liczne kryzysy (ekstremizm krajowy, pandemia Covid-19, niepokoje na tle rasowym, niepokoje społeczne itp.), które rząd chętnie wykorzystywał w celu rozszerzenia swoich uprawnień. Joe Biden z kolei dołożył wszelkich starań, aby rozszerzyć zasięg zmilitaryzowanego państwa policyjnego, zobowiązując się do zatrudnienia 87 tys. dodatkowych agentów Internal Revenue Service (IRS to urząd podatkowy w Stanach Zjednoczonych) i 100 tys. funkcjonariuszy policji oraz zobowiązał się do umożliwienia FBI działania w taki sam sposób jak działa armia.

Dawna Ameryka znika jak sól w ukropie coraz to nowych specustaw.

Leon Baranowski – Buenos Aires Argentyna

 

PANDEMIA 5G

Badania dotyczące masztów telefonii komórkowych wykazały, że mieszkanie w pewnym zasięgu nadajników telefonii komórkowej zwiększało ryzyko raka, od dwukrotnie do 121-krotnie, w zależności od rodzaju wykrytego nowotworu.

Sławomir M. Kozak

Odwiedziłem niedawno znajomego lekarza w jego gabinecie mieszczącym się w jednej z warszawskich kamienic. W pewnej chwili zachęcił mnie do wyjrzenia przez okno na najbliższe otoczenie i pokazał niezbyt odległe od siebie maszty anten z nadajnikami 5G, stojące na dachach okolicznych budynków. Trzy konstrukcje, w równych od siebie odległościach, tworzące prawie doskonały trójkąt równoboczny. Chwilę później skierował dłoń w dół, na gmach znajdujący się niemal w centrum owego trójkąta, i powiedział – a to jest szkoła.

Dwa dni później w sieci natknąłem się na opracowanie, którego tytuł oddaje w zasadzie jego treść -„Badanie wykazało powiązanie między promieniowaniem z masztu telefonii komórkowej i ponad 7000 zgonów w wyniku raka”1. Mimo wszystko, gorąco polecam przeczytanie całości, a dla zachęty przywołam kilka zdań. Pierwsze – odnoszące się do jednego z największych miast Brazylii.„Ponad 80 proc, osób, które zachorowały na pewne rodzaje nowotworów, mieszkało w promieniu 500 metrów od jednego z setek masztów telefonii komórkowych zainstalowanych w mieście”
Kolejne – już o innych metropoliach.„Badania dotyczące masztów telefonii komórkowych, które badały powiązanie pomiędzy wystawieniem na działanie promieniowania i przypadkami raka, były wykonane w San Francisco oraz miastach Austrii, Niemiec i Izraela, poczynając już od lat 70. XX w. Wszystkie badania wykazały podobne wyniki: mieszkanie w pewnym zasięgu nadajników telefonii komórkowej zwiększało ryzyko raka, od dwukrotnie do 121-krotnie w zależności od rodzaju wykrytego nowotworu”.

Artykuł wskazuje na niebezpieczeństwa związane z polami elektromagnetycznymi i nadajnikami telefonii komórkowej:
• mutacje genetyczne, • zaburzenia pamięci, • utrudnienia w nauce, • zespół nadpobudliwości psychoruchowej,
• bezsenność, • choroby mózgu, • zaburzenia równowagi hormonalnej,
• bezpłodność, • demencje, • powikłania sercowe. Autor podsumowuje to stwierdzeniem, że„nadajniki takie powinny być zlokalizowane daleko od dzielnic mieszkaniowych oraz szkół i przedszkoli”

Traf chciał, że tego samego dnia otrzymałem dwie informacje, które wcale nie muszą odnosić się do poruszonych wyżej kwestii, niemniej napawają niepokojem.

Jedna donosiła o masowych omdleniach podczas rozpoczęciu roku szkolnego w Czeladzi2. Jak podaje artykuł:„według jednego z ojców zemdlało 25 osób”. Natomiast dyrektor placówki „mówi o jednej i dodaje, że pozostałym zrobiło się niedobrze, ale nie stracili przytomności” Dalszy opis wygląda, jakby był zaczerpnięty z horroru.„Pomimo co chwilę padających ńa murawę dzieci impreza trwała w najlepsze w słońcu i spiekocie” Rodzice interweniowali, by dzieciom podać wodę, ale„niestety, nie przerwano imprezy i do końca wymuszono obecność młodzieży”.,,Wśród zaproszonych gości byli: posłowie, senatorowie, samorządowcy, dyrektorzy szkół z terenu powiatu oraz współpracujący z nimi pracodawcy” co najwidoczniej skutecznie skrępowało naturalny, wydawałoby się, odruch powzięcia jakichś zdecydowanych działań, a tymczasem dyrektor, według gazety „tłumaczyła, że młodzież mdlała, bo «nie je śniadań i pije energetyki»”

I kolejny materiał, równie niepokojący, także z września. Oto w Zespole Szkół w Nowym Sączu, w trakcie uroczystości Dnia Sybiraka, doszło do masowych omdleń3.„Z relacji świadków wynika, że uczniowie zaczęli nagle mdleć. Poszkodowanych osób mogło być kilka, a nawet kilkanaście”. W tym przypadku poproszono o pomoc.
„«Zostaliśmy zadysponowani na miejsce. Naszym zadaniem było sprawdzenie, czy w budynku jest obecna niebezpieczna substancja. Takiego zagrożenia nie stwierdziliśmy. Osoby poszkodowane przebywały na zewnątrz, dlatego powód omdleń musiał być inny» – mówi w rozmowie z naszą redakcją dyżurny operacyjny PSP Nowy Sącz” W mediach społecznościowych pojawiły się informacje, że dotkniętych tym tajemniczym zjawiskiem zostało w sumie 55 osób.

Obowiązujące u nas przez lata dopuszczalne normy promieniowania zostały nie tak dawno poważnie zmienione. Jakby mało było ryzyka związanego z dotychczasowymi sieciami telefonii komórkowej 2G, 3G i 4G, podczas pandemii zbierającej śmiertelne żniwo na całym świecie kupowano na potęgę respiratory i… stawiano maszty z antenami 5G. Niektóre są obudowywane sztucznymi kominami, by nie były widoczne. Tajemnicą poliszynela jest„uzbrajanie” oświetleniowych latarni miejskich w tajemnicze urządzenia, które w całkiem sporej ilości mają widoczne anteny. Odrębną kwestią jest rodzaj stosowanego w nich nowego systemu LED, który nie jest obojętny dla zdrowia człowieka. Jeszcze niedawno, jak pokazywały nam media głównego nurtu, w licznych państwach Europy trup ścielił się gęsto, skarżono się nawet na brak trumien, a ciała leżały na ulicach w czarnych workach. Co prawda, później rozsiała się w mediach niezależnych cała masa filmików pokazujących, że niektóre z tych worków zaczynały się ruszać zaraz po ostatnim klapsie ekip telewizyjnych, a z niektórych wychylali się nieboszczycy, by zapalić papierosa.

„Od 20 marca 2020 r. do 15 maja 2022 r., zgodnie z rozporządzeniem Ministra Zdrowia obowiązywał w Polsce stan epidemii”4. Jak podaje najnowszy raport NIK, wyrzucono w błoto miliardy złotych, budowano szpitale dla nierozpoznanej nigdy choroby, a szczytem bezczelności było uruchomienie jednego z nich na Stadionie Narodowym w Warszawie. Tymczasem niespełna dwa miesiące po ataku wrogiego wirusa na nasz biedny kraj -„11 maja 2020 r. została uruchomiona pierwsza w Polsce sieć 5G na częstotliwości 2,6 GHz TDD. 100 nadajników będzie działać na obszarze 7 polskich miast, m.in. w Warszawie”5. Powiedzą Państwo – mało. Otóż nie, ponieważ dalej czytamy, że: „w ramach drugiej fazy wdrażania sieci 5G rozpoczęły się prace związane z instalacją ponad 600 dodatkowych stacji zlokalizowanych w Warszawie i okolicznych miejscowościach (ponad 2 min osób). Dzięki temu sieć obejmie swoim zasięgiem ponad 3 miliony mieszkańców 7 miast i aglomeracji warszawskiej. Do końca roku powstanie duża część z zaplanowanych dodatkowych 600 stacji dla Warszawy i aglomeracji, a całość powinna zostać zakończona w pierwszych miesiącach 2021 r”. Skoro mamy już rok 2023, to należy przyjąć, że założenia zostały wykonane, tym bardziej, że dziś ten operator reklamuje już usługę 5G Ultra i chwali się, że z siecią 5G dociera do 20 milionów mieszkańców Polski. A tekst opisywał działania tylko jednego operatora sieci komórkowej!

Temat 5G jest niezwykle ważny, bo dotyczy zagrożeń płynących dla naszego zdrowia w stopniu dużo większym niż w dotychczas używanych sieciach poprzednich generacji. Zagadnienie to, jako wiodące dla przemysłu w ogóle, a szczególnie militarnego, jest skutecznie„zamiatane pod dywan” na całym świecie. Powinno być najważniejszym dziś punktem ogólnospołecznej debaty, bo powiązane jest z niezliczoną wręcz ilością czynników, które będą determinowały zdrowie i życie nas samych, ale przede wszystkim przyszłych pokoleń. Nie dajmy się zwieść twierdzeniom, że to temat nowy i nierozpoznany, a na efekty skutków ubocznych trzeba będzie czekać dziesięciolecia. Emanuel Landau, wybitny specjalista, który oprócz stanowisk akademickich w dziedzinie psychiatrii i nauk farmakologicznych pełnił również funkcję ordynatora oddziału psychiatrii, napisał w przedmowie do książki „Skutki biologiczne i zagrożenia dla zdrowia związane z promieniowaniem mikrofalowym” że„przedstawia wyniki jedynego prawdziwie międzynarodowego sympozjum na temat skutków promieniowania mikrofalowego, które odbyło się w Warszawie w październiku 1973 r. Jest to książka «obowiązkowa» dla każdego poważnego studenta zajmującego się skutkami zdrowotnymi ekspozycji na promieniowanie mikrofalowe”

5G jest tylko kolejną odsłoną problemu, który rozpoznano już w latach 70. ub. wieku. We wspomnianym sympozjum udział wzięło 60 osób, w tym 10 wybitnych lekarzy i naukowców polskich. Dokonania naszej nauki na tym polu były ogromne i zapewne dziś mielibyśmy światu wiele do powiedzenia, gdyby tylko 5G nie było prawdziwą pandemią!

Leon Baranowski – Buenos Aires Argentyna

TWORZĄ BAZY DNA, KAŻDY JEST PODEJRZANY

Obywatel albo ktoś z jego rodziny może pewnego dnia dowiedzieć się, że jest powiązany ze zbrodnią sprzed dekad, bowiem jego DNA podobne jest do DNA domniemanego przestępcy albo „zaplątało się” przypadkiem na miejscu zbrodni.

dr Robert Kościelny
„O co jestem podejrzany?”- miał zapytać radziecki obywatel przesłuchującego go enkawudzistę. Ten w odpowiedzi westchnął ciężko, uchylił zasłonę w oknie pokoju przesłuchań i wskazując na ulicznych przechodniów powiedział: „podejrzani to są oni. Ty już jesteś skazany”. I inna dykteryjka z lat słusznie minionych. Polacy podzieleni są na trzy grupy społeczne: na tych, którzy siedzieli, którzy siedzą i na tych, którzy będą siedzieć.

Wydawać się mogło, że te czasy już nie wrócą, wyrzucone na śmietnik historii przez siły wolnego świata, które pokonały w ramach zimnej wojny komunistycznych despotów. Ale najwyraźniej prawo konwergencji zrobiło swoje: wolny świat w wyniku wieloletnich zmagań ze światem niewolnym upodobnił się do niego. Kto z kim przy-staje, takim się staje, nawet jeśli do kontaktów dochodziło w ramach obopólnego konfliktu.

W oczekiwaniu na więzienie idealne
Wolny świat, który coraz intensywniej nabiera cech świata zniewolonego, ma obecnie o wiele większe możliwości inwigilacji i kontroli obywateli niż policjanci, urzędnicy i decydenci krajów demokracji ludowej. Można powiedzieć, że jesteśmy dziś świadkami „twórczego” połączenia wyrafinowanych środków technologicznych Zachodu (mających pierwotnie służyć dobru społecznemu) z wypracowanymi w ciągu dekad przez komunistyczne służby specjalne metodami walki z obywatelami i ich aspiracjami wolnościowymi.

Panoptykon był pomysłem Jeremy’ego Benthama z końca XVIII w. na więzienie, które zapewniałoby kontrolę nad skazanymi niewielkim kosztem dla państwa. Byłby to okrągły budynek ze strażnikami w„centrum”. Osadzeni mieliby świadomość, że stale są„na oku” klawiszy.

Taką technologią jest technologia DNA. Uczyni ona ze świata panoptykon, a nas świata tego więźniami obserwowanymi dzień i noc przez strażników, będących niewidzialnymi dla osadzonych. Przypomnijmy, za Forbes, że panoptykon był pomysłem Jeremy’ego Benthama z końca XVIII w. na więzienie, które zapewniałoby kontrolę nad skazanymi niewielkim kosztem dla państwa. Byłby to okrągły budynek ze strażnikami w „centrum”. Takie umieszczenie stróżów umożliwiałoby im obserwację wszystkich więźniów na raz, podczas gdy oni byliby poza zasięgiem wzroku obserwowanych.

Osadzeni mieliby świadomość, że stale są „na oku” klawiszy. I choć niemożliwym było ciągłe obserwowanie wszystkich więźniów, to i tak musieli się oni zachowywać, jakby argusowe oko spoczywało właśnie na nich, bo przecież nigdy nie mogli mieć pewności, że w danej chwili nie cieszą się „zainteresowaniem” pilnujących. Ciągły strach przed obserwacją spowodowałby, że ludzie sami zaczęliby się dyscyplinować. Więzień nie musiałby być skuty łańcuchem i miałby „absolutną swobodę w przydzielonej mu przestrzeni”. Pomysł permanentnej inwigilacji osadzonych nie wszedł w życie. Wtedy.

Sędzia Sądu Najwyższego Antonin Gregory Scalia powołał się na panoptykon, wyrażając sprzeciw wobec decyzji w sprawie Maryland przeciwko Kingowi, w której większość sędziów stwierdziła, że jeśli funkcjonariusze dokonają aresztowania osoby podejrzanej o dokonanie „poważnego przestępstwa”, to wówczas pobranie próbki DNA od podejrzanego nie narusza IV Poprawki.

Sędzia Sądu Najwyższego Antonin Gregory Scalia powołał się na panoptykon, wyrażając sprzeciw wobec decyzji w sprawie Maryland przeciwko Kingowi, w której większość sędziów stwierdziła, że jeśli funkcjonariusze dokonają aresztowania osoby podejrzanej o dokonanie „poważnego przestępstwa”, to wówczas pobranie próbki DNA od podejrzanego nie narusza IV Poprawki, mówiącej, że „Prawa ludu do nietykalności osobistej, mieszkania, dokumentów i mienia nie wolno naruszać przez bezzasadne rewizje i zatrzymanie”.

W argumentach większości wyrażona była opinia, że państwo ma istotny interes w pozytywnej identyfikacji podejrzanych, a wymagana ingerencja w postaci „delikatnego pocierania wewnętrznej strony policzka” jest minimalna. Zasadniczo, zdaniem większości, nie różni się to od fotografowania obiektów lub pobierania odcisków palców.

„To nonsens”, pisał„w Forbes” Ke-vin Underhill, za którym przedstawiam tę historię. „DNA może ujawnić znacznie więcej na temat osoby, od której go pobrano, niż tylko tożsamość. Tyle że zdaniem większości konkretny test, o którym mowa, nie jest w stanie tego zrobić, a przynajmniej jest to «sprawa do dyskusji». Co więcej, dodano, funkcjonariusze nie używają pobranego DNA do innych celów niż ustalenie tożsamości” W uzasadnieniu większości znalazło się też stwierdzenie, że „zebrane informacje nigdy nie są wykorzystywane niezgodnie z prawem”.

Autor „Forbes” nie zgadza się z tą opinią, przypominając, że służby często wykorzystują pobrany materiał genetyczny do własnych celów, niezwiązanych z okolicznościami, z powodu których materiał ów został pobrany. Powołują się przy tym na stan wyższej konieczności, jakim jest obrona „bezpieczeństwa narodowego”.

John i Nisha Whiteheadowie:„Technologia DNA w rę¬kach urzędników rządowych zakończy nasze przejście do państwa inwigilacji, w którym ściany więzień są ukryte za pozornie dobroczynnymi przejawami postępu technolo¬gicznego i naukowego, koniecznościami zapewnienia bez¬pieczeństwa narodowego oraz potrzebami ochrony przed terrorystami, pandemiami, niepokojami społecznymi itp"..
John i Nisha Whiteheadowie:„Technologia DNA w rękach urzędników rządowych zakończy nasze przejście do państwa inwigilacji, w którym ściany więzień są ukryte za pozornie dobroczynnymi przejawami postępu technologicznego i naukowego, koniecznościami zapewnienia bezpieczeństwa narodowego oraz potrzebami ochrony przed terrorystami, pandemiami, niepokojami społecznymi itp”..

Ciemna strona technologii DNA John i Nisha Whiteheadowie
poruszają zasygnalizowany wyżej problem w „Off-Guardian” w słowach pozbawionych złudzeń: „Technologia DNA w rękach urzędników rządowych zakończy nasze przejście do państwa inwigilacji, w którym ściany więzień są ukryte za pozornie dobroczynnymi przejawami postępu technologicznego i naukowego, koniecznościami zapewnienia bezpieczeństwa narodowego oraz potrzebami ochrony przed terrorystami, pandemiami, niepokojami społecznymi itp”.. Autorzy „Off-Guar-dian” podkreślają, że: „Uzyskując dostęp do Twojego DNA, rząd wkrótce dowie się o Tobie wszystkiego, czego jeszcze nie wie. Nie będzie dla niego tajemnicą ani wszystko to, co dotyczy Twojej rodziny, ani Twoje pochodzenie, ani to, jak wyglądasz. Historia Twojego zdrowia będzie dobrze im znana, podobnie jak Twoja skłonność do wykonywania poleceń lub wyznaczania własnego kursu w życiu, itp”..

New Jersey Monitor poinformował, że realizowany w szpitalach stanowych program badań przesiewowych noworodków ma pomóc w dochodzeniach karnych. „Krew pobrana w ramach obowiązkowego programu badań noworodków w New Jersey może stać się dowodem w rękach organów ścigania”. A Stanowe Biuro Obrońcy Publicznego utrzymuje, że organy ścigania w New Jersey już wykorzystują program medyczny do swoich celów, pobierając próbkę krwi noworodka, by następnie na podstawie zawartego w niej DNA oskarżyć ojca dziecka o przestępstwo. Zarzut ten wywołał alarm ze strony obrońców wolności obywatelskich. Wskazywali oni, że nie istnieje prawo, które umożliwiałoby wykorzystanie przez policję DNA pobieranego od noworodków w ramach badań lekarskich.

„Niedawno usunięty prokurator okręgowy San Fran-cisco, Chesa Boudin, stwierdził, że policja wykorzystała DNA pobrane od ofiar gwałtu, aby powiązać je z innymi przestępstwami. W Nowym Jorku policjanci są oskarżani o podawanie podejrzanym papierosów lub napojów gazowanych podczas przesłuchań, aby funkcjonariusze mogli potajemnie pobrać DNA z niedopałków bądź butelek”.

Kontrowersje w New Jersey pojawiają się w czasie, gdy coraz więcej osób stwierdziło, że służby sięgają po „dowody z DNA” w sposób bezprawny. Monitor pisze: „Niedawno usunięty prokurator okręgowy San Francisco, Chesa Boudin, stwierdził, że policja wykorzystała DNA pobrane od ofiar gwałtu, aby powiązać je z innymi przestępstwami. W Nowym Jorku policjanci są oskarżani o podawanie podejrzanym papierosów lub napojów gazowanych podczas przesłuchań, aby funkcjonariusze mogli potajemnie pobrać DNA z niedopałków bądź butelek”.

Komentując wieści z Monitora, Whiteheadowie wskazali, że policja ma obecnie dostęp do wszystkich baz danych DNA, jakie zostały zebrane nie tylko przez instytucje państwowe, ale też prywatne. Posiada ona „bezprecedensowy dostęp do baz danych DNA zgromadzonych przez FBI i witrynę internetową dotyczącą przodków, a także przez szpitalne programy badań przesiewowych noworodków”. Poza tym „policja korzysta z zasobów zgromadzonych w tzw. genealogii sądowej, która pozwala jej porównać pobrane z miejsca zbrodni DNA nieznanego podejrzanego z DNA dowolnego członka Twojej rodziny znajdujące się we wspomnianych zasobach genealogii sądowej, aby rozwiązać sprawy nierozwiązane od dziesięcioleci” Obywatel albo ktoś z jego rodziny może pewnego dnia dowiedzieć się, że jest powiązany ze zbrodnią sprzed dekad, bowiem jego DNA podobne jest do DNA domniemanego przestępcy albo „zaplątało się” przypadkiem na miejscu zbrodni.

Skrępowani łańcuchem DNA
Powołując się na „The Intercept”, autorzy „Off-Guardian” piszą, że genealogowie medycyny sądowej „przeszukują informacje genetyczne setek tysięcy niewinnych ludzi w poszukiwaniu sprawcy”. Obywatel USA przesyłając swoje DNA do genealogicznej bazy danych, takiej jak Ancestry i 23andMe, udziela policji dostępu do składu genetycznego, relacji i profili zdrowotnych każdego swojego krewnego – przeszłego, obecnego i przyszłego. Niezależnie od tego, czy ów obywatel albo ktokolwiek z jego rodziny zgodził się na to, aby stać się częścią policyjnej bazy danych. Pracownicy medycyny sądowej są w stanie ominąć zasady prywatności, które umożliwiają ludziom skuteczną ochronę swoich informacji genetycznych przed wścibstwem władzy. A to dzięki istnieniu luki prawnej w ustawie dotyczącej przekazywania innym organom informacji o DNA znajdujących się w komercyjnej bazie danych o nazwie GEDmatch.

Omijanie zasady prywatności pozwala policji na identyfikację i namierzenie takich osób, które wyraźnie zaznaczyły, że chcą zachowania poufności wyników badań swojego DNA.„W ten sposób samo skorzystanie z prawa do prywatności czyni Cię podejrzanym i stawia Cię na celowniku państwa policyjnego”.

Ludzie chętnie biorą udział w transakcji – ty nam dajesz próbkę śliny bądź wymaz z policzka, a my w zamian udzielamy ci wyczerpującej odpowiedzi na temat twoich przodków i krewnych. Dziesiątki milionów obywateli poddało się z własnej woli tym „procedurom badawczym”. Stąd nie ma już znaczenia czy reszta podda się im również.

Nie ma już znaczenia, czy należysz do dziesiątek milionów ludzi, którzy dodali swoje DNA do baz danych przodków. Dlaczego? Jak donosi Vox, publiczne bazy danych DNA rozrosły się do tego stopnia, że można ich użyć do znalezienia cię, nawet jeśli nigdy nie udostępniałeś swojego DNA. Wystarczy, że zrobił to bardzo daleki krewny. W ten sposób, chcąc nie chcąc, wprowadzając cię do nowego stanu Ameryki – „stanu podejrzenia”. DNA ujawnia wszystko na temat: „kim jesteśmy, skąd pochodzimy i kim będziemy”.

„To nonsens”, pisał Kevin Underhill, za którym przedstawiam tę historię.„DNA może ‘ ujawnić znacznie więcej na temat osoby, od której go pobrano, niż tylko tożsamość. Tyle że zdaniem większości konkretny test, o którym mowa, nie jest w stanie tego zrobić, a przynajmniej jest to «sprawa do dyskusji»”.

Maszyna do produkowania przestępców
Jak już wspomniałem, Kevin Underhill z„Forbes” mocno oponował przed nazwaniem materiału genetycznego„odciskiem palca”. Wiemy już dlaczego. Organy ścigania nie zwracają jednak na to uwagi i traktują technologię DNA jak „magiczną kulę pomagającą w rozwiązaniu przestępstw, zwłaszcza spraw seryjnych morderstw i gwałcicieli, zamkniętych niegdyś z powodu braku dowodów”.

Policja chcąc uzasadnić swój nieograniczony dostęp do genealogicznych baz danych, mówi, że przecież każdy chciałby pozbyć się psychopatów i seryjnych gwałcicieli z ulic i umieścić ich za kratkami. „I jest to argument, na który trudno odpowiedzieć przecząco.Tyle że nie tylko psychopaci i seryjni gwałciciele dają się wciągnąć w śledczą sieć. Podczas tropienia przestępców przez państwo policyjne każda osoba, której materiał genetyczny jawi się organom ścigania jako potencjalnie pasujący do DNA poszukiwanego, nagle staje się częścią kręgu podejrzanych, których należy wyśledzić, zbadać i wykluczyć”, zauważają Whiteheadowie.

Publicyści „Off-Guardian” zauważyli, że „wina przez skojarzenie” nabrała nowych konotacji w epoce technologicznej, w której wystarczy próbka DNA, aby zostać uznanym za osobę mogącą stanowić przedmiot zainteresowania w śledztwie. Whiteheadowie cytują „Psycho-logyToday”:„Podstawowa walka – o to, aby dane pochodzące od niewinnych osób nie były wykorzystywane do łączenia ich z przestępstwami – została przegrana”. Do niedawna rząd był zobowiązany przynajmniej przestrzegać kilku podstawowych ograniczeń dotyczących tego kiedy, gdzie i w jaki sposób może uzyskać dostęp do czyjegoś DNA. Sprawę wywróciły „do góry nogami” różne orzeczenia Sądu Najwyższego Stanów Zjednoczonych, które zwiastowały utratę prywatności na „poziomie komórkowym”

Rząd rozpoczął „diabelską kampanię” mającą na celu przekształcenie wolnych obywateli Stanów Zjednoczonych w naród podejrzany na podstawie ogromnej krajowej bazy danych DNA. W tym procederze uczestniczyły najważniejsze instytucje i osoby w państwie: Kongres (który przyjął przepisy zezwalające policji na pobieranie i badanie DNA natychmiast po aresztowaniu), prezydent Trump (który podpisał ustawę o szybkim badaniu DNA), sądy (które orzekły, że policja może rutynowo pobierać próbki DNA od osoby aresztowanej, ale jeszcze nie skazanej za przestępstwo) oraz lokalne agencje policyjne.
„Gadżety do walki z przestępczością”, jak Whiteheadowie nazywają Rapid DNA, czyli urządzenia służące do szybkiego badania materiału genetycznego, nie są niezawodne. Za to są bardzo szybkie, bo w mniej niż dwie godziny generują profile DNA. I na tej niestabilnej podstawie pozwalają działać policji tak, jakby miała niezbite dowody, udzielające odpowiedzi na to, kto popełnił przestępstwo bądź jest w nie zamieszany. „The New York Times” zauważył, że: „W miarę tworzenia lokalnych baz danych DNA agencje policyjne zbierają materiał genetyczny nie tylko od osób oskarżonych o poważne przestępstwa, ale także w coraz większym stopniu od osób, które są jedynie uważane za podejrzane, trwale łącząc ich tożsamość genetyczną z kryminalną bazy danych”.

Konsekwencje zbierania materiału genetycznego
Konsekwencjetego rodzaju profilowania DNA są dalekosiężne. Bazy danych DNA eliminują wszelkie pozory prywatności i anonimowości. Pozwalają rządowi i sprzymierzonym z nim korporacjom ingerować w prywatność obywateli, zauważają autorzy „Off-Guardian”. Sami im to ułatwiamy, nie tylko wysyłając nasze dane genetyczne do firm zajmujących się odtwarzaniem naszej genealogii. Jak zauważa naukowiec Leslie A. Pray: „Wszyscy pozbywamy się DNA, pozostawiając ślady naszej tożsamości praktycznie wszędzie, gdzie się udamy. Tak naprawdę śmieci, które zostawiasz do odbioru przy krawężniku, to potencjalna kopalnia złota tego rodzaju materiałów. Całe to utracone lub tak zwane porzucone DNA jest bezpłatnie do pobrania dla śledczych lokalnej policji, którzy mają nadzieję na rozwikłanie nierozwiązywalnych do tej pory spraw”. Oznacza to, czytamy w Off-Guardian, że jeśli przypadkiem zostawiasz ślady DNA w miejscu, w którym popełniono przestępstwo, masz już swój plik, zawierający dane genetyczne, gdzieś w jakiejś stanowej lub federalnej bazie danych.

Jak słusznie ostrzegano w zdaniu odrębnym do wyroku Sądu Apelacyjnego stanu Maryland w sprawie Raynor dotyczącego DNA: „Osoba nie może już głosować, zasiadać w ławie przysięgłych ani uzyskać prawa jazdy bez udostępnienia swojego materiału genetycznego do gromadzenia i kodyfikacji przez państwo”.

Niedługo agenci rządowi, idąc po „tropach” zostawianych przez nasze DNA, będą mieli pełen wgląd w to, gdzie byliśmy i jak długo przebywaliśmy w danym miejscu. W sukurs przychodzi robotyka i automatyka. Dzięki nim przetwarzanie, analiza i raportowanie DNA zajmuje znacznie mniej czasu i może dostarczyć wszelkiego rodzaju informacji, aż do koloru oczu danej osoby i jej krewnych. Istnieje już firma specjalizująca się w tworzeniu „zdjęć policyjnych” dla organów ścigania na podstawie próbek DNA pochodzących od nieznanych „podejrzanych”, które następnie porównuje się z osobami o podobnych profilach genetycznych.

Scenariusz napisany dla nas
Jak już wspomniano przy okazji Rapid DNA, technologia bywa omylna. Analiza materiału genetycznego może doprowadzać do błędnych wniosków z powodu błędnej interpretacji danych, manipulacji lub nawet zwykłego sfabrykowania fałszywych dowodów, a zdarza się to częściej, niż nam się wydaje. Państwo Whiteheadowie wiedzą, co mówią i o czym piszą, od kilku dekad walczą o przestrzeganie praw człowieka w USA. Jak czytamy na ich oficjalnej stronie „Założony w 1982 r. przez prawnika konstytucyjnego i autora Johna W. Whiteheada Instytut Rutherforda stał się jednym z czołowych obrońców wolności obywatelskich i praw człowieka w kraju, występującym w sądach i edukującym społeczeństwo na temat szerokiego spektrum kwestii wpływających na wolność jednostki w społeczeństwie”.

Władza i korporacje napisały dla obywateli scenariusz, w którym nie mają oni żadnej możliwości obrony przed oskarżeniami o popełnienie przestępstwa, zwłaszcza gdy zostają „skazani” przez technologię, a jeszcze mniej ochrony przed rządem przeczesującym nasze DNA w podobny sposób, w jaki przechwytuje on nasze rozmowy telefoniczne, e-maile i SMS-y. „To tylko kwestia czasu, zanim ściganie przez państwo policyjne przestępców z przeszłości rozszerzy się na profilowanie genetyczne i polowanie z wyprzedzeniem na przestępców z przyszłości”, prognozują John i Nisha Whiteheadowie.

Brzmi to jak science fiction. Jak zły sen. Czy się spełni?

Opracował: Jarosław Praclewski – Solidarność RI, numer legitymacji 8617, działacz Antykomunistyczny