W co gra Ameryka?

Niemcy i Francja nawet nie kryją, że centralizacja Unii Europejskiej ma posłużyć „wyemancypowaniu się” spod amerykańskiej dominacji i wyrugowaniu wpływów USA na kontynencie. Doskonale rozumiał to Donald Trump, który forsował projekt Trójmorza mający stanowić przeciwwagę dla niemieckiej hegemonii.

Piotr Lewandowski

I. Ameryka w rozkroku? Na wstępie muszę się Państwu przyznać do pewnej bezradności.
Otóż coraz mniej rozumiem europejską politykę Stanów Zjednoczonych – w tym tę prowadzoną wobec Polski. Ów postępujący brak zrozumienia wynika zaś z rzucających się w oczy sprzeczności. USA wprawdzie porzuciły chyba na długi czas mrzonki o„resecie”z Rosją i wspierają Ukrainę, korzystając przy tym z polskiego hubu przerzutowego pod Rzeszowem, bez którego ta pomoc byłaby skrajnie utrudniona. I to jest racjonalne, podobnie jak kontrakty zbrojeniowe zawierane z Polską wraz z kolejnymi partiami amerykańskiego sprzętu bojowego, które do nas trafiają. Jest to, powtarzam, racjonalne, bo Ameryka zwyczajnie musi dać Putinowi (a przy okazji Chinom) po no
sie – choćby po to, by ratować swą pozycję światowego supermocarstwa. Pamiętajmy jednak, że wśród amerykańskich elit wciąż pokutują również odmienne koncepcje urządzenia świata. Jeszcze przed rosyjską agresją omawiałem na tych łamach artykuł Jeffreya Sachsa, w którym tenże wprost
stwierdził, iż Ukraina i Tajwan powinny mieć ograniczone prawo do zawierania sojuszy – czyli przyznał de facto prawo Rosji i Chinom do własnych stref wpływów. Na razie to stronnictwo „appeasementu” znajduje się w defensywie – co nie znaczy, że za jakiś czas nie dojdzie ponownie do głosu, zwłaszcza gdy Amerykanom zbrzydnie przeciągająca się wojna.

Il.„Polityczka” Marka Brzezińskiego
Zacznijmy może jednak od Polski. Z jednej strony jesteśmy kluczowym partnerem Stanów Zjednoczonych na wschodniej flance NATO-z drugiej te same Stany Zjednoczone za sprawą ambasadora Marka Brzezińskiego ostentacyjnie wręcz wspierały pro-niemiecką „totalną opozycję”. Podkreślmy to: w amerykańskiej ambasadzie zawsze na ciepłe przyjęcie mogły liczyć siły polityczne chodzące na pasku Berlina, a więc jednego z głównych (wraz z Francją) przeciwników amerykańskiej obecności w Europie. Więcej – Mark Brzeziński demonstracyjnie obfotografowywał się z przywódcami sędziowskiej rebelii z inicjatywy Wolne Sądy, a więc środowiska otwarcie dążącego do anarchizacji sytuacji wewnętrznej w Polsce. O permanentnym parasolu ochronnym roztaczanym nad TVN nawet nie wspomnę. I teraz pytanie: czy amerykańska ambasada naprawdę ma aż tak słaby „research” że zatraciła umiejętność odróżniania kto swój, a kto wróg – które ugrupowania polityczne w Polsce stawiają na sojusz z Waszyngtonem, a które niekoniecznie? I pytanie drugie: czy aby na pewno mamy do czynienia z polityką Waszyngtonu, czy też ambasador MarkBrzeziński uprawia tutaj na boku swoją własną, partykularną „polityczkę” kierując się osobistymi, towarzysko-ideologicznymi względami?
Jak by nie patrzeć, takie postępowanie wkrótce może Ameryce wyjść bokiem – i to w całkiem konkretnych sprawach. Szykujący się do władzy obóz „totalnych” nawet nie ukrywa, że zamierza poddać gruntownej rewizji zawarte przez obecny rząd kontrakty zbrojeniowe i cały program rozbudowy polskiej armii, na który rzekomo nas „nie stać”. W tym roku nasze wydatki zbrojeniowe mają sięgnąć rekordowych 4 proc. PKB, natomiast wspierany przez przyszły rząd zamierza te wydatki radykalnie ściąć. To zaś oznacza nie tylko spowolnienie modernizacji armii i osłabienie naszego potencjału odstraszania, co negatywnie odbije się na całej wschodniej flance NATO, ale również uderzenie po kieszeni amerykańskich koncernów zbrojeniowych, które stracą sute zamówienia. Idźmy dalej. Polski program energetyki jądrowej od dawna jest solą w oku Niemiec, co przekłada się na dwuznaczny stosunek nowej władzy do elektrowni atomowej. Wywodzący się z PO marszałek województwa pomorskiego Mieczysław Struk zapowiedział„zada-wanie niewygodnych pytań” motywując to, a jakże, względami ekologicznymi – i puszczając tym samym w niedwuznaczny sposób oko do przeciwników inwestycji, dążących obecnie do podważenia decyzji środowisko-wej. „Twardymi” przeciwnikami atomu są wchodzący w skład KO Zieloni, powielający jeden do jednego niemiecką narrację w tej materii. Wszystko to może skutkować obstrukcją projektu – czyli wymiernymi stratami dla amerykańskiego konsorcjum Westinghouse-Bechtel, które ma być głównym wykonawcą inwestycji.

Kolejna sprawa to Centralny Port Komunikacyjny, którego likwidację zapowiadają „totalni”. Ta inwestycja obejmująca prócz przewozów pasażerskich również port lotniczy cargo i system kolei dużych prędkości ma nie tylko wymiar czysto komercyjny, lecz również militarny, jako potencjalny hub logistyczny dla całego regionu. Podobnie rzecz się ma z nowym terminalem kontenerowym w Świnoujściu, przeciwko któremu protestują Niemcy, a który w przypadku konfliktu zbrojnego może mieć kluczowe znaczenie dla zaopatrzenia drogą morską – bo Gdańsk jest w bezpośrednim zasięgu rażenia z obwodu kaliningradzkiego. Wszystko to są inicjatywy rządu Zjednoczonej Prawicy, których okrojenie bądź skasowanie zapowiada przyszła władza. Czy Amerykanie tego nie widzą?

III. Europejski „reset”
Przejdźmy teraz do spraw europejskich, bo tutaj jest równie dziwnie. Otóż z rozmaitych dochodzących zza kulis „przesłuchów” wynika, iż Waszyngton jest wielkim zwolennikiem federalizacji Unii Europejskiej w duchu „Stanów Zjednoczonych Europy”. Uzasadnienie jest takie, iż z perspektywy
amerykańskiej wygodniej jest mieć jeden telefon do jednolitego europejskiego centrum decyzyjnego, niż dogadywać się z każdym państwem z osobna. Pobrzmiewają tu echa z początku kadencji Joe Bidena, kiedy to amerykański prezydent postawił na „reset”z Niemcami, godząc się na Nord Stream 2 i przyjmując ich propozycję odciążenia USA na odcinku europejskim – Niemcy mianowicie miałyby zostać głównym gwarantem pokoju i bezpieczeństwa na kontynencie, co pozwoliłoby Ameryce skoncentrować się na rywalizacji z Chinami. Wydawało się, że wojna na Ukrainie i kompromitacja Niemiec, które pokazały zarówno swoją złą wolę, jak i zwyczajną niemożność zagwarantowania czegokolwiek, odeślą tę koncepcję do lamusa. Tyle że, jak widać, tak się nie stało.
Tymczasem Niemcy i Francja nawet nie kryją, że centralizacja Unii Europejskiej ma posłużyć „wyemancypowaniu się” spod amerykańskiej dominacji i wyrugowaniu wpływów USA na kontynencie. Doskonale rozumiał to Donald Trump, który forsował projekt Trójmorza mający stanowić przeciwwagę dla niemieckiej hegemonii – i z tych samych względów blokowała pomocą sankcji finalizację Nord Stream 2. Natomiast administracja Joe Bidena zdaje się stawiać na jakiś nowy „europejski reset”, który musi skończyć się podobnie jak ten rosyjski z czasów tandemu Barack ObamaHillary Clinton (z Bidenem jako ówczesnym wiceprezydentem). Niemcy, jeże tylko poczują, że mają rozwiązane ręce i podporządkowany sobie kontynent, natychmiast zwrócą się otwarcie przeciw Stanom Zjednoczonym – chociażby dlatego, że tylko w ten sposób mają szansę osiągnąć wymarzoną mocarstwową pozycję, która wedle ich najgłębszego przekonania słusznie im się należy. A droga do tego jest tylko jedna: ponownie oprzeć się na rosyjskich surowcach i biznesowej kooperacji z Chinami oraz zdławić potencjał rozwojowy Polski. Czyli wejść w układ ze śmiertelnymi wrogami USA i NATO oraz stłamsić głównego amerykańskiego sojusznika w Europie.
Już teraz Helmut Scholz, jeden ze sprawozdawców i autorów proponowanych zmian traktatowych, otwarcie deklaruje konieczność „uniezależnienia się od NATO”, czemu służyć miałoby stworzenie odrębnych europejskich sił zbrojnych i wyjęcie armii spod kierownictwa krajów członkowskich. Postulaty te będą omawiane na przyszłym europejskim konwencie zajmującym się przegłosowanymi właśnie w PE propozycjami federalizacyjnymi. Jeśli przejdą, będzie to oznaczało polityczne i militarne rozbicie NATO na dwa konkurujące ze sobą bloki. Czy w Waszyngtonie tego nie widzą? Może bagatelizują niemieckie zapędy, sądząc, że Stany Zjednoczone są na tyle silne, że z Europy wypchnąć się nie dadzą? Jeżeli tak, to mogą się wkrótce nielicho naciąć. Ponawiam więc pytanie: w co gra Ameryka?

Leon Baranowski – Buenos Aires Argentyna

Wojciech Cejrowski korespondencjo z USA

Wojciech Cejrowski korespondencjo z USA

Granice państwowe są potrzebne. Kiedyś to przekonanie było powszechne, ale potem w Unii Europejskiej zapanowała moda na likwidowanie granic. Gdy zaczęli likwidować granice wewnętrzne, zniknęło też w ludziach ogólne poczucie, że granica jest czymś dobrym i warto jej strzec.

Kto pilnował granic kiedyś? Wojsko! A teraz? W ramach Unii, gdzie granice likwidowano, poznikały też jednostki wojskowe, a te, które zostały, ktoś rozbroił. Są kraje otoczone innymi krajami UE, które w ogóle nie uważają za konieczne, by pilnować własnych granic.

Nielegalne przekroczenie granicy to przestępstwo karane więzieniem. A zanim cię wsadzili, to kiedyś jeszcze strzelali – Wojska Ochrony. Pogranicza były jednostkami najbardziej frontowymi ze wszystkich, były uzbrojone po zęby, miały naboje ostre i rozkaz strzelania, gdyby ktoś się pakował przez granicę. Te jednostki zlikwidowano i w roku 1991 powołano Straż Graniczną. Ja uważam, że granic państwa powinno strzec regularne wojsko, a nie organ administracji. Wojsko powinno granic strzec i… BRONIĆ. Aby mogło bronić, powinno być uzbrojone w sprzęt i stosowne rozkazy, w tym w rozkaz: STRZELAĆ.

Obecnie zamiast więzienia pogranicznicy proponują przestępcom (nielegalne przekroczenie granicy to PRZESTĘPSTWO!) obozy przejściowe i pomoc socjalną. Czyli kary nie ma, jest nagroda: wikt, opierunek, darmowe mieszkanie, leczenie, edukacja, wystawienie dokumentów, jeżeli nie masz własnych… Dlaczego nawet na zewnętrznych granicach Unii Europejskiej przestali strzelać do intruzów? Kiedy zmieniono podejście do przepisów o więzieniu? Czemu przestępcy nie trafiają pod sąd? Prawo mówi:
„Nielegalne przekroczenie granicy (art. 264)
§ 2. Kto wbrew przepisom przekracza granicę Rzeczypospolitej Polskiej […], podlega lorze pozbawienia wolności do lat 3″.

Kto i kiedy zmienił rozkazy? Przecież mamy zagrożenie wojenne! Pogróżki ze strony władz Białorusi oraz Rosji. Pogróżki rosyjskie zawierały informacje o pociskach jądrowych. Grożą nam normalną wojną. Czemu w tej sytuacji nie przywrócono rozkazów o strzelaniu na granicy? Skąd wiemy nocą i z daleka, że to „biedny Syryjczyk w poszukiwaniu pracy”, a nie bogaty członek Grupy Wagnera? Skąd to wiemy? Nie wiemy! No to czemu nie strzelamy na granicy do każdego, kto się właśnie przedziera przez las i nie zareagował na wołanie „STÓJ, BO STRZELAM”?

W tej chwili najbardziej strzeżone kawałki polskiej granicy są na lotniskach i gdybyś tam próbował się pchać nielegalnie, to cię zastrzelą, ale gdy rozwalasz zasieki na granicy z Białorusią, to stoją i się patrzą, bo takie mają rozkazy. Nie ich wina, że się patrzą – wina tych, którzy rozkazu nie wydali.

Kolejne dokładnie strzeżone granice to płoty dookoła budynków rządowych lub jednostek wojskowych. Tam sami siebie pilnują, a granica na Bugu stoi otworem. No i płotów więziennych też pilnują, mają nawet wieżyczki strażnicze i jakoś potrafią strzelić w razie czego.

Pan przesadza, Panie WC. Jak tak można do ludzi strzelać? Ja nie każę od razu do ludzi, ale np. do tych afrykańskich pontonów, które się pchają w stronę Włoch i Grecji – płynie sobie włoski patrol wojskowy po morzu i gdy widzi pontony, to strzela w wodę przed nimi, tak aby piana w górę szła. Sternicy w pontonach zobaczą wybuchy na wodzie, to grzecznie zawrócą w obawie, że im ponton rozwali. Ludzie robią się bardzo rozsądni, gdy widzą coś takiego.

Przecież tak nie można? Jeżeli „tak nie można” to potem mamy do czynienia z niestabilnym sojusznikiem w ramach Unii Europejskiej, którym stała się Francja.

Francja nie strzegła granic i w konsekwencji utraciła kontrolę w wielu obszarach miejskich wewnątrz własnych granic. Wewnątrz! Podobnie jest w Szwecji i słyszeli Państwo o tym wiele razy.

Niemcy też nie są stabilne, skoro w Niemczech jest więcej nielegalnych imigrantów niż policjantów. Gdyby doszło do starć jeden na jednego, to niemiecka policja przegrałaby.

Francja podwyższyła stopień I zagrożenia terrorystycznego g do najwyższego. Ulice Paryża | patroluje 70 tys. żołnierzy. Powinni od lat pilnować granic, ale  tego nie robili. Nasi sojusznicy s sobie nie radzą, a to oznacza, że postawiliśmy na złych sojuszników – oni już nam bezpieczeństwa nie zapewnią, a my dalej swoje i nawet sami nie pilnujemy własnych granic. Bo co to za pilnowanie, gdy pogranicznik ma tylko patrzeć i przepuszczać dalej?

W USA Joe Biden przestał pilnować południowej granicy – kazał swoim pogranicznikom stać, patrzeć i REJESTROWAĆ nielegalnych przybyszów. W USA obowiązują przepisy takie jak u nas – za nielegalne przekroczenie granicy jest więzienie, ale administracja Joe Bidena robi to co nasza: wpuszcza i proponuje social.

W ciągu jednego roku zarejestrowano i wpuszczono w głąb kraju ponad 2 min ludzi, w tym 30 tys. nielegalnych przybyszów z Chin – wszyscy w tym samym wieku poborowym, tak samo ostrzyżeni, weszli zorganizowanymi grupami, bez dokumentów, z jednym wojskowym plecaczkiem każdy. Gdzie są teraz i co organizują?

Kontenerowiec rozwalił most i zablokował ważny port. Z samolotów Boeing w trakcie lotów wylatują drzwi, odpadają koła. Eksplozje zakładów chemicznych i toksyczne chmury. Pożary w kilku wielkich zakładach produkujących mięso. Masowy pomór bydła bez żadnej epidemii. To seria zdarzeń z ostatnich 12 miesięcy. Aby w całej Ameryce zgasł prąd, wystarczy kilkanaście niewielkich wybuchów na niestrzeżonych stacjach transformatorowych – sieć zgaśnie automatycznie. 

Wojciech Cejrowski korespondencjo z USA

Najwięcej amerykańskich policjantów ginie w trakcie kontroli drogowych. To oni muszą się najpierw regulaminowo wystawić na śmierć, zanim podejmą akcję – muszą czekać, aż napastnik wyciągnie broń i w zasadzie będzie już za późno na obronę. To absurdalne, ale do tego doprowadziły wieloletnie ataki demokratów na siły policyjne. „Znów zastrzelono Murzyna, policję trzeba rozwiązać, BLM! BLM!” – to narracja demokratów.

Ze statystyk widać, że największą liczbę przestępstw popełniają kolorowi. W rezultacie większość osadzonych w więzieniach to kolorowi. Siedzą nie dlatego, że „policja jest przesiąknięta rasizmem”, lecz dlatego, że popełniają większość przestępstw. Ale dla demokratów to jest pożywka wyborcza – głosić tezy, że „zbyt wielu kolorowych siedzi w więzieniach”. W konsekwencji w wyborach na prokuratorów wygrywają Murzyni, którzy mają załatwić ten problem. Czarni prokuratorzy wypuszczają czarnych kryminalistów pod byle pretekstem.

Policja łapie kogoś rano, a wieczorem prokurator każę przestępcę wypuścić z aresztu i zamyka sprawę lub… wielokrotnemu recydywiście na warunkowym zwolnieniu pozwala odpowiadać z wolnej stopy. Kryminalista wychodzi z aresztu, śmieje się policjantom w twarz i na ich oczach drze papierek z wezwaniem na rozprawę. Ulice miast takich jak Nowy Jork przypominają Gotham City z filmów o Batmanie.

W trakcie zatrzymania za parkowanie na przystanku autobusowym biały policjant został zastrzelony przez recydywistę, którego policja aresztowała wcześniej 21 razy, ale prokurator po raz kolejny zdecydował, by go wypuścić. Przestępca zawodowy wpakował policjantowi kulę w brzuch poniżej kamizelki kuloodpornej. Pogrzeb odbył się w Wielki Czwartek i zgromadził tysiące policjantów ustawionych w szpalery na ulicach Nowego Jorku.

Na ten pogrzeb próbował się wprosić mer Nowego Jorku. To od niego zależy, czy prokuratorzy będą recydywistów wypuszczać czy trzymać w areszcie do czasu rozprawy. O tym, czy ręka sprawiedliwości ma być ciężka czy lekka, decydują politycy. W Polsce jest podobnie – sędziowie mają pewne widełki zapisane w kodeksie karnym i mogą skazywać na pięć lat bezwzględnego więzienia lub na dwa lata w zawiasach za dokładnie to samo przestępstwo.

Rodzina zastrzelonego policjanta odpowiedziała merowi, że nie życzą go sobie na pogrzebie, bo ta śmierć jest z jego winy. Kathy Hochul (Partia Demokratyczna), która jest gubernatorem stanu Nowy Jork, postanowiła nie pytać rodziny o pozwolenie, lecz po prostu przyjechała w kawalkadzie limuzyn i próbowała wejść na pogrzeb nieproszona. Ktoś z rodziny zamordowanego wyszedł przed dom pogrzebowy, zbeształ ją, a potem zwyczajnie wygonił. Kamery nagrały krzyk: „Jego krew jest na twoich rękach. To ty i twoja polityka jesteście winne jego śmierci!”

Był tylko jeden polityk, którego zaproszono. Dyskretnie, bez pompowania tematu w mediach. Jeden z kuzynów zamordowanego skontaktował się z Donaldem Trumpem. Trump przyleciał specjalnie z Florydy i zrobił to dyskretnie. Ma dom i biznesy w Nowym Jorku, często bywa w mieście, a z powodu trwającej kampanii wyborczej jest stale śledzony przez media. W pewnym momencie wiedzieli już, dokąd zmierza, ale wewnątrz domu pogrzebowego nie było kamer.

Trump zawsze popierał policję; o porządku prawnym mówi od lat: o tym, że policja musi być porządnie finansowana i uzbrojona nie tylko w pistolety, lecz także w DZIAŁAJĄCE PARAGRAFY, a nie osłabiana przez prokuratorów, którzy wypuszczają kryminalistów po kilkadziesiąt razy. Porządek prawny musi istnieć, aby dało się w Nowym Jorku (i innych miastach Ameryki) żyć, chodzić po ulicach, jeździć metrem i prowadzić interesy, sklepy, budować apartamentowce i hotele, w których ludzie będą chcieli mieszkać, bo miasto jest bezpieczne.

Trump spotkał się z wdową po zamordowanym policjancie i z jego jednorocznym synkiem, o którym powiedział po pogrzebie: „Teraz to dziecko nie wie, co się stało, ale kiedyś się dowie i zrozumie, i to je zmieni na całą resztę życia. To się nie powinno stać – ten wielokrotny

recydywista nie powinien jeździć samochodem po mieście, g lecz siedzieć za kratami”, g W domu pogrzebowym ka-| mer nie było, ale wiemy trochę 8 z opowieści naocznych świadków. Trump pomodlił się przy trumnie zamordowanego, potem spotkał z rodziną, z matką policjanta, jego rodzeństwem i wujkami. Gdy podszedł do babci zabitego, ta poprosiła, by ją po prostu przytulił.

Wojciech Cejrowski korespondencja z USA

W przypadku wojny będzie pobór. Obecny pobór to musi być Gen Z i nie jest to nazwisko chińskiego generała, choć fonetycznie pasuje. Jest to nazwa pokolenia ludzi urodzonych w latach 1995-2010. Drobne przesunięcia tych dat nie mają znaczenia, bo liczą się cechy grupy pokoleniowej, a nie dokładne daty urodzenia. Generacja Z to pierwsze pokolenie, dla którego świat cyfrowy jest w pełni naturalny, gdyż obcują z nim od urodzenia. Nie znają świata bez smartfona, bez sieci, bez dostępu. Wychowali się w świecie, w którym już istniały media społecznościowe.

Osoby z Gen Z są też nazywane „płatkami śniegu”, bo to generacja ludzi nadwrażliwych i delikatnych jak płatki śniegu. Urazisz słowem – rozpadną się, małe niepowodzenie życiowe – roztopią się, lekki podmuch czegokolwiek porwie ich lub rozszarpie. No to teraz wyobraźmy sobie tych ludzi w koszarach… Oni nie są w stanie oderwać się od komórki, bo całe ich życie toczy się na smartfonie. A na poligonie lub na wojnie ze smartfonem się nie da, masz do obsłużenia karabin i nie możesz się oglądać na komorę albo masz iść w błoto z saperką.

Przy pierwszym posiłku w koszarach okaże się, że 15 proc, z nich odmawia jedzenia, bo to weganie. Na wojnie się żre gotowe racje bez wybrzydzania, a gdy zabrakło, wrzucasz do gara, cokolwiek się akurat trafi, może być gołąb. Gen Z ucieknie do domu z płaczem, a wtedy trzeba ich będzie rozstrzelać za dezercję czy… JAK MAMY SOBIE RADZIĆ Z TAKIM MATERIAŁEM POBOROWYM, PANIE GENERALE?

Po tygodniu w dowolnej pracy Gen Z pyta o awans, więc w koszarach zapytają o to samo: Kapralu, jestem tu już tydzień. Kiedy dostanę pierwszą gwiazdkę na pagonach?

Tacy są i to nie jest ich wina, lecz ich CECHA pokoleniowa. Moim zdaniem armia nie jest przygotowana na spotkanie z tym problemem. Armia w razie wojny wyśle wezwania do poboru i zorientuje się za późno, że tym razem lepiej robić pobór dla starszych, a tych w wieku 18-29 lat zostawić w domu, bo się nie nadają.

Płatki śniegu nie nadają się nie tylko do wojny. I to znowu nie ich wina, lecz cecha grupowa. Pomimo że skończyli wyższe uczelnie, nic nie potrafią. Najgorsze, że nie potrafią się uczyć. Niczego nie zapamiętują, bo: „Przecież wszystko zawsze znajdę w sieci. To po co mam sam pamiętać?”.

Nie sposób ich zmotywować do żmudnej roboty, bo Gen Z oczekuje stałych wzmocnień. Mają to nabyte z instagramów i fejsbuków – zamieszczają cokolwiek i natychmiast dostają łajki, a to oznacza, że sami siebie wytresowali w kierunku natychmiastowej gratyfikacji za nic. Dlatego Gen Z po tygodniu pracy pyta o awans lub podwyżkę. To pokolenie nie nadaje się na wojnę. Czyli… kto nas będzie bronił? Amerykanie?

Nie. Amerykanie nas nie obronią, bo mają ten sam problem. Liczebność US Army zmniejszyła się o 24 tys. żołnierzy, gdyż brak poborowych. W ostatnich latach stale zmniejszano wymagania i teraz możesz być gruby, możesz nie być w stanie przebiec truchtem 100 metrów, możesz mieć tatuaże na całym ciele i kolczyk w nosie, możesz być zboczony w dowolnym kierunku, bylebyś się zgłosił do poboru. Mimo to w USA brak żołnierzy. Pokolenie płatków śniegu nie ma chęci do wojaczki. To kto nas będzie bronić w razie wojny?

Nikt. A władza nadal wciska kit o NATO i Amerykanach, podczas gdy we wszystkich krajach sojuszniczych jest ten sam problem.

Kit służył kiedyś do mocowania szyb, dziś pojawia się częściej w wyrażeniu „wciskać kit”. Można też wykitować, czyli umrzeć.

Dawno temu przy drodze na Mrągowo stało ogłoszenie, które nas śmieszyło: Szklarz Urbanek kituje w podwórzu. Dla miejscowych miało aż trzy znaczenia: Urbanek był pijakiem, często leżał na podwórku i wtedy rzeczywiście kitował, czyli zdychał z przepicia, ale innym razem potrafił fantastycznie kitować, czyli wciskać ludziom przeróżne banialuki. Nic z tego, co opowiadał, nie było prawdą, ale brzmiało cudnie. Chciało się słuchać.

Gdy miałeś gorszy humor, wystarczyło zabrać dwa piwa, iść do Urbanka i on cię rozweselił. Zajeżdżałem do niego po wesołe historyjki, które potem sprzedawałem ze sceny na Pikniku Country w Mrągowie. Gdy trzeba było zapowiedzieć zespół, ale artyści grzebali f się z przypinaniem kabli, inni i prowadzący zawiadamiali o krótkiej przerwie i uciekali ze sceny. Ja… kitowałem | kunsztownie i rozrywkowo, za e co dziękuję szklarzowi Urbankowi (dziś świętej pamięci).

Za komuny człowiek był od urodzenia przygotowany na kit i trudno było ludzi oszukać. Rządowa propaganda była jak kłamliwy szum morza -siedzisz na plaży i po jakimś czasie nie słyszysz tego szumu, nie reagujesz, nie ma na ciebie wpływu; szum staje się tłem bez znaczenia. Wtedy w telewizji mogli powiedzieć wszystko, co chcieli, a ludzie i tak wiedzieli swoje. Kwestia wyćwiczenia. Byliśmy odporni na kit.

Dziś nawet moje pokolenie przestało być odporne. Ktoś przeczyta siedem nagłówków, wszystkie są takie same, jedna narracja, i zaczyna wierzyć, że skoro wszędzie mówią to samo, to to jest prawda. Nie jest. Dla własnego bezpieczeństwa należy zakładać, że jeżeli wszędzie mówią to samo, to to jest raczej perfidne kłamstwo skierowane przeciw nam. Przekonali się Państwo o tym podczas COVID, prawda?
Jak w tych warunkach znaleźć prawdę?

Dla własnego bezpieczeństwa należy zakładać, że WSZYSTKO, co mówi władza, jest kłamstwem, i odwracać ten ich kit o 180 stopni. Kiedy mówią, że coś jest dobre, szczególnie gdy dodają, że jest dobre dla ciebie, wówczas zakładaj, że jest złe lub szkodliwe, i poczekaj chwilę. Samo wyjdzie. Maski i zakaz wchodzenia do lasu…
Władza twierdzi, że jesteśmy gotowi do wojny, doskonale uzbrojeni i mamy sojusze.
Moim zdaniem wszystko kit.

Opracował: Jarosław Praclewski – Solidarność RI, numer legitymacji 8617, działacz Antykomunistyczny

Pędzlem i Piórem Skarby Kultury Polskiej

Szanowny Panie Januszu,

 

Nadszedł nareszcie moment, kiedy mogę ofiarować Panu nasz kalendarz na rok 2024.

Ale proszę pozwolić, że zapytam najpierw: czy pamięta Pan nasz apel do ministra Piotra Glińskiego?

Przypomnę – w czerwcu tego roku wystosowaliśmy petycję, będącą reakcją na przejawy ideologizacji i schamienia w polskiej kulturze.

Niedawny skandal wokół filmu „Zielona granica” Agnieszki Holland pokazał, jak bardzo ten głos był potrzebny. Kinowa publiczność już dawno nie otrzymała takiego zastrzyku pogardy do Polski i polskiego munduru.

Żołnierzy i strażników z narażeniem życia strzegących naszych granic w filmie przedstawia się jako sadystów i zwyrodnialców.

Wszystko to podlane sosem politycznej propagandy: Marsz Niepodległości nazywany jest marszem faszystów, a pozytywna bohaterka nazywa rządzących „gnojami”…

Nic dziwnego, że po kraju rozlała się fala oburzenia.

Proszę pomyśleć, jak muszą się czuć dzieci napiętnowanych funkcjonariuszy?

I na dodatek dzieje się to w krytycznym momencie, gdy Europę z każdej strony szturmują rzesze tzw. imigrantów.

Przyzna Pan, że krew gotuje się w żyłach…

Nasza kampania spotkała się z żywym odbiorem i w krótkim czasie otrzymaliśmy kilka tysięcy apeli podpisanych przez naszych Przyjaciół i Sympatyków.

Więcej, akcja zaczęła żyć własnym życiem i licznie wracały do nas petycje podpisane nawet przez osoby, które dotąd nie włączały się w działania Centrum Życia i Rodziny.

Świadczy to z pewnością o jednym – wielu z nas wciąż zależy na pielęgnowaniu wartościowej polskiej kultury.

Mamy dość wulgarności, tandety i nachalnej propagandy!

Jesteśmy głodni sztuki, która ubogaca i pozwala się zachwycić. Która niesie przesłanie, ale nie wbija go młotkiem do głowy.

Taką sztukę postanowiliśmy zaprezentować w naszym kalendarzu.

„Pędzlem i piórem” przywołuje najprzedniejsze dzieła polskiej literatury. Przypominamy te najbardziej oczywiste: „Pana Tadeusza”, „Ogniem i mieczem”, czy „Lalkę”.

Ale znalazło się również miejsce na „Przedświt” Zygmunta Krasińskiego i „Na skalnym Podhalu” Kazimierza Przerwy-Tetmajera.

Co łączy pozycje, które trafiły do kalendarza?

Wiadomo – artystyczny kunszt, rozmach, wciągające fabuły.

Ale musiało być coś więcej, skoro te dzieła odcisnęły piętno na sercach kolejnych pokoleń.

Tworzący je artyści byli żywym sejsmografem narodowej duszy. Wyczuwali jej subtelne drgania i głębokie poruszenia. Pokazywali postawy, które inspirowały do wielkich czynów.

Dodawali nadziei i odwagi.

Potrafili pokazać ludzkie losy i postawy na tle dziejowych burz, które tak dotkliwie nawiedzały Polskę.

Powtórzę słowa św. Jana Pawła II, które cytujemy we wstępie do kalendarza:

Kultura jest przede wszystkim dobrem wspólnym narodu. Kultura polska jest dobrem, na którym opiera się życie duchowe Polaków. Ona wyodrębnia nas jako naród. Ona stanowi o nas przez cały ciąg dziejów. Stanowi bardziej niż siła materialna. Bardziej nawet niż granice polityczne. Wiadomo, źe naród polski przeszedł przez ciężką próbę utraty niepodległości, która trwała z górą sto lat – a mimo to pośród tej próby pozostał sobą. Pozostał duchowo niepodległy, ponieważ miał swoją kulturę. Więcej jeszcze. Moi kochani: wiemy, że w okresie najtragiczniejszym, w okresie rozbiorów, naród polski tę swoją kulturę ogromnie jeszcze ubogacił i pogłębił, bo tylko tworząc kulturę, można ją zachować.

To właśnie dlatego pół wieku po opublikowaniu „Ogniem i mieczem” młodzi ludzie walczący w Powstaniu Warszawskim przybierali pseudonimy „Kmicic”, „Zagłoba” czy „Wołodyjowski”.

To dlatego w 1968 roku wystawienie Mickiewiczowskich „Dziadów” dało asumpt do buntu przeciwko komunistycznej opresji.

Na marginesie można by postawić pytanie, co z tą spuścizną uczyniłaby autorka „Zielonej granicy” Agnieszka Holland. Jak przedstawiłaby bohaterów?

Co zostałoby z poczciwości Longinusa Podbipięty? Co z jego prostej i silnej wiary? Może nagle stałby się tępym fanatykiem religijnym, toczącym pianę z ust i dyszącym nienawiścią na samą myśl o innowiercach?

Na szczęście – to tylko dywagacje.

My przypominamy te piękne dzieła bez ideologicznych wykoślawień, bez szydery i złośliwości.

Chylimy czoła przed artyzmem ich twórców.

Domyślam się, że i Pan ma swoje ulubione lektury. Być może nie znalazły się w naszym wyborze.

I ja dodałbym jeszcze kilka, niestety do dyspozycji mamy zaledwie 12 kart kalendarza…

Ale żadnemu z zamieszczonych w nim utworów nie można zarzucić miałkości, tandety czy wulgarności. Każdy z nich wyszedł spod pióra twórcy głęboko przejętego losami Polski i jej narodu.

Dodatkowo zależało nam na ciekawych zestawieniach literatury z reprodukcjami obrazów wybitnych polskich mistrzów.

Prezentujemy więc dzieła Józefa Mehoffera, Jacka Malczewskiego czy Józefa Chełmońskiego.

Czasem przenoszą nas one w miejsce akcji, czasem ją ilustrują, czasem komentują utwór. Ale za każdym razem dają nam okazję do obcowania z ponadczasowym pięknem.

Mam nadzieję, że zgodzi się Pan, że taki kalendarz to nie tylko użyteczny przedmiot, pomagający w planowaniu czasu, ale również nasz wspólny wkład w podtrzymywanie duchowego życia Polaków, o którym mówił Papież .

Dlatego, tak jak w ubiegłych latach, chcemy, by nasze kalendarze ucieszyły także Polaków mieszkających poza granicami Ojczyzny.

Niestety, musieliśmy radykalnie ograniczyć nasze plany.

Rok temu rozpowszechniliśmy na Litwie 20 000 egzemplarzy kalendarza. Jednak koszty związane z taką operacją sprawiły, że w tym

roku przygotowaliśmy dla naszych Rodaków 5 000 sztuk.

Oczywiście dodruk kalendarzy jest wciąż możliwy, ale jest uzależniony od wsparcia, które przekażą nam Przyjaciele – tacy jak Pan.

Zapewniam Pana, że nasze kalendarze to ogromna radość dla polskiej społeczności na Litwie.

Na dowód tego przekazuję list od p. Renaty Cytackiej, wieloletniej działaczki polskiej, która na miejscu wspiera nas w rozpowszechnianiu naszych materiałów.

I zwracam się do Pana z gorącą prośbą o pomoc finansową.

Proszę o wsparcie naszych działań dobrowolnym datkiem dowolnej wysokości, np. 20 zł, lub 30 zł, albo 50 zł, czy 100 zł bądź inną kwotą.

Jeśli zdecyduje się Pan nam pomóc, proszę skorzystać z danych zamieszczonych na załączonym przekazie. Datek można przekazać w banku, na poczcie lub za pomocą internetu. Zachęcam również do odesłania przekazu.

Jak co’ roku liczę, że życzliwie przyjmie Pan nasz kalendarz. Dla mnie to sposób, by powiedzieć „Dziękuję” za Pana zaangażowanie, odwagę i pomoc. Za zainteresowanie i troskę o to, co ważne.

A może zachęci Pana do tego, by raz jeszcze sięgnąć do dzieł, które przypominamy?

Serdecznie Pana pozdrawiam,

Paweł Ozdoba

Prezes

PS. Przesyłam Panu kalendarz „Pędzlem i piórem. Skarby polskiej kultury”. Mam nadzieję, że się spodoba i znajdzie Pan dla niego miejsce w swoim domu. Przypominamy w nim najpiękniejsze przejawy twórczości polskich mistrzów – niech będzie odtrutką na prymitywne i wulgarne przejawy „twórczości” niektórych współczesnych artystów. Bardzo liczę na Pana pomoc w sfinansowaniu druku i wysyłki tego kalendarza do naszych Rodaków na Litwie.

L/WA/POD/2410/01   L/WA/H F/2410/01/R2

PPS. Dodatkowe egzemplarze kalendarza można zamówić na stronie internetowej www.rokzrodzEffBa.pl. Proszę zachęcić znajomych!

Centrum Żyda i Rodziny H Skrytka pocztowa 99,00-963 Warszawa 81 ‘S tel. 22 62911 76 biuro@czir.org H www.czir.org

FORUM RODZICÓW SZKÓŁ POLSKICH REJONU SOLECZNICKIEGO

Pragnę złożyć serdeczne podziękowania na ręce wszystkich Przyjaciół i Darczyńców Centrum Życia i Rodziny.

Dzięki Państwa hojności do Rodaków na Litwie trafiło 15 tysięcy przepięknych kalendarzy „Perły dziedzictwa. Zamki i pałace Rzeczpospolitej” na rok 2023. Przekazaliśmy je mieszkańcom Wileńszczyzny, ale dotarły także w bardzo odległe zakątki kraju, aż do Kłajpedy. Państwa niezwykła ofiarność przyczyniła się do tego, że taki dar mogła otrzymać niemal każda mieszkająca na Litwie polska rodzina

Kalendarze, które dzięki Państwu zagościły w domach polskich rodzin, to nie tylko piękna ozdoba, ale także, a może przede wszystkim, okazja do domowej lekcji historii i umacniania, zwłaszcza wśród młodych ludzi, postaw patriotycznych i pamięci o Ojczyźnie.

W tym roku otrzymane za pośrednictwem Centrum Życia i Rodziny wsparcie było jednak wyjątkowe, trafiły do nas bowiem również książki, które przekazaliśmy do polskich szkół. W szkolnych bibliotekach znalazły się dzieła współczesnej literatury polskiej, które stanowią ogromne wsparcie w edukacji uczniów.

Będę niezwykle wdzięczna, jeśli z Państwa pomocą uda się wyprodukować i dostarczyć na Litwę kalendarze na 2024 rok. Liczę na Państwa życzliwość – dzięki Państwa ofiarności podtrzymujemy więzi z Ojczyzną. Będę wdzięczna za każdy datek na rzecz sfinansowania produkcji kalendarzy na przyszły rok.

W imieniu wszystkich obdarowanych raz jeszcze proszę przyjąć serdeczne podziękowania za Państwa hojne zaangażowanie w to ważne dzieło. Dla Polaków mieszkających na Litwie to najlepszy dowód łączącej nas przyjaźnij pamięci i troski.

Adres do korespondencji: LT-17249 Jaszuny ul. M. Balińskiego 91 Litwa

Opracował: Janusz Baranowski – Tatar Polski, twórca Solidarności, potomek Powstańców Styczniowych, Legionistów, Generałów, Harcerzy, Szarych Szeregów, Żołnierzy Wyklętych

Wojciech Cejrowski korespondencjo z USA

Wojciech Cejrowski korespondencja z USA

Na Marsz Niepodległości należało iść – tak uważam. I nie obchodzą mnie zarzuty przeciwnika oraz nie zniechęcają mnie incydenty. Przeciwnie incydenty mnie ZACHĘCAJĄ, bo są dowodem na to, że niepodległość ma wrogów realnych, a nie zmyślonych. Komuś z zewnątrz chciało się przyjść w kontrze do niepodległości. Przyszedł ze swoim zdaniem odmiennym, aby niepokoić lub drażnić. W takiej sytuacji manifestacja przestaje być pokojowa, gdyż na jej trasie pojawił się wróg. Niech nie przychodzi, a jeżeli przyszedł, to niech potem nie ma pretensji, że miały miejsce incydenty. Skoro istnieją ludzie, którym  nasza niepodległość przeszka­dza, to w takim razie warto się o nią troszczyć, walczyć, bronić jej. Bez tych incydentów moglibyśmy żyć w przekonaniu, że nie ma po co maszerować, bo przecież niepodległość już mamy, więc nie zabiegamy więcej; jest wywalczona i zosta­nie. Tak myśli większość ludzi, usypiają, a potem jest za późno. Niepodległość zawsze komuś przeszkadza. A z tego wniosek, że trzeba jej zawsze pilnować, bo inaczej ukradną, zabiorą. Ona jest jak pływanie – żeby nie utonąć, trzeba coś robić w tej sprawie.

***

Niepodległa RP zawsze przeszkadza Ruskim i Niemcom. Oba te kraje miałyby sytuację dla siebie lepszą, gdyby nasza ziemia należała do nich. Oba te kraje grają więc w interesie własnym przeciwko niepodległości ziem polskich.
Niemcy promowali nasze wejście do Unii, aby nas wchłonąć. Z zachowaniem pozorów, ale jednak wchłonąć. Pozory były po to, byśmy się nie bronili.
I udało im się – na własną proś­bę oddaliśmy kolejne dziedziny życia pod ich kontrolę. Sami zabiegaliśmy o członkostwo, o programy dostosowawcze i to zawsze Polska musiała się dostosowywać do nich. Nigdy nie słyszałem o procesie dostosowania przepisu unijnego do przepisów polskich.
***
Incydenty na Marszu Niepodległości są jak ukłucie bólu lub jak wysoka  gorączka – przypominają o zagrożeniu. Są ważne i potrzebne, choć  nieprzyjemne, a niekiedy brzydkie. Rozwolnienie też jest brzydkie, ale ma swoją pożyteczną funkcję – organizm musi coś z siebie wywalić. Incydenty pozwalają też sprawdzić, komu konkretnie przeszkadza nasza niepodległość. Ta wiedza jest cenna, chcemy znać twarze i nazwiska przeciwników niepodległości.
Z jednej strony mamy Kiboli, których ja lubię i szanuję, a z drugiej strony mamy tych, których Kibole pogonili do ciemnej bramy. Co się działo w ciemnej bramie, nie wiem, ale jeżeli ktoś wrogo nastawiony do niepodległości przyszedł na Marsz Niepodległości, a potem ucieka do ciemnej bramy, to sam jest sobie winien. Podobnie jak ktoś, kto poszedł w góry pomimo ogłoszeń o za­ grożeniu lawinowym. Przecież wiedział, w co idzie.
***
Gdy mnie PiS wywalał z TVP (kilka lat temu), robił to oficjalnie z powodu spale­nia flagi Unii Europejskiej. Kupiłem tę flagę za swoje i spaliłem do kamery, aby pokazać, że wolno i że nie ma w tym nic złego. Flaga Unii to nie jest ani dzieło sztuki, ani książka, ani osoba. Kilka dni wcześniej flagi UE palono na Marszu Niepodległości. Media opisywały to jako „skandaliczny incydent’. Potem ja spaliłem publicznie moją flagę UE, stając w ten sposób w obronie podpalaczy. Incydent miał miejsce w programie „Minęła 20”. Co czwartek miałem tam własny segment. Moje wejścia były nagrywane kilka godzin przed emisją, a następnie obie strony wypuszczały taśmę w eter – ja na moich kanałach oraz TVP na swoich antenach. Ludzie z TVP wycięli fragment z paloną flagą, ale u mnie w sieci poszedł bez cenzury.
I po tym incydencie mnie wywalili. Czyli wyleciałem nie za to, co powiedziałem w TVP, ale za to, co powiedziałem na moim prywatnym kanale.
Kazali mi „ochłonąć i prze­ myśleć pewne sprawy”. Nie bardzo wiem, czego konkret­nie oczekiwali – że przyjdę i przeproszę oraz obiecam, że więcej tego nie zrobię? Nie było za co przepraszać, podobnie jak nie mieli za co przepraszać podpalacze flagi z Marszu Niepodległości. W sensie prawnym i moral­nym sprawa jest prosta: Unia Europejska to nadal jedynie stowarzyszenie międzynaro­dowe. Flaga państwowa RP jest chroniona prawnie, ale flaga UE to tylko przedmiot i właściciel tego przedmiotu może z nim robić, co zechce – spalić, wywa­lić lub tyłek podetrzeć albo dać kozom do zeżarcia.
Palestyńczycy nagminnie palą flagę Izraela, pokazuje to na swojej antenie TVP i jakoś nikt się nie bulwersuje. Nawet Izrael się nie bulwersuje, a jedynie złości.
Na tegoroczny Marsz Niepodległości zapraszało wielu. (I ja, i naczelny Lisicki – wielu). Rafał A. Ziemkiewicz zapraszał w bardzo drama­ tycznym tonie – mówił o tym, że nasza niepodległość od dawna nie była tak bardzo zagrożona, jak jest teraz. Po chwili zastanowienia dosze­dłem do wniosku, że jednak nie ma racji – nasza niepodle­głość wcale nie jest zagrożona, ponieważ myśmy ją stracili
dawno temu. W małych kawałkach. Zaczęliśmy się jej pozbywać od chwili wstąpienia do Unii Europejskiej – oddaliśmy wtedy suwerenność w zamian za forsę z unijnych dotacji. Chcieliśmy przeżyć skok cywilizacyjny zorganizowany za cudzą forsę. Chcieliśmy rozwoju nie za pomocą ciężkiej pracy własnej, ale za pomocą forsy cudzej. Z okazji Zaduszek odwiedziłem rodzinne groby. Mój GPS wybrał trasę bocznymi drogami. Znałem te drogi z przeszłości, jeszcze z czasów Gierka. I co widziałem teraz? Te same domy co wtedy, te same nieotynkowane pustaki. Okna w tych starych domach są nowe – plastikowe nie­mieckie – i dachy są nowe – blaszane. Przy drogach głównych widać postęp, ale gdy jechałem drogą równo­ległą do głównej, to tam jest to samo, co było w czasach PRL. W zamian za oddaną do Brukseli niepodległość otrzymaliśmy cywilizacyjny lifting po wierzchu, ale to nie jest skok. Brukseli zależy, byśmy pozostali zacofaną w rozwoju prowincją.

Wojciech Cejrowski korespondencjo z USA

Gdy chowaliśmy moją Babcię, wszystkie ciotki płakały.

– Wierzycie w niebo? Zamiast płakać nad nią, cieszcie się – jest w niebie.

***

Amazonia:

– Gdzie są wasi zmarli? -pytam.

– Tu – odpowiada szaman, ale nie wskazuje ani kierunku, ani miejsca.

– Gdzie „tu”?

– Wszędzie dookoła. Mieszkają z nami. Najwięcej jest ich „w kuchni” (chodziło o ognisko do gotowania wewnątrz szałasu), ale jeden mój brat się już nie zmieścił i „mieszka” TU: pod twoim hamakiem, Gringo.

Hm. Czyli tamtej nocy wi-siałem nad czyimś grobem, ale było już zbyt późno na zmianę miejsca.

– Czy mam się zachowywać jakoś inaczej? – pytam.

– Po prostu staraj się nie tupać, gdy po nim chodzisz. Bo może śpi.

– W zaświatach się też śpi?

– Nie wiem.

***

Wiele plemion zakopuje zmarłych w pobliżu ogniska domowego. Indianie uważają, że tak jest bezpieczniej. Uważają, że zmarła babcia ich dobrze chroni przed obcymi duchami o złych zamiarach. W szałasach są takie miejsca, gdzie nie wypada siadać – żeby komuś nie usiąść na głowie. Podobnie jak u nas na cmentarzu jest w złym tonie przechodzić po nagrobkach. Niby można, ale jakoś tak nie wypada. Indianie przysiadają się do swoich zmarłych i z nimi  rozmawiają. Proszą o pomoc, opowiadają o swoich sukce­sach lub porażkach na wojnie czy polowaniu. Radzą się ich! I podobno często słyszą odpo­wiedzi. Takie jest ich „świętych obcowanie”. Zmarły z rodziny jest jej najlepszym opiekunem. Dlatego, gdy moje ciotki pła­ kały nad grobem, powiedzia­łem im: Cieszcie się! Babcia jest w niebie, biodro ją przestało boleć, reumatyzm nie prześla­duje. Zamiast płakać, raczej się do niej pomódlcie. Bo który święty was zna lepiej i kocha bardziej niż ona? Który święty wam chętniej odpowie niż najbliższa rodzina w niebie?

***

Śmierć w Amazonii jest oswojona – zwyczajna część indiańskiego życia. Równie ważna jak narodziny. I tak samo radosna. Albo inaczej: tyle samo „warta”, jeśli chodzi o emocje. Nikt się jej nie boi. Nikt na nią nie czeka z niepokojem. Nikt nie przesadza w reak­cjach, kiedy śmierć przychodzi.
Bo… tyle samo razy, gdy ktoś się tutaj rodzi, tyle samo razy ktoś w tej wiosce umiera. Śmierć to przejście z jed­nego NORMALNEGO stanu w inny – także normalny. Bo cóż jest nienormalnego w byciu trupem lub duchem?
Nikt z nas – ludzi cywilizowanych – nie zapłacze nad bryłką lodu, że już bryłka lodu nie jest lodem, lecz wodą. Nikt nie będzie płakał po wodzie, która wyparowała. Podobnie Indianie nie płaczą po ludziach, którzy zamieniają się w zimne trupy, ani po duszach, które „wyparowują” w zaświaty. Po śmierci są pewne czynności, które należy wykonać. I żadną z nich nie jest płacz. Rrzeciwnie – płacz jest niewskazany, bo „zatrzymuje” zmarłego w naszym świecie. Dopóki płączesz po kimś, dopóty on nie może spokojnie odejść. Dopóki plą­czesz, myślisz, kochasz… dopóty zmarły tkwi jedną nogą w ziem­skim świecie; jak w potrzasku. To bolesne tkwienie – rozdarcie między „byłem” a „jestem”. Dlatego po śmierci Indianina zaplata się wejście do jego szałasu za pomocą łyka z lian, a z przeciwnej strony robi nowe wejście, którego zmarły nie zna. Mężczyźni obsypują szałas popiołem, żeby duch pomyślał, że wszystko spłonęło i żeby nie wracał. Zasiadają nocami wokół jego ogniska, wbijają dookoła palisadę ze strzał i śpiewają pieśni odpędzające ducha.
Przez kilka kolejnych dni wdowa wstaje nocą, śpiewa głośno i szuka w obejściu śladów męża – wszelkich pozostałości po nim. Zbiera je i rytualnie niszczy. Naczy­nia, z których jadał, rozbija, a skorupy zagrzebuje w ziemi.
Trofea myśliwskie pali, łamie strzały i wypluwa łzy. Wypluwa tak długo, jak długo chce się jej płakać. W końcu żal mija, psychiczna pępowina pęka i zmarły zostaje uwolniony do rajskich zaświatów – rodzi się do nowego życia w Krainie Zmarłych. To ostateczny koniec ziemskiego żywota; ziemskiego pobytu i ostateczny początek żywota wiecznego. Dopiero wtedy można ducha  spokojnie zaprosić z powrotem do domu. Uwolnił się, jest wolny w raju.
Dopiero wtedy możemy z nim obcować ponownie. Bo najgorsze i  niebezpieczne są wszelkie stany pośrednie i brak zdecydowania, kim się jest.
Powinieneś być albo chłopcem, albo wojownikiem; albo dziewczynką, albo kobietą. Albo człowiekiem, albo duchem. I pamiętaj: nie ma nic złego ani strasznego w byciu duchem, To po prostu inny stan sku­pienia. Stan skupienia mniej… „gęsty” od ziemskiego. (Dlatego duchy potrafią przechodzić przez ściany, zaglądać do twoich myśli, przenikać sny – są mniej „gęste”, więc przenikają).

***

Indianie nie boją się duchów i obcują z nimi swobodnie – tak jak obcuje się z mgłą, dymem czy wiatrem. W indiańskim rozumieniu świata duch jest straszny tylko na tyle, na ile straszny bywa człowiek Jeśli więc Indianie boją się niektó­rych duchów, to robią to w ten sam sposób, w jaki boją się niektórych ludzi. Dla India­nina duch pozostaje tą samą osobą, którą był za życia. Z tymi samymi wspomnieniami, upodobaniami, przyzwyczaje­niami i cechami charakteru… tylko już bez ciała. Jeśli więc ktoś był nieprzyjemny za życia, to pozostanie nieprzyjemny także po śmierci. Ale przecież większość naszych krewnych to ludzie mili; a po śmierci robią się dużo bardziej wyluzowani i zdecydowanie mniej dener­wują drobiazgami o charakte­rze przyziemnym.
Z powyższych powodów duchy są straszne rzadziej niż ludzie. Ludzie są mocno przywiązani do ziemskich oko­ liczności i zaszłości. Na ziemi drażni cię mocno spór o ziem­ ską miedzę, a gdy przeszedłeś do nieba, ten problem staje się odległy i „ziemski”, czyli bez znaczenia. Dlatego duchy…
DUSZE indiańskich przodków robią się miłe, nawet jeżeli ten czy inny wujek, gdy jeszcze żył na ziemi, miły nie był.
W tym kontekście powiem: módl się do wujka, do babci…
Na tym polega „świętych obco­ wanie”.

Wojciech Cejrowski korespondencja z USA

Za wjazd samochodem spalinowym do Londynu wprowadzili myto w postaci 12,5 funtów – ponad 60 zł. To dla Brytoli mniej niż dla Polaka, bo Brytole zarabiają więcej, ale i tak ździerstwo – wjazd do Londynu jest dla bogaczy, a reszta się nie liczy. Kraków postanowił nie bawić się w „opłaty za wjazd”, lecz wprowadził ZAKAZ wjazdu i KARĘ, czyli mandat w wysokości 500 zł.

Opłata to byłby jakiś wybór – stać mnie, płacę myto i jadę dalej autem, jak wolny człowiek. Mandat jest karą, a nie wyborem. Mandat dostajesz za złamanie prawa, a gdyby ktoś łamał prawo notorycznie i zbierał mandat za mandatem, to w końcu, jako wielokrotny recydywista, trafi za kratki.

***

„W dniu, gdy te przepisy weszły w życie, do centrum Krakowa w ramach protestu wjechały tysiące samochodów. Ludzie jechali całymi rodzinami. Także policjanci (prywatnie, ale w mundurach] i urzędnicy magistratu – wszyscy równo. Przyjechali strażacy, lekarze w szpitalnych ciuszkach. Profesorowie Uniwersytetu Jagiellońskiego ubrani w togi. Dla osób, których nie było stać na mandat, pojawiły się w sieci strony: przyślij mi swój mandat, a ja wyślę 500 zł. Władza miała w tym dniu do wystawienia tysiące mandatów, ale nie była w stanie tego zrobić… Zabrakło bloczków mandatowych, a komisariaty i Straż Miejska zawiadomiły Magistrat, że długopisy im się wypisały i trzeba zakupić nowe. Ostatecznie władza została ośmieszona i musiała ustąpić. Rada miasta zebrała się w trybie pilnym i zniosła przepis skierowany przeciw obywatelom”. Powyższy cytat to fikcja literacka, marzenie. Przepis o mandatach w wysokości 500 zł za wjazd do Krakowa będzie obowiązywać od lipca 2024 r. i nikt nie zaprotestuje. Naród na razie przyjmuje kolejne ciosy w nery i w pysk, bez protestu. Naród nadal głosuje na władzę, która zachowuje się jak mąż, który bije żonę, a ta żona go kryje i usprawiedliwia. Trzaskowski w Warszawie rzyga szambem z nienaprawionej rury, ale wciąż ma poparcie warszawskiego narodu. Morawiecki też ma poparcie swojej grupy wyborców, mimo że wprowadził coś takiego… cytuję z sieci: „Mój nowy podatek od luksusu: 1152 PLN! Luksusem jest moje auto spalinowe! Dobrze, że nie mam już audi A4 z 1999 roku 1.9 TDI, bo bym zapłacił więcej niż jego aktualna wartość. Jak Wam się podoba nowy piękny świat?”.

***

Takiego kraju Państwo chcieli? Z karami za posiadanie samochodu i zakazami korzystania z samochodu? A może takiego: śląski marszałek rozdał kolejne trzy karetki na Ukrainę. Jakiś jego laufer opowiadał do kamer głupoty o tym, że „te karetki pójdą na pierwszą linię frontu”, co jest BZDURĄ oczywistą, bo na pierwszą linię frontu nie da się podjechać cywilną karetką i dlatego armia ma karetki wojskowe, a nie cywilne. No to… dokąd poszły te karetki,’które zabrano Polakom zamieszkałym na Śląsku, którzy za nie zapłacili w podatkach?

Takiego kraju Państwo chcieli? A może takiego: polskie dziecko – zabieg neurologiczny w trybie pilnym: czas oczekiwania półtora roku. Ukraińskie dziecko w trybie zwykłym – ten sam zabieg w ciągu czterech dni (źródło https://twit-ter.com/Rose73389488/sta-tus/1719681746030010380).

***

Jakiego KONKRETNIE kraju Państwo chcieli, głosując na tych wszystkich durniów i sprzedawczyków? Bo prawie każdy Polak na kogoś głosował – frekwencja była porażająco wysoka, osób niegłosujących niewiele, a każda lista partyjna, na którą głos oddano, proponuje nam kraj, którego NIE CHCEMY, ale… ktoś na nich głosował. Ja głosowałem tak samo jak za komuny: zniszczyłem kartę wyborczą i wrzuciłem zniszczoną do urny na oczach komisji.

Przypadek sprawił, że zaraz po wyborach poszedłem na balangę do mojej Księgowej, którą szanuję i kocham jak siostrę, i na tej balandze (przypadek!!!] była pani z komisji wyborczej, która od razu rozpoznała mój głos. W poprzek tej ogromnej płachty papieru wyglądającej jak wielka szmata napisałem wielkimi literami: WSZYSCY WON. Nikt w komisji nie miał wątpliwości, kto to pisał.

No… nikt poza Ukraińcami w polskiej komisji wyborczej, bo oni mnie znają mało.

Drogi Czytelniku, na kogo głosowałeś? Na którego z tej plejady durniów i sprzedawczyków?

Drogi Czytelniku, popatrz na obrazy Matejki lub inne portrety marszałków Sejmu Rzeczypospolitej (tej pierwszej] i postaw je sobie obok foto marszałka obecnego. Potem popatrz sobie na fotografie marszałków Sejmu drugiej Rzeczypospolitej. A teraz popatrz na fotografie marszałków po roku 1989. Czy takiego kraju chciałeś? Czy te gęby naprawdę godnie reprezentują Ciebie? I Twoje interesy obywatelskie? Czy takiego kraju chciałeś?

***

Wiemy z grubsza, czego nie chcemy. Trudniej zdefiniować, czego byśmy chcieli. Więc głosujemy „przeciw”, a nie „za”. Nikt nie proponuje odważnego programu ZA, bo wszyscy ci durnie i sprzedawczyki chcą się koniecznie załapać do koryta, więc nawołują nas do głosowania nie ZA swoim programem, ale PRZECIW programom wszystkich innych.

Konfederacja występowała z hasłem: MOŻEMY WSZYSTKO. Naprawdę możecie? Kto dał się nabrać, niech teraz wyegzekwuje od Konfederacji WSZYSTKO: dajcie nam polexit, premiera z Konfy, wymianę konstytucji, niskie podatki… i piwo darmo. Kto głosował na Tuska, niech teraz wyegzekwuje odblokowanie dotacji unijnych „pierwszego dnia po wyborach”.

***

Na pocieszenie:

Nie musimy nic robić. (Co jest doskonałe w sytuacji, gdy nic z tym zrobić nie możemy]. Nie musimy nic robić, gdyż UE rypnie sama z siebie, podobnie jak łypnęły sam z siebie Związek Sowiecki i system komunistyczny. Ale… zanim rypnie, będzie bolało. I koszt, który poniesiemy (BÓL], to będzie cena wysoka. Związek Sowiecki rypnął sam, ale przedtem bardzo bolało…

 

Opracował: Janusz Baranowski – Tatar Polski, twórca Solidarności, potomek Powstańców Styczniowych, Legionistów, Generałów, Harcerzy, Szarych Szeregów, Żołnierzy Wyklętych

Wojciech Cejrowski korespondencjo z USA

Wojciech Cejrowski korespondencjo z USA

Lubię, gdy naród pokazuje władzy środkowy palec. To rodzaj głosowania -palcem wystawionym polityce w twarz. Za komuny pokazywaliśmy im dwa palce wzniesione w znaku V -zwyciężymy was, pokonamy. A w stanie wojennym zamiast zakazanych symboli wpinaliśmy w klapę opornik wyjęty z zepsutego radia; czasami był pomalowany na biało-czerwo-no. Opornik w klapie – symbol oporu. I był czytelny także za granicą, bo opornik to inaczej rezystor, czyli resist, resistance.
Władzy, gdy jest wredna, wyrodna lub gdy jest nieudolna, warto stawiać opór, a najlepiej kontrę. Kontra oznacza, że władza ma się cofnąć, bo poszła za daleko lub weszła w nasze życie zbyt głęboko i wtrąca się do spraw, które jej nie powinny interesować. No np. klamki i gniazda elektryczne w moim domu nie powinny interesować Nadzoru Budowlanego, a cały Nadzór nie powinien istnieć.
Władza się wtrąca w to, gdzie wiercę studnię i jak głęboko, wtrąca się, gdy wycinam stary sad, bo chcę posadzić nowy, wtrąca się, gdy kopię rowy melioracyjne na własnej ziemi. Wtrącała mi się w kolor samochodu – że nie zgłosiłem zmiany. A co was obchodzi, jaki mam kolor auta? Nie podobał mi się rudy, to sobie przemalowałem na żółty i won od mojego auta.
Władza na lotnisku zaczepiła mnie, gdy wrzuciłem flaszkę do złego kosza. Powinienem podobno wyrzucić do pojemnika na szkło. Powiedziałem władzy, że ja wyrzucałem etykietę na tej butelce i dlatego wybrałem kubeł na papier, a butelka była przyklejona do etykiety i nie dawała się oderwać. Władza zgłupiała i poszła sobie.

Czyli lubię i popieram sprzeciw obywatelski oraz żarty i granie systemowi na nosie. Polacy pokazują władzy środkowy palec za każdym razem, gdy władza zarządza ciszę wyborczą. Cisza wyborcza? Co za bzdury!!! W społeczeństwie pełnym komórek i w dobie szybkiego obiegu informacji cisza wyborcza jest fikcją oczywistą i ośmiesza władzę. „Bo co nam możecie zrobić, ciule? Nic nie możecie nam zrobić!”. To po jaką cholerę ogłaszacie ciszę wyborczą, skoro nic nam nie możecie zrobić?
Zacznę od siebie: mieszkam za granicą i obowiązuje mnie prawo kraju, w którym aktualnie przebywam. Jeżeli opublikuję dowolne treści wyborcze, siedząc w USA, to polska władza może mi zrobić wielkie NIC. Mój sławny film „NIE WYBIERAJCIE ŚMIECI” opublikowałem na zagranicznym kanale; został obejrzany w Polsce przez 6 min ludzi w jedną dobę przedwyborczą w trakcie ciszy. I co mi mogli zrobić? Wielkie NIC.
W tym filmie podarłem plakat wyborczy, co jest prawnie zakazane, ale… co mi zrobicie, jeżeli ja sobie wasz plakat odbiję na ksero i podrę kopię, która jest moją własnością. Jajco mi możecie zrobić, czyli wielkie NIC.

Z powodu ciszy wyborczej nie wolno podawać sondaży w trakcie wyborów. Mimo tych głupich przepisów ZAWSZE istnieje tzw. bazarek, gdzie ludzie podają w sieci wyniki exit poll, posługując się językiem zastępczym. Tradycyjnie każda partia jest jakimś produktem spożywczym i np. zamiast pisać, że PiS ma 30, PO 28, Konfederacja 8, piszą tak: Na bazarku o godz.10 rano pistacje były po 30, pomidory po 28, a konfitura po 8.
I co władza może zrobić, aby ukarać łamiących tę ich głupią ciszę? NIC, jajco.
Przez lata ten język na nielegalnym „bazarku” ewoluuje w różne śmieszne wariacje. W tym roku ktoś napisał tak (cytuję):
Pierwsze sensacyjne dane giełdy:
banderowcy 32 proc.
hitlerowcy 29 proc, alkoholicy 11 proc, płaczliwe cioty 9 proc, czerwone pedały 8 proc.
Cisza wyborcza jest nikomu niepotrzebna. W USA wiece wyborcze odbywają się także w dniu wyborów, a agitacja i rozdawanie ulotek także przed lokalem wyborczym. Podobnie było w Szwecji, gdy tam pracowałem dawno temu.

Wybory organizował PiS, bo akurat ta partia jest obecnie przy władzy. Dlatego za przebieg wyborów odpowiada PiS – czy mu się to podoba, czy nie. Czyli to PiS odpowiada za to, że w skład Obwodowej Komisji Wyborczej nr 10 w Przemyślu weszli: Ołeksandr Bezkyszczenko – przewodniczący – oraz Ławreniuk Iwona jako zastępca. Wyborcy skarżyli się, że członkowie tamtej komisji mieli kłopoty z językiem polskim.

Jestem wredny nacjonalista, więc pytam dodatkowo, jak członkowie komisji radzili sobie z polskim alfabetem, który wygląda inaczej niż rosyjskie i ukraińskie bukwy? Jak przewodniczący poradził sobie z raportem i liczeniem głosów, skoro nie radzi sobie dobrze z językiem polskim?
A czy to ma znaczenie, kto siedzi w komisji? Hm… Cytując Lenina i Stalina, odpowiem tak: Nieważne, kto jak głosuje, ważne, kto liczy głosy.

Jedna z gazet marksistowskich (podobno „Wyborcza”) urządziła symboliczne wybory w których głosowali „imigranci” przebywający w Polsce. Wyniki były takie:
Lewica powyżej 50 proc.
KO 40 proc.
Trzecia Droga 3 proc. Konfederacja 3 proc. PiS poniżej 2 proc. Bezpartyjni poniżej 2 proc. Być może organizatorzy symbolicznych wyborów naciągali dane, ale gdy połączy się lewackie skłonności „imigrantów” oraz to, że w komisji liczącej glosy zasiadają „imigranci”, to nawet po wzięciu odpowiednich poprawek jestem zaniepokojony. Gdyby im dać prawa wyborcze (a KO ma taki plan), wówczas Polską zarządzać będą marksiści.

Byłem w Warszawie i co widzę: wszędzie o każdej porze, zawsze gdzieś w zasięgu wzroku „imigrant” o mocno czarnej twarzy. Przybysze z Czarnej Afiyki. Z tych najbardziej okropnych biednych i wojennych rejonów; bez szans na asymilację w Europie. W dodatku sami faceci w wieku 20-30 lat.
Kto do tego dopuścił? Ten, kto rządził przez ostatnie osiem lat i stale opowiadał, że nie zgadza się na wpuszczanie.

Wojciech Cejrowski korespondencja z USA

Czytam kolejny tom „Viriona” (seria A. Ziemiańskiego z gatunku fantastyki]. Zagiąłem rogi trzech kartek. W literaturze politycznej, w podręcznikach i w Biblii, czyli w książkach „do pracy”, robię to często -zaznaczam strony na potem. Do cytowania, do rozwinięcia, do przemyślenia. Ale w literaturze rozrywkowej prawie nigdy; a tu nagle aż trzy strony z „Viriona”?

Oto co powiedziała jedna z postaci w alternatywnym świecie Ziemiańskiego: […] ludzie nie głosują na tego, który najbardziej zasługuje, ma największe szanse lub przedstawi sensowny plan. Ludzie głosują zawsze przeciwko komuś!”. Mądre słowa. Nigdy nie głosowałem na Dudę. Głosowałem za to świadomie przeciwko Komorowskiemu: przeciwko Kwaśniewskiemu, przeciwko Mazowieckiemu, przeciwko Jaruzelskiemu. Byłem przeciw tak mocno, że nie zawsze pamiętam, kto był wtedy ich przeciwnikiem.

Duda, gdy kandydował po raz pierwszy, był kompletnie nieznany i w zasadzie taki pozostał do dziś. Rozpoznajemy go dziś po twarzy i nazwisku, ale nadal nie wiemy, kim jest. To niekoniecznie jego osobista wina, bo prezydent RP ma uprawnienia bliskie zeru, czyli na tym stanowisku można posadzić dowolne zero, które ma do zrobienia zero, więc się nie zmarnuje, będąc zerem. Zero poglądów, zero osobowości, zero zdolności. Nie ma znaczenia, kto jest prezydentem RP, i ten brak znaczenia zapisano w konstytucji. Kogoś zdolnego i sensownego szkoda na ten stołek. Co pamiętamy z czasów prezydentury Kwaśniewskiego, który był najbardziej aktywny z tych wymienionych? (Słowo „aktywny” nie zawsze jest pozytywne – pchły też są aktywne}. Z dokonań Kwacha pamiętam, że chlał. Najlepszy z nich wszystkich był Lech Kaczyński (słowo „najlepszy” niekoniecznie oznacza „dobry”}. W ramach zerowych uprawnień wykazywał staranie, aby to zero jakoś przyozdobić, aby przynajmniej było zerem biało-czerwonym i w koronie. Więcej zrobić nie mógł, bo konstytucję pisali komuniści w czasach Kwaśniewskiego i taką mamy do dziś – komunistyczną, czyli obecnie mówi się „unijną”.

Kolejna zagięta strona w książce „Virion” to wypowiedź innej postaci na temat konstruowania przemówień agitacyjnych i wyborczych. Cytuję: „To bardzo proste. Wystarczy pamiętać, że nie wolno używać żadnych argumentów. Nie wolno argumentować pod żadnym pozorem. Jeżeli wyrazisz jakąkolwiek skomplikowaną myśl, od razu przegrasz. To jak przekonać ludzi? Wystarczy powtarzać swoje. Raz po razie […]. Wystarczy powtarzać i powtarzać. Żadnej myśli, żadnego dowodu, żadnego przekonywania. Powtarzać i powtarzać swoje w kółko […]. Odwołujesz się do uczuć. Najprostszych. I do przeciwstawień. Przykładowo: my uczciwi, oni złodzieje. Albo: my niewinni, oni mordercy. I powtarzać, powtarzać, powtarzać. Im głupiej, tym lepiej”. Mnie się ten cytat kojarzy z konwencją PiS w katowickim Spodku oraz z marszem PO w Warszawie. Obie imprezy siebie warte, jeżeli chodzi o meritum. Wszędzie masa obietnic, ale nigdzie słowa o tym, JAK te obietnice miałyby być zrealizowane. A przecież JAK jest kluczowe.

Kumpel chce od ciebie pożyczyć pieniądze, ale nigdzie nie pracuje. Ty go pytasz, JAK ci odda, skoro nie zarabia. On na to: „Jakoś oddam, obiecuję, przecież mnie znasz”. No i właśnie o to chodzi, że ja go doskonale znam i wiem, że nie będzie miał JAK oddać. Więc gdy mi Konfederacja obiecuje niższe podatki, pytam: Panowie, ale JAK chcecie je obniżyć, mając 10 proc, głosów lub 5 proc., lub 20 proc.? W żadnym z tych przypadków nie będziecie w stanie zrealizować swojej obietnicy, która mi się bardzo podoba, ale jest pusta jak Leonardo da Vinci bez pędzli, farb i płótna, a do tego ślepy. Co z tego, że ma zdolności i wizje, gdy nie ma narzędzi do ich realizacji?

Trzeci cytat pochodzi z listu: „Rządzą nami durnie. No ale nic w tym dziwnego, podobno największą siłę przebicia ma baran”.

Czy rzeczywiście rządzą nami durnie i barany? A proszę mi pokazać jednego inteligentnego. Ale NAPRAWDĘ inteligentnego lub jeszcze lepiej – mądrego, który jednocześnie rządzi, a nie tylko figuruje. Możemy jechać po kolei. Czy minister Błaszczak jest facetem, którego wynająłbyś jako eksperta do zorganizowania ochrony osiedlowego parkingu? Niedawno dogadał się na i kredyty rządowe z Ameryką.. f Czy wziąłbyś Błaszczaka jako g pełnomocnika do negocjacji | twojego osobistego kredytu e w banku? Inny: Czy minister cyfryzacji jest facetem, którego radziłbyś się, jaki komputer kupić za swoje pieniądze? Albo: Czy poszedłbyś po poradę w dowolnej sprawie do pani Witek, która jest marszałkiem Sejmu? Możesz wybrać sprawę naprawdę dowolną. Czy nasz marszałek w JAKIEJKOLWIEK DOWOLNEJ sprawie nadaje się na twojego doradcę, pełnomocnika, zastępcę, reprezentanta? Powierzyłbyś jej do wykonania cokolwiek?

A teraz weźmy wszystkie trzy cytaty naraz: ludzie głosują zawsze przeciw komuś + gdy agitujesz, nie używaj argumentów, lecz powtarzaj w kółko swoje + rządzą nami durnie.

W zeszłym tygodniu na okładce „Do Rzeczy” był postulat wyjścia PL z UE, czyli polexitu. Wewnątrz numeru artykuł z argumentami merytorycznymi, dlaczego Polsce się nie opłaca przebywanie w Unii. Moim zdaniem szkoda oddechu na przekonywanie drugiej strony. Ta druga strona to wyznawcy Unii i żaden argument merytoryczny do nich nie przemówi. Ja, w rozmowach o wychodzeniu z Unii, stale powtarzam tym durniom to samo, w kółko, nie stosuję wywodów merytorycznych, a jedynie emocjonalne. Nie chcę być w Unii, bo nie chcę. I wolno mi nie chcieć, i wolno mi nie mieć ochoty na przekonywanie kogokolwiek. Po prostu nie chcę, nie muszę się tłumaczyć z moich powodów, a w głosowaniu przy urnie tylko to się liczy i tylko o to pytają: Czy chcesz?” Nie chcę być w Unii i ta moja niechęć jest tak samo ważna jak czyjaś chęć.

Wojciech Cejrowski korespondencjo z USA

Mieliśmy na gospodarstwie pana Rysia (miał inne imię, ale nie chcę go ujawniać, bo ta historyjka jest nadal głośna na Kociewiu]. Robotnik rolny do wszystkiego. Na gospodarstwie robota bywa nie tylko rolnicza – czasami trzeba postawić kawałek wiaty lub naprawić kurnik. Pewnego razu trzeba było położyć kabel w ziemi. Robota prosta jak drut, czyli nie da się spaprać. Dlatego zostawiliśmy pana Rysia z tą robotą i pojechaliśmy robić coś innego.

Wracamy, a tu kabla zabrakło kilka metrów. Był gruby jak męskie ramię, drogi jak jasny gwint, więc mierzyliśmy DOKŁADNIE, zarówno odległość w terenie, jak i potem, sam kabel w sklepie. Nie ma takiej mocy, byśmy się pomylili! A Rysio siedzi na rowie pakuje tabakędo nosa i wyśmiewa się z nas: „Mecenasy, magistry i doktory, a długości kabla między chałupami zmierzyć nie umnią. Ha, ha”.

Rysio się śmiał, a ja z bratem ruszyliśmy po tym kablu (już zakopanym] i szukamy przyczyny, dla której zabrakło kilku metrów. Znaleźliśmy jedno takie miejsce, gdzie kabel skręcał i nakładał drogi – jakby omijał podziemną przeszkodę.

– Ryś! W tym miejscu kabel coś okrąża? Tam pod ziemią jest jakiś głaz?
– Nii. Żadnych głazuf. Sam piach.
– To czemu nie idzie prosto?
– Bo tu wcześniej stała betoniarka.
– To nie można było przesunąć?!!!
– Nii! Była stale poczebna. Zabrali dopiero niedawno.
Po tamtym doświadczeniu wypracowaliśmy sposób na Rysia. W sytuacjach, gdy trzeba go było na czas jakiś zostawić bez nadzoru, Ryś dostawał instrukcję taką:

Żadnej inicjatywy własnej! Robić dokładnie tak, jak ja pokazałem. Żadnych własnych pomysłów, a gdyby pod moją nieobecność trzeba było podjąć jakąś własną decyzję, proszę pomyśleć, jak pan by to zrobił po swojemu, a potem zrobić na odwrót.

I takim panem Rysiem są każdy polityk, minister, premier, rząd oraz cała UE. Wymyślają coś, a cokolwiek wymyślą, powinno być robione na odwrót lub wcale.

Przykład: władza wymyśliła, że ludziom trzeba dać „500+” aby wzrosła liczba urodzeń. Liczba urodzeń spadła. Władza podbiła stawkę do „800+” i mamy pierwszy raz dwucyfrowy spadek urodzeń -11 proc., a 68 proc, kobiet nie planuje dziecka w ogóle.

A to takie proste. Gdzie rodzi się zawsze najwięcej dzieci? Tam, gdzie panuje bieda. Im biedniejszy rejon Polski czy świata, tym więcej urodzeń. A gdzie rodzi się dzieci coraz mniej? Tam, gdzie jest wysoki socjal na dzieci. Im bogatsze społeczeństwo oraz im więcej pomocy państwa, tym mniej dzieci. Czyli… Chcesz więcej dzieci, tnij socjal.

Podatki progresywne są stosowane powszechnie. Władza uzasadnia je w taki sposób, że im ktoś więcej zarabia, tym więcej ma i wtedy powinien więcej z tego, co ma, oddawać na resztę społeczeństwa w postaci coraz wyższych podatków.

A powinno być odwrotnie – PODATEK MALEJĄCY, czyli regresywny.

Teraz mamy podatki progowe – w zależności od wysokości zarobków płacimy stopniowo coraz więcej podatku. Są ugrupowania, które głoszą chęć wprowadzenia podatku liniowego – co oznacza, że wszyscy płaciliby taki sam procent niezależnie od wysokości dochodów.

Argumenty za rozwiązaniem liniowym są takie, że nie powinno się karać wyższymi podatkami ludzi przedsiębiorczych i pracowitych, którym chce się walczyć o wyższe zarobki. Państwo powinno zachęcać dorobkiewiczów, by się dorabiali. Państwo jest przecież tak bogate, jak jego obywatele, a więc im więcej ludzi bogatych, tym bogatsze całe państwo.

Podatek liniowy to niezła forma zachęty, ale jeszcze lepszy byłby podatek MALEJĄCY wraz ze wzrostem zarobków. Tego nikt nie proponuje. A przecież można odwrócić progi podatkowe: wszyscy płacą 20 proc. Ci, którym udało się zarobić 200 tys. rocznie, płacą już tylko 15 proc.

A zarabiający powyżej miliona płacą 10 proc. To byłaby prawdziwa i mocna zachęta, wyzwalająca w ludziach dodatkowe pokłady aktywności.

Szczególnie lewica lubi hasła w stylu „Łupić bogaczy -niech płacą więcej od innych, skoro więcej mają”. A dlaczego więcej? Przecież ci bogacze nie zarabiają swoich fortun w pojedynkę, lecz z pomocą zatrudnianych przez siebie ludzi – zarabiając swoje fortuny, dają też zarabiać innym i mają wiele rodzin pracowniczych na utrzymaniu. Powinno się ich za to nagradzać, a nie karać wyższymi podatkami. W najgłupszej nawet grze komputerowej za zarobienie dużej liczby punktów jest premia. Dlaczego więc w grze społeczno-ekonomicznej jest na odwrót? Bo reguły tej gry wymyślają Rysie.

Kogo powyższa argumentacja nie przekonuje, niech sobie odpowie na pytanie, czy wołałby mieszkać w kraju, gdzie jest najwięcej milionerów, czy w kraju, gdzie jest najwięcej biedaków? Albo inaczej: Kogo wołałbyś mieć za sąsiada: milionera czy żebraka? A może wolisz mieszkać w kraju pełnym średniaczków, czyli w kraju, gdzie panuje… równość społeczna?

Wszystkie partie jak jeden Ryś wychwalają równość społeczną. Gdy tymczasem największy boom gospodarczy w historii USA i w Wielkiej Brytanii, epoka największego rozwoju ekonomicznego wszystkich warstw społecznych, był wtedy, gdy nierówności społeczne były ogromne. Bo wtedy każdy chciał zostać z pucybuta milionerem i WIEDZIAŁ, że taka szansa istnieje. W krajach, gdzie panuje równość społeczna, szanse przeskoczenia z dna na szczyt są niewielkie, bo cały system jest obliczony na kreowanie średniaczków. Bogatym się zabiera, a biednym dodaje, czyli dochody się spłaszcza, a ideałem lewicy jest to, gdyby wszyscy zarabiali tyle samo, bo to jest ich wymarzona „sprawiedliwość społeczna”. Stąd ustawy kominowe, stąd pomysł z płacą minimalną i zasiłkiem za niepracowanie oraz pomysł najnowszy: płaca gwarantowana (pensja państwowa wypłacana niezależnie od tego, czy masz chęć iść do pracy czy siedzisz w domu i się lenisz).

Opracował: Janusz Baranowski – Tatar Polski, twórca Solidarności, potomek Powstańców Styczniowych, Legionistów, Generałów, Harcerzy, Szarych Szeregów, Żołnierzy Wyklętych

Idą do szkoły po nasze dzieci

 

 

Szanowny Panie Januszu,

 

To szokujące, ale coraz więcej dzieci się okalecza.

I to nie w żaden metaforyczny sposób. Realnie, trwale i na własne życzenie. Często z błogosławieństwem rodziców.

Za chwilę opiszę to zjawisko i myślę, że głęboko to Pana poruszy. Ale proszę mi pozwolić na dwa słowa wstępu.

Dopiero co rozpoczął się nowy rok szkolny. Dzieci i nauczyciele wrócili do klas po wakacyjnej przerwie.

A za nimi, jak cienie, posuwają się aktywiści i ideolodzy LGBTQ.

Już wkrótce – w ostatni piątek października – po raz kolejny w polskich szkołach odbędą się „Tęczowe Piątki”.

Celem tej akcji jest oswajanie dzieci i młodzieży z postulatami „tęczowych” środowisk.

Pomysłodawcom zależy na tym, aby młodych ludzi, którzy identyfikują się jako homoseksualiści, biseksualiści czy osoby transseksualne wspierać i utwierdzać w ich wyborach.

Wszystko rękami młodzieży i nauczycieli, ponieważ:

w ramach Tęczowego Piątku przedstawiciele i przedstawicielki Kampanii Przeciw Homofobii nie prowadzą zajęć w szkołach. KPH nie podejmuje też w żadnej szkole „działalności” w rozumieniu ustawy – Prawo oświatowe. W ramach Tęczowego Piątku KPH nie wchodzi na teren placówki, nie prowadzi żadnych zajęć dodatkowych, nie wysyła swoich przedstawicieli/ek i nie narzuca jakiejkolwiek formuły obchodzenia Tęczowego Piątku.

Dzięki temu można organizować takie wydarzenia z pominięciem zgody Rady Rodziców, a nawet dyrekcji.

Jak zapewne Pan wie, żeby przeciwstawić się temu „polowaniu na młodzież” proponujemy szkołom organizowanie w tym dniu „Szlachetnego Piątku”.

Zamiast rozbudzania seksualności, chwalenia rozwiązłości i bezwarunkowej akceptacji wszelkich pożądań, promujemy skromność, opanowanie i integralny rozwój.

W ubiegłym roku rozpowszechnialiśmy w szkołach konspekty lekcji, z których nauczyciele mogą korzystać, przygotowując zajęcia dla swoich uczniów.

W tym roku będziemy kontynuować te działania.

Na czym chcemy się skoncentrować?

Myśląc o środowiskach LGBTQ, zwykle w pierwszej kolejności przychodzą nam do głowy osoby homoseksualne.

Rzeczywiście, to właśnie ich organizacje zrobiły jak dotąd najwięcej złego w niszczeniu instytucji rodziny, zarówno w wymiarze prawnym, jak i kulturowym.

Jednak w cieniu tych działań rozgrywają się poważniejsze dramaty.

Dlatego w tym roku postanowiliśmy się skupić na literze „T”.

W skrócie LGBTQ oznacza ona osoby transseksualne.

Transseksualizm jest zaburzeniem polegającym na tym, że dana osoba odczuwa niezgodność między swoją tożsamością płciową a płcią biologiczną.

Mówiąc najprościej, jak się da – osoba, która urodziła się jako dziewczynka ma poczucie, że tak naprawdę jest chłopcem i czuje się w swoim ciele nieszczęśliwa.

Albo na odwrót.

Osoby takie dokonują następnie różnego rodzaju „interwencji”, których celem jest „uzgodnienie” płci.

Czasem jest to przyjmowanie ról społecznych, zachowań czy ubioru właściwego dla płci przeciwnej.

Z kolei terapia hormonalna ma prowadzić do zmian w samym ciele. W przypadku dziewcząt i kobiet poprzez manipulowanie poziomem hormonów płciowych doprowadza się między innymi do:

  • • pojawienia się zarostu,

  • • obniżenia głosu,

  • • zwiększenia masy mięśniowej,

9 zaprzestania miesiączkowania.

Terapia hormonalna bywa poprzedzona podawaniem blokerów dojrzewania, co zatrzymuje normalny i naturalny rozwój płciowy.

Takie środki – w formie zastrzyków, implantów bądź w aerozolu -podawane są nawet 10-latkom.

Ostatecznym rozwiązaniem są chirurgiczne zabiegi korekty płci.

W przypadku kobiet polegają na usuwaniu piersi, macicy i założeniu protezy penisa. W przypadku mężczyzn zastępuje się ich naturalne narządy płciowe imitacjami narządów kobiecych.

Kiedy opisuję Panu ten proceder, włosy jeżą mi się na głowie.

Doprawdy, trudno pojąć, jak ludzie mogą decydować się na takie kroki…

To w zasadzie jeden wielki medyczny eksperyment przeprowadzany na dzieciach i przechodzącej kryzys młodzieży.

Nie znamy dziś jeszcze wszystkich skutków, jakie odciśnie on na ciałach i psychice tych ludzi za kilkanaście czy kilkadziesiąt lat.

Ale wiemy już dziś, że powoduje to nowe problemy społeczne.

Trans-kobiety (czyli de facto mężczyźni) żądają dostępu do damskich szatni i toalet w kinach, szkołach i innych instytucjach. Domagają się odbywania wyroków w kobiecych więzieniach.

Niedawno w USA wybuchł protest pływaczek. Jego powodem było to, że osiągający przeciętne wyniki mężczyzna po deklaracji zmiany—płci—zaczął brać udział w zawodach dla kobiet, wygrywając je w cuglach.

Obecnie rozmaite federacje sportowe muszą mierzyć się z wyzwaniem, jak zapewnić warunki fair play w świetle takich postaw.

Tymczasem zjawisko zaczyna się szokująco rozrastać.

Spójrzmy na zachodnie statystyki.

Niedawno opublikowano dane z 10 krajów dotyczące liczby dzieci i młodzieży z zaburzeniami płci zgłaszających się do specjalistycznych klinik.

 

I tak: w Wielkiej Brytanii w latach 1989-2021 nastąpił wzrost o blisko 2 500%. We Włoszech, w okresie 2005-2018 o 7 200%. W Australii w latach 2003-2017 o 12 650%; natomiast w Szwecji między 2000 a 2016 aż o 19 700%!

I choć w liczbach bezwzględnych są to raczej setki niż tysiące osób, to tak lawinowy wzrost wręcz poraża.

Ewidentnie mamy do czynienia ze swoistą modą.

Do tego dochodzi agresywny marketing, ponieważ na tym procederze ogromne pieniądze zarabiają kliniki zmiany płci, biznes urody, korzyści czerpią też same organizacje LGBTQ.

Na szczęście pojawiają się oznaki trzeźwienia społeczeństw.

Francuska Akademia Medyczna zaleca powstrzymanie się od tranzycji u dzieci i młodzieży.

Instytut Karolińska, czyli szwedzki uniwersytet medyczny i szpital uniwersytecki, przyznający Nagrody Nobla z medycyny, w zeszłym roku zrezygnował z polityki afirmacji trans i podawania blokerów na rzecz psychoterapii.

Politykę w tym obszarze zmieniają również Finowie, Brytyjczycy i Duńczycy.

Niestety to zjawisko dotyczy również polskiej młodzieży.

Nie mamy dokładnych danych, które pokazałyby skalę zjawiska. Na pewno nie jest ono aż tak rozpowszechnione jak na Zachodzie.

Ale nawet do naszej Fundacji zwracają się nauczyciele, od których uczniowie oczekują, że będą w stosunku do nich zwracać się używając imion i zaimków właściwych dla płci przeciwnej.

Musimy zdawać sobie sprawę, że dla wielu młodych ludzi wydarzeniem, które ich formuje, które daje im poczucie misji i sensu jest np. udział w paradach równości. Nie przynależność do harcerstwa czy służba ministrancka…

Umieszczenie na plecaku naszywki w kolorach LGBTQ znaczy dla nich więcej niż na przykład wolontariat na rzecz potrzebujących.

I przyjmując ten modny styl życia, zaczynają akceptować wszystko, co kryje się za tęczowym sztandarem.

Swoje postawy narzucają rówieśnikom, wspierani przez celebrytów piorących mózgi nastolatków w Internecie i aktywistów świadomie zabiegających o realizację postulatów LGBTQ.

Niszczą wszystkich, którzy ośmielają się mieć odmienne zdanie.

Dochodzi do starć nawet wewnątrz ich środowiska, gdzie bez litości tępi się osoby, które uznają istnienie dwóch płci za podstawowy fakt biologiczny.

Niezwykłe wrażenie zrobił na mnie film z tegorocznej parady w Nowym Jorku.

Tłum dziwacznych postaci, falujący jak w transie, skanduje:

Jesteśmy tu, jesteśmy queer, idziemy po Wasze dzieci.

W obliczu tego chorego naporu, proszę Pana o pomoc.

Tematyka, o której piszę do Pana w tym liście, była wielokrotnie podejmowana na naszym portalu Marsz.info.

Na podstawie publikowanych tam tekstów przygotowaliśmy broszurę, w której przedstawiamy historie osób, które najpierw zdecydowały się na terapię zmiany płci, ale po latach – żałując swoich wyborów – postanowiły wrócić do swojej naturalnej postaci.

Scenariusz większości tych historii jest bardzo podobny.

Nastolatka doświadczająca problemów psychicznych w czasie dojrzewania trafia do grup, które wmawiają jej, że trapiące ją problemy wynikają z niedopasowania jej tożsamości do płci.

Pozbawiona innej diagnozy dziewczyna ląduje w końcu w klinice, gdzie de facto zostaje utwierdzona w tym, że lekarstwem na jej problemy będzie właśnie „korekta płci”.

We wszystkich tych historiach uderza żal tych osób, że nikt nie próbował na poważnie zdiagnozować ich problemów. Że nikt nie próbował dokopać się do ich źródła.

Że w zasadzie wjechały na stół operacyjny jak na fabrycznej taśmie.

Do listu dołączam skróconą wersję naszej broszury.

I zachęcam Pana do lektury.

Mam nadzieję, że zgodzi się Pan ze mną, że takie historie mogą być przestrogą dla młodych osób, które doświadczają kryzysu. Mogą sprawić, że nauczyciel dwa razy zastanowi się, zanim pozwoli na organizację „tęczowych” wydarzeń w swojej klasie.

Chciałbym, żeby nasza broszura trafiła do szkół.

Oczywiście będzie udostępniona w Internecie, ale jestem przekonany, że wysyłka bezpośrednio do instytucji zdecydowanie podniesie skuteczność oddziaływania.

Ponadto planuję zorganizować w listopadzie konferencję, w trakcie której eksperci zaprezentują dane pokazujące z jak poważnym problemem mamy do czynienia.

Materiały pokonferencyjne będą doskonałym uzupełnieniem historii, które przybliżamy.

Liczę, że zdecyduje się nam Pan pomóc.

Dlatego proszę o wsparcie finansowe dobrowolnym datkiem np. 20 zł lub 30 zł albo 50 zł czy nawet 100 zł bądź inną kwotą. Dzięki Pana wsparciu będziemy mogli pokryć koszty organizacji konferencji, a także druku i dystrybucji materiałów do szkół.

Jeśli zdecyduje się Pan wspomóc tę ważną kampanię, proszę skorzystać z danych umieszczonych na przekazie. Datek można wpłacić w banku, na poczcie bądź za pomocą internetu. Zachęcam również do odesłania kuponu w załączonej kopercie.

Proszę pomyśleć, może nasz wspólny wysiłek sprawi, że choć garstce osób oszczędzimy decyzji, których musiałyby żałować przez całe swoje życie.

Sprawa jest poważna, liczę na Pana pomoc.

Serdecznie Pana pozdrawiam i dziękuję za lekturę listu.

Paweł Ozdoba Prezes

PS. Już wkrótce w polskich szkołach odbędzie się kolejna edycja „Tęczowego Piątku”. Jest to akcja środowisk LGBTQ, której celem jest zwiększanie akceptacji dla homo-, bi- i transseksualizmu wśród młodzieży. Proszę Pana o pomoc w pokryciu kosztów organizacji          g

konferencji oraz przygotowania i dystrybucji materiałów, które będą          §

O przestrogą dla osób doświadczających kryzysów dojrzewania, ich rodzin        |

i wychowawców. Możemy wspólnie odwieść młodych ludzi od decyzji, które nieodwracalnie okaleczą ich psychicznie i fizycznie.

Centrum Życia i Rodziny H Skrytka pocztowa 99,00-963 Warszawa 81 ® tel. 2262911 76 ‘■’0 biuro@czir.org https://www.czir.org

 


PORUSZAJĄCE HISTORIE OSÓB, KTÓRE ŻAŁUJĄ ZMIANY PŁCI

I ŻYŁA JAKO „TRANSSEKSUALNY MĘŻCZYZNA”. TERAZ WYJAŚNIA, JAK INTERNET WYMUSZA NA NASTOLATKACH „ZMIANĘ PŁCI”

Helena Kerschner jest jedną z osób określających się mianem detransitioner.

Opowiedziała o tym, jak została zmanipulowana do tego, aby przez kilka lat przyjmować hormony i żyć jak mężczyzna. Dziewczyna zaczęła brać hormony w wieku 18 lat. W rozmowie z Michaelem Knowlesem Helena podkreśliła, że presja wywierana przez grupy internetowe doprowadziła ją do błędnego przekonania, że musi przejść „zmianę płci”. Dzisiaj 23-latka nie udaje już mężczyzny i głośno mówi o niebezpieczeństwach ideologii LGBT.

Mniej więcej w wieku 15 lat przechodziłam okres wżyciu, w którym nie miałam zbyt wielu przyjaciół, odczuwałam niepewność co do swojego ciała, która mnie dręczyła, i to skłoniło mnie do częstego korzystania z Internetu.

W końcu trafiła na portal Tumblr, gdzie — jak mówi — ideologia gender jest bardzo widoczna. Społeczności internetowe, które dają poczucie akceptacji, mogą odgrywać niezdrową rolę w życiu młodej dziewczyny.

Dzięki nim czujesz się akceptowana i chcesz się w nie wpasować, więc jesteś gotowa zrobić niemal wszystko, by dostosować się do tej grupy społecznej – podkreśliła Kerschner.

Społeczności internetowe, jak ta, w którą zaangażowała się Helena, zachęcają nastolatków do odkrywania transseksualizmu i mówią im, że normalne problemy nastolatków z samooceną są w rzeczywistości oznakami dysforii płciowej.

Jeśli nie podoba ci się twoje ciało, jest to oznaka dysforii płciowej, jeśli nie pasujesz do innych dziewcząt, to jest to oznaka dysforii płciowej, jeśli nie podoba ci się sposób, w jaki twój głos brzmi w nagraniu, to jest to oznaka dysforii płciowej— przekonują inni internauci młode osoby.

Kerschner podkreśliła, że dziewczyna w tym wieku nie zdaje sobie sprawy, jak bardzo powszechne jest to zjawisko i nie musi wcale oznaczać dysforii płciowej. Rówieśnicy, również przesiąknięci ideologią oraz przekazem medialnym, nie odrzucili pomysłu Heleny, aby „zmienić się”w mężczyznę.

Dziewczyna zwróciła uwagę też na problem braku osoby o innych poglądach, z którą można by skonfrontować swój sposób myślenia.

Jesteś w stanie nosić te idee przy sobie i podejmować na ich podstawie decyzje, podczas gdy w rzeczywistości same idee nie mają sensu. Nie są oparte na rzeczywistości. W moim przypadku było to wiele rzeczy opartych na fantazji, dosłownie na zdjęciach słodkich chłopców, które ciągle oglądałam, a potem na wiadomościach, które mówiły: „Twoje życie będzie o wiele lepsze, jeśli przejdziesz zmianę płci, jesteś trans, powodem, dla którego nie pasujesz do innych dziewczyn,jest to, że jesteś trans”.

Kerschner przyznała też, że nie spotkała się z oporem ze strony pracowników służby zdrowia, gdy zaczęła „zmieniać płeć”. Powiedziała, że wystarczyło krótkie, 20-minutowe spotkanie z pracownikiem socjalnym w Planned Parenthood, aby rozpocząć przyjmowanie hormonów.

3.05.2022, AIWLifeSiteNews


ZAJĘLI SIĘ MNĄ BARDZO SZYBKO, A JA PŁACĘ POWAŻNYMI OBRAŻENIAMI FIZYCZNYMI

Keira Bell mówi o swoich traumatycznych doświadczeniach i o trudnościach zdrowotnych spowodowanych terapią zmiany płci.

Jako nastolatka podjęłam pochopną decyzję: szukałam zaufania i szczęścia. Teraz przez resztę mojego życia będę ponosić jej ciężar.

Młoda Brytyjka została poddana terapii zmiany płci w wieku 16 lat. Trudności, jakich doświadczała jako nastolatka identyfikowała z zaburzeniami tożsamości płciowej. Dziewczyna została więc skierowana do londyńskiej klinikiTavistock&Portman NHS Center.

Zajęli się mną bardzo szybko, a ja płacę w konsekwencji, poważnymi obrażeniami fizycznymi – mówi.

Keria złożyła pozew przeciw Tavistock & Portman NHS Center. Młoda kobieta żałuje swojej decyzji i od dwóch lat nie przyjmuje już hormonów, ma też nadzieję, że uda się odwrócić zaawansowany proces zmian hormonalnych.

W klinice odbyły się zaledwie trzy spotkania, po czym nastolatce przepisano leki hormonalne blokujące dojrzewanie.

To wszystko odbyło się tak szybko i było oparte jedynie na informacjach o mojej przeszłości. Nigdy nie było prawdziwej dyskusji: moje odczucia powinny zostać zweryfikowane, a nie tak po prostu zaakceptowane takimi, jakimi były. Kiedy zaczynasz tę podróż, później bardzo trudno jest wrócić – powiedziała Keira.

Podawane Keirze preparaty medyczne blokujące dojrzewanie miały wiele skutków ubocznych.

Miałam objawy podobne do objawów menopauzy, kiedy jest mniej estrogenu, pojawiły się uderzenia gorąca, trudności ze snem, spadek libido. Dali mi tabletki z wapniem, bo moje kości były osłabione.

Po czterech latach terapii hormonalnej dziewczynie wykonano podwójną mastektomię. Dziś Keira żałuje swojej decyzji. Ma żal także wobec personelu medycznego, przede wszystkim o brak wsparcia, pośpiech w procedurach, brak wiarygodnego badania psychiatrycznego i informowania o skutkach takich interwencji.

Keira Bell mówi, że kontaktuje się z nią wiele młodych osób, które zwierzają się jej, że terapia hormonalna, tzw. zmiana płci, nie ukoiła ich niepokoju i problemów, jakie im towarzyszyły przed zmianą płci.

Zaznacza, że młody człowiek, mając 16 lat nie może podejmować tak poważnych decyzji. Dziewczyna podkreśla też znaczenie wsłuchania się w problemy młodych ludzi, mówiła, by„nie pobłażać” młodzieży.

Niestety, często lekarze pośpiesznie diagnozują dysforię płciową, kierując dzieci i młodzież do klinik, w których aplikuje się im terapie hormonalne blokujące dojrzewanie. Skutki takich działań są najczęściej nieodwracalne.

Do kliniki Tavistock and Portman NHS Trust, w której Keirę poddano terapii, kierowane były nawet 12-letnie dzieci. W latach 2009/2010 w Wielkiej Brytanii rozpoczęto takie terapie u 40 dziewcząt i 57 nieletnich chłopców. Natomiast na przełomie lat 2017/2018 liczba małoletnich wzrosła do 1800 dziewcząt i ponad 700 chłopców.

7.07.2021,

AG/Provitaefamiglia.it, Puntofamiglia.net, Breviarium.eu


IDETRANSITIONER – DZIEWCZYNA, KTÓRA PODDAŁA SIĘ ZMIANIE PŁCI, TERAZ OKREŚLA TO JAKO NAJWIĘKSZY BŁĄD W SWOIM ŻYCIU

Grace Lidinsky-Smith poddała się procesowi zmiany płci, włącznie z operacją usunięcia piersi. Dzisiaj żałuje decyzji i potępia pozwalanie nastolatkom na takie nieodwracalne ingerencje w swoje ciało.

Lidinsky-Smith opublikowała artykuł w amerykańskim magazynie Newsweek oraz wystąpiła w programie „60 Minutes”. Udziela też wywiadów na YouTube oraz pisze własnego bloga.To wszystko, aby zwrócić uwagę na niebezpieczeństwa związane z procesem zmiany płci oraz naciskiem, jaki jest wywierany w tym temacie.

Kiedy Grace miała zaledwie 20 lat, zachorowała na depresję. Po latach stwierdzono u niej dysforię płciową. W pewnym momencie jedyną drogą wyjścia, jaką widziała, była całkowita transformacja medyczna i „życie jako mężczyzna”. Decyzję o rozpoczęciu zmiany płci podjęła w 2017 roku.

Miałam jak najbardziej sprzyjające warunki do dokonania transformacji: łatwy dostęp do hormonów, wspierającą społeczność i ubezpieczenie.

Brakowało mi jednak terapeuty, który pomógłby mi przeanalizować podstawowe problemy!…). Zamiast tego, lekarz zdiagnozował u mnie dysforię płciową i dał mi zielone światło do rozpoczęcia transformacji już podczas pierwszej wizyty.

Grace opowiada w artykule swoją drogę do„samorealizacji jako transseksualista”. Najpierw dostawała zastrzyki z testosteronu. Zaledwie cztery miesiące później poddała się operacji usunięcia piersi.

W dniu, w którym dostałam pierwszy zastrzyk testosteronu, płakałam z radości (…) Rok później kuliłam się w swoim łóżku, ściskając blizny po podwójnej mastektomii i szlochając z żalu.

Dziewczyna podkreśla, że docierały do niej zawsze tylko historie osób, które były bardzo zadowolone ze swoich zmian. Nie rozumiała, dlaczego u niej tak się nie stało.

Okazało się, że moja dysforia płciowa, którą uznałam za dowód na to, że naprawdę powinnam żyć jako mężczyzna, wynikała z innych kwestii związanych ze zdrowiem psychicznym. Moja zmiana była brutalną pomyłką i do końca życia będę musiała żyć z jej konsekwencjami — bliznami, brakiem piersi, pogłębionym głosem.

Obecnie Lidinsky-Smith określa się jako detransitioner, czyli osoba, która podjęła decyzję o fizycznej zmianie płci, a następnie powróciła do swojej naturalnej płci. Osób, które mają podobne doświadczenia jest o wiele więcej i tworzą oni swoistą społeczność.

Poszłam do „60 Minutes”, ponieważ chciałam, żeby ludzie zrozumieli, że medycyna trans nie zawsze jest stosowana w sposób odpowiedzialny! bezpieczny. Wiedziałam, że zostałam bardzo zraniona przez moją przemianę, i nie byłam jedyna..

Wystąpienie Grace w programie telewizyjnym, “Minutes” spotkało się z gwałtownym sprzeciwem. Środowiska promujące ideologię LGBT oraz kliniki, które zajmują

się przeprowadzaniem zmiany płci, uznały program za duże zagrożenie. Presja była tak duża, że jeszcze w tym samym tygodniu wyemitowano uzupełnienie programu, w którym to prowadząca przepraszała za nieporozumienie, jakie mógł wywołać temat odcinka.

Grace Lidinsky-Smith pisze natomiast, że nie jest jedyną osobą, która wypowiada się na temat szkodliwości propagandy przedstawiającej zmianę płci jako rozwiązanie wszelkich problemów. Podaje przykład pisarki J.K. Rowling, która spotkała się z falą hejtu esej, w którym wyraziła swoje obawy faktem, że młode kobiety są ranione przez pochopną decyzją o zmianie płci.

Lidinsky-Smith chce w swoim artykule podkreślić również fakt, iż nie istnieją żadnego rodzaju procedury medyczne związane z przeprowadzaniem „terapii” zmiany płci. W wielu klinikach hormony płciowe można otrzymać właściwie na życzenie, a opieka psychologa nie skupia się wcale na dotarciu do prawdziwych problemów pacjenta.

Wszyscy ludzie zasługują na to, by czuć się wystarczająco bezpiecznie, by opowiedzieć swoje historie, nawet jeśli są one skomplikowane i politycznie niewygodne. Bez tego mówienia prawdy, większej ilości ludziom – zwłaszcza młodym – będzie sprzedawana opieka trans „w rozmiarze uniwersalnym”, która może spowodować u nich blizny i żal na całe życie.

6.07.2021, AM/Newsweek.com


Opracował: Janusz Baranowski – Tatar Polski, twórca Solidarności, potomek Powstańców Styczniowych, Legionistów, Generałów, Harcerzy, Szarych Szeregów, Żołnierzy Wyklętych

BOCIAN I SZPAK, CZYLI BEZ ZMIAN

70 proc, uprawnionych zagłosowało na układ zamknięty, który od dawna gnije, jest bezwolny, poddany „obcej przemocy” – co uwidoczniło się podczas „pandemii”, kiedy rządzący zostali przymuszeni przez siły wyższe do niszczenia własnego najwierniejszego elektoratu poprzez uderzenie obostrzeniami sanitarnymi w Kościół.

dr Robert Kościelny
A to było tak. Bociana dziobał szpak.
A potem była zmiana i szpak dziobał
bociana.
Potem były jeszcze trzy takie same zmiany.
Ile razy szpak był dziobany?

Większość z nas zapewne pamięta z dzieciństwa tę rymowaną zagadkę. Nie wiem jak Państwo, ale ja zawsze odpowiadałem błędnie; nieprędko doszło do mnie, że – ani razu. Bo żadnych rzeczywistych zmian nie było; były werbalne. Bocian zawsze dostawał w kuper od cwanego szpaka. A narracja o zmianach miała go tylko na ten fakt znieczulić.Taka kontrola umysłu poprzez propagandowe pranie ptasiego móżdżku.

POPIS to partia nieistniejąca formalnie. Mimo to, a może właśnie dlatego, rządzi nami od prawie dwu dekad. POPIS to efekt przepoczwarzania się porządku politycznego, który stworzył przy okrągłym stole Czesław Kiszczak wraz przyjaciółmi i dobrymi znajomymi. Część z nich pochodziła z opozycji przedsierpniowej. Innymi słowy, generał tajnej policji politycznej rozpoczął polską „pieriestrojkę” razem z tymi, na których opinię mówiącą, że „jest człowiekiem honoru” mógł liczyć.

Po ośmiu latach rządów popisowskiej prawicy, do władzy dorwała się frakcja liberalna tej partii. Liberalna głównie obyczajowo, bo na inne wolności niż te„poniżej pasa” (jak powiedział abp Marek Jędraszewski) liczyć w przypadku tych„liberałów”nie można.

Polacy wydają się być zadowoleni z układu, w istocie rzeczy mono-partyjnego, do którego, od czasu do czasu, doszlusuje jakaś mizerota „antysystemowa”. Było ich trochę. Był„radykalny” KPN, była Liga Polskich Rodzin, Samoobrona, a obecnie Konfederacja. Aha, był
też Ruch Odbudowy Polski Jana Olszewskiego. Choć z tym ROP–em to właściwie trudno orzec – antysystemowy czy systemowy był; mimo to urozmaicał scenę polityczną i dawał nadzieję, na rzeczywiste zmiany i obalenie okrągłego stołu, sporej jeszcze wówczas grupie naiwniaków.
Prawie 70 proc, uprawnionych do głosowania pognało do urn, aby poprzeć system. Piszę o prawie 70 proc., choć do urn poszło 75 proc, uprawnionych, ale 7 proc, z nich zagłosowało na Konfederację robiącą za siłę antyokrągłostołową. Zdecydowana większość z nas, Polaków, poparła sitwę, której oba skrzydła w istotnych sprawach niczym się od siebie nie różnią. Która odpowiada za śmierć 200 tys. ludzi, szczuła na siebie Polaków przez straszne dwa lata i sprowokowała (świadomie) wybuch nieprawdopodobnej nienawiści. Przygotowywała ustawy segregacyjne dla niezaszczepionych, ścigała ludzi na Krupówkach i rzucała na glebę ojcami wychodzącymi z dziećmi na spacer, by niedługo później wpuścić do kraju miliony uchodźców, w większości nieszczepionych nie tylko na kowid, ale również wiele innych zakaźnych chorób. Jeden z wybitnych komentatorów życia społeczno-politycznego, Piotr Wielgucki, skomentował to wówczas tak: „Przez dwa lata dzicz najgorszego sortu, hołota bez mózgu i sumienia, krzyczała, że ci bez maseczek i szczepień mają zdychać, rodziców i dzieci od wigilijnego stołu przeganiali, ludzi po lasach ścigali, a teraz płaczą nad losem niezaszczepionych uchodźców bez maseczek. Ludzki ściek”.
Patrząc na to, co działo się w czasie minionej kampanii, odniosłem wrażenie, że aktorzy dobrze odgrywają swoje role. Kolorowe szybki poglądów i postaw zmieniają się miejscami tak sprawnie, że obywatele zapominają, iż wszystko to dzieje się w bardzo ograniczonym, ściśle określonym kole kalejdoskopu. Że tych szkiełek jest tak dużo i są tak różne, a obrazy zmienne tylko dzięki sprytnej budowie urządzenia. Obracamy tą zabawką, ulegając złudzeniu,że kreujemy nowe barwne światy, wprawiamy je w ruch. Tworzymy nowy układ polityczny, nową rzeczywistość społeczną. Podczas gdy tak naprawdę one same układają się według opracowanego wcześniej schematu. Kto inny tworzy rzeczywistość polityczną, kto inny ma złudzenie jej tworzenia. Niezależnie jak szybko i chytrze obracalibyśmy kalejdoskopową tubą, poza tych kilka zaprojektowanych wzorów (nie
przez nas przecież, nie przez nas) nie wyjdziemy.
Po co więc te wzmożenia co cztery lata? Cóż, taki jest współczesny zabobon wyznawany na całym świecie, stąd ten, kto jawnie by go kontestował, musiałby liczyć się z „misją stabilizacyjną”. Kiedyś zwaną „braterską pomocą” na którą można było liczyć zawsze, gdy zagrożona została demokracja ludowa. A poza tym trzeba od czasu do czasu się rozerwać, niczym król z„Ballady o królu i błaźnie” Jonasza Kofty.
Nudził się król, z nudów był chory Kitwasił, memłał, ślinił się i czkał Z nudy rozpisał nawet wybory Chociaż monarchia była dziedziczna
Aby później, po skończeniu cyrkowego widowiska, znów popaść w bezkresny marazm Wygrał wybory o własny tron I jeszcze bardziej nudził się on
70 proc, uprawnionych zagłosowało na układ zamknięty, który od dawna gnije, jest bezwolny, poddany „obcej przemocy” – co uwidoczniło się podczas „pandemii” kiedy rządzący zostali przymuszeni przez siły wyższe do niszczenia własnego najwierniejszego elektoratu poprzez uderzenie obostrzeniami sanitarnymi w Kościół, w interesy ekonomiczne górali oraz żądanie segregacji sanitarnej wobec niezaszczepionych, czyli wobec większości mieszkańców tzw. ściany wschodniej. „Dobra zmiana” przez dwa lata niszczyła własny elektorat! W czyim imieniu? W czyim interesie? W Oceanii, krainie z dystopijnej powieści Orwella „ Rok 1984″ rządząca totalitarnie Partia składała się z nielicznej Partii Wewnętrznej (wąskiej elity rządzącej) i Partii Zewnętrznej – grupy szerszej, która za większą miskę zupy popiera układ.

W krainie zwanej III RP mamy elektorat wewnętrzny, w którego skład wchodzą bezpośrednio rządzący z rodzinami oraz totumfaccy, również z familiami. To właśnie w ich interesie wzięto za pysk elektorat zewnętrzny. Aby utrzymać się na stołkach, czyli przy władzy i wymieniu, saturując dobrami w czasach „dobrego fartu”. I żyć w dobrostanie, gdy zostanie „przełożona wajcha”.

Elektorat zewnętrzny można poświęcić dla sprawy; a nawet trzeba. Co innego w przypadku najcenniejszej substancji narodowej i patriotycznej. Jej interesów ruszać nie wolno, tak długo, jak się da, jak pozwolą okoliczności, czyli siły wyższe. Bo są zarodem i w ogóle przyszłością Polski. W razie jakiegoś głębszego kryzysu (z rozbiorem Polski na strefy wpływów włącznie) niczym cysta przetrwają najtrudniejszy okres na zgromadzonych w dobrych czasach „worach złota” na z góry upatrzonych pozycjach w strzeżonych osiedlach lub dyskretnie usytuowanych willach chronionych przez kamery i systemy alarmowe. I staną się zarodem Odrodzenia. Naczelnikami Pierwszej Brygady 2.0. Stworzą ją z naiwniaków, którzy uznają za zaszczyt przeznaczoną im rolę odpowiednio szlachetnego tła dla takich witezi narodowych jak Brudziński, Terlecki, Sasin, Niedzielski, Morawiecki, Gosiewska, Kruk…

Poza tym – „słodkich pierniczków dla wszystkich nie starczy i tak” jak słusznie zauważył Bułat Okudżawa w„Balladzie o królu”
I to jest prawda, niezależnie od tego, czy premierem będzie Kaczyński, Kosiniak-Kamysz czy Donald Tusk. Ten ostatni przymierzający się do tworzenia rządu in spe (w nadziei, spodziewanego w niedalekiej przyszłości), do którego namawia Leszek Miller, były członek Biura Politycznego PZPR. Swego czasu, wraz z prezesem PiS, „broniący demokracji” przed PO.
Bez względu na to, czy władać będzie PiS w koalicji z obrotowym PSL-em, czy millerowski rząd in spe, przekształcając się wTuskowy rząd in fact. Pierniczki są niczym te mieszkania w oświadczeniu prezesa spółdzielni mieszkaniowej w „Alternatywy 4″ tylko dla „naprawdę potrzebujących” A co dla reszty? Miska ryżu, o której mówił inny prezes. Przyszły prezes rady ministrów „dobrej zmiany” W restauracji „Sowa & Przyjaciele”

podpis. Leon Baranowski – Buenos Aires Argentyna

BIAŁY FASZYZM

Firmie Pharma spieszyło się, aby zniszczyć nieszcze-pioną grupę kontrolną, która ujawniłaby skalę ich przestępstw, więc forsowali ustawę 276 (szczepień totalnych) w stanie, który już mieli pod kontrolą, przed wprowadzeniem obowiązku szprycowania na cały kraj.

dr Robert Kościelny

Nie wiem, ile osób, które ro­biąc mi uprzejmość, zapoznają się z tym tekstem, uzna zawarty w nim przekaz za swój. Prezen­towany sceptycyzm rodzi się z faktu, że materiał skierowany jest przeciwko białemu faszy­zmowi, czyli „sile fatalnej” która jednak, wbrew pragnieniu Ju­liusza Słowackiego, w„aniołów” nie przerabia. Wprost przeciwnie. Robi z nas to, co Sowieci w znanym powie­dzeniu Józefa Mackiewicza (Niemcy robili z nas bohaterów, a Sowieci robili z nas gówno).

Kalifornia 2019, czyli przed­pole walki kowidowej

A przecież rekordowo wysoka frekwencja w ostatnich wybo­rach parlamentarnych i gre­mialne oddanie głosów, na tych, którzy kucali przez Big Pharmą w latach 2020-2022 (tzw. pandemia i restrykcje sa­nitarne) mogłaby świadczyć, że zdecydowana większość na­rodu polskiego nie widzi nic zdrożnego w tym, że ich przy­wódcy stali się pachołkami fa­szystów, którzy tym razem nie wymachują czerwono-czar­nymi sztandarami NSDAP, ale „szyją nowe sztandary nie­winnie białe”, jak pisał Obywa­tel Poeta (Zbigniew Herbert). A więc nie dostrzega zjawiska, o którym będzie mowa w tek­ście. Albo dostrzega, ale nie wi­dzi w nim nic zdrożnego.

Jednak obowiązkiem publi­cysty jest ostrzegać przed re­alnym zagrożeniem. A kto co z tym zrobi – to jego sprawa. Stąd piszę.

W 2019 r. w Kalifornii do­szło do masowych sprzeci­wów w związku z planowanym wprowadzeniem ustawy sta­nowego Senatu cofającej licencję lekarską każdemu leka­rzowi, który napisze więcej niż 5 zwolnień z obowiązku szcze­pień szkolnych (w stanie żyje ponad 9 min dzieci w wieku szkolnym). Jak było do przewi­dzenia, lekarze w obawie przed utratą środków do życia prze­stali wystawiać zwolnienia. Decyzja ta poprzedzona była wydanym cztery lata wcześniej zakazem wszelkich zwolnień z obowiązku szczepień, których rodzice szczepionych dzieci do­magały się ze względów religij­nych i ideologicznych.

Za ustawą z 2019 r., zwana ustawą 276, stał Richard Pan, „człowiek pozbawiony em­patii, kontrolowany przez Big Pharmę”, pisał w październiku 2023 r. Toby Rogers z Brown- stone Institute w artykule„The Rise of Pharma Fascism and the Ruination of the Commons” (Powstanie faszyzmu farmaceu­tycznego i zniszczenie dobra wspólnego).

W czasie konfliktu szczepionko­wego „Los Angeles Times”za­znaczył, że spośród ponad 2600 ustaw wprowadzonych w 2019 r. do legislatury Ka­lifornii, żadna nie przykuła uwagi opinii publicznej tak, jak ustawa Senatu nr 276. Pojawiła się ona w związku z rzekomym wzrostem liczby zachorowań na odrę – z jednej strony. Z dru­giej – z powodu zarzutów mówiących, że bardzo dużo zwolnień z obowiązku szcze­pień wystawianych jest przez lekarzy na prośbę rodziców, bez uzasadnienia medycznego. Projekt ustawy wprowadził po­dział w Kalifornii, bowiem jedni mieszkańcy uznali, że jest ona przejawem zbyt daleko idących ingerencji władz stanowych wżycie obywateli. Inni byli zda­nia, że ustawa 276 to przejaw zwycięstwa nauki („uwierz na­uce”, skąd my to znamy!) nad sceptycyzmem podsycanym przez media społecznościowe.

Co ciekawe – zwłaszcza w kon­tekście późniejszych postaw społecznych wobec szprycy ko­widowej, potulnych i uległych – przeciwnicy ustawy szcze­pionkowej sprzed „pandemii” zareagowali ostro i zdecydo­wanie. Wybuchła też debata na temat zdrowia publicznego i praw rodzicielskich.„Ustawo­dawcy otrzymali tysiące telefo­nów i e-maili. Również media społecznościowe «rozgrzane» były do czerwoności z powodu mnożących się komentarzy. Ich ton był często wrogi, jeśli nie groźny: kilku ustawodawców spotkało się z drwinami i groź­bami ze strony tych, którzy utrzymywali, że szczepionki są szkodliwe lub że nakazy szcze­pień stanowią część tajnego spisku firm farmaceutycznych i urzędników rządowych”.

Problem polegał nie tylko na tym, że ustawa zmuszała do szczepień na odrę, bez wyjątku. Pojawiła się też inna kwestia – przymusu szczepienia rów­nież na inne choroby, mimo przeciwwskazań medycznych.

Ideologia białego faszyzmu „Ktoś stał się niepełnosprawny po przyjęciu DTaP (szcze­pionka przeciw błonicy, tęż­cowi i krztuścowi)? Mimo to musi przyjąć pozostałe szcze­pionki. Twoje rodzeństwo zmarło w wyniku szczepionki? Szkoda, że to nie ty umar­łeś (jeszcze), więc nadstaw ramię”, ironizuje Rogers. Pre­zentowane przez władze sta­nowe i Big Pharmę stanowisko jest sprzeczne z kilkuwiekową praktyką medyczną. Przed ustawą 276 cała społeczność naukowa i medyczna uzna­wała, że niektórych osób nie należy szczepić ze względu na choroby współistniejące, wcześniejsze reakcje organi­zmu na szczepienia lub histo­rię rodziny. Ale firmie Pharma spieszyło się, aby zniszczyć nieszczepioną grupę kontro­lną, która ujawniłaby skalę ich przestępstw, więc forsowali ustawę 276 (szczepień total­nych) w stanie, który już mieli pod kontrolą, przed wprowa­dzeniem obowiązku szpryco­wania na cały kraj.

Według Brownstone Institute lobby farmaceutyczne repre­zentowane przez Richarda Pana było bezwzględne; nie fakty, a zyski znajdowały się w polu jego zainteresowań. Ty­siące rodziców, głównie matek, składało zeznania na temat po­wikłań poszczepiennych swo­ich dzieci. W tym samym czasie przedstawiciel lobby przema­wiał w imieniu mocodawców przed każdą komisją (Zdrowia, Edukacji i Funduszy), w któ­rej miało odbyć się głosowa­nie nad ustawą276.„Na każdym przesłuchaniu wygłaszał dziwne przemówienie, w któ­rym przekazał nową ideologię faszystowskiej lewicy Pharma” zauważył publicysta Toby Ro­gers.

Dziwną? Zapewne, jeśli uznamy, że dziwną nie oznacza nieznaną. Przynajmniej obec­nie. Bowiem po kilkuletnim wymuszaniu na nas przyjęcia szprycy na kowid „argumenty” przedstawiciela Big Pharmy wy­głoszone w kalifornijskim Sena­cie brzmią jak„przekaz dnia” dla przyszłych faszystów kowidowych. Dlatego są nam dosko­nale znane. Stosowali je„nasi” politycy i ich totumfaccy wśród celebrytów, dziennikarzy, pra­cowników nauki i ekspertów „od nawozów i od świata”.

Richard Pan wyjaśnił, że: „Wol­ność pięści kończy się tam, gdzie zaczyna się cudzy nos”, argumentując, że ta sama za­sada ma zastosowanie do wiru­sów. Ponieważ istnieją wirusy i ponieważ osoba niezaszczepiona może być nosicielem śmiertelnego wirusa, czynność oddychania przez osobę nie- zaszczepioną jest prawnym odpowiednikiem uderzenia w twarz osoby zaszczepionej. W ten sposób osoby nieszczepione samym swoim istnie­niem łamią prawo, ponieważ naruszają prawo innych do wolności od chorób. Jedynym sposobem zapobieżenia „gwał­towi na prawie” jest zmuszanie dzieci do szczepień lub usunię­cie niezaszczepionych ze szkół. A docelowo – wyautowanie ze sfery publicznej każdego, kto sprzeciwi się kolejnym szcze­pieniom.

Przedstawiciel Big Pharmy ujawnił w ten sposób, że w isto­cie nie wierzy w skuteczność rajfurzonych szczepionek, po­nieważ gdyby tak było, niezaszczepieni nie stanowiliby zagrożenia dla zaszczepio­nych, zauważa publicysta. Stąd po pewnym czasie, dostrzega­jąc brak logiki w swej wypowie­dzi, zaczął podkreślać, że jego prawdziwym zmartwieniem są „osoby z obniżoną odporno­ścią, które nie mogą zostać za­szczepione”. Ale jak wszystko inne, co mówi, jest to kłam­stwo, ponieważ w Kalifornii i wszystkich niebieskich sta­nach (rządzonych przez demo­kratów) szczepi się także osoby z obniżoną odpornością.„Taka jest «logika» faszyzmu far­maceutycznego”, demaskuje obłudę lewacką Brownstone In­stitute.

Zrozumieć, jak działają wi­rusy

National Geographic z kwietnia 2020 r., na który powołuje się w swym materiale Toby Rogers zauważa, że we wszechświecie jest więcej wirusów niż gwiazd. „Szacuje się, że na naszej pla­necie istnieje 10 nonillionów (10 do potęgi 31.) pojedynczych wi­rusów”. Z kolei „The New York Times” informuje: „Każdego dnia z nieba spadają biliony wi­rusów”. Codziennie na każdy metr kwadratowy „spada ka­skada około 800 milionów wi­rusów”.

Wirusy infiltrują każdy aspekt naszego świata przyrody: wodę, powietrze, każdą dro­binę gleby. Patogeny te, ogólnie uważane za istoty nie­ożywione, mogą replikować się jedynie przy pomocy żywiciela i są w stanie zainfekować orga­nizmy z każdej gałęzi drzewa życia – w tym ludzkiej.

Tyle że przez większość czasu naszemu gatunkowi udaje się żyć w świecie pełnym wiru­sów, stosunkowo wolnym od chorób. Przyczyna ma nie tyle związek z odpornością organi­zmu ludzkiego na choroby, ile z biologicznymi dziwactwami samych wirusów, mówi Sara Sawyer, wirusolog i ekolog cho­rób na Uniwersytecie Colorado Boulder. Patogeny te są nie­zwykle wybredne w wyborze infekowanych komórek i tylko nieskończenie mała część ota­czających nas wirusów fak­tycznie stanowi zagrożenie dla ludzi.

Jeśli chodzi o epidemie,„wła­ściwie istnieją pewne wzorce” – mówi Raina Plowright, eko­log chorób z Montana State University. „l są to przewidy­walne wzorce”. Po czym dodaje: „Tyle rzeczy musi się ze sobą połączyć i to wszystko ma zna­czenie”. Jednak ta złożoność może działać na korzyść ludzi: im więcej czynników zewnętrz­nych zidentyfikują badacze, tym więcej będą mieli możli­wości interwencji. W końcu, mając wystarczającą ilość in­formacji, być może uda nam się nawet powstrzymać epide­mie, zanim one wystąpią.„Ilość informacji, które udało nam się uzyskać w tak krótkim cza­sie… jest niesamowita” – mówi Sarah Zohdy, ekolog cho­rób na Uniwersytecie Auburn

-To już daje nadzieję. Nadzieję na to, że bez zbędnych szcze­pień i terroru sanitarnego uda się uczonym zastopować „po­wietrze morowe”, zanim przy­stąpi ono do śmiercionośnego dzieła.

Jednak urzędnicy od zdro­wia publicznego oraz propagandyści w mediach przedstawiają sprawę wiru­sów jednoznacznie: „Komórki ludzkie, DOBRE! Bakterie i wi­rusy, ZŁE!”. W ten sposób chcą kształtować dyskusję, jeśli w ogóle do niej dopuszczają. „Ale nie tak naprawdę działa to wszystko. Nasze ciała sta­nowią złożony ekosystem róż­nych typów komórek. Tylko 43 procent komórek w naszym organizmie to komórki ludz­kie – reszta to różne bakte­rie i wirusy, które komunikują się i wymieniają z naszymi ludzkimi komórkami i DNA w sposób umożliwiający ży­cie. Dlatego nigdy nie po- zbędziemy się wszystkich wirusów i bakterii, ani byśmy tego nie chcieli”, pisze Toby Rogers.

Podejrzane szczepionki

Duży wzrost średniej długo­ści życia i spadek liczby cho­rób zakaźnych w XX w. nastąpił przed wprowadzeniem kampa­nii masowych szczepień, uważa Rogers. Co więc spowodo­wało, że ludzkość zaczęła uwal­niać się od chorób zakaźnych? „Poprawa standardów życia, kanalizacji, zakładów uzdat­niania wody, bezpieczeństwa żywności, zorganizowanego usuwania odpadów stałych, a także «poprawa warunków mieszkaniowych i zmniejsze­nie zatłoczenia w amerykań­skich miastach» odpowiadają za «prawie 90 proc, spadku umieralności dzieci w USA na choroby zakaźne»”. Publi­cysta wskazuje, skąd wziął te informacje przeczące opo­wieściom o tym, że to głów­nie szczepionki odpowiadają za zjawisko zanikania chorób i zwiększenia długości życia – z artykułu będącego przeglą­dem danych zebranych w ciągu ostatnich stu lat, dotyczących zdrowia publicznego. Materiał został opublikowany w„Pediatrics”w październiku 2000 (T. 106 nr 6).

Poza tym autor Brownstone Institute, tym razem na swoim blogu, pisze o badaniach prze­prowadzanych przez duń­skiego lekarza i antropologa Petera Aaby’ego, które wy­kazały, że szczepionki mogą być szkodliwe.„Doktor Aaby był jednym z pierwszych na­ukowców, który badał niespe­cyficzne działanie szczepionek i stał się światowym liderem w tej dziedzinie. Przez ponad sto lat zakładano, że szcze­pionka działa tylko na chorobę, na którą została przyjęta. Ba­dania dr. Aaby’ego pokazują, że szczepionki zmieniają układ odpornościowy w nieoczeki­wany sposób. Istnieją pozy­tywne skutki, gdy konkretna szczepionka zmienia układ od­pornościowy w sposób, który zapewnia również działanie ochronne przed innymi choro­bami, oraz negatywne skutki, gdy szczepionka zmienia układ odpornościowy w sposób, który zwiększa podatność na inne choroby”. Na jednym z wy­stąpień publicznych Peter Aaby wykazał, że szczepionki DTaP zabijają pięć razy więcej dzieci, niż chronią przed chorobami (błonica, tężec i krztusiec), przeciw którym są stosowane. „Powiedzenie tego publicznie przed kamerą przed salą pełną sceptycznych naukowców to jedna z najbardziej odważnych rzeczy, jakie kiedykolwiek widziałem”.

Histeria kowidowa spowo­dowała, że ludzie zapomnieli o tym, że istnieją produkty me­dyczne inne niż szczepionki! Możemy leczyć różne cho­roby lekami przeciwwirusowymi, antybiotykami i tysiącem innych medykamentów, nie narzucając całej populacji uni­wersalnych, toksycznych szcze­pionek. Podejście Big 3harmy ignoruje wszystkie substancje toksyczne, które mogą powo­dować problemy zdrowotne. Branża farmaceutyczna kontro­luje proces podejmowania de­cyzji politycznych, dlatego cała uwaga zdrowia publicznego

skupia się na szczepionkach. Dlaczego dwie osoby żyjące w podobnym środowisku mają różne wyniki zdrowotne? Odży­wianie, ćwiczenia, odpoczynek i słońce mają znaczący wpływ na to, czy ktoś zachoruje. Co więcej, jak wskazuje Jenni­fer Giustra-Kozek, autorka książki „Healing Without Hurting”, większość chorób zwykle przypisywanych wirusom i bakteriom często ma podłoże w niedoborze witamin, który można uzupełnić poprzez żyw­ność, suplementy lub w ostrych przypadkach dożylnie. W przy­padku Covid-19 odpowiednimi niedoborami, które należy uzu­pełnić, są zwykle cynk i wita­mina D.

O co w rzeczywistości chodzi? Odpowiedź jest prosta – o wła­dzę nad ludźmi i wielkie pieniądze. „Żaden faraon, żaden król, żaden pan feudalny, a już na pewno żadna partia po­lityczna nigdy wcześniej nie twierdziła, że powietrze jest jej własnością i że sam akt od­dychania przez obywateli jest aktem, którym musi być nadzo­rowany przez państwo”. Jednak teraz jest inaczej. W świecie, w którym rzekomo dominuje wolność i demokracja, prawa człowieka i obywatela uwa­żane są za niezbywalne – zapa­nowała idea „współczesnego faszystowskiego państwa far­maceutycznego”. Idea regla­mentacji powietrza i totalnej kontroli urzędników nad oby­watelami, dokonywanej po to, aby się wzajemnie nie pozara- żali.To idea obłąkańcza, ale ona właśnie leży u podstaw naka­zów szczepień, masek, blokad, dystansu społecznego i reszty współczesnego faszystow­skiego państwa farmaceutycz­nego, czytamy w Brownstone Institute.

Jedynymi historycznymi po­dobieństwami z tą ideologią są prawa Jima Crowa obo­wiązujące w USA, które uzna­wały czarnych Amerykanów za nieczystych (co wymagało oddzielnych poideł, łazienek i szkół), oraz hitlerowców, któ­rzy twierdzili, że Żydzi są nosi­cielami chorób i dlatego należy ich przenieść do gett i obozów koncentracyjnych. „Ale teraz ta niedorzeczna śmieciowa nauka powróciła z martwych i napę­dza politykę zdrowia publicz­nego w USA i całym świecie rozwiniętym w erze kowida”. Niezaszczepieni, niezamaskowani, niezdyscyplinowani sani­tarnieraus!

Ta bestialska idea stała się po­lityką i prawem, zauważa Toby Rogers. „Niestety opisana po­wyżej obsceniczna ideologia jest szeroko rozpowszech­niona. Naomi Klein w„Doppelgangerze” powtarza ten sam nikczemny pogląd. Zdaniem Klein nie ma indywidualnego «ja» – wszyscy oddychamy tym samym powietrzem. Stąd wniosek wysunięty przez au­torkę, że faszystowskie pań­stwo farmaceutyczne ma prawo, a nawet obowiązek nadzorować ciała niezaszczepionych, aby nie zainfekowały one zaszczepionego organi­zmu. Znów widzimy, że wy­znawcy Kultu Szczepionki tak naprawdę nie wierzą we wła­sny produkt, nalegając na wstrzykiwanie go innym. Ten nonsens stał się dominującą ideologią partii rządzących w całym rozwiniętym świecie. W Ameryce Północnej, Euro­pie, Australii, Nowej Zelandii i Korei Południowej liberalna demokracja została zastą­piona faszyzmem interesariuszy opartym na śmieciowej nauce, która czyni Big Pharmę bogatą. Widać, jak blisko jest od tej pokrętnej ideologii do obozów koncentracyjnych i eksterminacji niezaszczepionych w imię zdrowia pu­blicznego, kończy rozważania publicysta Brownstone Insti­tute.

podpis. Leon Baranowski – Buenos Aires Argentyna

LOCKDOWN NARODU

Osoby i korporacje, które sponsorują większość działań w zakresie zdrowia zarówno WHO, jak też jej siostrzanych organizacji, takich jak CEPI, Gavi i Unitaid, bardzo dobrze poradziły sobie ze skutkami polityki, za którą tak gorąco się opowiadały. Firmy produkujące oprogramowanie i farmaceutyki osiągnęły bezprecedensowo wysokie zyski, podczas gdy w tym samym czasie trwało masowe zubożenie ludności. Agencje międzynarodowe również zyskały. Filantrokapitalizm jest dla niektórych dobry, stwierdza Bell.

dr Robert Kościelny
Stali Czytelnicy „Teorii Spisku” wiedzą doskonale o tym, że światowe władze rządzą nami za pomocą polityki strachu. Pisząc o rządzących, mam oczywiście na myśli tych, którzy decydują o tym, jaki w danej chwili ma obowiązywać na świecie przekaz dnia, a nie ich kapciowych, wybieranych co cztery lata w tzw. wyborach. Nie ma dnia, a nawet godziny, aby „eksperci nie bili na alarm” z powodu grożącego nam „przegrzania planety”, „śladu węglowego”, czających się za każdym rogiem ulicy terrorystów, jak też z powodu chorób, przeludnienia, niekontrolowanej migracji. Ostrzega się nas przed śmiercią na skutek konsumpcji nieodpowiedniej diety, piciem nieodpowiednich trunków… Współczesnych bab jag mamy zatrzęsienie. Słownik demonologiczny wręcz puchnie od coraz to nowych biesów.

Kto nami rządzi?
Odpowiedź Davida Bella z Brownstone Institute jest krótka i konkretna: coraz więcej władzy przechodzi z rąk rządów narodowych w ręce niewybieranych demokratycznie urzędników. I zjawisko to będzie się nasilać, a nie blaknąć. Metodą, która napędza proces przykręcania nam śruby przez globalne sitwy, za którymi „nasi” mężowie stanu gorliwie buty noszą, jest prowokowanie, albo wręcz tworzenie, kryzysów, by później, pod pozorem walki o nasz zagrożony – a to klimatem, a to zanieczyszczeniami, a to pandemią – dobrostan wziąć obywateli na krótką smycz. Założyć im, niby podwójnego nelsona, lockdown. Przykład? Bardzo proszę, oto przykład i to bardzo świeżej daty.

Dwudziestego września „nasi” przedstawiciele zebrani w Organizacji Narodów Zjednoczonych (ONZ) podpisali „Deklarację” zatytułowaną: „Deklaracja polityczna spotkania wysokiego szczebla Zgromadzenia Ogólnego ONZ w sprawie zapobiegania, gotowości i reagowania na pandemię”. David Bell wyjaśnia, że zastosowana zostanie „procedura milczenia”, co oznacza, że państwa, które nie udzielą odpowiedzi na „Deklarację”, zostaną uznane za zwolenników tekstu. Dokument wyznacza nową metodę zarządzania populacjami, w sytuacji gdy Światowa Organizacja Zdrowia (WHO), ramię ONZ ds. zdrowia, uzna przyszłą odmianę wirusa za „sytuację nadzwyczajną w zakresie zdrowia publicznego o zasięgu międzynarodowym”.

Autor materiału zamieszczonego na stronie Brownstone Institute przypomniał, że właściwie „na chwilę” przed wybuchem histerii kowidowej, bo w 2019 r., WHO zauważyła, że pandemie w ciągu ostatniego stulecia stały się zjawiskiem rzadkim i nieistotnym pod względem zagrożenia dla ludzkości. Tyle że bardzo szybko uznano, że zaszła pomyłka. Że w 2019 r. ludzkość (a więc również członkowie WHO) była po prostu nieświadoma zbliżającej się zagłady. WHO i cały system oenzetowski uważają obecnie pandemie za egzystencjalne i bezpośrednie zagrożenie. Co z tego praktycznie wynika?

ONZ i WHO będą mogły domagać się większych, a właściwie jeszcze większych, pieniędzy od sponsorów prywatnych i rządów poszczególnych państw (czyli będą to nasze pieniądze). Będą one większe niż wydane do tej pory na jakikolwiek inny międzynarodowy program zdrowotny. Spowoduje to ogromne wzbogacenie się niektórych osób obecnie blisko współpracujących z WHO i ONZ. Uprawnienia, które otrzymają poszczególne rządy, będą jeszcze większe niż w latach 2020-2022, a co za tym idzie – przywrócą, tylko z jeszcze większą mocą, te same reakcje, które właśnie spowodowały największy wzrost biedy i chorób w ciągu naszego życia. Biedą i nadmiarowymi, zgonami wybrani przez nas politycy niespecjalnie się przejęli (co najwyżej dodrukowali więcej banknotów w ramach tarcz antykowidowych, powodując przy tym inflację). Za to upoiła ich wizja wzmocnienia reżimu pod pozorem „sanacji”. Stąd można przewidywać, że „pandemie” staną się coraz częstszymi zjawiskami. A ich przyczyna będzie polityczna, a nie medyczna. I z tego też powodu (politycznego) ustąpią, gdy już spełnią swoją rolę – pozwolą wzmocnić władzę, skłócić społeczeństwo, a rządzących wynieść na piedestał jako tych, którzy jako jedyni mogą uratować poróżnionych między sobą od zagłady.

„Deklaracja” jest przykładem sposobu, w jaki od kilkunastu lat sitwy globalistyczne biorą nas za buzie. Zawsze ich żelazne rękawice owinięte są w bawełnę słów wzniosłych, zawsze tłumaczy się nam, że to dla naszego dobra, o które tylko oni – sitwy i ich kapciowi – mogą zadbać. „Autorom «Deklaracji» zapłacono za napisanie tekstu wewnętrznie sprzecznego, czasem błędnego, a często zupełnie pozbawionego sensu. Treść dokumentu jest częścią szybko rozwijającego się przemysłu propagandowego [nowej ery], a «Deklaracja» ma na celu uzasadnienie tego wzrostu i związanej z nim centralizacji władzy. Dokument prawie na pewno zostanie zatwierdzony przez wasze rządy, ponieważ, szczerze mówiąc, tu jest siła i są pieniądze”. Oraz poszerzenie kompetencji władz, dodajmy, która tak jak podczas „pandemii” będzie mogła łamać prawo z taką łatwością i siłą jak huragan uschnięte drzewa.

Choroba X: schorzenie, którego nie ma, ale które bywa
Obecnie propagandyści są szkoleni w zakresie używania wzniosłych frazesów, słów „wyzwalających”, sloganów i tematów propagandowych (np. „równość”, „wzmocnienie pozycji wszystkich kobiet i dziewcząt”, „dostęp do edukacji”, „węzły transferu technologii”), którym nikt nie może się sprzeciwić bez ryzyka nazwania go człowiekiem zacofanym, nieczułym, egoistycznym. Łotrem i kanalią, po prostu. Nasze protesty zostały pozbawione „podstaw godnościowych”. Staliśmy się niczym ci żołnierze wyklęci, którzy walczyli o wolność i godność. Ludzie honoru i najwyższej wrażliwości moralnej, ubrani przez komunistów w mundury żołnierzy niemieckich, aby idących do ubeckich kazamatów traktowano po drodze jak szubrawców, morderców, dręczycieli ludności cywilnej („Dla zwyciężonych – wzgarda i ślina / Gdy ich na rzeź prowadzą”, pisał swego czasu Antoni Słonimski).

Tromtadracką „Deklarację” należy czytać w kontekście tego, co właśnie zrobiły instytucje, na zlecenie których powstała, i ich pracownicy, pisze Bell. „Trudno jest podsumować kompendium nowomowy, obowiązującej w oficjalnych materiałach wytworzonych przez kliki globalistyczne, której zadaniem jest zasłonienie rzeczywistość, ale mamy nadzieję, że to krótkie streszczenie skłoni do pewnych przemyśleń. Niegodziwość nie jest błędem, lecz zamierzonym oszustwem”.

Jedno ze zdań „Deklaracji” mówi o tym, że choroba, śmierć, zakłócenia społeczno–gospodarcze i zniszczenia zostały spowodowane pandemią Covid-19. Podczas gdy to nie kowid, ale polityka kowidowa, sztucznie wywołany „kryzys pandemiczny” był przyczyną wymienionych wyżej nieszczęść. Typowe dla krętaczy „ściemnianie”. Prostackie, ale skuteczne. Przychodzi tu na myśl powiedzenie „nie należy lekceważyć siły głupich ludzi”.

David Bel! twierdzi, że coraz więcej władzy przechodzi z rąk rządów narodowych w ręce niewybieranych demokratycznie urzędników. I zjawisko to będzie się nasilać, a nie blaknąć . Metodą, która napędza proces przykręcania nam śruby przez globalne sitwy, za którymi „nasi” mężowie stanu gorliwie buty noszą.

David Bell wyjaśnia: „SARS–COV-2 powiązany był ze śmiertelnością głównie w krajach bogatych, gdzie średni wiek zgonów związanych z Covid-19 wynosił od 75 do 85 lat. Prawie wszyscy ci pacjenci mieli poważne choroby współistniejące, takie jak otyłość i cukrzyca, co oznacza, że ich średnia długość życia była już ograniczona. Osoby, które w znaczący sposób przyczyniały się do poprawy kondycji ekonomicznej, były narażone na bardzo niskie ryzyko – prawda ta znana była już na początku 2020 r. Dlatego te trzy lata społeczno–gospodarczej dewastacji były w przeważającej mierze spowodowane reakcją polityków”.

Nie na wszystkich ta katastrofa miała negatywny wpływ. Osoby i korporacje, które sponsorują większość działań w zakresie zdrowia zarówno WHO, jak też jej siostrzanych organizacji, takich jak CEPI, Gavi i Unitaid, bardzo dobrze poradziły sobie ze skutkami polityki, za którą tak gorąco się opowiadały. Firmy produkujące oprogramowanie i farmaceutyki osiągnęły bezprecedensowo wysokie zyski, podczas gdy w tym samym czasie trwało masowe zubożenie ludności. Agencje międzynarodowe również zyskały. Filantrokapitalizm jest dla niektórych dobry, stwierdza Bell.

Czy w tej sytuacji może dziwić, że Koalicja na rzecz innowacji w zakresie gotowości na wypadek epidemii (CEPI) już w lutym 2021 r., a więc w szczycie „pandemii”, głosiła, że należy przygotować się do wybuchu „choroby X” Czymże jest owo schorzenie, która zaatakuje nas rychło po kowidzie, jak przewidywała trzy lata temu organizacja CEPI? „Choroba X reprezentuje wiedzę, że poważną międzynarodową pandemię może wywołać patogen, o którym obecnie nie wiadomo, czy powoduje choroby u ludzi. Po raz pierwszy [choroba X, czyli choroba, która nie istnieje, ale – według ekspertów – może zaistnieć] została wpisana na listę patogenów priorytetowych WHO w 2018 r”., informuje strona CEPI, gdzie możemy też przeczytać: „COVID-19 stanowił pierwsze «zaistnienie» choroby X od czasu ustalenia jej nazwy. Schorzenie to pojawiło się znacznie wcześniej, niż przewidywano. […] wiemy, że przyszłe wybuchy choroby X są nieuniknione. Nasz połączony świat sprawił, że jesteśmy bardziej niż kiedykolwiek podatni na szybkie rozprzestrzenianie się nowych chorób zakaźnych. Szybka urbanizacja, wylesianie, intensywne rolnictwo, praktyki hodowli zwierząt, zmiana klimatu i globalizacja zwiększają możliwości kontaktów między zwierzętami a ludźmi oraz przenoszenia chorób z człowieka na człowieka na skalę globalną. Zagrożenie chorobą X, która zakaża populację ludzką i szybko rozprzestrzenia się na całym świecie, jest większe niż kiedykolwiek wcześniej”.

Krąży nad nami, krąży czarny anioł niewoli „Deklaracja” nie jest jedynym batem kręconym na nas. Ko
lejna „pandemia” (choroba X, której nie ma, ale zawsze może być) to nie jedyny strach na nas, szare wróble. To też nie jest jedyny sposób, aby pod pozorem walki o dobro wspólne „zlokdałnować” społeczeństwa. Założyć ludziom kajdany oraz kagańce ma twarz. Żeby nie szczekały i nie szarpały za nogawki autorytetów moralnych i innych, kundle zadziorne. Z których większość przeznaczona jest do depopulacji.

Henry Louis Mencken: „Celem praktycznej polityki jest zaniepokojenie społeczeństwa (a tym samym zmuszenie go, aby domagało się prowadzenia w bezpieczne miejsce) przez niekończącą się serię katastrof, w większości wyimaginowanych”.

„Celem praktycznej polityki jest zaniepokojenie społeczeństwa (a tym samym zmuszenie go, aby domagało się prowadzenia w bezpieczne miejsce) przez niekończącą się serię katastrof, w większości wyimaginowanych”. Tymi słowami Henry’ego Louisa Menckena, zmarłego w 1956 r. amerykańskiego dziennikarza, eseisty, satyryka, zaczyna swój tekst para dobrze nam znanych autorów – John i Nisha Whitehead z Th e Rutherford Institute, publikujących, zapewne nie przypadkiem, swój tekst w 22. rocznicę zamachu na World Trade Center w Nowym Jorku.

Autorzy w oparciu o doświadczenia 9/11 oraz „pandemię” piszą dobrze znane nam prawdy: „W świetle tendencji. rządu do wykorzystywania kryzysów (rzeczywistych lub wymyślonych) i czerpania korzyści ze wzmożonych emocji, zamieszania i strachu w społeczeństwie w celu rozszerzenia zasięgu państwa policyjnego, należy się zastanowić, jaki tak zwany kryzys ogłoszony zostanie w następnej kolejności. To dość prosta formuła: najpierw tworzysz strach, a następnie wykorzystujesz go, przejmując władzę”.

Whiteheadowie podnoszą, że nie ma nawet znaczenia, jaki będzie charakter następnej sytuacji nadzwyczajnej w kraju (terroryzm, niepokoje społeczne, załamanie gospodarcze, zagrożenie dla zdrowia lub środowiska), o ile pozwoli to rządowi na zamknięcie narodu i usprawiedliwienie wszelkich sposobów tyranii w imię „bezpieczeństwa narodowego”.

David C. Unger po lewej: „Przez siedemdziesiąt lat oddawaliśmy nasze najbardziej podstawowe wolriości tajnemu, niezrozumiałemu stanowi nadzwyczajnemu – ogromnemu, ale coraz bardziej błędnie ukierunkowanemu zespołowi instytucji, odruchów i przekonań odnośnie do bezpieczeństwa narodowego, które tak definiują nasz obecny świat, że zapominamy, że kiedykolwiek istniała inna Ameryka”. Thomas S. Neuberger po prawej: zauważa, że amerykańskie„uzależnienie od strachu” oraz wdrukowane w umysły obywateli, przez dekady umiejętnej propagandy, pragnienie bezpieczeństwa za wszelką cenę sprawiły, że prezydentura – niegdyś „jedynie” najwyższy urząd w państwie – stała się „siłą imperialną”.

David C. Unger w książce „The Emergency State – America’s Pursuit Of Absolute Security At Ali Costs”, 2012 (Stan nadzwyczajny – dążenie Ameryki do absolutnego bezpieczeństwa za wszelką cenę) stwierdza: „Przez siedemdziesiąt lat oddawaliśmy nasze najbardziej podstawowe wolności tajnemu, niezrozumiałemu stanowi nadzwyczajnemu – ogromnemu, ale coraz bardziej błędnie ukierunkowanemu zespołowi instytucji, odruchów i przekonań odnośnie do bezpieczeństwa narodowego, które tak definiują nasz obecny świat, że zapominamy, że kiedykolwiek istniała inna Ameryka”. Obecne Stany Zjednoczone (niegdyś bezpieczna, zamożna, indywidualistyczna demokracja amerykańska, która wygrała II wojnę światową) stały się krajem zaniepokojonym o cały świat, bojącym się o swoją przyszłość gospodarczą i nie zwracającym uwagi na erozję swoich zasad konstytucyjnych. To, co niegdyś charakteryzowało ten kraj, czyli spokojne życie, wolność i pogoń za szczęściem, „ustąpiły miejsca trwałemu zarządzaniu kryzysowemu: pilnowaniu planety i prowadzeniu wojen prewencyjnych mających na celu powstrzymywanie ideologiczne, zwykle na terenie wybranym przez naszych wrogów i korzystnym dla nich. Ograniczony rząd i odpowiedzialność konstytucyjna zostały odsunięte na bok przez rodzaj prezydentury imperialnej, której nasz system konstytucyjny miał wyraźnie zapobiegać. […] [To] uczyniło nas… mniej wolnymi… i zmniejszyło nasze zrozumienie, co to znaczy być Amerykaninem”.

Thomas S. Neuberger, omawiając książkę Ungera na stronie The Rutherford Institute, zauważa, że amerykańskie „uzależnienie od strachu” oraz wdrukowane w umysły obywateli, przez dekady umiejętnej propagandy, pragnienie bezpieczeństwa za wszelką cenę sprawiły, że prezydentura – niegdyś „jedynie” najwyższy urząd w państwie – stała się „siłą imperialną”. Spowodowało to utratę konstytucyjnych wolności (takich jak prywatność) i sprawiło, że Ameryka pozbywa się zasad kontroli rządzących oraz równowagi między władzą ustawodawczą, wykonawczą i sądowniczą. „Zasad stworzonych przez ostrożnych twórców amerykańskiej konstytucji, aby zachować wolność ponad tyranią”. Staliśmy się narodem, który ma coraz mniej wspólnego z dawną Ameryką – utyskiwał Neuberger, niczym kaznodzieje czasów zmierzchu Rzeczypospolitej mówiący, że przodkowie, „gdyby wstali z grobu” nie poznaliby swojego niegdyś kwitnącego kraju.

John i Nisha Whiteheadowie: „Każdy kryzys był także sprawdzianem, na ile «my, ludzie» pozwolilibyśmy rządowi na obejście Konstytucji w imię bezpieczeństwa narodowego; testem mającym na celu sprawdzenie,

Ameryką ta sama, ale nie taka sama John i Nisha Whiteheadowie podkreślają, że czarna łapa niewoli nie zaciskała swych palców gwałtownie na szyi Ameryki. Trwało to długie lata, a okazją do zmian na gorsze były pojawiające się kryzysy. „Każdy kryzys był także sprawdzianem, na ile «my, ludzie» [w oryg. „We the People” co jest oczywistym nawiązaniem-do zdania otwierającego Preambułę Konstytucji Stanów Zjednoczonych] pozwolilibyśmy rządowi na obejście Konstytucji w imię bezpieczeństwa narodowego; testem mającym na celu sprawdzenie, jak szybko będziemy maszerować zgodnie z poleceniami rządu, bez zadawania pytań”. John i Nisha Whiteheadowie uważają, że od dłuższego czasu obywatele USA nie zdają tego testu.

Już dekadę temu magazyn „Foreign Policy” zauważył, że po zamachu 9/11 „administracja prezydenta George’a W. Busha przyjęła politykę, która prawdopodobnie stanie się synonimem nadmiernych starań władzy wykonawczej [aby zapewnić „bezpieczeństwo USA]”. Rząd wykorzystał amerykańską ustawę Patriot Act, aby uzyskać większe uprawnienia do szpiegowania, przeszukiwania, przetrzymywania i aresztowania obywateli amerykańskich w imię bezpieczeństwa Ameryki. Wprowadzając ustawę National Defense Authorization Act, Barack Obama kontynuował trend Busha polegający na podważaniu Konstytucji.

Whiteheadowie zwracają uwagę na to, że Donald Trump objął urząd, twierdząc, że kraj jest najeżdżany przez niebezpiecznych imigrantów i upierając się, że jedynym sposobem zapewnienia Ameryce bezpieczeństwa jest rozszerzenie kompetencji policji granicznej, upoważnienie wojska do „pomocy” w kontroli granicy. Ten tak zwany kryzys imigracyjny przekształcił się następnie w liczne kryzysy (ekstremizm krajowy, pandemia Covid-19, niepokoje na tle rasowym, niepokoje społeczne itp.), które rząd chętnie wykorzystywał w celu rozszerzenia swoich uprawnień. Joe Biden z kolei dołożył wszelkich starań, aby rozszerzyć zasięg zmilitaryzowanego państwa policyjnego, zobowiązując się do zatrudnienia 87 tys. dodatkowych agentów Internal Revenue Service (IRS to urząd podatkowy w Stanach Zjednoczonych) i 100 tys. funkcjonariuszy policji oraz zobowiązał się do umożliwienia FBI działania w taki sam sposób jak działa armia.

Dawna Ameryka znika jak sól w ukropie coraz to nowych specustaw.

Leon Baranowski – Buenos Aires Argentyna

 

PANDEMIA 5G

Badania dotyczące masztów telefonii komórkowych wykazały, że mieszkanie w pewnym zasięgu nadajników telefonii komórkowej zwiększało ryzyko raka, od dwukrotnie do 121-krotnie, w zależności od rodzaju wykrytego nowotworu.

Sławomir M. Kozak

Odwiedziłem niedawno znajomego lekarza w jego gabinecie mieszczącym się w jednej z warszawskich kamienic. W pewnej chwili zachęcił mnie do wyjrzenia przez okno na najbliższe otoczenie i pokazał niezbyt odległe od siebie maszty anten z nadajnikami 5G, stojące na dachach okolicznych budynków. Trzy konstrukcje, w równych od siebie odległościach, tworzące prawie doskonały trójkąt równoboczny. Chwilę później skierował dłoń w dół, na gmach znajdujący się niemal w centrum owego trójkąta, i powiedział – a to jest szkoła.

Dwa dni później w sieci natknąłem się na opracowanie, którego tytuł oddaje w zasadzie jego treść -„Badanie wykazało powiązanie między promieniowaniem z masztu telefonii komórkowej i ponad 7000 zgonów w wyniku raka”1. Mimo wszystko, gorąco polecam przeczytanie całości, a dla zachęty przywołam kilka zdań. Pierwsze – odnoszące się do jednego z największych miast Brazylii.„Ponad 80 proc, osób, które zachorowały na pewne rodzaje nowotworów, mieszkało w promieniu 500 metrów od jednego z setek masztów telefonii komórkowych zainstalowanych w mieście”
Kolejne – już o innych metropoliach.„Badania dotyczące masztów telefonii komórkowych, które badały powiązanie pomiędzy wystawieniem na działanie promieniowania i przypadkami raka, były wykonane w San Francisco oraz miastach Austrii, Niemiec i Izraela, poczynając już od lat 70. XX w. Wszystkie badania wykazały podobne wyniki: mieszkanie w pewnym zasięgu nadajników telefonii komórkowej zwiększało ryzyko raka, od dwukrotnie do 121-krotnie w zależności od rodzaju wykrytego nowotworu”.

Artykuł wskazuje na niebezpieczeństwa związane z polami elektromagnetycznymi i nadajnikami telefonii komórkowej:
• mutacje genetyczne, • zaburzenia pamięci, • utrudnienia w nauce, • zespół nadpobudliwości psychoruchowej,
• bezsenność, • choroby mózgu, • zaburzenia równowagi hormonalnej,
• bezpłodność, • demencje, • powikłania sercowe. Autor podsumowuje to stwierdzeniem, że„nadajniki takie powinny być zlokalizowane daleko od dzielnic mieszkaniowych oraz szkół i przedszkoli”

Traf chciał, że tego samego dnia otrzymałem dwie informacje, które wcale nie muszą odnosić się do poruszonych wyżej kwestii, niemniej napawają niepokojem.

Jedna donosiła o masowych omdleniach podczas rozpoczęciu roku szkolnego w Czeladzi2. Jak podaje artykuł:„według jednego z ojców zemdlało 25 osób”. Natomiast dyrektor placówki „mówi o jednej i dodaje, że pozostałym zrobiło się niedobrze, ale nie stracili przytomności” Dalszy opis wygląda, jakby był zaczerpnięty z horroru.„Pomimo co chwilę padających ńa murawę dzieci impreza trwała w najlepsze w słońcu i spiekocie” Rodzice interweniowali, by dzieciom podać wodę, ale„niestety, nie przerwano imprezy i do końca wymuszono obecność młodzieży”.,,Wśród zaproszonych gości byli: posłowie, senatorowie, samorządowcy, dyrektorzy szkół z terenu powiatu oraz współpracujący z nimi pracodawcy” co najwidoczniej skutecznie skrępowało naturalny, wydawałoby się, odruch powzięcia jakichś zdecydowanych działań, a tymczasem dyrektor, według gazety „tłumaczyła, że młodzież mdlała, bo «nie je śniadań i pije energetyki»”

I kolejny materiał, równie niepokojący, także z września. Oto w Zespole Szkół w Nowym Sączu, w trakcie uroczystości Dnia Sybiraka, doszło do masowych omdleń3.„Z relacji świadków wynika, że uczniowie zaczęli nagle mdleć. Poszkodowanych osób mogło być kilka, a nawet kilkanaście”. W tym przypadku poproszono o pomoc.
„«Zostaliśmy zadysponowani na miejsce. Naszym zadaniem było sprawdzenie, czy w budynku jest obecna niebezpieczna substancja. Takiego zagrożenia nie stwierdziliśmy. Osoby poszkodowane przebywały na zewnątrz, dlatego powód omdleń musiał być inny» – mówi w rozmowie z naszą redakcją dyżurny operacyjny PSP Nowy Sącz” W mediach społecznościowych pojawiły się informacje, że dotkniętych tym tajemniczym zjawiskiem zostało w sumie 55 osób.

Obowiązujące u nas przez lata dopuszczalne normy promieniowania zostały nie tak dawno poważnie zmienione. Jakby mało było ryzyka związanego z dotychczasowymi sieciami telefonii komórkowej 2G, 3G i 4G, podczas pandemii zbierającej śmiertelne żniwo na całym świecie kupowano na potęgę respiratory i… stawiano maszty z antenami 5G. Niektóre są obudowywane sztucznymi kominami, by nie były widoczne. Tajemnicą poliszynela jest„uzbrajanie” oświetleniowych latarni miejskich w tajemnicze urządzenia, które w całkiem sporej ilości mają widoczne anteny. Odrębną kwestią jest rodzaj stosowanego w nich nowego systemu LED, który nie jest obojętny dla zdrowia człowieka. Jeszcze niedawno, jak pokazywały nam media głównego nurtu, w licznych państwach Europy trup ścielił się gęsto, skarżono się nawet na brak trumien, a ciała leżały na ulicach w czarnych workach. Co prawda, później rozsiała się w mediach niezależnych cała masa filmików pokazujących, że niektóre z tych worków zaczynały się ruszać zaraz po ostatnim klapsie ekip telewizyjnych, a z niektórych wychylali się nieboszczycy, by zapalić papierosa.

„Od 20 marca 2020 r. do 15 maja 2022 r., zgodnie z rozporządzeniem Ministra Zdrowia obowiązywał w Polsce stan epidemii”4. Jak podaje najnowszy raport NIK, wyrzucono w błoto miliardy złotych, budowano szpitale dla nierozpoznanej nigdy choroby, a szczytem bezczelności było uruchomienie jednego z nich na Stadionie Narodowym w Warszawie. Tymczasem niespełna dwa miesiące po ataku wrogiego wirusa na nasz biedny kraj -„11 maja 2020 r. została uruchomiona pierwsza w Polsce sieć 5G na częstotliwości 2,6 GHz TDD. 100 nadajników będzie działać na obszarze 7 polskich miast, m.in. w Warszawie”5. Powiedzą Państwo – mało. Otóż nie, ponieważ dalej czytamy, że: „w ramach drugiej fazy wdrażania sieci 5G rozpoczęły się prace związane z instalacją ponad 600 dodatkowych stacji zlokalizowanych w Warszawie i okolicznych miejscowościach (ponad 2 min osób). Dzięki temu sieć obejmie swoim zasięgiem ponad 3 miliony mieszkańców 7 miast i aglomeracji warszawskiej. Do końca roku powstanie duża część z zaplanowanych dodatkowych 600 stacji dla Warszawy i aglomeracji, a całość powinna zostać zakończona w pierwszych miesiącach 2021 r”. Skoro mamy już rok 2023, to należy przyjąć, że założenia zostały wykonane, tym bardziej, że dziś ten operator reklamuje już usługę 5G Ultra i chwali się, że z siecią 5G dociera do 20 milionów mieszkańców Polski. A tekst opisywał działania tylko jednego operatora sieci komórkowej!

Temat 5G jest niezwykle ważny, bo dotyczy zagrożeń płynących dla naszego zdrowia w stopniu dużo większym niż w dotychczas używanych sieciach poprzednich generacji. Zagadnienie to, jako wiodące dla przemysłu w ogóle, a szczególnie militarnego, jest skutecznie„zamiatane pod dywan” na całym świecie. Powinno być najważniejszym dziś punktem ogólnospołecznej debaty, bo powiązane jest z niezliczoną wręcz ilością czynników, które będą determinowały zdrowie i życie nas samych, ale przede wszystkim przyszłych pokoleń. Nie dajmy się zwieść twierdzeniom, że to temat nowy i nierozpoznany, a na efekty skutków ubocznych trzeba będzie czekać dziesięciolecia. Emanuel Landau, wybitny specjalista, który oprócz stanowisk akademickich w dziedzinie psychiatrii i nauk farmakologicznych pełnił również funkcję ordynatora oddziału psychiatrii, napisał w przedmowie do książki „Skutki biologiczne i zagrożenia dla zdrowia związane z promieniowaniem mikrofalowym” że„przedstawia wyniki jedynego prawdziwie międzynarodowego sympozjum na temat skutków promieniowania mikrofalowego, które odbyło się w Warszawie w październiku 1973 r. Jest to książka «obowiązkowa» dla każdego poważnego studenta zajmującego się skutkami zdrowotnymi ekspozycji na promieniowanie mikrofalowe”

5G jest tylko kolejną odsłoną problemu, który rozpoznano już w latach 70. ub. wieku. We wspomnianym sympozjum udział wzięło 60 osób, w tym 10 wybitnych lekarzy i naukowców polskich. Dokonania naszej nauki na tym polu były ogromne i zapewne dziś mielibyśmy światu wiele do powiedzenia, gdyby tylko 5G nie było prawdziwą pandemią!

Leon Baranowski – Buenos Aires Argentyna