Małżeństwo John i Nisha Whiteheadowie twierdzi, że „Nic się nie zmieni, niezależnie od tego, która partia kontroluje Kongres czy Biały Dom. Jeśli uwierzymy w fantazję, że wszystko się zmieni, jeśli tylko wybierzemy odpowiedniego kandydata, nadal będziemy więźniami elektronicznego obozu koncentracyjnego”.
„Oczy rządu widzą każdy Twój ruch: co czytasz, ile wydajesz, dokąd idziesz, z kim wchodzisz w interakcje, kiedy budzisz się rano, co oglądasz w telewizji i czytasz w Internecie. Każdy Twój ruch jest monitorowany, wydobywany w poszukiwaniu danych, analizowany i zestawiany w tabelach w celu stworzenia profilu tego, kim jesteś, co Cię motywuje i jak najlepiej Cię kontrolować, kiedy i w jaki sposób najłatwiej doprowadzić Cię do porządku, jeśli zajdzie taka potrzeba”
dr Robert Kościelny
Wydawać by się mogło, że gdzie jak gdzie, ale w rządzie nie ma takich ludzi, którzy czerpaliby satysfakcję z uprawianego podglądactwa. Wojeryzm, bo również pod taką nazwą znane jest to zboczenie, jest karany. Łamie on Konstytucję, która w art. 47 stwierdza, że każdy ma prawo do ochrony prawnej życia prywatnego, rodzinnego, czci i dobrego imienia oraz do decydowania o swoim życiu osobistym.
Wirtualni włamywacze
Generalnie mówiąc, nie jest to zaburzenie częste, a nałogowi podglądacze przebywają w ośrodkach typu Gostynin, więc właściwie nie ma się czego obawiać. Nie byłoby też o czym mówić, gdyby nie fakt, że rząd dla swej wygody, a ku naszej udręce wykorzystuje osoby o skłonnościach do parafilii po to, aby w sposób obsesyjno-kompulsywny naruszać nasze prawo do prywatności i intymności, co samo w sobie narusza art. 24 Kodeksu cywilnego, zapewniającego ochronę dóbr osobistych każdego człowieka. Do dóbr osobistych zalicza się m.in. prawo do prywatności.
„Nie jesteśmy bezpieczni przed rządowymi podglądaczami” pisze bardzo dobrze znana nam para autorów John i Nisha Whiteheadowie. „Szlachcic na zagrodzie równy wojewodzie” głosi stare polskie powiedzenie. I nie jest ono, jak próbują nam wmówić krzewiciele pedagogiki wstydu, przejawem anarchii czy sobiepaństwa byle szlachetki, tylko równości praw obywatelskich i pewności wynikającej z faktu, że prawa te „obwarowane” konstytucjami (czyli chronione przez ustawy sejmowe) są nie do ruszenia nawet dla największych oligarchów, czy -jak wówczas mówiono – potentatów. Jest to odpowiednik angielskiego dogmatu: „mój dom – moja twierdza”.
„Niestety, czytamy we wzmiankowanym tekście opublikowanym na stronie Off-Guardian, zbiorowy atak rządowej kliki składającej się z ustawodawców, osób zajmujących się procesami sądowymi, sędziów i zmilitaryzowanej policji prawie zdołał obrócić tę twierdzę – i towarzyszącą jej Czwartą Poprawkę [Konstytucji USA]-w ruinę”. Konkretnie mówiąc, nie jesteśmy już chronieni przed świntuchami rządowymi, którzy zatrudnili armię ludzi o mentalności pensjonariuszy Krajowego Ośrodka Zapobiegania Zachowaniom Dyssocjalnym w Gostyninie, aby zdobyć ostatnią opokę prywatności pozostawioną nam jako wolnym ludziom. „Rząd i jego armia zbiurokratyzowanych, skorporyzowanych i zmilitaryzowanych najemników, kieruje straszną broń w stronę świętości i nienaruszalności naszych domów”, informują publicyści Off-Guardian.
Praktyka rządowa i decyzje sądowe poszerzają zakres działań agencji rządowych, uprawnionych do inwigilacji obywateli. Służby coraz nachalniej korzystają z możliwości podglądania ludzi, jakie daje im władza federalna i przychylne jej sądy. Coraz częstsze są przypadki naruszania sfery prywatności poprzez przenikanie przez ściany domów i mieszkań za pomocą podsłuchów, kamer termowizyjnych, kamer monitorujących, dronów i innych urządzeń monitorujących.
Przypadek Todda i Heather Maronów

Todd i Heather Maxonowie mieszkają na dwuhektarowej działce w wiejskiej miejscowości Long Lake Township w północnym stanie Michigan. Todd spędza wolny czas na naprawianiu i majsterkowaniu przy samochodach i innych pojazdach. Trzyma te pojazdy z dala od widoku publicznego i nie przeszkadza sąsiadom.
Institute for Justice tak opisuje historię perypetii prawnych państwa Maxonow. Fakt, że hobby Todda Maxona nikomu nie przeszkadza, a pojazdy przeznaczone do remontu są poza zasięgiem wzroku sąsiadów i ich widok nie szpeci okolicy, nie ma znaczenia d a urzędników biura egzekwowania prawa dotyczącego zagospodarowania przestrzennego Long Lake Township. Przez lata lokalni urzędnicy próbowali oskarżyć Maxonow o naruszenie kodeksu zagospodarowania przestrzennego Long Lake. Rząd po raz pierwszy wniósł przeciwko nim pozew dotyczący egzekwowania kodeksu w 2007 r., twierdząc, że nielegalnie składowali „śmieci” na terenie posiadłości. Maxonowie walczyli w tej sprawie i wygrali, a rząd zgodził się wycofać pozew przeciwko nim.
Ale miasto chciało ukarania małżeństwa. Niecałe dziesięć lat później władze Long Lake wielokrotnie i bez nakazu monitorowały ich dom za pomocą drona przez ponad dwa lata. Urządzenie przelatywało nad ich posiadłością, robiąc natrętne zdjęcia i filmy w wysokiej rozdzielczości ich domu i podwórka – miejsc, których w innym przypadku nie można by zobaczyć.
Powołując się na Associated Press, John i Nisha Whiteheadowie poinformowali czytelników o niedawnej decyzji Sądu Najwyższego stanu Michigan, która dała rządowi stanowemu zielone światło na inwigilowanie, bez nakazu, terenu prywatnej posiadłości za pomocą dronów. Stanowi obrońcy praw człowieka i obywatele uważnie obserwowali sprawę, a nawet połączyli siły, aby nakłonić sąd do odrzucenia zebranych w sposób nielegalny dowodów. Todd i Heather Maxon argumentowali, że zdjęcia lotnicze naruszają ich prawo do wolności od nieuzasadnionych przeszukiwań własności prywatnej. Jednak Sąd Najwyższy stwierdził, że walka o nadmiar śmieci na mocno zalesionej działce jest sprawą cywilną, a nie karną i że nie ma tu zastosowania tzw. zasada wykluczenia. „Od-mawiamy zajęcia się kwestią, czy użycie drona w przedstawionych tutaj okolicznościach stanowi nieuzasadnione przeszukanie, co wiązałoby się z naruszeniem Konstytucji Stanów Zjednoczonych lub stanu Michigan” – donosi APNews.
Stara, choć nienagłaśniana sprawa
Wydarzenie, o którym mowa, miało miejsce niedawno. Ale problem „włamywania” się do naszych mieszkań za pomocą urządzeń inwigilujących, z istnienia których nie zdajemy sobie najczęściej sprawy, pojawił się o wiele wcześniej.

Już prawie dekadę temu April Glaser, dziennikarka śledcza zajmująca się branżą technologiczną, pisała na stronie Slate o pojawieniu się nowych, bardzo skutecznych, metod podsłuchiwania obywateli. „Uważaj na to, co mówisz w salonie, jeśli Twój nowy telewizor jest włączony. (…) podłączony do Internetu telewizor SmartTV firmy Samsung może słuchać, nagrywać i przesyłać do firmy zewnętrznej, to, co «słyszy»”
Okazuje się, że nie tylko Samsung potrafi robić takie miłe władzom rzeczy. „W 2013 r. odkryto, że telewizor LG podłączony do Internetu zbiera dane dotyczące tego, co oglądają użytkownicy. To nie jest tak, że Samsung jest odnogą rządu federalnego, ale wszyscy wiemy, że firmy technologiczne chętnie przekazują informacje o użytkownikach organom ścigania, gdy otrzymają wezwanie do sądu” pisze pani Glaser.
A kamery monitorujące? Przecież te urządzenia w ogóle „nie ukrywają” że mają nas na oku. „Niezależnie od tego, gdzie się udajemy, w pobliżu znajduje się kamera.
Choć przechodzenie obok kamery bezpieczeństwa może nie deprymować wielu osób, nowe badanie pokazuje, że przeciętny człowiek jest filmowany częściej, niż sądzi. Naukowcy twierdzą, że kamery bezpieczeństwa rejestrują Amerykanów co najmniej 238 razy w tygodniu – od wyprowadzania psa po jazdę do pracy” pisze strona Study Finds.
Autorzy badań, cytowani przez Study Finds, porównując ten poziom nadzoru z resztą świata, uważają, że tylko w Chinach będzie więcej kamer obserwujących ich populację. Do przyszłego roku w Stanach Zjednoczonych będzie przypadał około jeden aparat na 4,6 mieszkańca. Prawdopodobnie w Chinach jedna kamera będzie przypadała na 4,1 mieszkańca.
Off-Guardian zwraca z kolei uwagę na to, że „każdego dnia przeciętny Amerykanin zajmujący się swoimi codziennymi sprawami będzie monitorowany, inwigilowany, szpiegowany i śledzony na ponad 20 różnych sposobów, zarówno przez oczy i uszy rządu, jak i korporacji”. John i Nisha Whiteheadowie dodają jeszcze: „niezależnie od tego, czy idziesz do sklepu, czy w nim przebywasz lub przechadzasz się po galerii handlowej, prowadzisz samochód, sprawdzasz pocztę e-mail, czy rozmawiasz przez telefon z przyjaciółmi i rodziną, możesz być pewien, że jakaś agencja rządowa podsłuchuje i śledzi Twoje zachowanie”
Cyberkonfidenci
Urządzenia Stingray montowane na radiowozach w celu śledzenia telefonów komórkowych, radary dopplerowskie, które wykrywają oddech człowieka i ruch w domu, czytniki tablic rejestracyjnych, mogące rejestrować do 1800 tablic na minutę, jak też kamery uliczne – wszystko to w połączeniu z technologią rozpoznawania twarzy i wykrywania podejrzanych zachowań stanowi podwaliny pod policyjne programy prewencyjne. „Lepiej zapobiegać niż leczyć” to skądinąd słuszne spostrzeżenie, wypowiedziane w formie medycznego zalecenia i uzależnione od woli człowieka, staje się terrorem na niewyobrażalną skalę, gdy wdrażane jest za pomocą ustaw. Wiemy coś o tym – niedorzeczny i szkodliwy zamordyzm sanitarny przeżywaliśmy przecież nie tak dawno.
Taką samą niewolę i terror wprowadzają, tylko mniej ostentacyjnie, wspomniane policyjne programy prewencyjne, których ideałem jest „złapać przestępcę przed popełnieniem przez niego czynu karalnego” W jakim święcie obudzimy się za niedługo? – pytają retorycznie John i Nisha Whiteheadowie. I odpowiadają: w świecie opanowanym przez Internet rzeczy! „Wszystkie te technologie (i nie tylko) składają się na społeczeństwo, w którym niewiele jest miejsca na akty niezależności”.
Przypomnijmy tylko za Oracle, że Internet rzeczy (loT) oznacza sieć obiektów fizycznych – „rzeczy” – które są wyposażone w czujniki, oprogramowanie i inne technologie w celu łączenia się i wymiany danych z innymi urządzeniami i systemami za pośrednictwem Internetu. Urządzenia te obejmują zarówno zwykłe przedmioty gospodarstwa domowego, jak i zaawansowane narzędzia przemysłowe. Obecnie jest ponad 7 mld urządzeń podłączonych do loT, a eksperci spodziewają się, że liczba ta wzrośnie do 10 mld do 2020 r. i 22 mld do 2025 r.
„Oczy rządu widzą każdy Twój ruch: co czytasz, ile wydajesz, dokąd idziesz, z kim wchodzisz w interakcje, kiedy budzisz się rano, co oglądasz w telewizji i czytasz w Internecie. Każdy Twój ruch jest monitorowany, wydobywany w poszukiwaniu danych, analizowany i zestawiany w tabelach w celu stworzenia profilu tego, kim jesteś, co Cię motywuje i jak najlepiej Cię kontrolować, kiedy i w jaki sposób najłatwiej doprowadzić Cię do porządku, jeśli zajdzie taka potrzeba” czytamy w Off-Guardian.
Kontrola rzeczy, kontrola myśli
Internet rzeczy niezwykle ułatwi inwigilację obywateli. Staną się oni dla decydentów „przezroczyści”. The Verge informuje o daleko zaangażowanych pracach firmy Samsung, mających na celu stworzenie technologicznej sieci, umożliwiającej powstanie wygodnej interakcji przedmiotów z ludźmi via Internet. „Zasadniczo pomysł firmy Samsung polega na tym, że prawie każde urządzenie, które posiadasz – a nawet produkty takie jak krzesła, w których normalnie nie spodziewasz się technologii – będzie połączone sobą. Na podstawowym poziomie Samsung zakłada, że po powrocie do domu będziesz mógł zdjąć słuchawki i odtwarzana przez nie muzyka automatycznie włączy się w systemie głośników. Ale Samsung chce, aby ta łączność rozciąga się również poza domem. Kiedy podchodzisz do kiosku cyfrowego, na przykład z mapą w dużym centrum handlowym, Samsung wyobraża sobie, że Twój telefon może automatycznie się z nim połączyć i zmienić język grafiki na taki, w jakim się na co dzień wysławiasz”.
Ale to dopiero początek. Rozwój sieci połączeń, umożliwiających współpracę z przedmiotami, której sercem (mózgiem elektronicznym) będzie Internet, to jednocześnie pojawienie się nieograniczonych możliwości szpiegowania i zbierania danych o obywatelach. Ten, kto kontroluje sieć, ten ma władzę absolutną. A kto ją nadzoruje? Ten, kto posiada serwery o nieograniczonej mocy przetwarzania danych, czyli władza i koncerny.

Dziennikarka Susan Fourtane pisze na stronie Interesting Engineering, że według projektów branży informatycznej, nie minie dekada, gdy wszyscy będziemy korzystać z Internetu zmysłów (loS), który umożliwia sztuczna inteligencja (Al), rzeczywistość wirtualna (VR), rzeczywistość rozszerzona (AR), 5G i automatyzacja. „Internet Zmysłów opiera się na połączonej technologii wchodzącej w interakcję z naszymi zmysłami wzroku, słuchu, smaku, węchu i dotyku za pośrednictwem mózgu będącego interfejsem użytkownika”.
Czy to możliwe, aby do 2030 r. granice między myśleniem a działaniem zaczęły się zacierać?
Że, na przykład, będziemy mogli zobaczyć trasy na mapie w okularach VR, w momencie gdy zaczniemy myśleć o celu podróży? Że technologia będzie reagować na nasze myśli, a nawet dzielić się nimi z innymi? Użytkownik pomyśli tylko polecenie, a ono zostanie wykonane. Problem w tym, że o tych wszystkich „poruszeniach myśli” będą wiedzieć „czynniki kontrolne”.
Według raportu „10 Hot Consumer Trends 2030″ zamieszczonego na stronie Ericsson takie właśnie skutki może przynieść nowa technologia. „Może być fajnie, jeśli grasz w grę wideo lub próbujesz znaleźć drogę do nowego miejsca. Ale co się stanie, jeśli chcesz zachować swoje myśli dla siebie? Czy będzie to jeszcze możliwe, czy stanie się to już przeszłością?”
Lekceważony problem
Autorów tekstu zamieszczonego w Off-Guardian niepokoi to, że społeczeństwo zdaje się nie dostrzegać problemu. Sprawę narastającej inwigilacji rządowej traktując jako kolejną teorię spisku. „Jednak kiedy rząd widzi wszystko i wie wszystko i ma mnóstwo przepisów, które czynią nawet najbardziej uczciwego obywatela przestępcą i osobą naruszającą prawo, wtedy stare powiedzenie, że nie masz się czym martwić, jeśli nie masz nic do ukrycia, przestaje obowiązywać”
Świat, do którego zmierzamy coraz szybszym krokiem, ma zamazane granice między własnością prywatną a publiczną. Własność prywatna coraz bardziej ogranicza się do czegoś, co rząd może wykorzystać do kontrolowania, manipulowania i nękania ludzi według własnych potrzeb. Jeśli poddasz się temu zjawisku, zostaniesz zredukowany do roli najemcy, któremu warunki najmu będą co chwila zmieniane. Jeśli nie – twój opór zaprowadzi cię do więzienia. John i Nisha Whiteheadowie wskazują, że „kiedy ludzie mówią o prywatności, błędnie zakładają, że chroni ona tylko to, co ukryte za ścianą lub pod ubraniem. Sądy pogłębiły to nieporozumienie poprzez stale zmieniające się definicje tego, co stanowi «pojęcie i oczekiwanie prywatności». A technologia jeszcze bardziej zmąciła wody”.
Whiteheadowie przypominają nam o czymś, o czym ludzie (nawet w Ameryce, a co dopiero u nas, kraju poddanym okrutnym, zrazu hitlerowskim, a później komunistycznym, eksperymentom społecznym, mającym jeden cel – uczynić z człowieka niewolnika) zapomnieli: „prywatność to znacznie więcej niż to, co robisz lub mówisz za zamkniętymi drzwiami. Jest to sposób na życie w przekonaniu, że jesteś panem swojego życia i unikanie stwarzania bezpośredniego zagrożenia dla innej osoby (…) to niczyja sprawa, co czytasz, co mówisz, gdzie chodzisz, z kim spędzasz czas i jak wydajesz pieniądze”.

W brytyjskim „The Guardian” Glenn Greenwald mówi bardzo istotną rzecz. Z jednej strony trywialną, ale biorąc pod uwagę dzisiejsze czasy, w których władza państwa i jego urzędników urosła do patologicznych rozmiarów, odważną i konieczną do zapamiętania przez każdego obywatele, jeśli dice, aby jego ojczyzna nie zabłąkała się na bezdroża totalitaryzmu. Obywatel powinien wiedzieć praktycznie wszystko o tym, czym się zajmują urzędnicy państwowi: dlatego nazywa się ich funkcjonariuszami publicznymi. Z kolei oni winni mieć ściśle określoną i bardzo niewielką możliwość kontroli tego, czym zajmuje się obywatel, bo obywatel jest osobą prywatną.
„Żadna demokracja nie może być zdrowa i funkcjonalna, jeśli najważniejsze działania tych, którzy sprawują władzę polityczną, są całkowicie nieznane tym, przed którymi mają ponosić odpowiedzialność. Wydaje się, że w Waszyngtonie panuje taka mentalność, że gdy tylko nałożą klauzulę ŚCIŚLE TAJNE na coś, co zrobili, wszyscy powinniśmy wzdrygnąć się i pozwolić im robić, co chcą, bez odpowiedzialności przed wyborcami. Te niekończące się śledztwa, oskarżenia i groźby mają na celu wzmocnienie uległości opartej na strachu. Ale to nie działa. Albo raczej – to działa, ale odwrotnie” stwierdza publicysta w „The Guardian” dodając, że im bardziej rażąco rządzący nadużywają swojego prawa do zachowania tajemnicy oraz do dochodzeń i ścigania, sygnalistów, informujących społeczeństwo o wybrykach > urzędników rządowych – tym szybciej nadejdzie reakcja buntu społecznego.
Natomiast John i Nisha Whiteheadowie dodają sceptycznie: „Nic się nie zmieni, niezależnie od tego, która partia kontroluje Kongres czy Biały Dom. Jeśli uwierzymy w fantazję, że wszystko się zmieni, jeśli tylko wybierzemy odpowiedniego kandydata, nadal będziemy więźniami elektronicznego obozu koncentracyjnego”
Podpis: Leon Baranowski Argentyna Buenos Aires