SYGNALISTA UJAWNIA: STWORZONO GLOBALNĄ OPERACJĘ CENZURY

„Dokumenty sygnalisty opisują wszystko, od genezy współczesnych programów cenzury cyfrowej po rolę wojska i agencji wywiadowczych”. Wszystko po to, aby ludzie mogli usłyszeć i zobaczyć tylko to, co rząd – i korporacje z nim współpracujące – chciał, aby dotarło do uszu i oczu obywateli.

dr Robert Kościelny

Michael Shellenberger, Alex Gutentag i Matt Taibbi

Pod koniec listopada 2023 r. strona Public zamieściła artykuł, w którym trójka autorów: Michael Shellenberger, Alex Gutentag Matt Taibbi omawia nowe dokumenty mówiące o tym, że wojskowi z USA i Wielkiej Brytanii stworzyli w 2018 r. plan mający na celu wprowadzenie globalnej cenzury. Szokujący materiał ujawnił sygnalista, czyli osoba, często anonimowa, która demaskuje działalność ludzi bądź instytucji zaufania publicznego, uważaną za bezprawną, niemoralną, niebezpieczną lub oszukańczą, wyjaśnia Wiki. Dokumenty pokazują społeczeństwu narodziny Kompleksu Przemysłu Cenzury, będącego reakcją na brexit i wybory Trumpa w 2016 r.

Powstanie Kompleksu Przemysłu Cenzury

Mówią one o aktywności grupy „przeciwdziałającej dezinformacji” o nazwie Liga Wywiadu o Cyberzagrożeniach (CTIL), która oficjalnie rozpoczęła działalność jako ochotniczy projekt skupiający naukowców oraz weteranów służb specjalnych zajmujących się obroną i wywiadem. W ciągu zaledwie jednego miesiąca, od połowy marca do połowy kwietnia 2020 r., grupa rozrosła się do „1400 zweryfikowanych członków w 76 krajach w 45 różnych sektorach”.

Z czasem CTIL zaczęła wykonywać inne obowiązki, wynikające m.in. z projektów Departamentu Bezpieczeństwa Wewnętrznego (DHS), informuje trójka autorów z Public. Według nich materiały Ligi CTI są „brakującym ogniwem”, którego odnalezienie i ujawnienie daje pełny obraz narodzin sektora „antydezinformacyjnego”, czyli Kompleksu Przemysłu Cenzury (Censorship Industrial Complex).

„Dokumenty sygnalisty opisują wszystko, od genezy współczesnych programów cenzury cyfrowej po rolę wojska i agencji wywiadowczych, partnerstwa z organizacjami społeczeństwa obywatelskiego i mediami komercyjnymi, a także wykorzystanie marionetkowych kont i innych ofensywnych technik” Wszystko po to, aby ludzie mogli usłyszeć i zobaczyć tylko to, co rząd – i korporacje z nim współpracujące – chciał, aby dotarło do uszu i oczu obywateli.

Od Shellenbergera, Gutentaga i Taibbiego – autorów, za którymi omawiam tę część historii odartej z całunu tajemnicy przez sygnalistę – dowiadujemy się, że jedna z osób zaangażowanych w proceder budowania sieci cenzury wyjaśniła, iż chociaż działania dezinformacyjne prowadzą za granicą zazwyczaj CIA, NSA i Departament Obrony, podobne wysiłki wobec Amerykanów muszą być prowadzone przy udziale partnerów prywatnych, ponieważ rząd nie ma „narzędzi prawnych”, aby w taki sam sposób działać zarówno wśród obywateli USA, jak i wśród mieszkańców innych krajów, a więc również i u nas, w Polsce.

W ciągu tego roku śledczy z organizacji non-profit służących obronie wolności obywatelskich, w tym wolności słowa, udokumentowali powstanie wspomnianego Kompleksu Cenzury. Jest to sieć ponad 100 agencji rządowych i organizacji pozarządowych, które współpracują, aby nawoływać do cenzury na platformach mediów społecznościowych i szerzyć propagandę na temat osób, które stały się niewygodne dla systemu, rozpowszechniać wybrane przez siebie tematy i utrwalać całe narracje, służące tym, którzy czerpią korzyści z panujących pryncypiów ustrojowych.

Kneblowanie w imię demokracji, postępu i porządku społecznego

Organizacja non-profit Environmental Progress (EP) to pepiniera idei, przywódców i ruchów na rzecz środowiska, pokoju, zachowania zdobyczy cywilizacyjnych i dobrobytu dla wszystkich. „Nasza praca obejmuje najnowocześniejsze, niezależne i bezstronne badania podejmowane w celu obrony i wzmacniania filarów cywilizacji”, czytamy na censorshipindustrialcomplex, org, witrynie EP.

Stanowisko EP wobec strasznych wieści o „zarzucaniu sieci cenzury” na bez mała cały glob ziemski (a skoro tak, to również na naszą Polskę) jest jasne i wyrażone na wzmiankowanej stronie: „Rządy na całym świecie atakują swoich obywateli. Rządy demokratyczne przeszły od walki z rekruterami ISIS i rosyjskimi botami do cenzurowania zwykłych obywateli i osób publicznych, których nie lubią, i usuwania ich kont z platform. W Stanach Zjednoczonych Kompleks Przemysłu Cenzury jest finansowany z miliardów dolarów pobranych, w formie podatków, od obywateli i stosuje bezpośredni przymus w połączeniu z najbardziej wyrafinowanymi narzędziami sztucznej inteligencji, aby manipulować ludźmi, oznaczać posty w mediach społecznościowych i dyskredytować informacje oparte na faktach. Tylko dlatego, że nie zgadzają się z nimi władze oraz ich eksperci”.

Wspomniana witryna EP głosi też, że: „Rządy na całym świecie atakują swobodę wypowiedzi obywateli. Od Irlandii po Niemcy, od Kanady po Meksyk uchwalane są prawa dławiące wolność słowa w sposób, który napawałby dumą wschodnioniemiecką tajną policję. Kompleks ten to sieć agencji rządowych, instytucji akademickich i organizacji pozarządowych, które cenzurują zwykłych obywateli w wielu kwestiach, a wszystko to bez ich wiedzy. Każdy, bez względu na to, w którym miejscu spektrum politycznego się znajduje, musi zwrócić uwagę i pomóc położyć kres temu atakowi na nasze prawo do wolności słowa”.

Trudno nie podpisać się pod wezwaniem do współpracy wszystkich ludzi dobrej woli (niezależnie od poglądów politycznych czy wyborów ideowych) w walce z reżimem, który (niezależnie od reprezentowanej „opcji”) zaciska nam na szyi powróz niewoli. Każę nam milczeć lub śpiewać w chórze kastratów.

Zamordyzm akademicki, czyli Obserwatorium Internetowe Stanforda

Chyba nic tak nie zszokuje Czytelnika jak informacja, że w dławieniu wolnego słowa, dysputy, wymiany argumentów, biorą udział uczelnie. Wynika to ze stereotypu rozpowszechnianego przez najbardziej zainteresowanych w utrzymywaniu fałszywej opinii o obiektywizmie i krystalicznej uczciwości badawczej (i nie tylko badawczej) akademików – mandarynów systemu szkolnictwa wyższego i ich poddanych. Ci drudzy są szczególnie gorliwi w służbie bezpieczeństwa, bo wiedzą, że w przypadku kontestacji słów „mistrzów prowadzących” czekają ich „chińskie tortury wodne” mające to do siebie, że łamią najtwardsze charaktery. I najlepiej rozwijające się kariery naukowe.

Jay Bhattacharya

Doktor Jay Bhattacharya, znany ze swej niezłomnej postawy krytykującej politykę kowidową, rozmawiał niedawno z Mattem Kibbe – prezesem i głównym organizatorem społeczności Free the People, organizacji non-profit zajmującej się promowaniem ideałów libertariańskich — na temat Obserwatorium Internetowego Stanforda, jednej z szerokich sieci ośrodków akademickich finansowanych przez rząd federalny, która nadaje pozory legitymizacji temu, co w rzeczywistości jest fundamentalnym atakiem na wolność słowa. Wywiad zatytułowany, “Look into the Censorship Industrial Complex” (Spojrzenie na Kompleks Przemysłu Cenzury) dostępny jest na YouTubie. „Obserwatorium Internetowe Stanforda to instytucja jakby wzięta z Orwella” mówi prowadzący wywiad. „Tak, to brzmi jak czysty Orwell” przyznaje dr Jay Bhattacharya.

Uczony dodał, że Obserwatorium to nie tylko Uniwersytet Stanforda, to cała szeroko rozgałęziona pajęczyna łącząca inne uniwersytety oraz organizacje pozarządowe. System powstał po to, aby stworzyć listę tematów bezwzględnie podlegających cenzurze i wyłapywać treści, które rządowi eksperci uznają za dezinformujące społeczeństwo. Na przykład dysputy na temat ko-widu czy szczepionek traktowane są jako fake newsy. Dr Jay Bhattacharya podkreślił też, że bardzo ważnym zadaniem cenzorów jest „identyfikowanie osób, które są szczególnie skuteczne w rozpowszechnianiu «zakazanych tematów® w mediach społecznościowych”.

W jednym z najnowszych wpisów na portalu X/Twitter uczony z Uniwersytetu Stanforda jakżeż słusznie zauważył: „Jeśli uniwersytety chcą posługiwać się obroną wolności słowa i wolności akademickiej jako powodem, dla którego pozwalają i (często) promują okropne wypowiedzi, muszą też konsekwentnie bronić wolności słowa i wolności akademickiej [dla wypowiedzi niewygodnych dla rządzących lub idących pod prąd dominujących narracji]”. Ale tego nie robią, bo zgodnie z lewackim zawołaniem „nie ma wolności dla [tych, których „postępowcy” uznają za] wrogów wolności”.

Twórcom systemu chodzi o blokowanie wymiany myśli. Sama dyskusja jest już uznawana za „dezinformację”. Na jaki temat? Taki, który według narzuconego obywatelom systemu ma być przyjęty bez dyskusji. „Skąd ja to znam” – zastanawia się zapewne niejeden starszy Czytelnik „Warszawskiej Gazety”. Jednak to, co dla nas jest przypomnieniem czasów minionych, dla wielu Amerykanów stało się szokiem. Niestety nie dla aż tak wielu, jakby mogło się wydawać nam, dla których Amerykanin to wzorzec z Sevres człowieka wolnego i znającego swoją wartość. W brutalnym traktowaniu swobody wypowiedzi pomaga totalistom sieć najlepszych uniwersytetów, w których tam zatrudnieni na co dzień mają usta pełne frazesów o wolności słowa.

Projekt pandemia poligonem doświadczalnym aparatu represji myśli i słów

Sary-Jayne „SJ” Terp

Ujawnione przez sygnalistę materiały, w tym dokumenty strategiczne, filmy szkoleniowe, prezentacje i wiadomości wewnętrzne, dają dowód na to, że w 2019 r. fachowcy z branży wojskowej i wywiadowczej USA i Wielkiej Brytanii pod przewodnictwem byłej brytyjskiej badaczki ds. obronności Sary-Jayne „SJ” Terp opracowali szeroko zakrojone ramy cenzury. Wykonawcy ci współkierowali projektem CTIL, który wiosną 2020 r. nawiązał współpracę z Agencją ds. Cyberbez-pieczeństwa i Bezpieczeństwa Informacji (CISA) Departamentu Bezpieczeństwa Wewnętrznego Stanów Zjednoczonych.

O tym, że Liga Wywiadu o Cyberzagrożeniach (CTIL) oraz urzędnicy Departamentu Bezpieczeństwa Wewnętrznego i Facebooka ściśle współpracują ze sobą w procesie cenzury treści przekazywanych przez media zarówno tradycyjne, jak elektroniczne – mówią wewnętrzne raporty Ligii.

W latach 2020 i 2021 Stany Zjednoczone i Wielka Brytania pełną parą wprowadzają to, nad czym pracowały od kilku lat – model publiczno-prywatny cenzury. Blokowanie niewygodnych treści, walka z jej autorami poprzez ośmieszanie ich, przedstawianie jako klinicznych mitomanów, teoretyków spisku, paranoików, ludzi niedouczonych bądź usuniętych z systemu naukowego za brak postępów. Usuwanie kont takich osób pod zmyślonym pozorem, że „naruszają reguły panujące w mediach społecz-nościowych”, to wszystko mieściło się w modelu.

Marzec 2020 r. to w większości krajów, w tym u nas, początek terroru sanitarnego. Od tego też miesiąca cenzura zaczęła swą plugawą robotę. Codziennością stało się śledzenie i zgłaszanie władzom i szefom korporacji informatycznych nieprzychylnych treści w mediach spolecznościowych, takich jak narracje przeciwne blokadom lub mówiące o tym, że„nie zostaniemy w domu”, albo wzywające „otwórz Amerykę teraz”

„W ramach działań cenzorsko–represyjnych Liga CTI stworzyła kanał umożliwiający lojalnym obywatelom zgłaszanie treści wrażych, które pojawiły się w Internecie. Organizacja przeprowadziła również badania wśród osób zamieszczających hashtagi przeciwdziałające blokadzie i zachowała arkusz kalkulacyjny ze szczegółami z ich biografii zamieszczony na Twitterze”, pisze trójka publicystów z witryny Public. Naciskała na blokowanie kont.

Podejście Ligi Wywiadu o Cyberzagrożeniach, podobnie jak innych podmiotów wchodzących w skład gęstej sieci osób i instytucji walczących ze swobodnym przepływem informacji, daleko wykraczało poza działalność cenzorską. „Z dokumentów wynika, że Liga CTI [oraz inne podmioty cenzorskie] zaangażowała się w ofensywne działania mające na celu wywarcie wpływu na opinię publiczną, omawiając sposoby promowania «prze-słań przeciwstawnych» do tych, które przedstawiały inny, niż urzędowy, obraz pandemii”.

Metody Arabskiej Wiosny zastosowane wobec obywateli USA i Zachodu

Materiał ujawniony przez sygnalistę i poddany analizie na stronie Public „jasno ukazuje wysoce skoordynowane i wyrafinowane wysiłki rządów Stanów Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii mające na celu stworzenie krajowej cenzury i wywarcie wpływu na działania podobne do tych, które stosowały za granicą”. Jak wynika z dokumentów: „w pewnym momencie Terp [przypomnijmy, chodzi o Sary-Jayne „SJ” Terp, brytyjską badaczkę ds. obronności] otwarcie nawiązała do swojej pracy polegającej na sterowaniu przekazem medialnym dotyczącym kwestii związanych z przebiegiem Arabskiej Wiosny. Innym razem, jak twierdził sygnalista, pani Terp wyraziła zdziwienie, że kiedykolwiek zastosuje taką taktykę, opracowaną dla obcokrajowców, przeciwko obywatelom amerykańskim”.

W FBI lub CISA pracowało około 12-20 osób aktywnie zaangażowanych w CTIL lub w to, co szerzej określamy jako Kompleks Przemysłu Cenzury. Ambicje pionierów Kompleksu Cenzury na rok 2020 wykraczały daleko poza zwykłe naleganie na Twittera, aby umieścił na swej platformie etykietę ostrzegawczą przed naruszaniem zasad lub wydawał imienne ostrzeżenia osobom naruszającym „zasady społecznościowe”.

Pracownicy Kompleksu wzywali właścicieli platform społecznościowych do dyskredytacji jednostek zamieszczających na swych kontach informacje niebędące powielaniem mainstreamowego przekazu. Poza tym wzywano do szkolenia wpływowych osób, ciszących się zaufaniem społecznym, celebrytów różnej maści i autoramentu, w zakresie rozpowszechniania komunikatów rządowych. Wzywano także do tego, aby banki odmawiały usług finansowych osobom organizującym wiece lub wydarzenia na których przekazywano obraz „pandemii” inny od oficjalnego.

Bazując na ujawnionych dokumentach, Public stwierdza, że: „model publiczno-prywatnych operacji cenzury mógł wywodzić się z ram stworzonych przez wykonawców wojskowych. Techniki i materiały opracowane przez CTIL bardzo przypominają materiały stworzone przez grupę zadaniową ds. zwalczania wywiadu zagranicznego CISA oraz zespół ds. błędów, dezinformacji i informacji fałszywych”.

Zaskoczenie potentatów i ich reakcja

Dowody znajdujące się w ujawnionych materiałach mówią wprost – władzę (tę prawdziwą, a nie „wybieraną”) zaskoczyło to, że przestała panować nad przekazem medialnym, czego dowodem były takie „wpadki” jak brexit czy wybór Trumpa na prezydenta. „Badanie przyczyn tych wydarzeń prowadzi nas do wniosku, że coś jest nie tak z naszym krajobrazem informacyjnym” – pisali prominentni pracownicy Kompleksu Cenzury. „Zwykli pożyteczni idioci i niewyedukowani dziennikarze obywatelscy czy felietoniści – teraz wzmocnieni przez zautomatyzowane boty, cyborgi i ludzkie trolle – zajęli się manipulowaniem opinią publiczną, podsycaniem oburzenia, sianiem wątpliwości i podważaniem zaufania do naszych instytucji. Obecnie to nasze mózgi zostały zhakowane” pienili się rękodajni magnatów prasowych – prywatnych i państwowych, tradycyjnych i elektronicznych.

Walkę z takimi ludźmi, ,,hakerami umysłów”, a więc pracownikami dziennikarstwa niezależnego od państwa i prywatnych wielkich korporacji, należy zaczynać od podstaw, likwidując ich konta w mediach społecznościowych, zamilczać na śmierć ich obecność na rynku idei i informacji oraz sabotować aktywność na tych polach – tak prasową, jak i internetową.

Poza tym usłużni wobec władz pracownicy mediów ubolewają, że rządy i media korporacyjne nie mają już pełnej kontroli nad informacjami. „Przez długi czas możliwość dotarcia do masowego odbiorcy należała do państwa narodowego (np. w USA poprzez licencje na nadawanie za pośrednictwem ABC, CBS i NBC). Tyle że teraz pozwolono na przekazanie kontroli nad instrumentami informacyjnymi dużym firmom technologicznym”. Te, dzięki możliwością stwarzanym przez Internet, zaczęły „wydzierżawiać” część z owych „instrumentów” bardzo różnym podmiotom i pojedynczym osobom. A to z kolei doprowadziło do powstania silnego nurtu „alternatywnego”, umożliwiającego weryfikację danych przekazywanych przez mainstream.

Osoby postawione na ważnych stanowiskach państwowych opowiadały się za zaangażowaniem policji, wojska i wywiadu w cenzurę w krajach Five Eyes (Five Eyes to sojusz wywiadowczy obejmujący Australię, Kanadę, Nową Zelandię, Wielką Brytanię i Stany Zjednoczone), a nawet sugerowały, że w tropienie osób nieprawomyślnych powinien zaangażować się Interpol.

I pomyśleć, że tyle ciekawych rzeczy dzieje się na świecie, tyle parazytów gotowych zabić na śmierć naszą wolność krąży w powietrzu. A nasi niezależni dziennikarze z mainstreamu rządowego nic o tym nie mówią. Wcześniej milczeli – bo byli zaangażowani w walkę z kowidem i „ruskimi onucami”, obecnie milczą – bo zajęci są kibicowaniem jednej lub drugiej grupie rekonstrukcyjnej polskiej demokracji. A później pochłonie ich agitacja na rzecz realizacji zadań wynikających z „kamieni milowych”, które w ogromnej liczbie przytargał na naszą polską ziemię rząd Mateusza Morawiec-kiego. Rząd „dobrej zmiany”. Więc o czym tu mówić?

Opracował: Jarosław Praclewski – Solidarność RI, numer legitymacji 8617, działacz Antykomunistyczny