Wojciech Cejrowski korespondencjo z USA

Wojciech Cejrowski korespondencja z USA

Na Marsz Niepodległości należało iść – tak uważam. I nie obchodzą mnie zarzuty przeciwnika oraz nie zniechęcają mnie incydenty. Przeciwnie incydenty mnie ZACHĘCAJĄ, bo są dowodem na to, że niepodległość ma wrogów realnych, a nie zmyślonych. Komuś z zewnątrz chciało się przyjść w kontrze do niepodległości. Przyszedł ze swoim zdaniem odmiennym, aby niepokoić lub drażnić. W takiej sytuacji manifestacja przestaje być pokojowa, gdyż na jej trasie pojawił się wróg. Niech nie przychodzi, a jeżeli przyszedł, to niech potem nie ma pretensji, że miały miejsce incydenty. Skoro istnieją ludzie, którym  nasza niepodległość przeszka­dza, to w takim razie warto się o nią troszczyć, walczyć, bronić jej. Bez tych incydentów moglibyśmy żyć w przekonaniu, że nie ma po co maszerować, bo przecież niepodległość już mamy, więc nie zabiegamy więcej; jest wywalczona i zosta­nie. Tak myśli większość ludzi, usypiają, a potem jest za późno. Niepodległość zawsze komuś przeszkadza. A z tego wniosek, że trzeba jej zawsze pilnować, bo inaczej ukradną, zabiorą. Ona jest jak pływanie – żeby nie utonąć, trzeba coś robić w tej sprawie.

***

Niepodległa RP zawsze przeszkadza Ruskim i Niemcom. Oba te kraje miałyby sytuację dla siebie lepszą, gdyby nasza ziemia należała do nich. Oba te kraje grają więc w interesie własnym przeciwko niepodległości ziem polskich.
Niemcy promowali nasze wejście do Unii, aby nas wchłonąć. Z zachowaniem pozorów, ale jednak wchłonąć. Pozory były po to, byśmy się nie bronili.
I udało im się – na własną proś­bę oddaliśmy kolejne dziedziny życia pod ich kontrolę. Sami zabiegaliśmy o członkostwo, o programy dostosowawcze i to zawsze Polska musiała się dostosowywać do nich. Nigdy nie słyszałem o procesie dostosowania przepisu unijnego do przepisów polskich.
***
Incydenty na Marszu Niepodległości są jak ukłucie bólu lub jak wysoka  gorączka – przypominają o zagrożeniu. Są ważne i potrzebne, choć  nieprzyjemne, a niekiedy brzydkie. Rozwolnienie też jest brzydkie, ale ma swoją pożyteczną funkcję – organizm musi coś z siebie wywalić. Incydenty pozwalają też sprawdzić, komu konkretnie przeszkadza nasza niepodległość. Ta wiedza jest cenna, chcemy znać twarze i nazwiska przeciwników niepodległości.
Z jednej strony mamy Kiboli, których ja lubię i szanuję, a z drugiej strony mamy tych, których Kibole pogonili do ciemnej bramy. Co się działo w ciemnej bramie, nie wiem, ale jeżeli ktoś wrogo nastawiony do niepodległości przyszedł na Marsz Niepodległości, a potem ucieka do ciemnej bramy, to sam jest sobie winien. Podobnie jak ktoś, kto poszedł w góry pomimo ogłoszeń o za­ grożeniu lawinowym. Przecież wiedział, w co idzie.
***
Gdy mnie PiS wywalał z TVP (kilka lat temu), robił to oficjalnie z powodu spale­nia flagi Unii Europejskiej. Kupiłem tę flagę za swoje i spaliłem do kamery, aby pokazać, że wolno i że nie ma w tym nic złego. Flaga Unii to nie jest ani dzieło sztuki, ani książka, ani osoba. Kilka dni wcześniej flagi UE palono na Marszu Niepodległości. Media opisywały to jako „skandaliczny incydent’. Potem ja spaliłem publicznie moją flagę UE, stając w ten sposób w obronie podpalaczy. Incydent miał miejsce w programie „Minęła 20”. Co czwartek miałem tam własny segment. Moje wejścia były nagrywane kilka godzin przed emisją, a następnie obie strony wypuszczały taśmę w eter – ja na moich kanałach oraz TVP na swoich antenach. Ludzie z TVP wycięli fragment z paloną flagą, ale u mnie w sieci poszedł bez cenzury.
I po tym incydencie mnie wywalili. Czyli wyleciałem nie za to, co powiedziałem w TVP, ale za to, co powiedziałem na moim prywatnym kanale.
Kazali mi „ochłonąć i prze­ myśleć pewne sprawy”. Nie bardzo wiem, czego konkret­nie oczekiwali – że przyjdę i przeproszę oraz obiecam, że więcej tego nie zrobię? Nie było za co przepraszać, podobnie jak nie mieli za co przepraszać podpalacze flagi z Marszu Niepodległości. W sensie prawnym i moral­nym sprawa jest prosta: Unia Europejska to nadal jedynie stowarzyszenie międzynaro­dowe. Flaga państwowa RP jest chroniona prawnie, ale flaga UE to tylko przedmiot i właściciel tego przedmiotu może z nim robić, co zechce – spalić, wywa­lić lub tyłek podetrzeć albo dać kozom do zeżarcia.
Palestyńczycy nagminnie palą flagę Izraela, pokazuje to na swojej antenie TVP i jakoś nikt się nie bulwersuje. Nawet Izrael się nie bulwersuje, a jedynie złości.
Na tegoroczny Marsz Niepodległości zapraszało wielu. (I ja, i naczelny Lisicki – wielu). Rafał A. Ziemkiewicz zapraszał w bardzo drama­ tycznym tonie – mówił o tym, że nasza niepodległość od dawna nie była tak bardzo zagrożona, jak jest teraz. Po chwili zastanowienia dosze­dłem do wniosku, że jednak nie ma racji – nasza niepodle­głość wcale nie jest zagrożona, ponieważ myśmy ją stracili
dawno temu. W małych kawałkach. Zaczęliśmy się jej pozbywać od chwili wstąpienia do Unii Europejskiej – oddaliśmy wtedy suwerenność w zamian za forsę z unijnych dotacji. Chcieliśmy przeżyć skok cywilizacyjny zorganizowany za cudzą forsę. Chcieliśmy rozwoju nie za pomocą ciężkiej pracy własnej, ale za pomocą forsy cudzej. Z okazji Zaduszek odwiedziłem rodzinne groby. Mój GPS wybrał trasę bocznymi drogami. Znałem te drogi z przeszłości, jeszcze z czasów Gierka. I co widziałem teraz? Te same domy co wtedy, te same nieotynkowane pustaki. Okna w tych starych domach są nowe – plastikowe nie­mieckie – i dachy są nowe – blaszane. Przy drogach głównych widać postęp, ale gdy jechałem drogą równo­ległą do głównej, to tam jest to samo, co było w czasach PRL. W zamian za oddaną do Brukseli niepodległość otrzymaliśmy cywilizacyjny lifting po wierzchu, ale to nie jest skok. Brukseli zależy, byśmy pozostali zacofaną w rozwoju prowincją.

Wojciech Cejrowski korespondencjo z USA

Gdy chowaliśmy moją Babcię, wszystkie ciotki płakały.

– Wierzycie w niebo? Zamiast płakać nad nią, cieszcie się – jest w niebie.

***

Amazonia:

– Gdzie są wasi zmarli? -pytam.

– Tu – odpowiada szaman, ale nie wskazuje ani kierunku, ani miejsca.

– Gdzie „tu”?

– Wszędzie dookoła. Mieszkają z nami. Najwięcej jest ich „w kuchni” (chodziło o ognisko do gotowania wewnątrz szałasu), ale jeden mój brat się już nie zmieścił i „mieszka” TU: pod twoim hamakiem, Gringo.

Hm. Czyli tamtej nocy wi-siałem nad czyimś grobem, ale było już zbyt późno na zmianę miejsca.

– Czy mam się zachowywać jakoś inaczej? – pytam.

– Po prostu staraj się nie tupać, gdy po nim chodzisz. Bo może śpi.

– W zaświatach się też śpi?

– Nie wiem.

***

Wiele plemion zakopuje zmarłych w pobliżu ogniska domowego. Indianie uważają, że tak jest bezpieczniej. Uważają, że zmarła babcia ich dobrze chroni przed obcymi duchami o złych zamiarach. W szałasach są takie miejsca, gdzie nie wypada siadać – żeby komuś nie usiąść na głowie. Podobnie jak u nas na cmentarzu jest w złym tonie przechodzić po nagrobkach. Niby można, ale jakoś tak nie wypada. Indianie przysiadają się do swoich zmarłych i z nimi  rozmawiają. Proszą o pomoc, opowiadają o swoich sukce­sach lub porażkach na wojnie czy polowaniu. Radzą się ich! I podobno często słyszą odpo­wiedzi. Takie jest ich „świętych obcowanie”. Zmarły z rodziny jest jej najlepszym opiekunem. Dlatego, gdy moje ciotki pła­ kały nad grobem, powiedzia­łem im: Cieszcie się! Babcia jest w niebie, biodro ją przestało boleć, reumatyzm nie prześla­duje. Zamiast płakać, raczej się do niej pomódlcie. Bo który święty was zna lepiej i kocha bardziej niż ona? Który święty wam chętniej odpowie niż najbliższa rodzina w niebie?

***

Śmierć w Amazonii jest oswojona – zwyczajna część indiańskiego życia. Równie ważna jak narodziny. I tak samo radosna. Albo inaczej: tyle samo „warta”, jeśli chodzi o emocje. Nikt się jej nie boi. Nikt na nią nie czeka z niepokojem. Nikt nie przesadza w reak­cjach, kiedy śmierć przychodzi.
Bo… tyle samo razy, gdy ktoś się tutaj rodzi, tyle samo razy ktoś w tej wiosce umiera. Śmierć to przejście z jed­nego NORMALNEGO stanu w inny – także normalny. Bo cóż jest nienormalnego w byciu trupem lub duchem?
Nikt z nas – ludzi cywilizowanych – nie zapłacze nad bryłką lodu, że już bryłka lodu nie jest lodem, lecz wodą. Nikt nie będzie płakał po wodzie, która wyparowała. Podobnie Indianie nie płaczą po ludziach, którzy zamieniają się w zimne trupy, ani po duszach, które „wyparowują” w zaświaty. Po śmierci są pewne czynności, które należy wykonać. I żadną z nich nie jest płacz. Rrzeciwnie – płacz jest niewskazany, bo „zatrzymuje” zmarłego w naszym świecie. Dopóki płączesz po kimś, dopóty on nie może spokojnie odejść. Dopóki plą­czesz, myślisz, kochasz… dopóty zmarły tkwi jedną nogą w ziem­skim świecie; jak w potrzasku. To bolesne tkwienie – rozdarcie między „byłem” a „jestem”. Dlatego po śmierci Indianina zaplata się wejście do jego szałasu za pomocą łyka z lian, a z przeciwnej strony robi nowe wejście, którego zmarły nie zna. Mężczyźni obsypują szałas popiołem, żeby duch pomyślał, że wszystko spłonęło i żeby nie wracał. Zasiadają nocami wokół jego ogniska, wbijają dookoła palisadę ze strzał i śpiewają pieśni odpędzające ducha.
Przez kilka kolejnych dni wdowa wstaje nocą, śpiewa głośno i szuka w obejściu śladów męża – wszelkich pozostałości po nim. Zbiera je i rytualnie niszczy. Naczy­nia, z których jadał, rozbija, a skorupy zagrzebuje w ziemi.
Trofea myśliwskie pali, łamie strzały i wypluwa łzy. Wypluwa tak długo, jak długo chce się jej płakać. W końcu żal mija, psychiczna pępowina pęka i zmarły zostaje uwolniony do rajskich zaświatów – rodzi się do nowego życia w Krainie Zmarłych. To ostateczny koniec ziemskiego żywota; ziemskiego pobytu i ostateczny początek żywota wiecznego. Dopiero wtedy można ducha  spokojnie zaprosić z powrotem do domu. Uwolnił się, jest wolny w raju.
Dopiero wtedy możemy z nim obcować ponownie. Bo najgorsze i  niebezpieczne są wszelkie stany pośrednie i brak zdecydowania, kim się jest.
Powinieneś być albo chłopcem, albo wojownikiem; albo dziewczynką, albo kobietą. Albo człowiekiem, albo duchem. I pamiętaj: nie ma nic złego ani strasznego w byciu duchem, To po prostu inny stan sku­pienia. Stan skupienia mniej… „gęsty” od ziemskiego. (Dlatego duchy potrafią przechodzić przez ściany, zaglądać do twoich myśli, przenikać sny – są mniej „gęste”, więc przenikają).

***

Indianie nie boją się duchów i obcują z nimi swobodnie – tak jak obcuje się z mgłą, dymem czy wiatrem. W indiańskim rozumieniu świata duch jest straszny tylko na tyle, na ile straszny bywa człowiek Jeśli więc Indianie boją się niektó­rych duchów, to robią to w ten sam sposób, w jaki boją się niektórych ludzi. Dla India­nina duch pozostaje tą samą osobą, którą był za życia. Z tymi samymi wspomnieniami, upodobaniami, przyzwyczaje­niami i cechami charakteru… tylko już bez ciała. Jeśli więc ktoś był nieprzyjemny za życia, to pozostanie nieprzyjemny także po śmierci. Ale przecież większość naszych krewnych to ludzie mili; a po śmierci robią się dużo bardziej wyluzowani i zdecydowanie mniej dener­wują drobiazgami o charakte­rze przyziemnym.
Z powyższych powodów duchy są straszne rzadziej niż ludzie. Ludzie są mocno przywiązani do ziemskich oko­ liczności i zaszłości. Na ziemi drażni cię mocno spór o ziem­ ską miedzę, a gdy przeszedłeś do nieba, ten problem staje się odległy i „ziemski”, czyli bez znaczenia. Dlatego duchy…
DUSZE indiańskich przodków robią się miłe, nawet jeżeli ten czy inny wujek, gdy jeszcze żył na ziemi, miły nie był.
W tym kontekście powiem: módl się do wujka, do babci…
Na tym polega „świętych obco­ wanie”.

Wojciech Cejrowski korespondencja z USA

Za wjazd samochodem spalinowym do Londynu wprowadzili myto w postaci 12,5 funtów – ponad 60 zł. To dla Brytoli mniej niż dla Polaka, bo Brytole zarabiają więcej, ale i tak ździerstwo – wjazd do Londynu jest dla bogaczy, a reszta się nie liczy. Kraków postanowił nie bawić się w „opłaty za wjazd”, lecz wprowadził ZAKAZ wjazdu i KARĘ, czyli mandat w wysokości 500 zł.

Opłata to byłby jakiś wybór – stać mnie, płacę myto i jadę dalej autem, jak wolny człowiek. Mandat jest karą, a nie wyborem. Mandat dostajesz za złamanie prawa, a gdyby ktoś łamał prawo notorycznie i zbierał mandat za mandatem, to w końcu, jako wielokrotny recydywista, trafi za kratki.

***

„W dniu, gdy te przepisy weszły w życie, do centrum Krakowa w ramach protestu wjechały tysiące samochodów. Ludzie jechali całymi rodzinami. Także policjanci (prywatnie, ale w mundurach] i urzędnicy magistratu – wszyscy równo. Przyjechali strażacy, lekarze w szpitalnych ciuszkach. Profesorowie Uniwersytetu Jagiellońskiego ubrani w togi. Dla osób, których nie było stać na mandat, pojawiły się w sieci strony: przyślij mi swój mandat, a ja wyślę 500 zł. Władza miała w tym dniu do wystawienia tysiące mandatów, ale nie była w stanie tego zrobić… Zabrakło bloczków mandatowych, a komisariaty i Straż Miejska zawiadomiły Magistrat, że długopisy im się wypisały i trzeba zakupić nowe. Ostatecznie władza została ośmieszona i musiała ustąpić. Rada miasta zebrała się w trybie pilnym i zniosła przepis skierowany przeciw obywatelom”. Powyższy cytat to fikcja literacka, marzenie. Przepis o mandatach w wysokości 500 zł za wjazd do Krakowa będzie obowiązywać od lipca 2024 r. i nikt nie zaprotestuje. Naród na razie przyjmuje kolejne ciosy w nery i w pysk, bez protestu. Naród nadal głosuje na władzę, która zachowuje się jak mąż, który bije żonę, a ta żona go kryje i usprawiedliwia. Trzaskowski w Warszawie rzyga szambem z nienaprawionej rury, ale wciąż ma poparcie warszawskiego narodu. Morawiecki też ma poparcie swojej grupy wyborców, mimo że wprowadził coś takiego… cytuję z sieci: „Mój nowy podatek od luksusu: 1152 PLN! Luksusem jest moje auto spalinowe! Dobrze, że nie mam już audi A4 z 1999 roku 1.9 TDI, bo bym zapłacił więcej niż jego aktualna wartość. Jak Wam się podoba nowy piękny świat?”.

***

Takiego kraju Państwo chcieli? Z karami za posiadanie samochodu i zakazami korzystania z samochodu? A może takiego: śląski marszałek rozdał kolejne trzy karetki na Ukrainę. Jakiś jego laufer opowiadał do kamer głupoty o tym, że „te karetki pójdą na pierwszą linię frontu”, co jest BZDURĄ oczywistą, bo na pierwszą linię frontu nie da się podjechać cywilną karetką i dlatego armia ma karetki wojskowe, a nie cywilne. No to… dokąd poszły te karetki,’które zabrano Polakom zamieszkałym na Śląsku, którzy za nie zapłacili w podatkach?

Takiego kraju Państwo chcieli? A może takiego: polskie dziecko – zabieg neurologiczny w trybie pilnym: czas oczekiwania półtora roku. Ukraińskie dziecko w trybie zwykłym – ten sam zabieg w ciągu czterech dni (źródło https://twit-ter.com/Rose73389488/sta-tus/1719681746030010380).

***

Jakiego KONKRETNIE kraju Państwo chcieli, głosując na tych wszystkich durniów i sprzedawczyków? Bo prawie każdy Polak na kogoś głosował – frekwencja była porażająco wysoka, osób niegłosujących niewiele, a każda lista partyjna, na którą głos oddano, proponuje nam kraj, którego NIE CHCEMY, ale… ktoś na nich głosował. Ja głosowałem tak samo jak za komuny: zniszczyłem kartę wyborczą i wrzuciłem zniszczoną do urny na oczach komisji.

Przypadek sprawił, że zaraz po wyborach poszedłem na balangę do mojej Księgowej, którą szanuję i kocham jak siostrę, i na tej balandze (przypadek!!!] była pani z komisji wyborczej, która od razu rozpoznała mój głos. W poprzek tej ogromnej płachty papieru wyglądającej jak wielka szmata napisałem wielkimi literami: WSZYSCY WON. Nikt w komisji nie miał wątpliwości, kto to pisał.

No… nikt poza Ukraińcami w polskiej komisji wyborczej, bo oni mnie znają mało.

Drogi Czytelniku, na kogo głosowałeś? Na którego z tej plejady durniów i sprzedawczyków?

Drogi Czytelniku, popatrz na obrazy Matejki lub inne portrety marszałków Sejmu Rzeczypospolitej (tej pierwszej] i postaw je sobie obok foto marszałka obecnego. Potem popatrz sobie na fotografie marszałków Sejmu drugiej Rzeczypospolitej. A teraz popatrz na fotografie marszałków po roku 1989. Czy takiego kraju chciałeś? Czy te gęby naprawdę godnie reprezentują Ciebie? I Twoje interesy obywatelskie? Czy takiego kraju chciałeś?

***

Wiemy z grubsza, czego nie chcemy. Trudniej zdefiniować, czego byśmy chcieli. Więc głosujemy „przeciw”, a nie „za”. Nikt nie proponuje odważnego programu ZA, bo wszyscy ci durnie i sprzedawczyki chcą się koniecznie załapać do koryta, więc nawołują nas do głosowania nie ZA swoim programem, ale PRZECIW programom wszystkich innych.

Konfederacja występowała z hasłem: MOŻEMY WSZYSTKO. Naprawdę możecie? Kto dał się nabrać, niech teraz wyegzekwuje od Konfederacji WSZYSTKO: dajcie nam polexit, premiera z Konfy, wymianę konstytucji, niskie podatki… i piwo darmo. Kto głosował na Tuska, niech teraz wyegzekwuje odblokowanie dotacji unijnych „pierwszego dnia po wyborach”.

***

Na pocieszenie:

Nie musimy nic robić. (Co jest doskonałe w sytuacji, gdy nic z tym zrobić nie możemy]. Nie musimy nic robić, gdyż UE rypnie sama z siebie, podobnie jak łypnęły sam z siebie Związek Sowiecki i system komunistyczny. Ale… zanim rypnie, będzie bolało. I koszt, który poniesiemy (BÓL], to będzie cena wysoka. Związek Sowiecki rypnął sam, ale przedtem bardzo bolało…

 

Opracował: Janusz Baranowski – Tatar Polski, twórca Solidarności, potomek Powstańców Styczniowych, Legionistów, Generałów, Harcerzy, Szarych Szeregów, Żołnierzy Wyklętych