Syn o ojcu

Materiał ze strony internetowej Mateusza Morawieckiego, Obywatelska, nr 285, 2-15.12.2022

Czy Ojciec poświęcał nam dużo czasu? Powiedziałbym raczej, że On swoje dzieci wprowadzał do spraw, którymi żył.

Nasze położenie geograficzne jest takie, że zawsze będziemy przedmiotem zainteresowania zewnętrznych potęg. Niektóre oferty godne są rozważenia. Np. wsparcie Stanów Zjednoczonych, zainteresowanych umocnieniem pozycji Międzymorza jest zbieżne z naszymi interesami. Zarazem jednak rozbieżne z nimi jest wsparcie tych samych Stanów dla grabieżczych roszczeń żydowskich hochsztaplerów. Współpracując z USA, nie wolno więc lekceważyć wiążących się z nią zagrożeń. W przypadku innych potęg sprawa wygląda jednoznacznie. Partie polityczne tworzone za obce pieniądze i w obcych interesach były, są i będą u nas zjawiskiem stałym. Nie z dobrego serca przecież Moskwa hojnie dofinansowała postkomunistyczną partię pełną jej ludzi. I czyż nie jest świetnym biznesem zapłacenie iluś milionów dolarów jakimś ludziom, którzy założą sobie gazety, rozgłośnie i telewizje, z pomocą mistrzów świata w budowie wizerunku wykreują siebie na bożyszcza tłumów, a potem oddadzą w cudze ręce narodowy majątek o wielomiliardowej wartości? Wiemy już, jak wiele uwagi poświęćmy Polsce Niemcy pod rządami Helmuta Kohla. I tylko ślepi, głusi i ciężko na umyśle upośledzeni mogą nie dostrzegać, jak wiele uzyskały. Formalne nieistnienie mniejszości polskiej w RFN i nieznane w żadnym kraju świata uprzywilejowanie mniejszości niemieckiej w Polsce, puszczenie w niepamięć sprawy wojennych odszkodowań i polskiego majątku skonfiskowanego, a ciągle w Niemczech obecnego, oddanie wielkiej części gospodarki za przysłowiową czapkę śliwek – to przykłady tylko pierwsze z brzegu.

Nasza ojczyzna leży w miejscu ważnym i trudnym. Na przykład u steru Niemiec mogą być i często są całe sztafety miernot, a niemiecka opinia publiczna może mieć jakość tak niską, jaką miała zawsze. Niemcom to nie zaszkodzi, bo od wieków jest to kraj, który jeśli sam na siebie nie ściągnie nieszczęścia, to przecież żadnej krzywdy nigdy mu nikt nie zrobi. U nas jest dokładnie na odwrót, więc polscy politycy muszą mieć dużo wyższą klasę od niemieckich, zaś polscy wyborcy muszą być niewspółmiernie mądrzejsi.

Całe pokolenia udowadniały, że jest to możliwe. One bez trudu rozpoznałyby, która z partii jest stronnictwem niemieckim i takiego nigdy nie dopuściłyby do władzy.

W domu nie było podziału na tematy dla dzieci i dla dorosłych. W czasie spotkań z krewnymi czy przyjaciółmi rodziców tematami rozmów najczęściej była sytuacja w Polsce i na świecie, historia i wspomnienia z lat wcześniejszych, z lat wojny i czasów powojennych. Nawet kiedy miałem kilka lat nie kazano mi się wtedy kłaść spać po „dobranocce”, ale późniejszym wieczorem. Ojciec nie zapominał, że jestem przy tych rozmowach. Co chwilę zwracał się do mnie jakby sprawdzając, „czy nadążam”, czy rozumiem o co chodzi, gdy była mowa np. o Armii Krajowej, o organizacji Wolność i Niezawisłość, albo gdzie leżą Kambodża czy kto napadł na Afganistan, jaka tam jest reli- gia i co się tam dzieje. Nie za7 wsze wtedy to wiedziałem, ale te rozmowy zawsze mnie interesowały i inspirowały. Zasadą było prawo do zadawania pytań. Trochę jak w szkole – podnosiłem w górę dwa palce, które zaraz ktoś zauważał i nawet bardzo ożywioną dyskusję przerywano, by usłyszeć pytanie takiego malca, jak ja. Albo którejś z moich sióstr albo jakiegoś innego młodego uczestnika wieczornej czy nocnej Polaków rozmowy. A jak uznano, że coś tam zrozumiałem, dysputy toczyły się dalej.

Od kiedy pamiętam Ojca – On „włączał mnie do swojego życia”. Czasem towarzyszyłem mu w pracy, kiedy np. miał konsultacje ze studentami. Słynął z tego, że najtrudniejsze działy matematyki potrafił objaśniać w prosty sposób. Przede mną też, z wielkim entuzjazmem a zarazem nigdy niezmąconą cierpliwością, otwierał kolejne obszary ścisłych dziedzin nauki. Wiedziałem, że doktorat zrobił z fizyki teoretycznej, ale na co dzień dawał mi dowody myślenia bardzo praktycznego.

Kupił kiedyś samochód Warszawa kombi, z tych najstarszych. Pojazd ten nabył za jakieś symboliczne pieniądze, bo był w stanie śmierci technicznej. Psuł się często. Silnik zamarł kiedyś w czasie podróży, ale nigdy w nikim nie wywoływało to najmniejszego niepokoju. Zawsze od razu pochylał się nad silnikiem, ja oczywiście byłem wtedy już koło niego. „No to jak myślisz, co tym razem wysiadło?” – pytał i wszystko mi przy tym tłumacząc, ustalał przyczynę, znajdywał rozwiązanie w postaci wetkniętego gdzieś kijka, kawałka drutu czy sznurka i po chwili jechaliśmy dalej. Był mistrzem improwizacji. Zawsze uważał, że na wszystko można coś poradzić, każdą rzecz naprawić, wszystkiego dokonać.

Kiedy wydzierżawiał kawałek ziemi – nie miał pojęcia o budowlance, ogrodnictwie czy rolnictwie. A belki stropowe, wożone czasem rowerem, na którego bagażniku często siedziałem jeszcze ja, metodą prób i błędów składał w całość, która potem miała kuchnię, łazienkę z prysznicem, kominek, prąd elektryczny. Z rozmów z sąsiadami zza miedzy dowiadywał się, jak uprawiać ziemię. Uczył się od nich orać, siać, kosić. W krótkim czasie zbierałem wraz z nim plony z ponad hektara jęczmienia! Albo delektowaliśmy się rzadkim miodem faceliowym. Tak samo założył sad, pasiekę, tak też nauczył się drukarstwa.

Oczywiście bywało, że zajmował się tylko mną. Np. wtedy, kiedy graliśmy w szachy. Był zadowolony z moich postępów w tej grze. Mniej był za to zadowolony z niektórych sporów, które też oczywiście ze sobą toczyliśmy oraz z niektórych moich wyborów, np. dotyczących szkoły. Choćby szkoły muzycznej, z której zrezygnowałem, słabo informując rodziców w tej kwestii.

Ojciec uważał, że po maturze powinienem wybrać jakąś dziedzinę ścisłą lub techniczną, uważał, że mam do tego jakieś szczególne talenty. Ale nie miał tu racji.

Do trzynastego roku życia towarzyszyłem Ojcu w bardzo wielu Jego codziennych aktywnościach, także w druku i kolportażu „Biuletynu Dolnośląskiego”. Tym bardziej odczuwałem brak jego bezpośredniej obecności, kiedy od grudnia 1981 mu- siał się ukrywać. A potem przyszło jego uwięzienie i deportacja, co w sumie złożyło się na prawie osiem lat rozłąki. Był to dla mnie trudny czas, ale z biegiem lat coraz lepiej rozumiałem tę sytuację. Bo jedną z zasad, które wpoił mi od dziecka było, że nie żyjemy tylko dla siebie, że nasze życie musi służyć przede wszystkim czemuś większemu od nas samych.

Bogdan Rymanowski: „Dopaść Morawieckiego. Życie doczesne i wieczne Kornela Buntownika”

To nowa książka znanego dziennikarza Bogdana Rymanowskiego.

Książkę otwiera fragment wiersza „Raport z oblężonego miasta” ulubionego poety Kornela, Zbigniewa Herberta:

Teraz kiedy piszę te słowa zwolennicy ugody zdobyli pewną przewagę nad stronnictwem niezłomnych
zwykłe wahanie nastrojów losy jeszcze się ważą cmentarze rosną maleje liczba obrońców
ale obrona trwa i będzie trwała do końca
i jeśli Miasto padnie a ocaleje jeden
on będzie niósł Miasto w sobie po drogach wygnania on będzie Miasto

Rymanowski próbuje znaleźć najwłaściwsze słowo charakteryzujące Kornela:

Kim był Kornel?

Jest kilka określeń, które do niego pasują. Wręcz go definiują. Choć na pierwszy rzut oka mogą się wzajemnie wykluczać, to jednak każde z nich jest w jakimś sensie prawdziwe. Buntownik. Marzyciel. Wojownik. Filozof. Asceta. Dżentelmen. Szaleniec. Naiwniak. Abnegat. Don Kichot. Niebezpieczny. Nieuchwytny. Niezłomny. Przegrany. Zwycięzca. Zapomniany.

Każdy, kto go znał, potwierdzi bez wahania, że był oryginałem. A tacy są zazwyczaj nierozumiani przez współczesnych. Zaś po śmierci zredukowani przez swych hagiografów albo wrogów tylko do jednego wymiaru.

Ta książka to próba reporterskiego śledztwa, które ma odtworzyć przebieg jego burzliwego życia, ale też moja osobista podróż w przeszłość. W historię zapomnianego i coraz mniej czytelnego dla współczesnych świata lat 80., którego byłem maleńką częścią, a w którym korzenie mają kariery ludzi rozdających dziś karty w polityce, mediach i biznesie.

Jednym z najbardziej dramatycznych momentów dla Kornela był pobyt w okrytym złą sławą więzieniu przy Rakowieckiej.

Jest kwiecień 1988 roku. Areszt śledczy Ministerstwa Spraw Wewnętrznych w Warszawie, ulica Rakowiecka 37A.

W pojedynczej celi siedzi Kornel Morawiecki. Jest odcięty od świata już szósty miesiąc. Władze dostarczają mu „Trybunę Ludu”, propagandowy organ Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej.

Sześć lat po tym, jak „kapral” Wałęsa wysłał list do generała, do Wojciecha Jaruzelskiego, postanawia napisać Morawiecki. Wypełnione drobnym pismem cienkie, bibułkowe karteczki przekazuje mecenasowi Henrykowi Rossie. Dzięki adwokatowi gryps przedostaje się na zewnątrz.

Kornel stawia Jaruzelskiemu mocne zarzuty. Ale trudno doszukać się w liście choćby cienia nienawiści:

„Przez prawie sześć lat, od 13 grudnia 1981 roku, ukrywając się, redagowałem pod ziemne czasopisma, uczestniczyłem w pracach podziemnych struktur Solidarności, a zwłaszcza w budowie Solidarności Walczącej. Jej zasady, cele i metody działania, od początku otwarcie publikowane, zostały ujęte w programie ogłoszonym w czerwcu ubiegłego roku. Byliśmy nieustannie tropieni i nękani przez SB. 14/ końcu wpadłem w ich — w wasze — sieci. Wiem, dlaczego mnie aresztowaliście i za co. Wy też wiecie. Ale oskarżony jestem o co innego. Preparuje się fikcyjne dowody mego udziału w przemycie, zagrożonym karą do 10 lat więzienia. Po co na siłę robi się ze mnie kryminalistę?”— pyta Morawiecki.

Wcześniej, mimo konieczności ukrywania się, były też radosne chwile. Wspaniale było uczestniczyć we Mszy Świętej sprawowanej przez papieża Jana Pawła II w Krakowie w 1983 roku.

Kornel Morawiecki: — W 1983 roku pozwoliłem sobie na ryzyko wzięcia udziału w mszy papieskiej. Nie poszedłem jednak na wrocławskie Partynice. W moim mieście zbyt łatwo mógłbym zostać rozpoznany, byłoby to zupełne szaleństwo. Wraz z kilkoma przyjaciółmi pojechałem pociągiem do Krakowa. I wtedy moim ochroniarzem był Dariusz Olszewski. Wypełnialiśmy cały przedział. W naszej grupie była żona Darka Donna Kersey, Jurek Kocik, Zbyszek Oziewicz. Poszliśmy na Błonia. Towarzyszył nam transparent „WIARA — MIŁOŚĆ — NADZIEJA”, do którego jednak się nie zbliżałem. Przez cały czas byłem kilkanaście metrów dalej. Dopiero po mszy, kiedy zwarty tłum przesuwał się ulicą, znalazłem się tuż przy nich. Wtedy zdarzyła się, na szczęście bez żadnych konsekwencji, największa niefrasobliwość w całej mojej konspiracyjnej historii. Kiedy tłum się zatrzymał, zaczęła się rozmowa z mieszkańcami jednego z pobliskich domów. Bardzo miłe małżeństwo przedstawiło się i dowiedzieliśmy się, że nasz transparent przysporzył im dużych wzruszeń. Gorąco zapraszali do siebie. Nie chcie- li nas wypuścić bez zjedzenia obiadu. Kiedy wyszliśmy, moi przyjaciele zaproponowali, żebym do nich wrócił i powiedział, kim jestem. I to zrobiłem. Podziękowałem za serdecznie przyjęcie: „Pragnę się przedstawić, jestem ukrywającym się działaczem SI4/. Nazywam się Kornel Morawiecki”. Było ogromne zaskoczenie.

Mamy nadzieję, że książka będzie miłym prezentem na nadchodzące Święta Bożego Narodzenia!

Opracował: Janusz Baranowski – Tatar Polski, twórca Solidarności, potomek Powstańców Styczniowych, Legionistów, Generałów, Harcerzy, Szarych Szeregów, Żołnierzy Wyklętych