Psychoza strachu, czyli koronawirus II

Aldona Zaorska, Warszawska gazeta, nr 31, 31.07-6.08.2020 r.

Nie ma lepszego sposobu niż wprowadzenie ogólnoświatowego kryzysu połączonego z kontrolą całych państw. Takie możliwości daje tylko wojna. Albo pandemia. Jedna i druga wywołuje kryzys gospodarczy i przymusza całe społeczeństwa do określonych zachowań. Wojna dużo kosztuje. Pandemia jest tańsza we wprowadzeniu, za to skuteczniejsza.

Jim O’Neill, swego czasu główny ekonomista w Goldman Sachs i doradca rządu brytyjskiego, już w 2001 r. ukuł akronim BRICs, którym opisał wschodzące wówczas potęgi gospodarcze: Brazylię, Rosję, Indie i Chiny. Przez ostatnie dwadzieścia lat kraje te konsekwentnie budowały własną potęgę, nie zważając na panujące w Europie trendy do przekształcenia Unii Europejskiej w jeden wielki „kołchoz”. W zasadzie ta budowa trwała bez większych problemów aż do wygranej Donalda Trumpa, który swoją politykę oparł na zupełnie innych założeniach, sprzeciwiając się globalizacji. We wrześniu 2019 r. w ONZ Trump powiedział światowym przywódcom:

– Przyszłość nie należy do globalistów. Przyszłość należy do patriotów.

Te słowa poważnie zaniepokoiły rozmaite ponadnarodowe instytucje, które przez ostanie dziesięciolecia zakulisowo uzależniały od siebie kolejne rządy. Zastępowanie ich wizji świata – jednej wielkiej „globalnej wioski” przez państwa narodowe realizujące przede wszystkim własne interesy – dla takich instytucji jak Bank Światowy stanowiło wielkie zagrożenie i zniszczenie porządku, który zaczął być tworzony zaraz po II wojnie światowej. Koronawirus i obostrzenia, jakie wywołał, stały się więc dla tych instytucji wręcz zbawienne, dlatego im dłużej trwa pandemia, tym mniej osób wierzy w mutację wirusa nietoperza, chiński targ i przypadkowość tego, co nas spotkało.

Wróciła zatem dyskusja o Klubie Bilderberg, o Nowym Porządku Świata i zakulisowych, nieetycznych, żeby nie powiedzieć przestępczych działaniach Billa Gatesa, jednego z głównych „bohaterów” wydarzeń ostatnich miesięcy. Gates od lat bowiem „ostrzegał” przed pandemią, a obecnie jest jedną z osób najbardziej zaangażowanych w „zwalczenie” koronawirusa. Problem w tym, że pod pojęciem „zwalczania” w jego przypadku kryje się pojęcie kontroli społeczeństw i władza o charakterze ponadpaństwowym.

Oczywiście jego fani zadawali ironiczne pytanie, po co Gatesowi, facetowi, który ma dosłownie wszystko, o czym człowiek może marzyć, jeszcze taki problem jak władza nad światem i przekonywali, że Bill to taki dobry wujek, co to zrobiwszy majątek z wdzięczności losowi dzieli się teraz nim z ubogimi, chcąc, by wszyscy na świecie byli zdrowi i zadowoleni z miejsca, w jakim żyją. To oczywista bzdura.

Bill Gates to nie jest żaden dobry wujek, a na swoich „przysługach” zarabia fortunę, o jakiej się nawet tym z listy „najbogatszych” nie śniło. Dziś buduje aż 7 laboratoriów, w których będzie wytwarzana szczepionka przeciwko COVID-19, nie ukrywając wcale, że zaszczepione powinno zostać 80 proc. ludzkości. Oznacza to, że szczepieniu zostanie poddany każdy mieszkaniec Europy, Stanów Zjednoczonych, Australii, większość mieszkańców Ameryki Środkowej i Południowej oraz Azji i Australii. Uchronią się może plemiona Ameryki i Afryki żyjące w izolacji, do których nie docierają biali ludzie albo nędzarze, którzy muszą sobie sami radzić w życiu i których los nikogo nie obchodzi. Czy zatem szczepionka rzeczywiście będzie ratunkiem? Koronawirus to nie ebola, która zawsze jest śmiertelna. W większości przypadków zdrowe osoby przechodzą COVID-19 wręcz bezobjawowo. Po co więc szczepionka? Zdaniem wielu obserwatorów we wprowadzeniu na rynek szczepionki na koronawirusa nie chodzi wcale o ochronę zdrowia i życia ludzi, tylko o kontrolę zarówno nad nimi, jak i nad rządami poszczególnych państw.

Najlepszy sposób kontroli Bill Gates od dawna jest zwolennikiem depopulacji, uważając, że tylko ograniczenie liczby ludzi na świecie może ocalić zasoby planety. W tym celu propaguje tzw. kontrolę urodzeń i hojnie dotuje organizację Planned Parenthood, największą na świecie sieć klinik aborcyjnych, założoną przez Amerykankę Margaret Sanger, rasistkę i zwolenniczkę eugeniki, której poglądy inspirowały nazistów. Co ciekawe, Bill Gates nie ma wykształcenia medycznego, nie ma pojęcia o epidemiologii, a jednak to jego opinia jest powtarzana niczym największego medycznego autorytetu. To symulacje rozprzestrzeniania się wirusów stworzone w laboratoriach finansowych przez Gatesa stały się podstawą opinii formułowanych na temat koronawirusa. Tak że obecnie dziwnym trafem to Gates stał się głównym „ekspertem”.

W niedawnej rozmowie z „Financial Times” Gates stwierdził, że obecna pandemia to „największe wydarzenie, z jakim będą musieli zmierzyć się ludzie w swoim życiu”. Uważa też (nie wiadomo, skąd ma tę wiedzę), że aktualna epidemia to nie jest jednostkowy przypadek, że nie skończy się w ciągu kilku tygodni, a jeśli nawet za kilka miesięcy jej nie będzie, to i tak za około 20 lat powróci.

Ostatnio pandemia miała miejsce w 1918 r., ponad 100 lat temu, kiedy medycyna była na dużo niższym poziomie, potem dziesiątki lat nie powróciła. Teraz Gates ogłosił, że pandemia wróci za 20 lat. I wszyscy przyjęli to za pewnik. Gates mówi wprost, że obecna „nauczka” sprawi, że ludzkość będzie „odpowiednio przygotowana”. Nie ukrywa, że kluczem jest szczepionka, a wraz z nim powtarzają to „eksperci” i lekarze.

Ostatnie poluzowanie obostrzeń sprawiło, że ludzie tłumnie ruszyli na wakacje. Jednocześnie okazało się, że ani tłumy w najbardziej turystycznych miejscach w Polsce, ani spotkania wyborcze nie spowodowały drastycznego wzrostu zachorowań na COVID-19.

Pojawiły się nowe ogniska zachorowań, ale wciąż jest ich mniej, niż mogłoby to wynikać ze stopnia agresywności SARS-CoV-2. Dlatego konieczne stało się przypomnienie ludziom tego, co mówiono od początku – że koronawirus powróci jesienią i będzie jeszcze gorzej niż w marcu. Społeczeństwa po doświadczeniach poprzednich miesięcy, przekonane zmanipulowanymi obrazami dziesiątek trumien, mają się bać i posłusznie wykonywać polecenia. O to chodzi na poziomie odbioru rzekomego zagrożenia koronawirusem przez zwykłych obywateli. Taka społeczna tresura. Ale na poziomie globalnym może chodzić o coś jeszcze innego.

Kontrola ludzkości

W obliczu wygranej Donalda Trumpa w USA i powrotu do idei państw narodowych, wprowadzenie czynnika, który powstrzyma proces odchodzenia od świata będącego globalną wioską, sterowaną przez mniej lub bardziej jawnie działające organizacje, stało się wręcz koniecznością. W ostatnich bowiem latach wpływy Unii Europejskiej, ONZ czy instytucji finansowych na poszczególne państwa zaczęły spadać. Pojawiła się nowa rywalizacja gospodarcza na linii Chiny- USA i ryzyko przebudowy ustalonego po II wojnie porządku świata. Najbardziej wpływowe instytucje poczuły się zagrożone.

– Myślę, żerna to więcej wspólnego z trudnościami, jakie mamy ze skutecznością WHO, WTO (Światowa Organizacja Handlu), ONZ, MFW (Międzynarodowy Fundusz Walutowy), Banku Światowego i wszystkich tych organizacji, które rozwinęły się podczas natychmiastowej odbudowy II wojny światowej i względny rozmiar gospodarki światowej w tamtych czasach. Dziś, gdy gospodarka światowa nie jest zdominowana tylko przez zachodnie demokracje, o wiele bardziej skomplikowane jest posiadanie właściwej, skutecznej formy globalnego zarządzania – tłumaczył jeszcze w maju Jim 0’Neill, były główny ekonomista w Goldman Sachs i doradca rządu brytyjskiego. Jeśli więc Bank Światowy i Międzynarodowy Fundusz Walutowy mają problem z globalnym zarządzaniem, trzeba go było rozwiązać, a nie ma lepszego sposobu niż wprowadzenie ogólnoświatowego kryzysu połączonego z kontrolą całych państw. Takie możliwości daje tylko wojna. Albo pandemia. Jedna i druga wywołuje kryzys gospodarczy i przymusza całe społeczeństwa do określonych zachowań. Wojna dużo kosztuje. Pandemia jest tańsza we wprowadzeniu, za to skuteczniejsza.

Dług publiczny, czyli prosta droga do kontroli

– Sto krajów zwróciło się o pomoc w nagłych wypadkach do Międzynarodowego Funduszu Walutowego – powiedział CGTN Europę doradca ds. zadłużenia publicznego Lee Buchheit po wybuchu kryzysu związanego z koronawirusem.

– To ponad połowa członków MFW – dodał. Innym skutkiem było drukowanie pieniędzy za zgodą Europejskiego Banku Centralnego. W efekcie dług publiczny na świecie osiąga poziom niespotykany od ponad 50 lat. To szalenie niebezpieczne dla poszczególnych państw i bardzo wygodne dla takich instytucji jak MFW czy Bank Światowy. Nic dziwnego, że w obliczu ostatnich wydarzeń Martin Albrow, brytyjski socjolog, który pomógł spopularyzować termin „globalizacja” jest przekonany, że ponadnarodowe organizacje przetrwają. To pokazuje, że koronawirus okazał się podwójnie skutecznym narzędziem kontroli – raz, że pozwala na kontrolowanie rozwiązań przyjmowanych przez poszczególne państwa, dwa, że zmusza ludzi do uległości. Najlepiej widać to na przykładzie ewentualnej szczepionki.

Presja

W tej chwili presja jest tak wielka, że nie ma mowy o powtórce z roku 2008, kiedy część państw (w tym Polska) odmówiła zakupienia i podania swoim obywatelom szczepionki na grypę A/H1N1. Decyzja okazała się zbawienna, bo szczepionka ta miała potwornie groźne skutki uboczne, m.in. powodowała narkolepsję. Obecnie, chociaż o przyszłej szczepionce na COVID-19 nie wiemy nic, poza tym, że przy pierwszej (a podobno nieuchronnej) mutacji SARS-CoV-2 nie będzie ona skuteczna, sytuacja, w której któreś z państw odmówi jej zakupu i zaszczepienia obywateli, wydaje się być nie do pomyślenia. Jeśli któryś kraj odmówi, można być pewnym, że zalecenia WHO będą przewidywały obostrzenia w postaci izolacji takiego państwa. Może nawet dojść do nałożenia na niego sankcji gospodarczych w postaci zablokowania np. możliwości wymiany handlowej.

Kilka tygodni spędzonych w izolacji nie zniszczyło finansowo tysięcy ludzi, ale bardzo wszystkich zmęczyło. Jednocześnie po zniesieniu części obostrzeń w poszczególnych państwach nie nastąpił wzrost zachorowań do poziomu z czasu największej psychozy. Stąd ludzie zapragnęli dawnej wolności i stąd zaczęli być straszeni nawrotem epidemii. To dość prosty psychologicznie mechanizm – jeśli jesienią uda się doprowadzić do powtórki z wiosny i zamknięcia całych państw, wtedy uda się zyskać kontrolę nad społeczeństwami. W zależności od poluzowania lub zaostrzenia obostrzeń będzie można „tresować” ludzi, aż wymęczeni zgodzą się na wszystko, byle tylko odzyskać chociaż część swego dawnego życia. Warto w tym miejscu przypomnieć sobie, jak zostały potraktowane Wielka Brytania czy Szwecja, które nie wprowadziły obostrzeń, a jedynie zalecenia. Oba kraje były szczególnie atakowane, pomimo że w obu nie doszło do tak wysokiej śmiertelności jak w państwach, które drakońskie obostrzenia wprowadziły. Warto też odnotować jedną ciekawą prawidłowość. Otóż jeśli jakiś ważny polityk kwestionował konieczność obostrzeń albo uważał, że nie ma mowy o pandemii, w ciągu kilku tygodni łapał koronawirusa. To samo dotyczyło też rozmaitych VIP-ów: gwiazd kina czy sportu. Przekaz dla ludzi był więc jasny – koronawirus jest niebezpieczny i tylko stosowanie się do obostrzeń chroni przed zachorowaniem.

„Naukowcy” ostrzegają więc, że koronawirus będzie wracał jak grypa, a jedynym środkiem zapobiegawczym będą szczepienia. Anthony Fauci, dyrektor Narodowego Instytutu Alergii i Chorób Zakaźnych USA, wielki propagator szczepienia wszystkich na wszystko stwierdził, że COVID-19 będzie dolegliwością sezonową, jak grypa. Tyle tylko, że grypą nikt się specjalnie nie przejmuje i nie zamyka z jej powodu całych gospodarek. CO- VID-19 wpędził świat w taką psychozę, że osoba ze zwykłym przeziębieniem będzie skazana na pobyt w domu. No chyba, że udowodni fakt zaszczepienia na koronawirusa. Nie wiemy, jaką formę będzie miała ta niewynaleziona jeszcze szczepionka produkowana w siedmiu laboratoriach Billa Gatesa, ale możemy zakładać, że dla „uproszczenia” przyjmie ona formę czipu zawierającego informację o zaszczepionym, łatwego do odczytania przy pomocy specjalnych skanerów (które też ktoś będzie musiał wyprodukować) albo że dane będą przechowane w specjalnych bazach. Świat pełnej kontroli ziszcza się na naszych oczach i właśnie przechodzi do drugiego etapu. Zaś Bill Gates na swojej „dobroczynności” zarobi fortunę.

Czy szczepionka chroni?

Jak pokazały ostatnie miesiące, Światowa Organizacja Zdrowia (WHO) to marne źródło wiedzy, ale według jej raportów co roku na zwykłą sezonową grypę choruje 10 proc. dorosłych i nawet 30 proc. dzieci. Od kilku lat więc promowane są szczepionki na grypę jako środek zapobiegający zachorowaniu. Tyle tylko, że szczepionka na grypę chroni w stopniu znacznie mniejszym, niż koncerny farmaceutyczne wciskają ludziom, za to całkiem sporo osób doznaje poważnych powikłań po jej podaniu. U nawet 15 proc. zaszczepionych występują objawy niepożądane, podobne do zachorowania. Co więcej – u nawet 60 proc. starszych osób zaszczepionych na grypę skuteczność szczepionki była „obniżona”. Innymi słowy ponad połowa starszych osób przyjmujących szczepionkę nie była zabezpieczona przed grypą. Z drugiej strony przekonywano, że chociaż skuteczność szczepionki u ponad połowy zaszczepionych była minimalna lub żadna, i tak „rzadziej trafiali do szpitali”. W dodatku wirusy grypy każdego roku mutują, więc i tak co roku trzeba przyjmować szczepionkę na nową mutację i mieć nadzieję, że koncern „trafił”. Chyba że samoistna mutacja wirusów grypy to tzw. ścierna i wszystko jest pod kontrolą tego, kto szczepionkę produkuje.

Co więcej, w 2018 r. okazało się, że we Włoszech kilkanaście osób zmarło po podaniu szczepionki na grypę. Skonfiskowane i poddane badaniu zostały całe partie szczepionek na grypę, a ludzie masowo odwoływali wizyty. Jednocześnie wirusolodzy zapewniali, że nie było żadnego niebezpieczeństwa.

Właśnie w 2018 r. zaczęła się akcja masowych szczepień przeciwko grypie w rejonie Bergamo w północnych Włoszech. Jak przyznał dr Giancarlo Malchiodi, dyrektor Medycyny Prewencyjnej z Bergamo, w 2019 r. „zakupiono 154 tys. dawek szczepionki przeciw grypie i podano około 141 tys. dawek szczepionki, z czego około 129 tys. osobom w wieku powyżej 65 roku życia, przy pokryciu szczepionką 56,2 proc. osób w tym wieku”. W 2020 r. właśnie w tym regionie i właśnie wśród osób starszych, które rok wcześniej były masowo szczepione na grypę, odnotowano największą zachorowalność i największą śmiertelność na COVID-19.

Pomimo tych danych na początku czerwca na specjalnej konferencji prasowej online „Jak szczepić w dobie pandemii koronawirusa? Aktualne wytyczne” zorganizowanej przez Polską Agencję Prasową, „eksperci” dość pokrętnie próbowali uzasadnić, że szczepionka przeciwko grypie, taka, jaką podawano seniorom w Bergamo w północnych Włoszech i której skuteczność jest obniżona u 60 proc. przyjmujących ją seniorów, „utrudni” ewentualne zachorowanie na COVID-19, powodowanego przez zupełnie inny rodzaj wirusów niż zwykła grypa.

– Naukowy mówią że wirus grypy toruje drogę dla koronawirusa, czyli łatwiej wtedy zakazić się SARS-CoV-2. Obecność obu tych wirusów w naszym organizmie na pewno potęguje te objawy i przebieg zakażenia może być cięższy – „tłumaczył” wiceminister zdrowia Waldemar Kraska w programie „Newsroom WP”. To samo dotyczy jednak każdego przypadku osłabienia organizmu i każdej choroby.

W ostatnich tygodniach lekarze znowu twierdzą, że jesienią nastąpi nawrót zachorowań na CO- VID-19. Co więcej, te prognozy, niepoparte przecież żadnym doświadczeniem z lat ubiegłych, próbują „przekuć” w promowanie szczepień na grypę twierdząc, że w przeciwnym razie czeka nas pandemonium w szpitalach, gdzie będą się pojawiać jednocześnie chorzy na grypę i na COVID-19. Lekarze zdają się być przekonani, że pojawiający się u nich chory z objawami grypy, zaszczepiony na tę chorobę, nie jest chory na grypę, tylko na CO- VID-19. Nie odnoszą się do tego, że u 60 proc. starszych pacjentów skuteczność szczepionki na grypę była obniżona, nie mówiąc o tym, że największa umieralność na COVID-19 w Europie miała miejsce we Włoszech, gdzie starsze osoby masowo szczepiono na grypę.

Jak odróżnić grypę od koronawirusa?

Niestety odróżnienie zwyczajnej grypy czy przeziębienia od koronawirusa na początkowym etapie może być bardzo kłopotliwe nawet dla lekarzy. Na co zwrócić więc uwagę?

I w przypadku grypy, i w przypadku COVID-19 początkowe objawy są podobne: gorączka, kaszel (zwykle suchy), ból gardła, biegunki, zmęczenie, ból głowy i mięśni. Jednak te dwa ostanie objawy są częstsze przy grypie, a rzadsze przy COVID-19. Jeśli chodzi o gorączkę, to przy COVID-19 na ogół nie przekracza ona 39 stopni, natomiast przy grypie często jest wyższa.

Jest natomiast jeden objaw, który nie występuje przy przeziębieniu i grypie, za to występuje przy COVID-19 (chociaż nie zawsze). To duszności i płytki oddech.

Z kolei katar i zatkany nos towarzyszą najczęściej zwykłemu przeziębieniu, wywoływanemu przez jeszcze inne wirusy, w dodatku z którym organizm na ogół radzi sobie bez większych problemów. Przeziębieniu może też towarzyszyć utrata węchu, naturalna przy katarze. Katar nie występuje natomiast przy COVID-19. Reasumując, dla COVID-19 charakterystyczne są: gorączka, kaszel, bóle gardła, biegunki, zmęczenie, a przede wszystkim trudności z oddychaniem i płytki oddech. Dość częstym objawem jest też utrata smaku, która występuje nawet przy bez- objawowym przechodzeniu COVID-a. Gorączka nie jest wysoka i zwykle nie przekracza 39 stopni.

Pamiętać też trzeba, że grypa rozwija się bardzo szybko, w ciągu 2-3 dni, podczas gdy COVID-19 do dwóch tygodni od dnia zakażenia. Kiedy jednak objawy COVID-19 już wystąpią, stan zdrowia chorego pogarsza się bardzo szybko.

Czego więc możemy obawiać się jesienią? To już będzie zależało od tego, jak bardzo opisane wyżej plany są zaawansowane. Jeszcze wiosną Światowe Forum Ekonomiczne podawało, że zapowiedzi drugiej fali koronawirusa opierają się na porównaniu go do zwykłej grypy, ale że nie jest on zwykłą grypą, te założenia mogą okazać się błędne. Koronawirusa zatrzymać miała w szczególności izolacja społeczna i ostrożność w kontaktach międzyludzkich. Najwyraźniej plan kontroli nad państwami nie został do końca zrealizowany, skoro teraz słyszymy, że koronawirus jesienią jednak powróci. WHO wprost straszy: koronawirus może nigdy nie zniknąć.

Co więc czeka nas jesienią? Problem w tym, że nie wiadomo. Oficjalnie Ministerstwo Edukacji potwierdza otwarcie 1 września szkół, a 1 października uczelni. Nieoficjalnie jednak przygotowuje „różne scenariusze” i wobec zapowiedzi drugiej fali zachorowań nie wyklucza, że nauka nadal będzie odbywała się zdalnie.

– Pracujemy nad odpowiednimi regulacjami prawnymi. Gdyby pojawiło się ognisko epidemii czy realne zagrożenie dla zdrowia uczniowi nauczycieli, chcemy, aby dyrektor po zasięgnięciu opinii GIS mógł szybko zareagować. Ważna będzie również rola kuratora – wyjaśniał kilka dni temu minister Dariusz Piontkowski.

Być może więc w jednych szkołach nauka będzie się odbywała normalnie, w innych nie. To samo może dotyczyć przedszkoli i żłobków. W obu przypadkach wiele może się zmienić po pojawieniu się szczepionki i możliwa jest sytuacja, gdy zostanie wprowadzony obowiązek szczepień dla dzieci. Tak jak w Warszawie, gdzie decyzją Rafała Trzaskowskiego do publicznych żłobków i przedszkoli nie są przyjmowane dzieci nieszczepione.

W Polsce premier Morawiecki na początku lipca mówił, że nawet jeśli nastąpi druga fala koronawirusa, gospodarka nie będzie już wyłączana w takim stopniu jak wiosną, ale tego też nie możemy być pewni. Minister zdrowia Łukasz Szumowski pod koniec czerwca powiedział w wywiadzie dla Polskiej Agencji Prasowej, że 1,5 proc. społeczeństwa polskiego ma już przeciwciała, więc znaczna część Polaków miała już kontakt bezpośredni z koronawirusem, jak również, że jego resort jest przygotowany na nawrót zachorowań. Wciąż jednak nie wiadomo, jak będzie wyglądało np. długoterminowe leczenie i jakie będą skutki np. odkładanych terminowych operacji. Z podobnymi problemami zmagają się także inne państwa, w efekcie błądząc jak we mgle i opierając się na wątpliwych „ekspertyzach”. Rozwiązaniem na wszystko ma być szczepionka.

Czy Polacy chcą się szczepić?

Wokół szczepionek od dawna trwa burza. Antyszczepionkowcy są pokazywani jako banda oszołomów i głupków, którzy wierzą, że ziemia jest płaska i ryzykują życiem własnych dzieci, wychowując je na zasadzie „przeżyją albo nie”. Tymczasem antyszczepionkowcy wcale nie żądają zniszczenia wszystkich szczepionek, domagają się tylko ujawnienia dokładnych badań ich składu i bezpiecznych szczepień. Powikłania poszczepienne są faktem i nie ma co się z nich śmiać, wystarczy zapoznać się z faktami i przeprowadzonymi badaniami medycznymi. Jeśli chodzi o szczepionkę na koronawirusa, to pomimo ogólnoświatowej akcji jej promowania Polacy są bardzo sceptyczni. Z sondażu przeprowadzonego dla „Rzeczpospolitej” wynika, że prawie 30 proc. respondentów nie skorzystałoby ze szczepionki na koronawirusa. Wśród przeciwników szczepienia najwięcej jest osób młodych w wieku 25- 34 lat i posiadających wykształcenie zawodowe. Nie chce się szczepić aż 30 proc. osób mających dochody na poziomie 3-5 tys. zł i ponad 30 proc. mieszkańców wsi. Zaszczepić chce się 47 proc. badanych, ale 1/4 z nich tylko wtedy, gdy szczepionka będzie darmowa. Oznacza to, że może powrócić temat zakupu szczepionki przez państwo polskie, a jeśli tak, to także kwestia obowiązkowego zaszczepienia wszystkich Polaków. Zwolennikiem obowiązkowych szczepień jest minister Łukasz Szumowski. Czy to oznacza, że będziemy musieli przyjąć szczepionkę, której składu nie znamy i na temat której nic nie wiemy? Prezydent Andrzej Duda w trakcie kampanii wyborczej powiedział wprost, że nie szczepi się na grypę i nie zamierza szczepić, wywołując szok u zwolenników szczepień. Być może dotrzyma słowa i nawet gdy szczepionki zostaną już wprowadzone i zakupione, nie będą obowiązkowe. To może być nasz jedyny ratunek.

Opracował: Janusz Baranowski – Tatar Polski, twórca Solidarności, potomek Powstańców Styczniowych, Legionistów, Generałów, Harcerzy, Szarych Szeregów, Żołnierzy Wyklętych