Włodzimierz Iljicz i zielone ludziki

Piotr Semka, DoRzeczy, nr 20, 11-17.05.2020 r.

W swojej najnowszej książce „Klęska imperium zła. Rok 1920” Andrzej Nowak przypomina, że walka z sowieckim duchem falsyfikowania historii wcale się nie skończyła

Klęska imperium zła. Rok 1920″ – taki tytuł nosi nowa książka Andrzeja Nowaka na temat największego polskiego zwycięstwa XX w. Autor przypomina – jak sadzę, myśląc o młodszych czytelnikach – skąd w ogóle wzięło się to określenie definiujące Związek Sowiecki. Po raz pierwszy termin ten padł 8 marca 1983 r. w przemówieniu prezydenta USA Ronalda Reagana na dorocznej konwencji Narodowego Zgromadzenia Ewangelików w Orlando na Florydzie. „Ze złem, z takim złem nie może być kompromisu” – stwierdził wówczas Reagan. Wzywał, by przeciwstawić się tym, którzy ośmielają się porównywać do takiego zła politykę Stanów Zjednoczonych i próbują oczernić znaczenie ich wysiłków militarnych, bez których nie uda się odstraszyć, zmusić do odwrotu strasznego przeciwnika (przypomnijmy: Reagan adresował te słowa do chrześcijańskich odbiorców w Ameryce w momencie, kiedy znaczna część ich hierarchii – także katolickiej – krytykowała zawzięcie podjęty przez niego program forsownego dozbrojenia armii Stanów Zjednoczonych). W tym właśnie kontekście i wobec takich adresatów pojawia się formuła „imperium zła”: „Strzeżcie się pokusy pychy – pokusy ustawienia się ponad tym wszystkim i nazwania obu stron konfliktu równie złymi, ignorowania faktów historii i agresywnych impulsów imperium zła”.

ZABIJAĆ I WZBUDZAĆ STRACH

Jak wskazuje Andrzej Nowak – Polacy równe sto lat temu stanęli w obliczu pierwszego ujawnienia się poza Rosją nowego, agresywnego sowieckiego imperializmu, jego specyficznej ideologii oraz narzędzi podboju. I nie tylko nie ulegli jego syrenim śpiewom, lecz także potrafili znaleźć w sobie dość siły, aby to zagrożenie zwyciężyć. Dokładnie tak samo jak Reagan, który w ocenie komunizmu okazał się nieporównanie przenikliwszy niż sławieni niekiedy za swoją inteligencję poprzedni prezydenci Ameryki, z chlubnym wyjątkiem w osobie Harry’ego Trumana.

Co takiego było w Polakach, że okazali się immunizowani na tę specyficzną formę kłamstwa, którą był komunizm? Przecież Polska nie była wtedy zamożnym krajem. Rosyjscy rewolucjoniści mogli budzić sympatię choćby z powodu zgładzenia cara, którego podwładni wysłali na Sybir tysiące Polaków, którego Kozacy bili nahajkami naszych rodaków w rewolucji 1905 r. i który wygnał na fronty wielkiej wojny setki tysięcy chłopców z Warszawy, Lublina czy Wilna. A jednak Polacy w większości wyczuli w systemie Lenina coś wyjątkowo złego, coś złowrogiego. I co więcej – mieli rację.

Tymczasowy Komitet Rewolucyjny Polski – szykujący się już do wkroczenia do Warszawy na czele z Feliksem Dzierżyńskim, Julianem Marchlewskim i Feliksem Konem – wydaje 4 sierpnia 1920 r. rozkaz. Brzmi on tak: „Wszystkich [ludzi] niebezpiecznych dla socjalistycznej rewolucji w Polsce, wszystkich przedstawicieli polskiej wielkiej burżuazji i szlachty, wszystkich znanych ze swej sympatii dla białopolaków – aresztować i skierować do obozów koncentracyjnych [naprawit’ w koncłagierja]”.

Ile by takich łagrów powstało na ziemiach polskich? Ile z ich ofiar by przeżyło?

Andrzej Nowak cytuje jeszcze jeden tajny dokument. Oto 25 sierpnia, już po klęsce w Bitwie Warszawskiej, Lenin martwi się, czy Estonia i Łotwa, z którymi Sowieci czysto taktycznie zawarli traktaty pokojowe w pierwszej połowie 1920 r., teraz nie przyłączą się do Polski w ataku na zdruzgotaną Armię Czerwoną. Aby zastraszyć obie bałtyckie republiki, „czerwony car” wydaje polecenie, żeby przebrać czerwonoarmistów za „zielonych” i wtargnąć zbrojnie na kilka kilometrów w głąb Estonii i Łotwy. Ubrani w mundury bez odznaczeń dywersanci mieli powywieszać parę tysięcy „kułaków, księży i ziemian”.

Trudno nie skojarzyć tego pomysłu z „zielonymi ludzikami”, którzy z polecenia Putina rozpoczęli w 2014 r. agresję na ukraiński Krym.

Nowak pisze: „To był pomysł »wojny hybrydowej«. Zabijać niewinnych ludzi w sąsiednich krajach, by wzbudzić strach, by wyrabiać w ten sposób postawę trwożliwej podległości sowieckiemu imperium – o to tutaj chodzi. Jednocześnie owo imperium udaje, że nie ma z aktem terroru nic wspólnego. Ale przecież chce zarazem, żeby się domyślano, kto za nim stoi. Tak właśnie buduje się strach. Tak w praktyce działa »imperium zła«: przez połączenie kłamstwa i strachu, przez ich tajemniczą miksturę. Niniejsza książka o tym właśnie traktuje. Ale także o tym, jakie znaczenie w walce ze strachem i z kłamstwem, które imperium rozprzestrzenia ze swego centrum, ma Polska”.

SZÓSTY ZMYSŁ POLAKÓW

Niektórzy mieszkańcy kraju nad Wisłą wierzą, że Bóg stawiając nasz naród przed rozmaitymi wyzwaniami, które bywają oszczędzane innym szczęśliwiej położonym krajom, uzbroił Polaków w szósty zmysł intuicyjnego rozpoznawania zła grożącego ich krajowi. Na dodatek zła lubiącego się przebierać w szaty cnoty.

Tak nasi pradziadowie szybko zauważyli teutoński wilczy charakter w pozornie superpobożnym zakonie krzyżackim. Podobnie wyczuliśmy nienasycony szwedzki imperializm strojący się w kostium protestanckich cnót. Dosyć wcześnie nasi myśliciele zaczęli się zastanawiać, jak upiorne cechy despotyzmu caratu mogą połączyć się z ideami komunizmu i ateizmu. Temu poświęcona jest druga część książki – „Głębsze źródła zwycięstwa”. Krakowski autor zadaje sobie trud, by sprawdzić, kiedy w polskim piśmiennictwie pojawia się po raz pierwszy pojęcie komunizmu i w jakim świetle przedstawiają je autorzy słowników.

W pierwszym nowoczesnym „Słowniku języka polskiego” Samuela Bogumiła Lindego, wydawanym w latach 1807-1814, autor notuje wyraz „komuniści” w jednym tylko znaczeniu – jako wspólnotę kapłanów świeckich, tzw. bartoszków sprowadzonych do Polski za czasów Jana III Sobieskiego. Już jednak w kolejnym, wydanym w roku 1861 w Wilnie „Słowniku języka polskiego” pojawiają się trzy równorzędne znaczenia terminu „komunista”. Obok wspomnianego ekwiwalentu zakonnika „bartoszka” pojawia się także takie określenie: „należący do sekty politycznej żądającej równego podziału własności”, a zaraz dalej trzecie znaczenie, żartobliwe: „nazwa dawana ludziom przywłaszczającym cudzą własność”.

Nowak składa w swej książce hołd przenikliwości Zygmunta Krasińskiego, który w swoich pismach dostrzegł w komunizmie ideę, która może kiedyś wpłynąć jeszcze potworniej na rosyjski system caratu. W liście ze stycznia 1849 r. (adresat niestety nieznany) Krasiński proroczo wieszczy:

„Przyjdzie chwila straszna, przepowiedziana, w której ateizm i schizma, komunizm i Moskwa w jedno zło się zleją i to zowie się »Antechrystą«. Ja to widzę jak na dłoni. Car stanie na czele komunizmu w końcu! Na czele ateizmu w końcu! […] Któż zacny, któż poczuwający się jeszcze, że człowiekiem jest, chciałby jednemu lub drugiemu służyć? A jednak: jeden i drugi służalców znajdzie nieskończoną liczbę. Podłość wielka nastanie, strach gdyby natchnienie, będzie ludzi porywał, gnał, pędził i zmuszał do szkaradnych czynów”.

Czy można się dziwić, że Piłsudski, wychowany przez matkę na dziełach romantyków, potrafił zauważyć potem w ekipie Lenina wszystkie straszne cechy caratu, na dodatek bez łagodzącego wpływu chrześcijańskiego miłosierdzia?

WOODROW WILSON Z INNEJ STRONY

Część trzecia książki nosi tytuł: „Trzeci pochód ententy czy pierwsza zdrada Zachodu?”

Ów termin „Trzeci pochód ententy” to wyświechtany termin z sowieckiej propagandy, która aż do końca istnienia Związku Sowieckiego głosiła, że wyprawa na Kijów nie była żadną samodzielną inicjatywą Piłsudskiego, tylko realizacją rozkazów rzekomych antysowieckich sztabów z Paryża i Londynu. Tezę tę przypominał w swoich książkach np. Norman Davies i opowiadał, jak straszyła ona na Zachodzie aż do lat 70.

W wielu, zdawałoby się poważnych, podręcznikach uniwersyteckich na zachodnich szkołach wyższych.

Było dokładnie na odwrót – wskazuje Nowak Polskę w chwili śmiertelnego zagrożenia ignorowano lub pouczano, że ma pertraktować z Leninem. To była pierwsza zdrada Zachodu – którą to tezę Andrzej Nowak rozwijał już w książce o tej właśnie nazwie wydanej w Wydawnictwie Literackim w Krakowie już parę lat temu.

I nie wrzuca wszystkich do jednego worka. Francja pod najbardziej trzeźwym wpływem premiera Alexandre’a Milleranda jednak Polsce pomagała militarnie i kadrowo (doradcy), wysyłając do naszego kraju 1,5 tys. dział, 300 tys. karabinów i 2,8 tys. karabinów maszynowych. Na przeciwnym biegunie stała Wielka Brytania, której premier David Lloyd George spisał Polskę na straty w imię budowania poprawnych stosunków z Rosją sowiecką. A lodowatą obojętność na konflikt Polski z Sowietami objawiły najmocniej Stany Zjednoczone. Tak uwielbiany w Polsce prezydent Woodrow Wilson – w czasie, gdy czerwony zalewał Polskę – był zimny jako lód.

To Wilson był adresatem memoriału Hugh Gibsona, wysłanego do Białego Domu przez ambasadora amerykańskiego w Warszawie. „Wskazując na bezpośrednie zagrożenie niepodległości Polski przez atakującą Warszawę Armię Czerwoną, Gibson prosił, by prezydent Wilson zechciał zmobilizować swoim osobistym wystąpieniem zachodnich aliantów (zwłaszcza Wielką Brytanię) do adekwatnej reakcji na to zagrożenie nie Polski tylko, ale całego porządku europejskiego?”. Jak brzmiała odpowiedź polityka, którego imieniem Warszawa uczciła plac na Żoliborzu? Posłuchajmy: „Drogi Panie Sekretarzu: Raczej nie mogę się zgodzić z sugestią pana Hugh Gibsona, ponieważ uważam, że minął już czas, kiedy moja osobista interwencja czy sugestia w dziedzinie polityki zagranicznej byłaby skuteczna, choć jestem głęboko zainteresowany wszystkim, co dotyczy Polski”.

Na koniec książki Andrzej Nowak przypomina, że walka z sowieckim duchem falsyfikowania historii wcale się nie skończyła. Że putinowska władza zachęca coraz to nowych badaczy do pisania historii, w której to Polska napadała na miłujące pokój państwo Lenina. Tu najbardziej bulwersujące są oskarżenia wobec Polski o rzekome zamęczenie za linią frontu w 1920 r. aż 690 tys. rosyjskich jeńców czy wymyśloną opowieść o rzekomej masakrze polskich wojsk na 4 tys. Żydów w jednym z ukraińskich miasteczek.

Wojna o pamięć – także tę o roku 1920 – trwa. Nie łudźmy się, że ktoś nas zwolni z obowiązku udziału w tym sporze z rosyjskimi historykami, przestrzega Andrzej Nowak.

W czasie pandemii, gdy trudno się spodziewać widowiskowych obchodów wiktorii sprzed stu lat, potraktujmy lekturę tej książki jako prywatne regularne seminarium rocznicowe z dziedziny historii. Naprawdę warto.

Jarosław Praclewski Solidarność RI, numer legitymacji 8617, działacz Antykomunistyczny