SKĄD SIĘ WZIĘLI „POLSCY” KOMUNIŚCI?

Artur Adamski, Obywatelska, nr 196, 5-18.07.2019 r.

Zdrajcy, w najbardziej dramatycznych momentach wojny roku 1920 strzelający polskim żołnierzom w plecy. Członkowie partii, mającej w swym programie oddanie Niemcom Śląska i Pomorza. W latach PRL-u stawiani na pomnikach. W III RP przedstawiani jako patrioci nie mniej zasłużeni i szlachetni od największych narodowych bohaterów. Niektórzy z nich niedawno wrócili jako patroni ulic Warszawy.

Przełom, którego nie było

Rok 1989 często jest definiowany jako rzekomy przełom, oznaczający także zwycięstwo prawdy w opisie najnowszej historii. Nic bardziej mylnego – komunistyczne urzędy kontroli publikacji i widowisk działały jeszcze w kwietniu 1990 na pełnych obrotach. To jednak nie hojność, okazywana cenzurze przez kontraktowy Sejm i rząd Mazowieckiego, odgrywały główną rolę w utrwalaniu skrajnie zafałszowanego obrazu „polskich” komunistów. Przyczyny można poznać, sięgając do opublikowanej właśnie nakładem Wydawnictwa LTW książki Anny Kister „Wstyd. Krótka historia komunizmu w Polsce do 1945 r.” Podobnie, jak w pracy tej samej autorki pt. „Pretorianie”, poświęconej sformowanemu przez Sowietów batalionowi, z którego początek wzięło KBW i UB, zwracają, uwagę liczne nazwiska – w latach czterdziestych noszone przez funkcjonariuszy, instalowanych nad Wisłą przez Stalina, a po 1989 kojarzone z pookrągłostołową elitą. Bynajmniej nie są to zbieżności przypadkowe.

Niewygodne tematy III RP

30 lat od roku, wskazywanego jako „rok odzyskania wolności” jak na lekarstwo mamy w Polsce historyków i ludzi pióra, rzetelnie traktujących temat komunistycznych „właścicieli Polski Ludowej”. Podejmują go głównie ludzie niemający etatów na uczelniach czy w mediach. Jak widać naukowcy nadal mają powody, by tę problematykę uważać za zbyt ryzykowną. Równocześnie księgarnie są zaśmiecane kolejnymi bredniami o „romantycznych idealistach, poświęcających życie na naprawę świata i budujących szczęście ludzkości” czy o ich dzieciach, oczywiście skrzywdzonych opresją ze strony katolickiego, nacjonalistycznego polskiego obskurantyzmu. Jak za czasów Bieruta – nieodrodni następcy targowiczan mają uchodzić za herosów, bez reszty oddanych sprawom uciśnionych, a organizatorzy terroru za bojowników o lepsze jutro ludu pracy miast i wsi. 30 lat po rzekomym przełomie oprawcy zainstalowani przez Stalina spoczywają w mauzoleach, a szczątki większości z dziesiątków tysięcy ich ofiar, nadal leżą w nieznanych miejscach barbarzyńskich, tajnych pochówków. To, że po 30 latach „Wstyd” Anny Kister jest unikatową książką – syntezą informacji o korzeniach władców PRL-u świadczy o tym, jak niewiele zmieniło się w instytutach historii, wydawnictwach, mediach. To dowód na to, w jak nikłym stopniu większość z nich oddaliła się od realiów PRL-u.

Prawdy najbardziej wstydliwe

Wielka część „elit” III RP jest prostą kontynuacją komunistycznych gremiów, którymi Stalin zastępował prawdziwe elity II Rzeczpospolitej. Część owych „samooświeconych” czy samozwańczych autorytetów miała epizody, definiowane jako działalność w opozycji demokratycznej. Nawet jednak ta część rzeczywistych, a nie pozorowanych dysydentów, już w latach osiemdziesiątych udowadniała, że do rodziców, braci, wujków z nomenklatury PZPR jest im pod każdym względem bliżej, niż do Solidarności czy Kościoła, z którego życzliwości czerpali pełnymi garściami, zdobywając dzięki niemu powszechną popularność i zaufanie.

Krystyna Kerstem, jedna z guru salonowych historyków, kreowała obraz XX-wiecznej historii Polski, w którym tradycja Polaków o biografiach, wiodących przez PPR i PZPR, miała mieć wartość porównywalną z tradycją wiernych odwiecznym zasadom i walczących o niepodległość. Anna Kister przypomina więc o prawdziwym obliczu poprzedniczki PPR, czyli Komunistycznej Partii Polski. KPP otwarcie występowała przeciw niepodległości Polski, programowo dążyła do rozbioru naszego państwa. Jej członkowie, szkoleni w działaniach agitacyjnych i dywersyjnych, byli sowicie opłacani przez Sowietów. Dysponując wynagrodzeniami wyższymi od średnich płac w II RP, mieli bez reszty oddawać się realizacji zadań, wymierzonych w fundamenty polskiego państwa.

Zabijani przez swoich

Rozstrzelanie na rozkaz Kominternu większości członków KPP najczęściej służy za pretekst do zaliczania polskich komunistów do ofiar stalinizmu. Śmierć z rąk swych towarzyszy spotkała ich jednak z innych powodów, niż to było w przypadku męczenników Workuty czy zamordowanych w ludobójczej Akcji Polskiej NKWD, kiedy to ponad 200 tysięcy naszych rodaków zabito tylko z tej przyczyny, że byli Polakami. Komuniści z KPP zasadniczo ginęli z dwóch powodów. Pierwsza sposobność do utraty życia mogła się nadarzyć w czasie szkoleń na terenie ZSRS. Jeśli prowadzący dany kurs doszli do wniosku, że któryś z jego uczestników jest zbyt głupi i tym samym nieprzydatny lub też niezdolny do dochowania poufności informacji, z którymi w czasie pobierania nauk został zapoznany – powoływano go do „zadań specjalnych na odległym terenie”- Tak przynajmniej informowano danego delikwenta i jego współkursantów. W rzeczywistości w ustronnym miejscu był on rozstrzeliwany a jego zwłoki ginęły bez śladu. Dla mocodawców pozytywnym skutkiem takiego modelu edukacji agentury była dość wysoka jakość intelektualna kadr partii komunistycznych. Drugim „martyrologicznym” wątkiem historii polskich komunistów było rozwiązanie KPP w roku 1938, polegające na zapraszaniu kolejnych delegacji towarzyszy znad Wisły do Moskwy, gdzie byli po kolei rozstrzeliwani. Powodem była utrata zaufania do polskich towarzyszy, której najważniejszą przyczyną było opublikowanie w Warszawie książki J.A. Reguły, zawierającej największe tajemnice KPP.

Autor był zapewne oficerem służb specjalnych II Rzeczpospolitej. Międzywojenna Polska nie pozostawała przecież obojętna na działalność sterowanej z Moskwy terrorystyczno-szpiegowskiej bandy, nie ukrywającej skrajnie antypolskiego programu. Faszerowała więc KPP swoją agenturą i jedna książka z tajemnicami partii okazała się najlepszym sposobem na pozbycie się komunistycznego wroga. Stalin, dowiadując się o stopniu spenetrowania jego nadwiślańskiej jaczejki, po prostu kazał ukatrupić wszystkich jej członków.

Na usługach dwóch wrogów

Likwidację KPP przeżyli ci jej członkowie, którzy mieli szczęście przebywać w więzieniach. We wrześniu 1939 polskie władze wypuściły pensjonariuszy zakładów karnych. Wielu kryminalistów utworzyło wtedy leśne bandy. Korzystały one z faktu, że w okupowanej Polsce Niemcy się nimi nie przejmowali, stąd liczne wioski padały ofiarą bezkarnych rabunków. Dziś często zapomina się o tym, że rolą np. Batalionów Chłopskich była nie tylko walka z Niemcami, ale też obrona wiosek przed takimi właśnie bandami. Sytuacja zmieniła się po wybuchu wojny niemiecko-sowieckiej. Wtedy to w polskich lasach zaczęli pojawiać się spadochroniarze z sowieckich służb specjalnych. Mieli dla bandytów prosta ofertę: wchodzicie pod komendę sowieckiej partyzantki albo zostaniecie zlikwidowani. Równocześnie w miastach zaczęły instalować się grupy sowieckiej agentury, pomimo szczupłości kadr przybierającej potem szumne nazwy w rodzaju Polska Partia Robotnicza czy Krajowa Rada Narodowa. Jej pierwsze zadania polegały na „oczyszczaniu” terenu ze struktur Polskiego Państwa Podziemnego. Wobec braku własnych zdolności – posługiwano się tu rękami gestapo. Na tym tle dochodziło do porachunków wewnątrz samej komunistycznej partii. Jesienią 1942 w wysłanej przez I sekretarza PPR Marcelego Nowotkę do gestapo liście 50 lokali, co do których istniało przypuszczenie o wykorzystywaniu ich przez Armię Krajową, wkradł się błąd. Prawdopodobnie pomyłkowo zamiast adresu konspiracyjnej drukarni AK Nowotko podał adres sąsiadującej z nią drukarni PPR-u. Błędu tego nie darowali Nowotce partyjni towarzysze aresztowanych, rywalizujący o łaski moskiewskich mocodawców bracia Mołojcowie. Śmierć Nowotki stała się początkiem orgii porachunków, uśmierzonych dopiero nadejściem Armii Czerwonej, po pokonaniu Niemiec obejmującej kontrolę nad wyniszczoną Polską.

PRL czyli obcy rządzą

Stalin, mistrz zarządzania konfliktem, zapewnił sobie panowanie nad Polską nie tylko za sprawą dziesiątek tysięcy czołgów. Do rządzenia wyznaczył ludzi całkowicie Polsce obcych. Wielka „maskirowka” polegała m.in. na zmianie tysięcy nazwisk. Telewizji wtedy nie było, radioodbiorniki nie były powszechne – słaba polszczyzna „mianowanych na Polaków” nie stanowiła przeszkody. Powstawała nowa polska „elita” de facto nie mająca z polskością wiele wspólnego. Terroryzujący kraj UB w większości nie składał się z Polaków, a kluczowe pozycje we władzach zostały powierzone indywiduom, dla których Polska była bytem obcym i której opór przychodziło im łamać bez chwili wahania. Za wierną służbę Stalin potrafił się odwdzięczać. W kraju ogarniętym powojenną nędzą Bierut miał do dyspozycji więcej rezydencji niż którykolwiek z europejskich monarchów. Sowiecki car uwzględnił nawet chucie tego nadaktywnego seksualnie poligamisty, zezwalając na wyposażenie kilkudziesięciu willi i pałaców w odpowiedni personel. W czasach, gdy miliony Polaków gnieździły się w ruinach, dla funkcjonariuszy PPR znajdywały się apartamenty. Nie brakowało dla nich samochodów, kawioru i innych dóbr. Wszystko za służbę obcemu mocarstwu, polegającą na dobijaniu resztek elit niepodległej Polski. Bardzo właściwy tytuł wybrała Anna Kister dla swojej ostatniej książki: „Wstyd”.

Tylko wstyd powinny odczuwać marionetki sowieckiej satrapii, beneficjenci stalinowskiej łaski, którymi zastąpiono elity niepodległej Polski.

Opracował: Janusz Baranowski – Tatar Polski, twórca Solidarności, potomek Powstańców Styczniowych, Legionistów, Generałów, Harcerzy, Szarych Szeregów, Żołnierzy Wyklętych