Husaria (impresja)

Atak husarii podczas bitwy pod Warszawą, która trwała trzy dni; 28-30 lipca 1656 roku. Samą bitwę można określić jako nierozstrzygniętą. Ale ogólnie, od tego czasu szala wojny polsko-szwedzkiej zaczęła przechylać się na naszą korzyść, ponieważ nasza armia zachowała możliwość działań operacyjnych, systematycznie powiększała liczebność, miała zaplecze (żywność dla ludzi i koni, dozbrojenie, system obronny, opiekę nad rannymi, inne, czego przeciwnik był pozbawiony a dostawy dla jego wojska nieregularne) i wsparcie w społeczeństwie. W drugim dniu bitwy do ataku została rzucona husaria w sile jednej chorągwi.

Ale, …oddajmy głos największemu piewcy polskiego oręża, naszemu Henrykowi Sienkiewiczowi, który tak opisał tamte wydarzenia. „Było ich około 1,5 tysiąca, chłop w chłopa i koni jakich świat nie widział. Szli obok nas a ziemia pod nimi drżała. Piechota brandenburska na gwałt zatyka piki w ziemię, aby pierwszemu atakowi dać odpór. Inni walili z muszkietów, aż dymy zasłoniły ich zupełnie. Idą z impetem, już rozpuścili konie w galop, wpadają w dym… znikli, przez chwilę nie widać nic. Aż zagrzmiało coś i dźwięk się uczynił taki, jakby w tysiącu kuźni kowale młotami bili. Patrzymy, elektorscy już leżą jak żyto przez które burza przeszła, a nasi już daleko za nimi. Tylko proporce migocą. Idą na Szwedów. Uderzyli na rajtarię (była to ciężka jazda szwedzka uformowana na wzór niemiecki). Rajtaria leży. Uderzyli na drugi regiment. Leży. Łamią piechotę szwedzką, wszystko pierzcha, wszystko się wali, rozstępuje. Idą jak gdyby ulicą, bez mała przez całą armię szwedzką przeszli. Zderzyli się z pułkiem konnej gwardii wśród której stoi Karol Gustaw król szwedzki… i gwardię jakoby wicher rozegnał. Gdy husaria wszystko łamała po drodze, generał szwedzki błaga Karola; królu ratuj siebie, ratuj Szwecję, ustępuj, nic ich nie wstrzyma! Przypadają inni generałowie, błagają, proszą. Nie chce. Ruszył naprzód z resztkami gwardii, zderzyli się z husarią i złamano Szwedów prędzej, niżby do dziesięciu zrachował. Kto legł, tego stratowano, inni rozsypali się w popłochu. Karol Gustaw musiał się salwować ucieczką z pola bitwy”. Podobnie było 5 lat wcześniej pod Beresteczkiem – jedno z większych polskich zwycięstw, o którym mało się mówi i które nie zapadło w tradycji narodowej i świadomości Polaków tak jak Grunwald czy Wiedeń (gdzie nasza około 27-tysięczna armia złożona z husarii, dragoni, lekkiej jazdy i piechoty oraz 40 tysięcy żołnierzy obszaru niemieckojęzycznego z Austrii i Niemiec dowodzone przez króla Jana III Sobieskiego, starła się z 250-tysięczną armią przeciwnika). Pod Beresteczkiem, na wojska kozacko-tatarskie uderzyła dywizja pancerna w znacznej części złożona z wojska prywatnego księcia Jeremiego Wiśniowieckiego (ojca późniejszego króla Michała Korybuta Wiśniowieckiego), dowodzona przez niego i na czele której stanął walcząc w bitwie na równi ze swoimi rycerzami (zmarł z trudów wojennych w tym samym 1651 roku, a doczesne jego szczątki spoczywają w opactwie na Świętym Krzyżu w Górach Świętokrzyskich), licząca około 2 tyś husarzy. Tak też było 51 lat wstecz pod Kircholmem, na terenie polskich Inflant w dniu 27 września 1605 roku. Na ponad 16-to tysięczne wojsko szwedzkie uderzyła husaria polsko-litewska. Wojsko polskie liczyło około 3,6 tyś rycerzy, w tym 2,6 husarii i około 1 tyś piechoty, dowodzona przez hetmana Jana Karola Chodkiewicza (hetman litewski, starosta żmudzki) w której służyli Polacy i Litwini. Oblicza się, iż w wyniku ataków husarii w tej bitwie – po szarży, pancerni byli od nowa formowani w celu wykonania kolejnego ataku, nieprzyjaciel stracił ponad 12 tyś swojego wojska, resztę zwalczyła piechota z okolicznymi chłopami. Warto poczynić małą dygresję o tej bitwie i wskazać, iż wojsko szwedzkie dowodzone przez króla szwedzkiego Karola Sudermańskiego było pewne zwycięstwa – Karol nie mógł się nadziwić, iż przybywając ze skalistej, biedniej Szwecji ze swoim doskonale wyćwiczonym i wyposażonym wojskiem do baśniowo bogatej Polski, jej północnych granic broni tak nieliczne wojsko, które wg jego mniemania pokona bez większego wysiłku. Dziwił się też, dlaczego tak bogata Polska nie wystawiła armii w mniej więcej równej liczbie jego armii? Szwedzi liczyli na swoją liczebność i wyćwiczenie w bojach, ponieważ w armii szwedzkiej służyli poza Szwedami także najemnicy z Niemiec, Danii, Francji czy Szkocji, a więc lud bitny i z wojną obyty. Naprzeciwko nim stanęło wojsko polskie, które było mniej liczne niż jedno skrzydło wojsk szwedzkich. Na jednego Polaka przypadało w tej bitwie 4,5 Szweda. Bitwa była szczególnie zażarta, ponieważ nasi musieli skutecznie uśmiercać przeciwników, sami ponosząc niemałe straty w ludziach. Efekt bitwy był dla Szwedów druzgocący. Z całej 16-to tysięcznej armii szwedzkiej uratowali się nieliczni, w tym król Karol i jeden jego generał, którzy uciekli z pola bitwy na zacumowany statek, ścigani przez towarzyszy pancernych do samego brzegu morza. Tak było, czego dalekim odzwierciedleniem jest scena w filmie „Potop”, w której widzimy generała wojsk szwedzkich – podczas kolejnego najazdu na Polskę w 1655 roku, jak wypowiada słowa; „… jeszcze pamiętamy, jak 3 tysiące polskiej jazdy zniosło 15 tysięcy najlepszych naszych żołnierzy”. Później były Kłuszyn – przed wejściem naszego wojska do Moskwy. W tej bitwie wojska polskie w sile 8,5 tyś żołnierzy w tym; husaria, lekka jazda, 500 piechoty i dwa działa, pokonały 48-tysięczne wojsko kniazia Dymitra Szujskiego brata cara Wasyla Szujskiego, który dysponował poza wojskiem ruskim, posiłkami szwedzkimi [rajtaria], piechotą francuską, angielską, szkocką. Poszczególne chorągwie husarii szły do ataku po 8. do 10. razy. Większa część wojsk przeciwnika poległa, część uciekła z pola bitwy lub została wzięta do niewoli, a około 3 tyś żołnierzy angielskich, szkockich i francuskich przeszło na naszą stronę. Wzięto większość chorągwi wroga, armaty, złotą zastawę, srebra, drogocenne sprzęty. Cecora, jeszcze później Wiedeń, Parkany i wiele innych bitew. Nie wszystkie były wygrywane – bitwa czy bitwy były staczane nie tylko przez husarię, ale w większej części, po ataku naszej husarii przeciwnicy ustępowali z pola bitwy i zaczynał się pościg.

W związku z czym, zasadnym jest zadanie pytania; na czym polegała przewaga polskiej husarii w polu, skoro stosunkowo nieduża ich liczba siała takie spustoszenia w wojskach nieprzyjacielskich? Elementów było kilka a ich połączenie dawało wyżej opisane rezultaty. Należą do nich; od pancernego wymagano siły fizycznej i umiejętnego posługiwania się bronią, husaria jeździła na rosłych, dzielnych, dobieranych koniach (dobrać odpowiednie konie było obowiązkiem husarza), który kompletując wyposażenie bojowe, hodował lub kupował także odpowiednie wielkie, charakterne i śmiałe konie, czyli takie, które mogły unieść niemały ciężar, nie bały się zgiełku bitewnego, zachowywały siły przez wiele godzin starcia i pościgu a często walczyły razem z panem, gryząc i kopiąc przeciwnika. Należy także wskazać, iż niepisanym zadaniem albo jednym z obowiązków husarza który dostał się do niewoli wraz z koniem, było jego zabicie by nie stanowił materiału genetycznego dla potrzeb nieprzyjacielskiej armii. Były to konie własnego chowu lub kupowane w stadninach, które dysponowały dobrym materiałem genetycznym. Wiemy też, iż wiele linii rodowodowych naszych koni bojowych ma domieszkę krwi koni pochodzących z Gruzji, gdzie hodowano wyjątkowo piękne i dzielne wierzchowce, sprowadzane do Polski jako materiał reprodukcyjny. Husaria posługiwała się dobrym uzbrojeniem, do którego należały; kopia husarska, szabla lub pałasz, koncerz, pistolety w olstrach oraz ta cześć uzbrojenia ochronnego, która zabezpieczała głowę, tułów (typ półzbroi), nogi oraz ręce husarza. Do tego kabłąki (skrzydła) lub kabłąk (często był jeden) przytwierdzony do siodła i ustabilizowany zaczepami na napleczniku, z wetkniętymi weń piórami, który spełniał dwie funkcje; pierwsza, świst jaki wydawały pióra kiedy husaria była w pełnym pędzie płoszył konie przeciwnika, funkcja druga, to zabezpieczenie w ścisku bitewnym pancernego przez cięciami z tyłu lub pochwyceniem na arkan. Jednakże, chciałbym zwrócić uwagę na dwa elementy uzbrojenia husarza o wyjątkowym znaczeniu; szablę i kopię. Polska szabla husarska, tzw. czarna szabla – która nazwę zawdzięcza oksydowaniu części metalowych i czarnego koloru pochwy – w procesie jej wytwarzania była zanurzana także w popiele, przez co uzyskiwała ciemno-stalowy, prawie czarny kolor, na której u nasady głowicy był najczęściej umieszczony wizerunek Matki Boskiej Częstochowskiej z jednej strony i różne sentencje łacińskie z drugiej. Do najpopularniejszych należały treści; „Jezus, Maria, Józef”, „Deus spes mea” (Bóg nadzieją moją lub Moja nadzieja w Bogu), „Soli Deo Gloria” (Mocą chwały Bożej), które później redagowano także w języku polskim oraz cechy manufaktury w której były wytwarzane. Szabla husarska była w XVII wieku najdoskonalszym wytworem wśród bojowej broni białej jaką posługiwano się w Europie; doskonale wyważona i o wręcz idealnych parametrach. Do dzisiaj jest uważana przez bronioznawców, za najlepszą szablę jaka kiedykolwiek była w powszechnym użyciu formacji wojskowych na przestrzeni wieków. Natomiast posługiwanie się kopią husarską dawało przewagę atakującym. Innymi słowy; wcześniej husarz dosięgnie i przebije lub zrani przeciwnika niż on jego. Poprzez swoją długość, wynoszącą około 5-5,5 m oraz lekkość (była wydrążona, pusta w środku praktycznie na całej długości), stanowiła ważny element taktyki wojennej husarii. Połączenie ww. elementów uzbrojenia bojowego i ochronnego, powodowało, iż waga jeźdźca z koniem w pełnym uzbrojeniu nie była mała, co na dodatek potęgowane było przez sposób w jaki atakowano przeciwnika. Ciężcy jeźdźcy – w stosunku do innych formacji wojskowych, stopniowo nabierali podczas ataku szybkości a bezpośrednio przed zwarciem z przeciwnikiem byli w pełnym pędzie, mocno przyciśnięci jeden do drugiego – tzw. „kolano w kolano”, w ten sposób uzyskiwali olbrzymią siłę przełamującą. Ten szyk bojowy trudno było złamać lub rozszczepić. Do tego, jeżeli w czasie ataku mieli możliwość „ustawić się” w coś na kształt klina, to nic ich nie mogło powstrzymać.

Należy także przypomnieć ogólne kwestie, iż husaria była elitarną formacją wojskową – tzw. górne znaki, w której służyła jako towarzysze pancerni szlachta i to szlachta co najmniej średnio zamożna, o ustabilizowanej sytuacji rodzinnej (z reguły, w husarii służył jeden lub dwóch synów, ale nie wszyscy następcy szlachcica) i ekonomicznej, czyli formacja która ogólnie rzec trzeba była złożona z bogatej warstwy społecznej. W ten sposób tworzyła się także szczególna więź wynikającą w przynależności do tej samej warstwy społecznej, odbytych kampanii wojennych, wygranych lub przegranych bitew, między osobami które nie szczędziły krwi a często życia oraz środków materialnych w służbie Ojczyzny. Samo wyposażenie husarza na wyprawę wojenną było kosztowne. Zabierał z sobą 2-óch tzw. pachołków (najczęściej pochodzili z ubogiej szlachty) których trzeba było także wyposażyć w dobre konie i uzbrojenie na koszt towarzysza pancernego, 1-2 osobowa służba, 1. lub 2. zapasowe konie bojowe o walorach wskazanych wyżej, 1 koń do pochodów (tzw. podjezdek), wóz i konie do jego ciągnięcia, na którym znajdowała się zapasowa broń, podkowy, hufnale, żywności dla ludzi i koni, ubrania, a później – po bitwach lub odbytej kampanii, łupy (do dzisiaj mamy możliwość oglądania w Muzeum Czartoryskich w Krakowie znikomą część łupu zagarniętego przez naszych husarzy w czasie odsieczy wiedeńskiej w 1683 roku, a rzecz trzeba, iż po latach wywierają uczucie zachwytu nad kunsztem ich wyrobu i mają wielką moc sentymentalną) oraz co najważniejsze, dobre uzbrojenie – w każdym szlacheckim domu było kilkanaście bojowych szabel i pałaszy z czego kilka zabierał na wyprawę, oraz pieniądze. Warto też zwrócić uwagę, iż elementem wyposażenia husarza – który oddziaływał na wygląd tej formacji wojskowej (piękne wojsko), była także oryginalna skóra lamparcia (później używano także skóry rysi), bardzo droga i warta tyle co 2-3 skóry niedźwiedzie. Do tego dochodziły jeszcze inne wydatki, np. połączone z ewentualnym wykupem z niewoli husarza (ojca, męża, syna,) który się do niej dostał, za co ich rodziny płaciły niemało. A że nie zawsze tak było, niech świadczy tragedia jaka wydarzyła się pod Batohem, gdzie zginął min. Marek Sobieski, brat Jana, późniejszego króla Polski, Jana III.

O polskiej husarii – formowaniu się w typ wojskowej jednostki taktycznej, jej rozwoju, uzbrojeniu oraz późniejszym zaniku, postrzeganej jako rodzima (nie występująca w żadnym innym kraju poza Polską – w rozumieniu Rzeczypospolitej Obojga Narodów) i wyjątkowo skuteczna formacja wojskowa, można napisać bardzo dużo. Jak się rzekło, husaria to były tzw. górne znaki, używana w bitwie do rozstrzygającego ataku lub ataków, ale nie tylko ona walczyła i nie tylko na niej opierały się działania taktyczne i rozgrywanie bitew. Poza husarią, w skład formacji taktycznych używanych przez naszych hetmanów wchodziła także dragonia i lekka jazda. Każda z tych formacji odgrywała w bitwie inną rolę i była inaczej wyposażona. Natomiast, rzec trzeba ogólnie, iż polska jazda (husaria, dragonia, lekka jazda, wcześniej polskie rycerstwo średniowieczne, później ułani) w ciągu wieków przedstawiła sobą najwyższe walory bojowe. Żaden naród w Europie poza Nami, nie wykształcił tak wysokich umiejętności posługiwania się w boju koniem i orężem jak my Polacy. W tym zakresie mamy się czym chwalić i jest to także bardzo ważny element naszej tradycji narodowej. Na koniec, godnym odnotowania jest fakt, iż obecnie, w każdej szanującej się wyższej uczelni wojskowej na świecie(!), są zajęcia poświęcone taktyce i sposobie prowadzenia bitew przez naszych hetmanów z użyciem husarii.

Ta notatka jest impresją, jest tylko nędznym „dotknięciem tematu” a wypada ją zakończyć swego rodzaju podsumowaniem; iż, takich ataków nie zobaczą już oczy nasze. I dobrze. Nie te czasy, nie ten etap rozwoju cywilizacyjnego, ale nie zapominajmy o obrońcach naszych polskich granic, tych Synów naszej Ojczyzny, którzy przez wieki, na wielu polach bitew składali na Jej ołtarzu daninę krwi a w niezliczonych przypadkach daninę życia.

Marek T. Gasiński
Prawnik. WiS Region Małopolska
Kraków, lipiec 2008 r.

Opracowanie: Jarosław Praclewski