Jakie kwalifikacje do prowadzenia wojny ma obecny minister obrony? Jakieś powinien mieć, bo mamy ogromne zagrożenie wojną, zarówno lokalną, jak i światową, czyli urzędujący minister obrony powinien mieć jakieś kwalifikacje na wypadek, gdyby do wojny doszło. Tak czy nie? A jeżeli tak, to jakie konkretnie?
I ja jeszcze nie zapytałem o polskiego ministra obrony, tylko pytam tak ogólnie o kwalifikacje dowolnego ministra obrony w dowolnym kraju świata. Jakich kwalifikacji oczekujemy od dowolnie wybranego ministra obrony? Na czym ma się znać? Co powinien umieć? Jakie powinien mieć doświadczenie?
Czy minister obrony powinien mieć coś wspólnego z wojskiem czy nie musi? Czy będziesz się czuć bardziej bezpiecznie, gdy twój minister obrony będzie byłym wojskowym, który gdzieś walczył? A może wolisz takiego, który wojny na oczy nie widział, a nawet nigdy w wojsku nie służył? Czy minister obrony powinien umieć trzymać karabin lub poprowadzić armię do boju czy wystarczy, że potrafi innych wysyłać na śmierć po linii politycznej (bo mamy zobowiązania sojusznicze…)?
Ktoś powie: minister obrony nie jest od dowodzenia armią. OK, to w takim razie od czego jest? Co ma załatwiać? Broń? W porządku, ale jeżeli on nie jest od dowodzenia armią ani od prowadzenia operacji zbrojnych, to skąd będzie wiedział, jaką broń zamawiać? Generały mu powiedzą? A skąd minister obrony będzie wiedział, czy generały mu dobrze mówią, skoro on sam się wcale nie zna na wojaczce ani na układach w wojsku? Pytam o kwalifikacje i kompetencje. Przecież to JEST ważne. Gdy idziesz do szpitala, sprawdzasz kompetencje lekarza, który ma cię ciąć? Ja sprawdzam. Nie chcę, żeby dentysta robił mi operację wyrostka, bo nie umie i tyle.
Szefem Światowej Organizacji Zdrowia jest etiopski weterynarz. Jakie ma kwalifikacje? Traktuje ludzi jak zwierzęta? Jak stado, które można zagnać do zagrody i zamknąć na miesiąc kwarantanny – o te kwalifikacje chodziło? Z tego, co o nim piszą, wynika, że nie zrobił kariery jako weterynarz, czyli w zawodzie wyuczonym, lecz dopiero jako terrorysta, który najpierw mordował ludzi,
a potem został politykiem. To może on powinien zarządzać jakąś instytucją do spraw terroryzmu, a nie WHO?
Nie! W tym przypadku nie chodziło o kwalifikacje powiązane ze sprawowaną funkcją, lecz o to, aby nie miał żadnych kwalifikacji. Ma nic nie umieć w zakresie instytucji, którą zarządza, bo to nie on zarządza. Za sznurki ciągną Chińczycy – oni posadzili weterynarza na stołku WHO i to oni chcą wydawać rozkazy. Gdyby szefem WHO był ktoś, kto się zna na tej robocie, mógłby stawiać Chińczykom opór lub miewać jakieś własne pomysły, a tak… Nic nie umie, nic nie wie, wykonuje rozkazy lub słucha dobrych rad, bo przecież sam doskonale wie, że nic nie umie. Według tego algorytmu obsadzono dwóch ostatnich ministrów obrony RP.
Wyświetliłem fotografię ze spotkania ministrów obrony państw UE i się niepokoję. Na fotografii stado uśmiechniętych prymusów w garniturkach, pośród nich kilka babeczek w dziwnych kostiumach, a na samym końcu
z prawej jakiś jeden rodzynek w wojskowym mundurze, ale taki niepozorny
w okularach. Żadna z tych osób nie potrafiłaby cię obronić przed niczym. Do każdej z tych osób mógłbyś podejść dać w zęby albo z liścia i nie wiedzieliby, jak zareagować.
Wyświetliłem też sobie fotografie ministrów obrony (raczej ataku) Chin, Rosji, Iranu i kilku innych państw stanowiących zagrożenie dla Polski, Europy lub świata. Same zakapiory. Nawet gdy się uśmiechają, widzisz, że konflikt z nimi
w dowolnej knajpie skończy się twoją porażką, bo to taki bojowy typ, który się nie boi bić, a jednocześnie nie odpuszcza, nawet za cenę poważnych obrażeń.
Czy gęba zakapiora to ma być kwalifikacja do bycia ministrem obrony? Niekoniecznie, ale na pewno pomaga. Ważniejszy jest jednak ten drugi aspekt – po ministrach wroga na pierwszy rzut oka widać, że się potrafią bić i że w razie potrzeby będą to robić bez wahania. Po Kosiniaku-Kamyszu widać zaś to samo, co było widać po Błaszczaku – systemową słabiznę RP. Takiego maślaka wystawiła Polska do własnej obrony? Ha, ha, ha i chi, chi, chi. No to można spokojnie najeżdżać.
Jakie kwalifikacje na ministra obrony ma Kamysz? Jest lekarzem, czyli można go dać do lazaretu. Jakie kwalifikacje na szefa PSL ma Kamysz? Nie jest rolnikiem, nie ma ziemi, urodził się, wychował i wykształcił w Krakowie, czyli miastowe dziecko jest szefem partii chłopskiej.
W zakresie obrony narodowej Kamysz wypełnia algorytm: nic nie umie, nic nie wie, wykonuje rozkazy lub słucha dobrych rad, bo sam doskonale wie, że nic nie umie. I ktoś mu podpowiedział (pewnie Radek Sikorski), co ma mówić
w sprawie reparacji wojennych należnych Polsce za drugą wojnę światową. Kamysz wygłosił więc oficjalny trel, że najlepszym zadośćuczynieniem za dokonane w Polsce przez Niemców zbrodnie i zniszczenia wojenne byłoby większe zaangażowanie Niemiec w pomoc dla Ukrainy.
Aha. Niemcy rozwalili kamienicę mojego dziadka w Gdyni i Kamysz uważa, że gdy Niemcy odbudują inną kamienicę w Kijowie, to będziemy kwita za tę moją kamienicę w Gdyni. Niemcy rozwalili moją kamienicę (dziedziczę po dziadku),
a teraz w ramach odszkodowania mają odbudować kamienicę, którą rozwalili Ruscy w innym kraju. Niemcy rozwalili, ale mają odbudować coś, co rozwalił ktoś inny, a nie oni sami. Czyli Putin nie musi odbudowywać kamienic na Ukrainie, bo zrobią to Niemcy w ramach odszkodowania za to, co rozwalili
w Polsce. Obejrzałem te złote myśli Kamysza ze wszystkich stron i z każdej wyglądają jak trele idioty.
Spytał mnie facet tak: Czy jest sens w obecnych czasach zamieszkać i żyć
w USA oraz jak bardzo mentalność Amerykanów jest różna od naszej mentalności polskiej? Czy Amerykanie zbyt dosłownie nie rozumieją swojej wolności?
Nie wiem, jak można wolność rozumieć „zbyt dosłownie”. Pytanie, które ten pan zadał, sugeruje, że on swojej własnej wolności nie rozumie dosłownie. To
w takim razie jak? Symbolicznie? Bo i tak uznaje, że jest niewolnikiem systemu? Ma wolność słowa, ale nie chce się swobodnie wypowiadać?
Ja uważam i tego bronię, że wolność należy rozumieć dosłownie.
W kwestii mentalności Amerykanów odpowiedziałem mu, że kiedyś była inna od naszej i człowiek widział to na każdym kroku. Obecnie imperium się zapada i pojawiło się w Ameryce chamstwo. Wcześniej go nie było, teraz jest wszędzie. Takie chamstwo typowo rusko-ukraińsko-polskie. Mentalność, od której człowiek chciałby uciec.
Pisałem już kilka razy, że jeśli Ameryka padnie, nie będzie dokąd uciekać.
A ludzie mnie wciąż pytają dokąd, czy i jak. Kolejny facet pisze: „Czy Pana nie kusiło, by ulokować się na stałe na plaży gdzieś między zwrotnikami z widokiem na ocean i zostawić to wszystko, ten cały syf daleko w tyle, żeby zapomnieć, oddać się kontemplacji Boga, przyrody, po prostu mieć już dosyć tego naszego świrniętego świata, zostawić go zwyczajnie za sobą?”
Owszem, kusiło mnie i skusiło skutecznie – przecież rzuciłem wszystko
w pieruny i mam moją „Wyspę na prerii” – rancho na zadupiu świata. Widok
z werandy przypomina plażę, a trawa wygląda jak falujące morze. Po horyzont nie widzę nikogo, a gdybym zobaczył, to strzelam w powietrze, bo to tzw. kojoty, czyli przemytnicy ludzi i narkotyków z Meksyku. Gdy słyszą strzały, zmieniają kierunek i omijają moją ziemię, idąc inną trasą. Tak tu robimy wszyscy i… to przypomina dawne czasy na Karaibach, gdy zamiast „kojotów” krążyli piraci.
Mam też podobny zakątek na Karaibach – drewniana buda z desek, które wyrzuciło morze, a którą ja nazywam domem, choć dla kogoś innego to byłaby raczej „buda”. Jest tam fotel (też zbity z morskich desek], jest sklep typu SPRZEDAJEMY WSZYSTKO, tylko trzeba się do niego fatygować albo łodzią, albo piechotą po plaży, tak powiedzmy 40 minut. Nie mam zegarka, to nie wiem, może to jest godzina spaceru w jedną stronę, a nie 40 minut – tu czas płynie wolniej; czasami wcale.
Gdy potrzebuję z tego mojego raju polecieć do domu w USA i potem do domu w Polsce, to i tak nie patrzę na zegarek, bo muszę zacząć się zbierać ze dwa-trzy dni przed datą wylotu i najpierw zamówić kogoś z łodzią, potem odwiedzić wszystkich znajomych mieszkających w pobliżu miasta z lotniskiem i dopiero wtedy idę ha lotnisko i kupuję bilet (w kasie na miejscu, za gotówkę].
Czyli skusiło mnie skutecznie już dawno, by znaleźć sobie lokum gdzieś pomiędzy zwrotnikami, ale… Mam też w Polsce ziemię przodków, którą kocham. Mam w tej ziemi groby Ojców (chrzestny to też Ojciec] i Dziadków.
W Polsce mam też Mamusię, kochane Cioteczki i Stryjenkę, i Stryja, i całą masę innych osób, rzeczy i spraw, a także biznesy i gospodarstwo rolne, które powodują, że z miłości do Polski i do moich Bliskich nie mogę i nie wolno mi po prostu zapomnieć o Ojczyźnie i oddać się kontemplacji podzwrotnikowych pejzaży.
Pewien młody człowiek napisał mi, że jest w rozterce. Kocha swoją dziewczynę, ale kocha też podróżowanie, którego z kolei nie akceptuje jego dziewczyna. Chciałby zwiedzić świat, ale musiałby się wtedy rozstać z dziewczyną. Zadał mi pytanie, jak to wszystko pogodzić i jak powinien postąpić.
Przeczytałem dwa razy, bo nie mogłem uwierzyć – jakaś prowokacja. Ale odpisałem. Że to żaden problem i że jest wiele podobnych przypadków – ot, choćby małżeństwa marynarzy. Żony wiedzą, że ich mężowie jadą na kilka miesięcy w rejs, a potem wracają do domu. Dla nich to normalka, bo świadomie weszły w taki układ.
Podziękował mi i stwierdził, że teraz wszystko zaczęło mu się wydawać proste. Ten chłop jest ewidentnie z pokolenia Z („płatków śniegu”] albo z mil-lennialsów, albo coś. Co jeden to Piotruś Pan. Zero odpowiedzialności, zero zobowiązań wobec innych osób, a gdy pojawią się trudności, to najlepiej uciec, zamiast stawić czoła.
W Grecji przed upadkiem było to samo: hedonizm i lenistwo, żarcie, zabawy, rozpasanie – samospełnienie stało się bogiem. W Rzymie przed upadkiem podobnie; nawet przestali produkować cokolwiek, bo przywozili sobie wszystko z krain podbitych. I znowu żarcie, zabawy, rozpasanie. A teraz są pizza i Netflix. Aha, i jeszcze: chciałbym podróżować, ale dziewczyna tego nie lubi, CO ROBIĆ? Ratunku!
Zjawisko stało się powszechne. Upadek cywilizacji, czyli wygodne czasy, które rodzą wygodnych ludzi. Przyjdą czasy trudne, to się zaczną pojawiać ludzie dzielni, twardzi, mocni, odpowiedzialni, zaradni. A na razie pizza, Netflix i komfort to nasze cele doraźne.
Gdzie jest ojciec tego millennialsa i czemu on mu nie odpowiedział na rozterki? Gdy ja poszedłem do mego Ojca z informacją, że potrzebny mi rower, odpowiedział: „To sobie zarób”. Zarobiłem i kupiłem. Gdy po kilku latach poszedłem do mego Stryja z informacją, że potrzebny mi lepszy rower, odpowiedział: „Dam ci robotę; zarobisz, kupisz”.
Dokąd uciec przed upadającą cywilizacją? Uciekać nie warto. Ucieka niewolnik, który już nie jest w stanie znieść swego losu. Natomiast człowiek wolny jedzie, wyjeżdża, podąża. Niewolnika będą próbowali gonić. Człowieka wolnego raczej zostawią, bo jest niewygodny dla systemu – więc lepiej niech sobie jedzie precz.
86 proc. Amerykanów twierdzi, jakże Joe Biden jest za stary na drugą kadencję. W ten sposób Joe Biden zjednoczył naród. W żadnej innej kwestii Amerykanie nie są aż tak jednomyślni. Kraj jest wewnętrznie podzielony, wszędzie spory o wszystko, a w tej jednej kwestii niespotykana w historii jedność: Joe Biden jest za stary do rządzenia. Dziś ma lat 81, a pod koniec drugiej kadencji miałby lat 86. Nie powinien kandydować, a jednak kandyduje.
Moim zdaniem prawdziwy problem Bidena to nie jest wiek, lecz demencja. Są ludzie starsi od niego, którzy zachowali bystrość umysłu i sprawność ciała, więc tu nie chodzi o wiek. Z demencją kłopot polega na tym, że będzie już tylko gorzej – to nie jest coś, co można poprawić z czasem lub cofnąć. To nie jest chwilowa utrata sprawności, lecz proces postępujący lawinowo. Czyli cokolwiek zrobi sztab Bidena, to już nigdy nie będzie lepiej, niż jest teraz. Mogą się przestać wysilać i… właśnie przestali.
W roku 2023 demencja u Bidena bardzo przyspieszyła. Wcześniej, gdy się pomylił, gdy zgubił wątek, gdy w czasie publicznego wystąpienia zapomniał, gdzie jest i z kim rozmawia, dało się to kamuflować jako „drobne gafy”, które zdarzają się przecież wszystkim i są „normalne”. Ale… gafa ma to do siebie, że jest gafą tylko wtedy, gdy zdarza się rzadko, a nie gdy jest codzienną regułą każdego wystąpienia.
W zeszłym roku „gafa” Bidena polegała na tym, że rozmawiał z osobą nieżyjącą. Był na spotkaniu poświęconym pamięci ważnej osobistości z partii demokratycznej. Miał wygłosić kilka słów na cześć. Wszedł na podium i zaczął mówić te kilka słów na cześć, a potem zaczął wołać tę nieżyjącą osobę, aby wstała z widowni i podeszła do niego się pokazać. Na sali konsternacja, a Biden kompletnie zdezorientowany zakończył stwierdzeniem: „Aha, chyba jej dzisiaj
z nami nie ma”.
Tamtą „gafę” szybko zamieciono pod dywan, a gdy wtedy ktoś mówił
o demencji, to był okrzyczany jako wyjątkowo niegrzeczny. Teraz jest inaczej – codziennie mamy jakąś „gafę”, mamy je regularnie, mamy je zagwarantowane
i przestały śmieszyć, a zaczęły niepokoić nawet wielkich zwolenników Joe Bidena. 86 proc. Amerykanów zgadza się, że problem jest duży. W ciągu kilku kolejnych dni mieliśmy taką oto serię: najpierw Biden pomylił prezydenta Egiptu z prezydentem Meksyku, a potem dwukrotnie opowiedział o swoich niedawnych rozmowach z nieboszczykami: we środę wspomniał, jak to rozmawiał z prezydentem Francji Mitterandem (nie żyje od roku 1996),
a w niedzielę – jak to rozmawiał o pomocy dla Ukrainy z kanclerzem Niemiec Helmutem Kohlem (ten zmarł w 2017 r. J. Komentarze w USA były zgryźliwe: Biden rozmawia z nieboszczykami, bo sam jest nieboszczyk.
Nazywanie prezydenta nieboszczykiem nie jest uprzejme, ale jest obrazowe.
W tej chwili w USA mamy wakat na stanowisku prezydenta. Biden nie rządzi, bo nie jest w stanie, ale jednocześnie nie umarł, więc nie można wyznaczyć następcy. Gdyby demokraci się zgodzili, dałoby się zastosować poprawkę do konstytucji umożliwiającą uznanie prezydenta za niezdolnego do sprawowania obowiązków. Ta poprawka powstała właśnie dlatego, że istnieją choroby umysłowe, demencja, paraliż, wylew – różne takie zjawiska, a nawet zdarzenia losowe, że nadal żyjesz, ale nie jesteś w stanie sprawować funkcji, czyli trzeba na twoje stanowisko wyznaczyć kogoś innego. No ale na razie demokraci nawet nie chcą gadać o stosowaniu tej poprawki, bo wolą wakat niż Kamale Harris jako prezydenta. W tej sytuacji po Białym Domu snuje się zombie Joe Biden, pracę kończy o godz. 15 i cztery dni w tygodniu spędza na wakacjach. Kto rządzi? Kto wydaje rozkazy? Nikt. Ameryka toczy się siłą rozpędu,
a w Białym Domu nie rządzi nikt.
A co nas to wszystko obchodzi? Problem amerykański, niech oni się martwią. Niezupełnie amerykański, a może nawet amerykański najmniej, bo sama Ameryka jakoś dotrwa do wyborów i ktoś obejmie władzę, ale zanim to się stanie, reszta świata jest wystawiona do rozebrania na kawałki. Chiny, Rosja
i Niemcy mogą harcować, bo Biały Dom nie patrzy. A Polska przecież nie jest samodzielna ani silna. W dodatku mamy premiera z opcji niemieckiej realizującego cele niemieckie na polskiej ziemi.
Gdy Stany Zjednoczone mają jakiegoś prezydenta (dowolnego), wówczas istnieje też coś takiego jak interesy amerykańskie, których ktoś pilnuje. Ameryka chce kontrolować Europę (przynajmniej trochę), więc Ameryka kontroluje Niemcy, żeby się nie panoszyły. W sytuacji gdy w Białym Domu nie rządzi nikt, Niemcy w Europie zarządzają po swojemu.
Co to oznacza dla Polski? Gdy Amerykanie są aktywni, wówczas bronią swoich interesów, czyli przy okazji bronią wschodniej granicy Polski. Nie dlatego, że nas kochają – po prostu traktują nas jak swoją strefę wpływów. Gdy Amerykanie są nieaktywni, wówczas to my sami musimy bronić wschodniej granicy. Różnica jest kolosalna: Amerykanie z Rosją zawsze konkurują, czyli zwalczają ruskie wpływy. Natomiast Niemcy z ruskimi się dogadują, a nie walczą.
Biden nie powinien kandydować, a jednak kandyduje. Demokraci zapędzili się w kozi róg. Kamuflowali stan zdrowia prezydenta, kłamali, że bystry i rzutki,
a teraz się z tego nie ma jak wycofać. Mają kandydata, którego sami nie chcą. Sprawę da się załatwić na Konwencji Partii Demokratycznej w sierpniu, ale to późno i rozwiązanie będzie siłowe. Jakiś bunt delegatów i wymiana kandydata w ostatniej chwili.
Opracował: Janusz Baranowski – Tatar Polski, twórca Solidarności, potomek Powstańców Styczniowych, Legionistów, Generałów, Harcerzy, Szarych Szeregów, Żołnierzy Wyklętych