ZDRADA KOSZTUJE

Piotr Lewandowski, Warszawska Gazeta, nr 33, 13-19.08.2021 r.

Jeżeli wciąż będziemy zachowywać się jak poniewierana ofiara losu, to skończymy jak ofiara – w geopolitycznym rynsztoku, wykorzystani i porzuceni, jak wielokrotnie to już przerabialiśmy w historii. A Polska zasługuje na lepszą przyszłość.
Stany Zjednoczone przeżywają obecnie gigantyczny kryzys społeczny, zresztą z pełną premedytacją wywołany przez tamtejszą polityczną i kulturową skrajną lewicę… W efekcie Ameryka jest dziś najsłabsza i najbardziej podzielona od czasów wojny secesyjnej. Owa słabość może mieć fatalne skutki – przypomnijmy sobie Cesarstwo Rzymskie, które mimo pozorów potęgi upadło pod ciosami hord barbarzyńców, m.in. z powodu wewnętrznej degrengolady.

Ameryce trzeba wysiać mocny sygnał: zdrada kosztuje! Chcecie robić w Polsce interesy? To bądźcie wobec nas lojalni. Dotąd bowiem nasze relacje z Zachodem (mowa też o Brukseli i UE) były patologiczne i naznaczone z naszej strony syndromem sztokholmskim. Ze strachu przed Rosją godziliśmy się na wszystko. I oni z pełną premedytacją to wykorzystywali.

I. Nowa Jałta Amerykańsko-niemieckie porozumienie (z putinow- ską Rosją w tle) w sprawie Nord Stream 2 zostało w naszym regionie dość powszechnie odebrane jako zdrada, rodzaj współczesnej Jałty czy Teheranu.

Oto administracja tandemu Joe Biden – Kamala Harris postawiła na kolejny reset, oznaczający nowy podział stref wpływów – wycofanie się Ameryki z czynnej polityki w Europie, ze szczególnym uwzględnieniem Europy Środkowo-Wschodniej i oddanie jej w zarząd Niemcom, które oczywiście chętnie doproszą do spółki Moskwę, by współpraca przebiegała gładko. Polskie media były wprawdzie dość powściągliwe w komentarzach – z różnych powodowie opozycyjne ze względu na Niemcy w których upatrują główną zagraniczną siłę zdolną do obalenia „kaczyzmu”, natomiast te „prawicowe” (a na pewno pro- rządowe) z powodu Ameryki i łączącego nas „bezalternatywnego”, „strategicznego sojuszu”, mającego zabezpieczać Polskę przed rosyjską agresją.

Jednak już na Ukrainie w reakcji na układ Waszyngtonu z Berlinem podniósł się prawdziwy krzyk, a słowo „zdrada” padało wprost. Nic dziwnego, Ukraina bardzo boleśnie przejechała się na zachodnich gwarancjach zawartych w podpisanym w 1994 r. memorandum budapesztańskim, w którym USA, Wielka Brytania i Rosja zapewniły Ukrainie integralność terytorialną i nienaruszalność granic w zamian za zrzeczenie się postsowieckiego arsenału jądrowego. Teraz natomiast wzięła w łeb cała „postmajdanowa” ukraińska polityka zagraniczna oparta na relacjach ze Stanami Zjednoczonymi i Niemcami (dodajmy – z ostentacyjnym pomijaniem polskiego „pośrednika”). Ukraina została, mówiąc krótko, wydana na rosyjską łaskę i niełaskę, co niewątpliwie przełoży się na rychły szantaż energetyczny – i w Kijowie doskonale zdają sobie z tego sprawę, a formalne zastrzeżenia, że Niemcy „dołożą starań” by Rosja nie wykorzystała Nord Stream 2 przeciw Ukrainie, dość powszechnie uznano za zasłonę dymną i grę pozorów, mającą osłodzić wschodnioeuropejskiemu sojusznikowi gorycz pozostawienia na pastwę losu. Nawiasem mówiąc, moglibyśmy to wykorzystać na naszą korzyść – ale to temat na inną rozmowę.

II. „Ameryka też się sypie…”

Do tej pory opisałem oczywistości, ale jest również inny aspekt całej sprawy, bardzo niechętnie podnoszony w naszej debacie publicznej. Otóż amerykańska zgoda na Nord Stream 2 jest pierwszym tak mocnym sygnałem i dowodem słabości Ameryki oraz kryzysu jej globalnego przywództwa. Przywództwo to usiłował ocalić Donald Trump, blokując na ostatniej prostej (i to skutecznie) finalizację budowy gazociągu polityką twardych sankcji, lecz już jego następcy uznali, że skórka nie jest warta wyprawki. Słowa Bidena o tym, że NS2 i tak już był na ukończeniu, więc utrzymywanie restrykcji byłoby „kontrproduktywne dla naszych relacji z Europą”, mówią same za siebie i są świadectwem amerykańskiej bezradności.

Ta bezradność wynika z narastającej wewnętrznej słabości USA. Stany Zjednoczone przeżywają obecnie gigantyczny kryzys społeczny, zresztą z pełną premedytacją wywołany przez tamtejszą polityczną i kulturową skrajną lewicę, której eksponentem jest obecny duet rządzący, ze szczególnym wskazaniem na Kamalę Harris. Odpowiada za niego m.in. „polityka tożsamości” i „woke culture” („kultura przebudzenia”), dzieląca społeczeństwo na coraz to nowe „mniejszości” – etniczne, rasowe, seksualne, płciowe – czego widomym objawem jest dewastujący amerykańskie miasta ruch Black Lives Matter, rozzuchwaleni anarchiści z„Antify” ideologiczna ofensywa lobby LGBT (ze wsparciem niemal całego amerykańskiego wielkiego biznesu) czy wreszcie „sprywatyzowana” cenzura (zwłaszcza w mediach społecznościowych) uprawiana pod znakiem „cancel culture” („kultury unieważniania”). W efekcie Ameryka jest dziś najsłabsza i najbardziej podzielona od czasów wojny secesyjnej – a co gorsza, na horyzoncie nie widać żadnego Lincolna. Owa słabość może mieć fatalne skutki – przypomnijmy sobie Cesarstwo Rzymskie, które mimo pozorów potęgi upadło pod ciosami hord barbarzyńców, m.in. z powodu wewnętrznej degrengolady.

Amerykańska kapitulacja w sprawie bałtyckiej rury jest zatem symbolicznym potwierdzeniem utraty dotychczasowego statusu bezapelacyjnego światowego hegemona i przegranej batalii o globalne przywództwo. Wszystko w przeciągu kilku miesięcy od zmiany władzy. Tak wewnętrzna słabość przekłada się na słabość międzynarodową. Szybko poszło.

III. Odspawać się od Ameryki

I tu wracamy na własne podwórko. Otóż w związku z kryzysem u naszego dotychczasowego protektora Polska powinna bardzo poważnie przeanalizować dotychczasową politykę bezpieczeństwa i wyciągnąć stosowne wnioski, bo ta polityka zakończyła się właśnie spektakularnym fiaskiem. Czas dobrej pogody minął i wszystko wskazuje, że na długo. Bruksela z Berlinem jawnie dążą do kolonizacji w ramach europejskiego „superpaństwa”, a Waszyngton właśnie udzielił im na to zgody. Tymczasem odnoszę wrażenie, że nasze elity polityczne – i tyczy się to również obecnego rządu Zjednoczonej Prawicy – wolą na wszelki wypadek tego nie dostrzegać, chowając głowy w piasek.

W niektórych uszach zabrzmi to jak herezja, ale powinniśmy potraktować obecny kryzys jako szansę na rozluźnienie naszego politycznego uzależnienia od Wielkiego Brata zza oceanu. Podkreślam – kryzys jest szansą! Stany Zjednoczone zachowują się tak, jakby chciały zjeść ciastko i mieć ciastko, czyli jednocześnie pozbyć się odpowiedzialności za frontowy region Europy i zachować pełnię dotychczasowych wpływów, po staremu dyktując nam politykę i to w najdrobniejszych szczegółach, takich jak mienie pożydowskie oraz chroniąc swe biznesowe interesy (podatek cyfrowy, „lexTVN”). Nie może być na to zgody. Należy pokazać Waszyngtonowi, że wycofanie się z naszego regionu będzie miało cenę również dla Ameryki – chociażby w postaci utemperowania jej gospodarczego imperializmu. „LexTVN”powinno być dopiero początkiem – w ślad za tym należy odmrozić takie kwestie jak podatek cyfrowy, ideologiczna cenzura w mediach społecznościowych czy uregulowanie gangsterki Ubera, z rozwiązania których zrezygnowaliśmy pod naciskiem repninowskiej polityki Georgette Mosbacher, kontynuowanej obecnie przez Bixa „Ajlawiu”. Ameryce trzeba wysłać mocny sygnał: zdrada kosztuje! Chcecie robić w Polsce interesy? To bądźcie wobec nas lojalni. Dotąd bowiem nasze relacje z Zachodem (mowa też o Brukseli i UE) były patologiczne i naznaczone z naszej strony syndromem sztokholmskim. Ze strachu przed Rosją godziliśmy się na wszystko. Sparaliżowani gadzim spojrzeniem Putina byliśmy gotowi „robić łaskę” (a nawet gorzej…) – tłumacząc, a raczej racjonalizując przed samymi sobą, że nawiązujemy jakieś „strategiczne sojusze”. I oni z pełną premedytacją to wykorzystywali, rozgrywając nas i wykorzystując jak pierwszą naiwną. Otóż nie. Powtarzam po raz tysięczny – nie ma strategicznych sojuszy dla słabych. „Bezpieczeństwo” obiecywane w ramach tak asymetrycznych relacji zawsze okazuje się iluzją.

IV. Zdrada kosztuje!

Amerykanie jeszcze tego nie zrozumieli. Słane do nas gniewne listy kongresmenów, grożące pogorszeniem stosunków i negatywnym wpływem na relacje gospodarcze brzmią, jak wyjęte żywcem z minionej epoki. Trzeba więc przemówić do nich tak, by zrozumieli – uderzając po kieszeni i pokazując tym samym, że Warszawa również zauważyła kryzys amerykańskiego przywództwa. W tym kontekście ze względów politycznych zakup Abramsów jest decyzją fatalną, bo utwierdza Amerykanów w przeświadczeniu, że jesteśmy na nich skazani i po staremu można z nami zrobić wszystko. Jeżeli wciąż będziemy zachowywać się jak poniewierana ofiara losu, to skończymy jak ofiara – w geopolitycznym rynsztoku, wykorzystani i porzuceni, jak wielokrotnie to już przerabialiśmy w historii. A Polska zasługuje na lepszą przyszłość. Tylko należy przestać się bać, nie ulegać szantażom, że jeśli nie Bruksela i Waszyngton, to Moskwa – i wreszcie wziąć swój los we własne ręce, stawiając na podmiotowość. Umiesz liczyć – licz na siebie.

NIEMIECKIE REPARACJE WOJENNE CZY ZABIJĄ NASZE DUSZEP

Mirosław Kokoszkiewicz

Zamiast reparacji wojennych i odbudowy wysadzonych w powietrze symboli naszej państwowości Niemcy proponują nam wzajemną wymianę młodzieży. Trudno o bardziej bezczelną i cyniczną demonstrację niemieckiej arogancji, buty i bezduszności.

– We wrześniu 2014 roku polska, a także światowa opinia publiczna dowiedziały się, że między bajki można włożyć powielaną przez lata informację o tym, że jeszcze w latach 50. ubiegłego wieku całkowicie podporządkowany Kremlowi polski rząd zrzekł się reparacji wojennych od Niemiec. Według oświadczeń MSZ początkowo miały to być ustne deklaracje władz PRL, potwierdzone w 1969 roku oficjalnym dokumentem. Problem w tym, że kopii noty tego dokumentu nie ma w archiwum polskiego MSZ.

I właśnie dlatego tym dokumentem-widmem zainteresował się były polityk, dyplomata i politolog Grzegorz Kostrzewa-Zorbas. Skuteczne zrzeczenie się reparacji przez Polskę musiało mieć rangę traktatu, czyli umowy międzynarodowej, a to z kolei oznacza, że taki dokument musi figurować w rejestrze Sekretarza Generalnego ONZ. Grzegorz Kostrzewa-Zorbas postanowił to sprawdzić i okazało się, że w zbiorze oficjalnych dokumentów, a także w archiwach ONZ takiego dokumentu nie ma. I właśnie na tej podstawie naukowiec w 2014 roku napisał na łamach tygodnika„wSieci” że:

– Nieistnienie dokumentu w archiwum oryginałów w głównej siedzibie ONZ na Manhattanie rozstrzyga o skutku prawnym. Skutek nie powstał.

W 2017 roku Grzegorz Kostrzewa- -Zorbas powrócił do kwestii reparacji, pisząc już na łamach tygodnika „Sieci”:

– Ponad 6 bln dol. – tyle w2017r. wynosi wartość strat ludzkich i materialnych zadanych Polsce przez nazistowskie Niemcy podczas II wojny światowej. W 2014 r. nasze śledztwo ujawniło, że Polska nie zarejestrowała w ONZ zrzeczenia się reparacji, więc nie zrzekła się ich prawomocnie i może dochodzić roszczeń drogą dyplomatyczną lub przed Międzynarodowym Trybunałem Sprawiedliwości. Roszczenia się nie przedawniają -aż do 2010 r. Niemcy płaciły odszkodowania za I wojnę światową. Wysokość naszych roszczeń nie byłaby nierealistyczna –po II wojnie światowej Japonia zapłaciła niemal 1 bln dzisiejszych dolarów. Wbrew tezie o „ostatecznym uregulowaniu” sprawy reparacji w 1990r. Niemcy ciągle przyznają nowe odszkodowania, ale nie Polsce i Polakom. Przypominam te wszystkie fakty, pomimo że „Warszawska Gazeta” pisze o nich już od siedmiu lat. Od kiedy do władzy doszedł PiS, apelujemy do rządzących o zdecydowane i odważne działania dyplomatyczne w sprawie należnych nam reparacji wojennych od Niemiec. Ich wypłata byłaby bowiem bardzo spóźnionym, ale jednak aktem sprawiedliwości dziejowej. Niestety, do tej pory o reparacjach rządzący najgłośniej mówią tylko w trakcie kampanii wyborczych, po czym temat cichnie i znika. Nie potrafiono nawet politycznie i propagandowo wykorzystać słów urzędującego prezydenta Niemiec. W 2015 roku piastujący to stanowisko Joachim Gauck w wywiadzie udzielonym największemu niemieckiemu opiniotwórczemu dziennikowi „Sueddeutsche Zeitung” powiedział.

– Jesteśmy potomkami ludzi, którzy zostawili za sobą ślady zniszczenia w Europie podczas drugiej wojny światowej – w Grecji i innych miejscach, o czym wiedzy nie dopuszczaliśmy do siebie żenująco długo. Słuszną rzeczą do zrobienia dla kraju świadomego historii jak nasz jest rozważyć, jakie mogą być możliwości reparacji.

Wróćmy do teraźniejszości, a konkretnie do niedawnej wizyty w Polsce szefa CDU i kandydata na kanclerza Niemiec Armina Lascheta. W wywiadzie dla „Rzeczpospolitej” odnosząc się do kwestii reparacji, Laschet powiedział;

– II wojna światowa, wywołana napaścią nazistowskich Niemiec na Polskę, przysporzyła nieskończenie wielu cierpień. Niemcy są świadome tej historycznej odpowiedzialności. Ta odpowiedzialność także w przyszłości będzie determinowała naszą politykę wobec Polski. Kwestia reparacji została w przeszłości ostatecznie uregulowana w drodze wzajemnego porozumienia. Ciągła polityczna instrumentalizacja tych kwestii niewiele tu pomaga.

Jak można mówić, że kwestia reparacji została ostatecznie uregulowana, skoro Niemcy nie wypłaciły Polsce odszkodowania za wymordowanie 6 milionów naszych obywateli, gigantyczne zniszczenia wojenne oraz niewyobrażalną grabież, w tym setek tysięcy dzieł sztuki? W tym samym wywiadzie zapytano Lascheta o plan odbudowy Pałacu Saskiego, na co ten odpowiedział, że zamiast o odbudowie zabytków Polska powinna pomyśleć o „wzmocnieniu stosunków na poziomie społeczeństwa obywatelskiego” i dodał:

– Czy nie powinniśmy na przykład wzmocnić wymiany młodzieży? W tym zakresie życzyłbym sobie intensyfikacji stosunków polsko- -niemieckich, która także wymaga nakładów finansowych. Jak więc widzimy, zamiast reparacji wojennych i odbudowy wysadzonych w powietrze symboli naszej państwowości Niemcy proponują nam wzajemną wymianę młodzieży. Trudno o bardziej bezczelną i cyniczną demonstrację niemieckiej arogancji, buty i bezduszności.

Stawka na dziś jest wysoka i wynosi 6 bilionów dolarów. Właśnie przez pryzmat tej gigantycznej i należnej Polsce kwoty trzeba spojrzeć na powrót Tuska do polskiej polityki i tak jego rolę trzeba przedstawiać Polakom. Można powiedzieć, że powierzone mu zadanie odsunięcia PiS-u od władzy jest misją rozpaczy Berlina. Kluczowym zadaniem tego zdrajcy jest doprowadzenie do bezwarunkowej kapitulacji Polski, a przez to także do uchronienia Niemiec przed wypłatą tej niewyobrażalnej dla zwykłego śmiertelnika sumy pieniędzy. O tym, że nie jest to misja bez szans świadczy choćby sejmowe głosowanie nad projektem: Ustawy o przygotowaniu i realizacji inwestycji w zakresie odbudowy Pałacu Saskiego,

Pałacu Bruhla oraz kamienic przy ulicy Królewskiej w Warszawie.

Jak wytłumaczyć fakt, że 173 posłów opozycji było przeciw, a 35 wstrzymało się od głosu? Tylko w jeden sposób. Powiedzmy sobie wprost, że taka właśnie jest siła opcji niemieckiej w Polsce. Istnieje także spora część polskiego społeczeństwa, która albo nie dostrzega zagrożenia, albo, jak to już bywało w naszej historii, gotowa jest oddać się pod kuratelę silniejszych i możniejszych protektorów. Naprawdę nie będzie przesadą, kiedy powiem, że choć dzisiaj nie świszczą nam nad głowami kule i nie wybuchają wokół bomby, grozi nam już wkrótce całkowita utrata niepodległości, ponieważ w tym kierunku idą działania Unii Europejskiej, która stała się potężnym narzędziem polityczno-gospodarczym Berlina. Już chyba najwyższy czas, aby rządzący bez ogródek i owijania w bawełnę wprost powiedzieli Polakom o tym śmiertelnym zagrożeniu.

Tylko wtedy, kiedy bez znieczulenia nasi rodacy poznają prawdę o tym, co grozi Polsce, będziemy w stanie realnie ocenić, jaka część naszego społeczeństwa jest gotowa sprzeciwić się utracie niepodległości, a jak cześć godzi się na bycie niemiecką kolonią.

W 77. Rocznicę wybuchu Powstania Warszawskiego premier Mateusz Morawiecki napisał na Facebooku:

– Kiedy potowa Europy zginała karki pod jarzmem niemieckiego okupanta, a druga połowa z okupantami współpracowała, warszawiacy rzucili Niemcom wyzwanie.

Dla mnie te słowa mają nie tylko sens dosłowny, ale i alegoryczny, odnoszący się do dzisiejszego tu i teraz Kiedy na naszych oczach połowa państw członkowskich Unii Europejskiej zgina karki przed niemieckim dyktatem, a druga połowa z Niemcami współpracuje, Polacy powinni rzucić Niemcom wyzwanie i nie dawać się dłużej upokarzać. W tę akcję upokarzania Polski moim zdaniem wpisuje się także skazanie ks. prof. Dariusza Oko na więzienie przez niemiecki sąd. Przedwojenny minister spraw zagranicznych, Józef Beck mówił:

– Niemiec zabije tylko nasze ciała, Rosjanin – dusze.

Dzisiejszy Niemiec nie może, póki co, zabić naszych ciał, ale od swojego rosyjskiego sojusznika nauczył się zabijać nasze dusze, na co dowodem jest potężna opcja niemiecka w polskiej polityce oraz przerażająco duża grupa Polaków, popierających tych współczesnych targowiczan. Skoro wstępując do UE nie umawialiśmy się na sprzedanie duszy niemieckiemu diabłu, to na koniec przywołam pamiętny fragment z sejmowego przemówienie Józefa Becka z 5 maja 1939 roku. W wersji na rok 2021 powinien on brzmieć:

– Członkostwo w UE jest rzeczą cenną i pożądaną. Nasza generacja, skrwawiona w wojnach, na pewno na okres pokoju zasługuje. Ale to członkostwo, jak prawie wszystkie sprawy tego świata, ma swoją cenę wysoką, ale wymierną. My w Polsce nie znamy pojęcia członkostwa za wszelką cenę. Jest jedna tylko rzecz w życiu ludzi, narodów i państw, która jest bezcenna: tą rzeczą jest honor i suwerenna ojczyzna.

Opracował: Leon Baranowski – Buenos Aires, Argentyna