Co zrobić z tym zwycięstwem?

Piotr Semka, DoRzeczy, nr 30, 20-26.07.2020 r.

Władza prezydencka jest podwójnie cenna. W obozie dobrej zmiany daje nadzieję na w miarę spokojne trzy lata rządów i dodatkowy bonus – kontrolowanie sytuacji po nowych, nieprzewidywalnych dziś wyborach za trzy lata

Andrzej Duda, to się uda”. To prawda, znów się udało. Po wyborach w PiS na razie dominuje ulga. Wspólnym wysiłkiem odsunięto wizję zepchnięcia rządzącej partii do roli kolosa sparaliżowanego wetami wrogiego prezydenta. Jak zawsze od 2015 r. najlepszym sojusznikiem Jarosława Kaczyńskiego okazali się zwykli wyborcy, którzy umieli zmobilizować się na czas.

To tę cichą armię wiernych sojuszników dobrej zmiany celebryci wyzywają teraz od „wsioków”, porównują do dawnego NRD i proponują plebiscyt na temat włączenia wschodu Polski do Ukrainy.

„Nie możemy oddać tym palantom Polski” – głosił przed wyborami Adam Michnik. Teraz wydaje się zdziwiony, że obrażani wyborcy PiS odpowiedzieli na to jedyną swoją dostępną bronią – kartką wyborczą. A ci mniej ideowi odpowiedzieli „tak” na wiecowe pytanie Andrzeja Dudy: „Czy żyje się wam lepiej niż pięć lat temu?”

Raz jeszcze się okazało, że PiS ma elektorat, który wie, iż gra z obozem III RP toczy się o rzeczy ważne. Warto to przypomnieć tym publicystom, którzy od lat wzruszają ramionami na śmieszną dla nich „walkę dwóch plemion”. W polityce liczy się władza i to, co z tą władzą się robi. Ten ma kłopot, kto przegrał, a nie ten, kto zwyciężył.

Dlatego PiS słusznie puszcza mimo uszu labiedzenia opozycji i sprzyjających jej mediów o podzielonej Polsce. Gdyby wygrał Trzaskowski, nikt by po tamtej stronie o podziałach nie wspominał, tylko czytalibyśmy tytuły pełne zachwytów, że „Polacy wybrali demokrację”.

Władza to władza. A władza prezydencka jest podwójnie cenna. W obozie dobrej zmiany daje bowiem nadzieję na w miarę spokojne trzy lata rządów i dodatkowy bonus – kontrolowanie sytuacji po nowych, nieprzewidywalnych dziś wyborach za trzy lata. Poczuciu ulgi w obozie PiS towarzyszy zmęczenie dwuletnim maratonem wyborczym, do którego doszedł kryzys koronawirusa.

Prezydent Andrzej Duda pokazał charakter. Dał z siebie wszystko, bo naprawdę chciał reelekcji. A PiS go wspierał, bo rozumiał wagę tego pojedynku. Jarosław Kaczyński pomagał, schodząc z pierwszego planu. Mateusz Morawiecki miewał dziennie więcej spotkań niż prezydent Andrzej Dudą, bo wie, że w swej partii nie może narzekać na nadmiar przyjaciół. Beata Szydło pomagała, bo zależy jej na statusie liderki „tożsamościowców”. A Jarosław Gowin walczył o wygraną prezydencką, bo wiedział, że w razie porażki będzie mu wypominane zablokowanie wyborów 10 maja. Mariusz Mastalerek z kolei walczył, bo chce mieć w pałacu przy Krakowskim Przedmieściu polityczną przystań. I wszyscy rozumieli jeszcze jedno – że w razie wygranej Rafał Trzaskowski może sparaliżować im polityczne życie. I przy okazji pobili nowy rekord. Jeszcze żadna partia nie wygrała zarówno dwóch kadencji rządów w Sejmie, jak i dwóch kadencji prezydenckich.

Wygrali i kupili czas. Konkretnie trzy lata na wymyślenie nowego image’u PiS w kolejnych wyborach.

Jeden z weteranów dawnego Porozumienia Centrum (poprzedniczki PiS] pytany o to, jak ten czas zostanie spożytkowany, odpowiada: „A co robi PiS, jak już ucieknie spod noża obozu III RP? Zaczyna zajmować się sobą”.

KTO SKOCZKIEM, KTO PIONKIEM?

Popatrzmy na powyborczą szachownicę PiS-owską. Kogo tu widzimy?

Oczywiście figurę króla – Jarosława Kaczyńskiego. Właśnie w wywiadzie dla PAP potwierdził, że na jesiennym kongresie swej partii będzie kandydował kolejny raz na stanowisko prezesa, choć nie wie, czy będą to pełne cztery lata prezesury. A Więc szybkiej sukcesji nie będzie, choć też nie jest jasne, czy to on poprowadzi wybory za trzy lata. Raczej tak, bo Kaczyński czuje, że bez jego roli arbitra PiS szybko może się rozpaść na parę wrogich sobie obozów. Chyba że odezwie się znów zdrowie, które zmusiło go niedawno do operacji kolana. Ale na razie jest i pilnuje równowagi.

A jakie figury są elementami tej równowagi? Najsilniejsza z racji świeżo odnowionego mandatu wydaje się figura prezydenta Dudy. Wybory wykazały jego „męskość” wbrew kliszom opozycji o pozbawionej inicjatywy pacynce prezesa.

Prezydent ponadto jest w nowej, silniejszej pozycji. Nie potrzebuje PiS do kolejnej reelekcji. Nie zadziała już perswazja typu „jeżeli będziesz działał przeciwko naszym sugestiom, to cię nie poprzemy w kampanii”. Ta nowa, bardziej podmiotowa rola tradycyjnie wywołuje nadzieje części prawicowych publicystów na Andrzeja Dudę – wielkiego hamulcowego PiS-owskiego radykalizmu. Tyle że prezydent może mieć też ambicje kierowania obozem PiS za pięć lat i wie, że zbytnie skłócenie z partią uczyni go bezsilnym.

Pierwsza kadencja nauczyła obie strony, że konflikty są im niepotrzebne, bo obie strony na nich tracą. Tyle że gdy tylko minęła zwycięska noc wyborcza, odzywają się stare słabości. „Prank” „żartownisiów” udających sekretarza ONZ przypomniał o słabościach mechanizmów obsługi prezydenta w jego kancelarii.

Kolejną figurą jest Mateusz Morawiecki. Dużo dał z siebie w kampanii i umocnił tym samym swe specjalne więzi z prezydentem Dudą. Jak jednak głosi coraz więcej opinii z okolic Nowogrodzkiej – minęła już epoka, gdy Kaczyński dawał do zrozumienia, że Mateusz Morawiecki może zostać jego następcą w partii. Owszem, jego pozycja szefa rządu i ekonomicznego guru jest niezagrożona. Jednak „następcą tronu”, jak się zdaje, już nie jest. Ostatnio celny prztyczek wymierzył mu Jacek Kurski, wyliczając w „Wiadomościach” TVP, ile pieniędzy od kancelarii premiera otrzymały „Fakt” czy „Polityka”. Morawiecki wyszedł z tego zgrabnie przy okazji sejmowego wotum nieufności dla Ziobry. Serdecznie pogratulował wygranej ministrowi sprawiedliwości, rozwiewając plotki o swej chęci pozbycia się „Ziziego”.

Przy wszystkich bowiem irytacjach, jakie wzbudza u „tożsamościowców”, Morawiecki jest PiS-owi niezbędny, bo tylko on zapewnia gospodarczą stabilizację. Dlatego między bajki można włożyć opowieści Onetu o planie ziobrystów wysadzenia go z siodła.

Ten, któremu takie plany się przypisuje – Zbigniew Ziobro – ma teraz inną agendę działań. Zachęca swoją partię, aby po wygranej prezydenckiej zabrała się do dominacji obcego kapitału w polskich mediach, do dalszego reformowania sądów i obrony pluralizmu ideowego na uczelniach. Bez tego – jak ostrzega – dominacja lewicy nad umysłami młodych generacji będzie narastać. Będąc w cichym sojuszu z Kurskim i broniąc zdecydowanie jego ostrej linii w kampanii Andrzeja Dudy, Solidarna Polska uważa się za współtwórcę wygranej prezydenta. Takie opinie powodują ból głowy u Jarosława Gowina. Jego zdaniem Andrzej Duda wygrał mimo wsparcia „Wiadomości”, a nie wskutek tego wsparcia. Gowin ostrzega obóz PiS, że utwardzając przekaz, odpycha od siebie młode roczniki, znacznie bardziej laickie i liberalne np. w sprawach LGBT. Ziobryści odpowiadają im, że to rady, które doprowadzić mogą PiS do statusu bezideowej chadecji w stylu niemieckim i że Polska jest inna.

Gowinowcy wydają się jednak spokojni o swoją pozycję w obozie Zjednoczonej Prawicy. „Gowin jest tanim sojusznikiem zapewniającym większość w Sejmie. Marzenia o koalicji z PSL to gołąb na dachu. Ludowcy nie cierpią PiS, co najwyżej da się wyrwać PSL-owi jednego posła, dwóch” – mówi jeden z polityków Porozumienia. Jeszcze mniej gowinowcy boją się wizji koalicji PiS z Konfederacją. Partia Krzysztofa Bosaka, mimo rozmaitych wypowiedzi, nie ma ochoty na kooperację z PiS, bo sama chce zdominować prawicę.

W rządzącej partii pojawiają się jednak nowe podziały w poprzek starych. W głosowaniu nad kandydaturą ks. Tadeusza Isakowicza-Zaleskiego do parlamentarnej komisji ds. pedofilii kapłana z Krakowa poparło 55 posłów z Solidarnej Polski i Porozumienia. W tym przypadku antagonizm Ziobro-Gowin zszedł na dalszy plan wobec przekonania, że jeśli sprawy nadużyć się nie wyjaśni do końca, to runie cały autorytet Kościoła. „Starzy” niechętni byli z kolei głosowaniu za księdzem niemającym poparcia episkopatu. Tak powstają nowe linie podziału w PiS.

Na razie wraca rutyna codziennych nawalanek z opozycją. Kamila Gasiuk-Pihowicz z mównicy sejmowej na nowo wymachuje zwolnieniem dyscyplinarnym dla Ziobry, Rafał Trzaskowski demonstracyjnie ogłasza, że nie ma czasu na spotkanie z prezydentem, a lewica duma, na ile kooperować z Platformą.

Tyle że teraz PiS chce punktować Trzaskowskiego w trybie non stop. „Dotąd Trzaskowskiego krytykowali tylko stołeczni radni z PiS. Teraz mieszkańcy Końskich będą wiedzieli o każdej dziurze w ulicy w Warszawie” – zapowiada jeden z polityków odpowiedzialnych za przekazy PiS.

TRZY LATA NA ZMIANY

Opozycja pociesza się po porażce, że to już ostatnie takie wybory, w których PiS wygrywa dzięki mobilizacji starszego pokolenia i frekwencji w mniejszych miejscowościach. Publicyści lewicy wskazują, że przyszłe trendy wyznaczy za trzy lata to, co zdarzyło się już w ostatnich wyborach – wyrazisty spadek popularności PiS w grupie wyborców 18-30 lat.

Istotnie, dobra zmiana ma z tym problem. Ma mocną pozycję w mediach publicznych, ale jest o wiele słabsza w Internecie niż w 2014 r. Nadal nie ma sojusznika w żadnej jakościowej gazecie codziennej, a jej zaplecze intelektualne jakby zatrzymało się na konferencjach „Polska Wielki Projekt”.

Dyskusja, jak spożytkować najbliższe trzy lata bez wyborów, będzie trwać. Zwolennicy wygładzania kantów z okolic Gowina będą kłaść nacisk na potrzebę szukania dróg dotarcia z linią PiS do młodszego pokolenia i mieszkańców wielkich miast. Ziobryści będą im odpowiadać, że lepiej skupić się na mobilizowaniu bazowego elektoratu i dopiero na tym gruncie „wyszarpywać” opozycji poszczególne grupy wyborców wielkomiejskich.

Jeśli Jarosław Kaczyński będzie wciąż w pełni kontrolować partię, to zwyciężać będzie model eklektyczny – nastawiony na stare metody, ale i niewykluczający „nowinek”.

Ciągłe opowiadanie o „500+” i wskazywanie na zagrożenia cywilizacyjne mogą nie wystarczyć. Trzeba nowych haseł i nowych symboli.

Pytanie, kiedy do głosu zaczną dochodzić młodzi, zarówno ci z PiS, z Solidarnej Polski, jak i Porozumienia. Kiedy swoich pięciu minut doczekają się tacy politycy jak Przemysław Czarnek, Patryk Jaki czy Kamil Bortniczuk Ich wrażliwość i alianse, jakie będą tworzyć, określi nowe oblicze partii.

Na razie prezes Jarosław Kaczyński chce ponoć, by jego partia nacieszyła się zwycięstwem. Wyciąga wnioski ze swej zbyt chłodnej reakcji na wynik wyborów sejmowych w październiku 2019 r. Teraz PiS ma podsumować sukcesy w czterech kolejnych wyborach na kongresie jesienią. Chwilo, trwaj!

Siekiery fruwają w powietrzu

Zwolennicy Rafała Trzaskowskiego fatalnie znoszą niepowodzenie swego ulubieńca – dokładnie tak samo jak to było w czasie poprzednich klęsk Platformy Obywatelskiej. Nasi milusińscy zaprojektowali i rozesłali po sieci mapki porównujące zachodnią Polskę do RFN, a wschód do NRD. Pojawiła się też internetowa petycja wnioskująca o włączenie tak życzliwych dla Andrzeja Dudy województw podlaskiego, lubelskiego i podkarpackiego do Ukrainy. Być może zły humor pani prezydent Gdańska po klęsce swego ulubieńca wpłynął na decyzję magistratu, że IPN nie dostanie zgody na plenerową wystawę o Sierpniu 1980 pod gdańskimi trzema krzyżami.

Ale przynajmniej te nerwowe reakcje są objawem jakiegoś żywego zaangażowania emocjonalnego w kampanię Trzaskowskiego. Natomiast po stronie lewicy panuje absolutna cisza. Żadnej refleksji nad żałosnym wynikiem Roberta Biedronia. Polityka, który zdobył dla lewicy mniej głosów, niż pięć lat temu dostała od wyborców Magdalena Ogórek Żadnych pytań w „Krytyce Politycznej”, dlaczego Adrian Zandberg i Włodzimierz Czarzasty wystawili kogoś, kto całkiem niedawno położył z kretesem projekt partii Wiosna.

Za to zwolennicy Trzaskowskiego z furią zaatakowali Biedronia za to, że nie spotkał się z ich kandydatem przed drugą turą. No i zaczęło się. Jak relacjonuje portal Gazeta.pl: „W obronie Biedronia stanął Włodzimierz Czarzasty, który – typowo w swoim stylu – nie bawił się w subtelności. Oskarżył Platformę o »chamskie wymuszanie głosów« innych kandydatów przed drugą turą. »Zajmij się, chłopie, swoją polityką i swoją osobą« – wypalił na antenie Radia Zet w stronę Grzegorza Schetyny (ten dzień wcześniej w RMF FM nie szczędził kąśliwych uwag innym kandydatom opozycyjnym)”.

Na to zareagował dla odmiany Borys Budka. Występując w Polsat News, lider Platformy zakpił z fatalnego wyniku Biedronia, winą za to obarczając Czarzastego. „Panowie swoją ożywioną dyskusję ze studiów telewizyjnych i radiowych przenieśli na Twittera, gdzie okazało się, że Czarzasty zablokował Budkę” – donosi Gazeta.pl. „W tzw. międzyczasie obrywało się jeszcze PSL i Władysławowi Kosiniakowi–Kamyszowi – oczywiście za brak jednoznacznego poparcia Trzaskowskiego i rzekomą chęć wejścia do koalicji rządowej na zaproszenie prezydenta Andrzeja Dudy”.

Jak w tym chaosie Rafał Trzaskowski ma zostać liderem całej opozycji, oczywiście nie rezygnując z kierowania stolicą? Może, jeśli stanie się na polskim gruncie twarzą szerszej operacji. Niemcy, obejmując prezydenturę w Unii, lansują idee, by poszczególne projekty z funduszu odbudowy Europy po szoku koronawirusa realizować bezpośrednio z samorządami, za plecami rządów. W Polsce oznaczać to będzie łatwe i hojne transfery dla miast i sejmików rządzonych przez Platformę. Wtedy łatwo będzie wylansować mechanizm – „grzeczne samorządy dostają pieniążki, złe rządy muszą obejść się smakiem”. Ewentualna ofensywa Trzaskowskiego jako trybuna już nie tylko PO, lecz także wielkich miast bardzo by się z takimi planami zgadzała.

Jarosław Praclewski Solidarność RI, numer legitymacji 8617, działacz Antykomunistyczny