Zanim Le Pen został Le Penem

Marek Jurek, DoRzeczy, nr 17, 20-26.04.2020 r.

Jak Francja została zaprowadzona przez swą klasę rządzącą na drogę kulturalnej, politycznej, demograficznej i geopolitycznej dekadencji

Nic nie jest ciekawsze od prawdy.

Oczy doświadczonego człowieka, wypatrującego w dali przeżytych wydarzeń minionego czasu, są najlepszą lunetą historii. „Fils de la nation” („Syn narodu”), pierwszy tom pamiętników Jeana-Marie Le Pena, początek jego własnego rozrachunku z historią, to kapitalna panorama dziejów Francji z lat 50. i 60., czasów IV Republiki, a potem – prezydentury de Gaulle’a, tej drugiej francuskiej belle epoąue, której blask pokazywały światu filmy wytwórni Gaumont. W książce Le Pena te czasy wyglądają inaczej, ich uroda skrywa wiele dramatów, bo sam przedmiot jego polityki można raczej streścić tytułem książki Eri- ca Zemmoura: francuskie samobójstwo.

Le Pen, tak j ak Zemmour, uważa, że w drugiei połowie poprzedniego wieku jego kra; tał: ;ak cała zachodnia Europa, wszedł, a raczej został zaprowadzony przez svą klasę rządzącą, na drogę kulturalne politycznej, demograficznej i geopolitycznej dekadencji. Pierwszy tom swych pamiętników doprowadza do moment- utworzenia Frontu Narodowego za prezydentury Georges’a Pompidou. Cały ten o kres to czas krystalizacji jego poglądów, a także dojrzewania polityki, którą barcie: wcześnie podjął i prowadził. Przede wszystkim to jednak szeroki opis politycznej: p da walki, którą rozwinął potem, a także jej motywów.

POKOLENIE ZIMNEJ WOJNY

Le Per. wchodził w dojrzałe życie wraz z n: v epoką. Urodzony w 1928 r., miał jeszcze : kazję wziąć udział w ruchu oporu, ale należał do pierwszego pokolenia pce c er.nego, czasów powojennej odbuderw i zimnej wojny. Późniejszy założycie. Frcntu Narodowego był jej świadomym uczestnikiem. Antykomu- nizm przez całe lata definiował jego pogląd}’ s żr.: z haseł, które głosił – „ani czerwoni ar.: martwi” – odwracało znaną dewizę entuzjastów odprężenia: „lepiej być czerwonym niż martwym”.

Czym był komunizm dla Le Pena? Światem łagrów, nieprzekraczalnym horyzontem współczesnego niewolnictwa, sowieckim zagrożeniem dla wolności i światowej pozycji Francji, a najbardziej bezpośrednio – czynną destrukcją życia narodowego. Od poparcia dla paktu Ribbentrop-Mołotow do wojny algierskiej francuski komunizm systematycznie, za każdym razem, gdy życzyli sobie tego Sowieci, sabotował nie tylko francuską politykę, lecz także każdy francuski wysiłek zbrojny. I – jak dodaje Le Pen – swymi strajkami i polityką antyekonomiczną niszczył również francuski przemysł (szczególnie morski), francuską pracę i konkurencyjność. Mówiąc najkrócej – był antytezą patriotyzmu i solidarności narodowej. Nie zdobył władzy (choć komuniści mieli okresy udziału w rządach po wojnie i w początkach prezydentury Mitterranda), ale wywarł wielki wpływ na politykę i życie kulturalne. Do tej pory we Francji potępienie komunizmu jest rzeczą trudną, mimo że – jak słusznie pisze Le Pen w swej książce – „antykomuniści lat czterdziestych i pięćdziesiątych uratowali honor Francji, honor intelektualny i honor w ogóle”.

PRZED PARYSKIM MAJEM

W czasie studiów Jean-Marie Le Pen był działaczem studenckim i mógł z bliska obserwować początek ideowej mutacji, która w ciągu dekady miała zmienić Francję i świat. Niestety, choć nadchodząca rewolucja miała od początku charakter marksistowski, jej elementem były zmiany dokonujące się w Kościele francuskim. Uczniowie Marca Sangniera i Emmanuela Mouniera uważali, że Kościół nie może stanąć przeciw niesionej przez socjalizm wizji „lepszego świata”, że nie powinien bezwładnie trwać po stronie – uzasadnianych prawem naturalnym – „partykularyzmów” cywilizacyjnych, narodowych, rodzinnych, że nie może „małodusznych” zarzutów lub obaw wobec marksizmu czy socjalizmu przeciwstawiać wielkiemu projektowi przebudowy społeczeństwa. Rzym mieli przeciw sobie od zawsze, Pius XII był znienawidzony przez komunistów nie bez przyczyny: zachowywał uznanie dyplomatyczne dla polskiego rządu na uchodźstwie, bronił ukraińskich i chińskich katolików przed przymusowym odrywaniem od Kościoła, wystąpił oficjalnie w obronie powstania węgierskiego. Tym bardziej każdy głos, nawet pośrednio podważający stanowisko papieża i antykomunistyczną solidarność katolików, miał wielką wartość dla obozu rewolucji. Był potrzebny nie tyle do przekonywania, ile do dezorientowania i demontowania opinii katolickiej.

Le Pen wspomina, że o ile „spychanie w lewo i komunizacja uniwersytetów były niewątpliwie efektem długiej i zawziętej działalności Partii Komunistycznej”, o tyle bardzo korzystne dla jej strategii okazało się wsparcie katolickich progresistów. Pozwalało im dotrzeć tam, dokąd sami by nie dotarli, a przede wszystkim dezorganizowało antykomunistyczny opór. „Do 1950 r. katoliccy studenci spotykali się we własnych grupach na wydziałach, prowadzili autonomiczne życie, działalność intelektualną i duchową. Ale w 1950 r. od swych dominikańskich duszpasterzy w ramach JEC (Chrześcijańskiej Młodzieży Studenckiej) otrzymali zalecenie angażowania się w organizacje ogólnostudenckie i wspierania tam list lewicy, która w ramach Komitetów Akcji Związkowej przeciwstawiła się dotychczasowym liderom akademickim o nastawieniu z reguły antymarksistowskim. Ojciec Liege, który już w tamtych czasach – a było to wtedy rzadkie – chodził bez habitu, w stroju świeckim, głosił konferencję przeciw »brudnej wojnie w lndochinach«”.

W OBRONIE IMPERIUM

Chociaż Front Narodowy stał się prawicową alternatywą dla neogaullizmu, to punkt wyjścia obu kierunków nie był odległy. De Gaulle obalił IV Republikę pod hasłami obrony francuskiego imperium kolonialnego. Jean-Marie Le Pen w tę sprawę zaangażował się osobiście, najpierw jako oficer w Indochinach, potem (zawieszając świeżo zdobyty mandat parlamentarny) – w Algierii.

Świadomość historyczna często bardziej od faktów utrwala opinie dominujące w przeszłości. Współczesna Europa na wojnę w Algierii patrzy oczyma sowieckiej propagandy i francuskiej prokomunistycznej lewicy z połowy ubiegłego wieku. Tymczasem wojna ta nie toczyła się w istocie przeciw niepodległości Algierii, ale przeciw terroryzmowi FLN, któremu Francja nie chciała przekazać władzy. Jak pisał o tym Paul Johnson, algierski Front Wyzwolenia Narodowego (reprezentujący ten sam nacjonalizm arabski co Saddam Husajn, Hafiz al-Asad czy płk Naser) był pierwszym nowoczesnym ugrupowaniem terrorystycznym. Wojna przeciw FLN (okrzyczana przez marksistowską propagandę jako „brudna”) była pierwszą nowoczesną wojną z terroryzmem. Terroryzm ten potępił jasno Albert Camus, który sam urodził się pod Annaba, a o swych ojczystych stronach mówił, że kochał je „całym sercem”, że „tam wszystko otrzymał” i że „nie odmówi przyjaźni nikomu”, kto stamtąd pochodzi.

Mój nieżyjący już przyjaciel, Edouard Ferrand, opowiadał, że jego ojciec był do końca życia przekonany, iż gdyby Francja wygrała tamtą wojnę, gdyby algierskie departamenty rozwijały się dalej, politycznie i ekonomicznie, razem z Francją – nie byłoby potem problemu imigracji, Algierczycy nie musieliby masowo wyjeżdżać i zostaliby u siebie. Nawet gdyby w końcu Algieria rozeszła się z Francją, dokonałoby się to pokojowo i miałaby perspektywę podobną do Wybrzeża Kości Słoniowej – państwa kierowanego przez dobrą, ukształtowaną we francuskiej polityce elitę, wykorzystującego swe możliwości ekonomiczne, przyjaznego Francji. Erie Zemmour nie podziela tego retroaktywnego optymizmu: w końcu czasy rozwoju ekonomicznego widziały wiele migracji wewnętrznych. Niemniej tak właśnie myśleli ludzie broniący Algierii francuskiej, a perspektywa, dla której się bili, była przede wszystkim lepsza dla Algierii. Chodziło o to, by nie wydać tego pięknego kraju i mieszkających tam przekonanych Francuzów – ludzi prawicy i lewicy, chrześcijan, Żydów i muzułmanów – w ręce terrorystów. Tak też myślał młody porucznik Le Pen.

W swych pamiętnikach szczerze oddaje tamte uczucia i moralny wymiar gaullistowskiej kapitulacji. Wśród historyków dominuje opinia, że de Gaulle był Nixonem, któremu się udało. Nixon był w Wietnamie notariuszem klęski, de Gaulle w Algierii – wodzem udanego, choć bezwzględnego odwrotu. Tym ocenom post factum Le Pen przeciwstawia uczucia, które w czasie wojny algierskiej żywiło wielu Francuzów:

„Ludzie, żołnierze, politycy, którzy nie zaglądali w karty Generałowi, którzy słuchając jego słów, nie siedzieli mu w głowie, gdy widzieli, w jaki sposób wracał do władzy, mieli prawo wierzyć, że będzie bronił Algierii francuskiej. Tym bardziej więc angażowali się na jej rzecz. Wszystko, co się potem stało, zawód, beznadzieja, opór, porzucenie, ucieczka algierskich Francuzów przed rzezią, bunt wojska, OAS, porzucenie Francuzów-muzułmanów – zaczęło się od zdrady de Gaulle’a. […] Nie oceniam omletu, który de Gaulle podał Francji, piszę tylko o jajkach, które najpierw stłukł”.

Erie Zemmour w swej ostatniej książce („Destin franęais”] pisze o znamiennej rozmowie generała z jego ministrem informacji, Alainem Peyrefitte’em. Gdy ten zaczął opowiadać prezydentowi o masowych mordach na muzułmanach wiernych Francji, porzuconych przez wycofujące się wojsko, de Gaulle przerwał gwałtownie: „Proszę mnie nie brać na litość. Cierpiałem z tego powodu tak samo jak wszyscy, ale ta sprawa jest już zamknięta. To było konieczne dla ocalenia kraju”. Kardynał Richelieu nie ująłby tego mocniej.

ANTYCAULLIZM

Le Pena kwalifikowano jako nacjonalistycznego populistę. Trudno jednak redukować do populizmu poglądy kogoś, kto świadomie całe życie spędza w opozycji, a kategorię obowiązku stawia w centrum swej polityki. Trop jest jednak dobry, gdy odniesiemy go do napięć między definiowaniem racji stanu a faktem uczuć narodowych.

W „Fils de la nation” Le Pen pisze o czasach prezydentury de Gaulle’a jako o latach, które ukształtowały nie tyle jego światopogląd (gdy miał 27 lat, został posłem, jeszcze za czasów IV Republiki], ile kierunek jego polityki. Najzupełniej świadomie definiuje go przez opozycję wobec gaullizmu. Ten przedstawia jako pseudoprawicę, która adaptując bez przerwy Francję do współczesnego świata, doprowadziła do jej rozkładu. I traktuje historię gaullizmu jako stopniowy demontaż prawicowej opinii. Zamiast odpowiedzi na pytanie o motywy tej polityki przypomina jedno zdanie Andre Malraux, wielkiego pisarza i gaullistowskiego ministra kultury: „Między nami a komunistami nie ma nic”. Właśnie ta strategia nieustającej polaryzacji politycznej sprawiła, że – jak pisze Le Pen – „wielu dobrych Francuzów […] stawiało swą miłość do Francji w cieniu mauzoleum de Gaulle’a”.

Le Pen nie zaprzecza wewnętrznej wielkości generała, tyle że – jak uważa – jej przedmiotem była bardziej polityczna chwała niż dobro narodu. „De Gaulle miał ogólną wizję dekolonizacji, również Afryki Północnej i Algierii, od początku chciał ją przeprowadzić, bez wahania i najszybciej jak można […] marzył, że zostanie przywódcą trzeciego światowego bloku, czyli tego, co nazywano wówczas ruchem państw niezaangażowanych […]. Bał się, że czas mu ucieka. Pozbywał się więc wszystkiego, co mu przeszkadzało. I najdosłowniej pozbył się Algierii, a z nią algierskich Francuzów, armii, profrancu- skich muzułmanów…”

Za życia generała gaulliści przekonywali Francuzów, że są jedyną alternatywą dla komunistów. Minęła dekada od śmierci de Gaulle’a i do władzy przyszli socjaliści sprzymierzeni z komunistami. A już wcześniej (od „reform społecznych” pierwszego rządu Chiraca, z legalizacją tzw. aborcji na czele] zaczęła się nabierająca coraz większego tempa konwergencja między neogaullizmem a lewicą.

Konwergencja ta bardzo wcześnie zaczęła dotyczyć szkolnictwa, najpierw wyższego, potem powszechnego. Le Pen nazywa to kulturową Jałtą. „Najgorsze, że dotyka to małych, słabych, dzieci, młodzieży żyjącej pod władzą szkolnictwa państwowego. Uważam to po prostu za zbrodnię. Wykorzeniać dzieci, przeciwstawiać je tym, którzy dali im życie, i temu, co dało im życie, jest zbrodnią wobec całej historii ludzkości. […] Od czasów Mitter- randa powszechnie się zakłada, że należy »przekroczyć historię«. Ale ja uważam, że należy ją kontynuować. Ajatollahom utopii, ich piekielnej tabula rasa przeciwstawiam obowiązek przywiązania do ojców i Ojczyzny. Czwarte przykazanie. Moje synowskie przywiązanie jest moim francuskim sumieniem”.

W zakończeniu „Syna narodu” rysuje założenie, z jakim zbudował Front Narodowy, rolę rzecznika tych wszystkich wartości, które gaullistowska centroprawica krok po kroku porzucała lub odrzucała. Maurras chciał zawrócić rozwój Francji z drogi, na którą weszła z rewolucją. Le Pen chce odwrócić dziedzictwo gaullizmu. Nigdy nie brakowało mu wysokiego wyobrażenia o własnej misji, ale pewnie dlatego w 2002 r. prezydent Jacques Chirac musiał w drugiej turze wyborów walczyć z nim o utrzymanie prezydentury. Jednak to już stanowi przedmiot następnego tomu wspomnień założyciela francuskiego Frontu Narodowego.

Jarosław Praclewski – Solidarność RI, numer legitymacji 8617, działacz Antykomunistyczny