Warszawa od nowa

Aleksander Hudzik, Newsweek, nr 13, 23-29.03.2020 r.

Biskup święci kamień węgielny pod budowę komunistycznego ministerstwa, a państwo łoży na odbudowę kościołów. Tak zaczyna się powojenna Polska – mówi Grzegorz Piątek, autor książki „Najlepsze miasto świata” o odbudowie Warszawy

NEWSWEEK: Czemu napisałeś książkę o odbudowie Warszawy?

GRZEGORZ PIĄTEK: Czułem nierównowagę w opowieści o Warszawie. Dominuje w niej martyrologia, mit zniszczenia, mówi się bardzo drobiazgowo o tym, co straciliśmy, a historia odbudowy nie jest eksponowana. Oczywiście można to tłumaczyć w ten sposób, że odbudowa Warszawy została zawłaszczona przez propagandę i pogrzebana razem z PRL, ale to prowadzi do narastania mitów, które warto odkłamać. Współczesna Warszawa zaczęła się razem z jej odbudową, więc ta historia dotyczy wszystkich, którzy tu żyją.

Przedwojenna Warszawa była rajem utraconym. Oto pierwszy mit, z którym dyskutujesz.

– Ten mit utrzymuje się w naszej świadomości. Ostatnio w sieci krąży montaż zdjęć najpiękniejszych miejsc stolicy „Warszawa 1939”. Co zabawne, przemieszano w nim obrazki z całego okresu międzywojennego, zaplątało się nawet zdjęcie cerkwi na placu Saskim, a więc prawdopodobnie sprzed I wojny światowej. Mamy więc wyobrażenie, że przed wojną Warszawa to były same dancingi, kabarety, neony i wielkomiejskie życie. Ale to było dostępne tylko dla elit, a dla większości miasto było niefunkcjonalne i niehigieniczne. Dominowały jednopokojowe mieszkania, w których mieszkało po kilka osób, słabo było z dostępem do bieżącej wody i gazu, a nawet do prądu. Poza tym w przedwojennej Warszawie, wbrew obiegowym wyobrażeniom, było bardzo mało zieleni. Trzeba byłoby sobie to wyobrazić jako coś między Łodzią a Budapesztem, zatłoczone miasto czynszowych kamienic, ale bez wielkich gmachów z czasów cesarskich, którymi szczyci się stolica Węgier.

Zamiast wstępu opisujesz przedwojenną Warszawę słowem „wstyd”.

– Sięgnąłem do przedwojennej krytyki. Dotarłem aż do tekstu z 1915 roku autorstwa Alfreda Lauterbacha, który spisał litanię problemów stolicy. Brak zieleni, zbyt gęsta zabudowa, ciasnota mieszkań, bardzo skomplikowany układ komunikacyjny. Jedyną arterią łączącą wschód z zachodem miasta były Aleje Jerozolimskie, arterii łączącej północ z południem nie było, bo ulica Marszałkowska kończyła się na Ogrodzie Saskim. Ulice były za wąskie, konieczna była ich przebudowa. Modernizacja miała też dotyczyć zabytków. Już wtedy uważano, że trzeba przywrócić ich oryginalny charakter. W Warszawie początku XX wieku nie udało się załatwić tych problemów, a miasto rozrastało się bez konkretnego planu.

Przychodzi rok 1939 i kolejny mit, że Warszawę w sposób dotkliwy zniszczyły wczesne działania wojenne.

– W 1939 r. Warszawa została zniszczona szacunkowo w 10-12 proc. Oznacza to, że miasto zachowało swoją strukturę. Mimo biedy, okupacji i tego, że wielu mieszkańców wyjechało albo zginęło, Warszawa wraca do życia, które może się wydawać normalne. Podczas okupacji powstają nowe budynki, inne są odbudowywane po zniszczeniach, działa zarząd miejski, który wydaje pozwolenia na kolejne budowy. Rzecz jasna panuje terror, powstaje getto i z tego pozornie normalnego funkcjonowania zostaje wyłączona ogromna część miasta, ale to dopiero powstanie w getcie, powstanie warszawskie i doburzanie Warszawy jesienią 1944 r. kompletnie ją rujnuje. Zniszczenie Warszawy to niezaprzeczalna tragedia, która obrosła mitem. Ty starasz się o tym zniszczeniu opowiedzieć w inny sposób jako o możliwości budowy miasta na nowo.

– Tragedia umożliwiła modernizację, o której marzono już przed wojną. Staram się zrelacjonować perspektywę architektów i inżynierów, którzy w zniszczeniu zobaczyli szansę dla nowego miasta.

Czy słowo „odbudowa” w ogóle pasuje do tego, co wydarzyło się w Warszawie. Może powinniśmy po prostu mówić „budowa”?

– Długo się zastanawiałem, czy to słowo powinno się znaleźć w tytule, bo nie chodziło o powrót do stanu wyjściowego, o cofnięcie zegara. Traktujmy je więc umownie. O historii miasta miały świadczyć tylko symboliczne punkty, a resztę należało zmodernizować i ukształtować na nowo. Nie wraca to, co pochodziło z okresu bezładnej rozbudowy miasta, która nastąpiła podczas rewolucji przemysłowej. Zabytki miały na ogół wrócić do formy sprzed rozbiorów i zostać połączone z nowoczesnymi rozwiązaniami, które miały świadczyć o przyszłości miasta.

Zaskakujące, jak szybko zaczęto odbudowę Warszawy.

– Dokładnie 14 lutego 1945 r. założono Biuro Odbudowy Stolicy. Ta instytucja miała odpowiadać zarówno za prozaiczne problemy – łatanie ulic, uprzątnięcie miasta, wynalezienie sposobu na pozbycie się gruzów, co nie było łatwą sprawą – ale też za planowanie dalekosiężne. Biuro powołały władze miasta, czyli prezydent Marian Spychalski, architekt, urbanista, jeden z komunistów, których nie przywieziono w teczce ze Związku Radzieckiego, człowiek, który przeżył większość okupacji w Warszawie. Był wysoko w strukturach władzy, ale jednak chodził własnymi drogami. On nie czekał na decyzję rządu w sprawie odbudowy Warszawy. Ściągał do Warszawy architektów, inżynierów, specjalistów od zieleni, słowem wszystkich, którzy mogli się przydać i tak rozpoczęła się odbudowa miasta. To dzięki odbudowie Warszawa mogła znów zostać stolicą kraju. Decyzja o odbudowie Warszawy była transakcją wiązaną. Rząd Tymczasowy, dotąd rządzący z Lublina, musiał znaleźć się w Warszawie, żeby się uwiarygodnić. Na początku 1945 r. mówiło się jeszcze o przeniesieniu go do Łodzi. Jednak Łódź nie miała tej siły symbolicznej co Warszawa, więc – wbrew zdrowemu rozsądkowi – Stalin przesądził, że władze muszą jak najszybciej osiąść w stolicy.

Z tym wiąże się ciekawy wątek odbudowy, bo Warszawa na początek odzyskiwała gmachy dla instytucji państwowych. Mieszkaniami w tych pierwszych miesiącach raczej się nie zajmowano. Setki tysięcy ludzi żyły gdzie popadło. Nazywasz to epoką przejściową.

– Tak, biskup święci kamień węgielny pod budowę komunistycznego ministerstwa, a państwo łoży pieniądze na odbudowy kościołów. Tak zaczyna się powojenna Polska.

Powiedzieć, że Warszawa jest zniszczona, to półprawda, opisujesz prawy brzeg Wisły, Pragę, która nie ucierpiała tak strasznie, a mimo to nie zdecydowano się na to, by tam zorganizować funkcjonowanie stolicy.

– Zależało mi, żeby opowieść rozpocząć w roku 1944. Gdy na lewym brzegu trwało jeszcze powstanie, na prawym brzegu zaczynała się już powojenna Warszawa. Stoją niezniszczone budynki, ulice są przejezdne, instaluje się prezydent miasta, rusza poczta, teatr, sklepy. Chciałem o tym przypomnieć, bo czuję pewną niesprawiedliwość. W historii i planowaniu Warszawy Praga jest pomijana. Nawet ostatnio pomnik Bitwy Warszawskiej, który przecież historycznie powinien znajdować się po stronie praskiej, wylądował w śródmieściu.

Jaka była rola Bolesława Bieruta w procesie odbudowy?

– Nie jest tak, jak twierdzą niektórzy, że bez komunistów Warszawa nie zostałaby odbudowana. Miasto wróciłoby do życia i tak. Jestem natomiast pewien, że nie dokonałaby się tak głęboka modernizacja miasta. Bez tzw. dekretu Bieruta z października 1945 roku, czyli dekretu o własności i użytkowaniu gruntów na obszarze Warszawy, miasto wróciłoby do rozdrobnionej struktury, do podziału na niewielkie prywatne parcele, który przed wojną uniemożliwiał racjonalną zabudowę. Warto przypomnieć, że to nie był jakiś radziecki wymysł. Wywłaszczenia domagali się architekci już w czasie okupacji i to niekoniecznie komuniści. Komisja Rzeczoznawców Urbanistycznych wydała podczas wojny oświadczenie, w którym można przeczytać, że w celu odbudowy miasta należy przeprowadzić łagodne wywłaszczanie właścicieli.

Ale to nie politycy są głównymi bohaterami twojej książki, zwracasz uwagę na budowniczych Warszawy, także na kobiety, o których zapomnieliśmy.

– Niestety, kobietom wyznaczono drugorzędną rolę w odbudowie Warszawy. Jeszcze na początku 1945 roku tłumy ochotniczek sypały nasyp kolejowy prowadzący na most przy Cytadeli, żeby radzieckie pociągi mogły przejechać dalej na zachód. Ale główne decyzje podejmowali mężczyźni, a udział kobiet w odbudowie, i ten fizyczny, i intelektualny, został zapomniany. Helena Morsztynkiewicz, Barbara Brukalska czy Helena Syrkus pozostawały w tle. W pierwszej połowie XX wieku było to normą na całym świecie. Teatr Szekspirowski w Stratfordzie zbudowała kobieta Elizabeth Scott tylko dlatego, że konkurs był anonimowy.

„Najlepsze miasto świata” zaczyna się tam, gdzie kończy się twoja poprzednia książka „Sanator” o prezydencie Warszawy Stefanie Starzyńskim. Czy widzisz kolejne tematy wokół odbudowy Warszawy warte opisania?

– Niektórzy na widok „Najlepszego miasta świata” mówią: rany, pięćset stron! Nie wiedzą, ile wątków wyrzuciłem, bo szkoda mi je było potraktować powierzchownie. Na przykład legenda o wożeniu cegły na odbudowę stolicy z Ziem Odzyskanych. Taki proceder istniał, ale gdyby wszystkie te opowieści były prawdziwe, Warszawa byłaby dużo większym miastem! Ktoś mógłby to wreszcie zbadać i opisać.

Ja natomiast chętnie kiedyś zabiorę się za sequel „Najlepszego miasta”, za czasy po roku 1949. Chciałbym popatrzeć przez ramię architektom, którzy tworzyli wizje socrealistycznej stolicy w najbardziej posępnym okresie powojennej historii.

Opracował: Jarosław Praclewski Solidarność RI, numer legitymacji 8617, działacz Antykomunistyczny