SPRAWIEDLIWOŚĆ

Waldemar Łysiak, DoRzeczy, nr 11, 9-15.03.2020 r.

Sebastian Fabian Klonowie („O przyczynach waszego złego”, druga połowa XVI wieku): „Tak bez sprawiedliwości nie może być prawo; Nie idzie prosto, jeno krzywo a szpotawo”

Ludwik Kondratowicz alias Wł. Syrokomla („Trędzlowe”, druga poł. XIX w.): „Ej, do czarta taki sqd! Tysiąc błędów idzie stgd”

Irlandzki medyk króla Jana III Sobieskiego, Bernard 0’Connor, napi sał [wiek XVII]: „In Polonia lex estrex” — „W Polsce królem jest prawo W dzisiejszej Polsce głosimy to samo, ale bez entuzjazmu, raczej z przekąsem, zważywszy nieomal dywersyjne poczynania „kasty sędziowskiej”, którą jedni zwą „salonową” [czyli opozycyjną], a inni wprost „postpeerelowską” czy nawet „postesbecką” [nigdy nie zweryfikowaną lustracyjnie], i którą PiS rozpaczliwie próbuje dyscyplinować. Głównym problemem nie są nawet sprawy formalne/instytucjonalne, o które toczą się wściekłe boje wewnątrz obu izb parlamentu, lecz — tak ja uważam — kwestia widocznej rażąco w codziennych praktykach trybunałów priwiślińskich antynomii między „ius” a „lex”, gdyż sprawiedliwość („ius”, „iustitia”) jest tam coraz rzadsza i ten brak sprawiedliwości coraz częściej urąga prawu („/ex”].

NIESPRAWIEDLIWOŚĆ VS PRAWO

Od roku 1990 powtarzałem niby katarynka (książki publicystyczne tudzież teksty prasowe], że „w Polsce istnieje prawo, lecz nie istnieje sprawiedliwość”. Mija 30 lat i sytuacja w III RP jest ciągle ta sama, a rozmaici prawicowi „ludziepióra” werbalizują ten haniebny stan po swojemu, exemplum Piotr Skórzyński: „« Państwo prawa>> okazało się wyzute ze sprawiedliwości” (2008], Czyli z „cnoty kardynalnej”, bo chrześcijaństwo mianowało kardynalnymi tzw. „cztery cnoty Platona” (roztropność, sprawiedliwość, wstrzemięźliwość, dzielność]. Według niektórych właśnie sprawiedliwość jest główną „cnotą kardynalną”, ponieważ Chrystus w Kazaniu na Górze dwukrotnie błogosławił tych, co „łakną sprawiedliwości”, a św. Paweł w Liście do Koryntian pytał: „Czyż nie wiecie, że niesprawiedliwi nie posiądą Królestwa Bożego?”. Trudno się tedy dziwić irytacji, którą Paweł Lisicki wyraża na łamach swego tygodnika (32/2016]: „Jak to się stało, że z kazań papieskich całkowicie zniknęło słowo «sprawiedliwość»? (…) W jaki sposób Bóg może być sędzią bez niej?”. Wszelako dzisiaj obywateli bardziej od spraw biblijnych zajmują bieżące kwestie wymiaru (niesprawiedliwości III RP, pełnego takich przypadków jak wzmiankowany (też przez „Do Rzeczy”, 4/2020] piórem Wojciecha Wybranowskiego: „Sędzia Aleksandra Kassyk trzy lata trzymała w więzieniu Maćka Dobrowolskiego na podstawie wartych funta kłaków zeznań «skruszonego» dilera narkotyków”. Nim wszakże zajmę się tego rodzaju casusami, jeszcze kilka słów o generaliach, ergo: o wspomnianej antynomii między„lex” a „ius”.

Zdaniem ludzi mądrych „Iustitia est fimdamentum regnorum” vel „Iustitia civitatisfundamentum”, co oznacza, że bez sprawiedliwości państwo nie może funkcjonować prawidłowo i być uznawane za twór cywilizowany, a społeczeństwo pozbawione sprawiedliwości gnije i niedomaga. Były Rzecznik Praw Obywatelskich, dr Janusz Kochanowski, pisał: „Między sprawiedliwością a prawem istnieje zawsze większe lub mniejsze napięcie. Jeśli jednak rezygnujemy z tej pierwszej, rychło się okazuje, że oddalamy się również od prawa (…) Za główną z cnót społecznych pozwalam sobie uznać właśnie sprawiedliwość. Sprawiedliwość, która jest ostatecznym celem i wartością prawa.

I jako taka jest podobnie jak piękno, dobro i prawda wartością absolutną, której nie trzeba wyprowadzać z żadnej wyższej wartości. Sprawiedliwość, której pragnienie wypływa z fundamentalnego poczucia godności ludzkiej. Bliskie mi jest twierdzenie Kanta, że jeśli przepada sprawiedliwość, to życie ludzkie na Ziemi nie ma żadnej wartości” [2008). Dzisiaj w III RP coraz silniej panuje ugruntowujące się od lat przekonanie społeczeństwa, że za sprawą licznych werdyktów sędziowskich dzieje się właśnie to: „przepada sprawiedliwość”. Tego samego roku (2008), w którym Rzecznik Praw Obywatelskich użył takiego sformułowania, znany publicysta Bronisław Wildstein pisał bez ogródek: „Jesteśmy świadkami niekończącej się serii skandali, których bohaterami sq przedstawiciele wymiaru sprawiedliwości bronieni przez swoją korporację (…) Prawniczka wykładająca na uniwersytecie powiedziała mi, że nie rozumie dlaczego sędziowie robią sobie kpiny z prawa”.

Otóż to — kłania się grzech śmiertelny sędziów: niesprawiedliwość vs prawo.

A przecież, jak słusznie mówi senator Lidia Staroń: „— Na pierwszym miejscu winien być człowiek i sprawiedliwość, nie zaś walka o władzę pod pozorem walki o wolne sądy” (2020).

MECHANIZMY I KRETYNIZMY

Nie twierdzę, że Polska to jedyny kraj, w którym obrażające elementarną sprawiedliwość werdykty sędziowskie stanowią problem, bo są zbyt częste po prostu. Gdyby tak było — gdybyśmy byli jedyną enklawą niesprawiedliwości sędziowskiej — to w wielu państwach nie robiłby furory żart: „Szwajcaria ma Ministerstwo Marynarki Wojennej, a nasz kraj ma Ministerstwo Sprawiedliwości…”. Zdrowe systemy ustrojowe i sądownicze wyznają starą zasadę, którą Oscar Wilde tak sformułował w XIX wieku: „Jedyną rzeczą gorszą od niesprawiedliwości jest bezorężna sprawiedliwość”. Inna prawda mówi, że te systemy nie powinny się różnić sprawnością oraz skutecznością, natomiast mogą się różnić rodzajem mechanizmów. Dla Polaka czymś egzotycznym jest wspominek prof. Zbigniewa Żylicza, speca od medycyny i opieki paliatywnej, który praktykował m.in. w Holandii (gdzie go za to udekorowała Królowa Niderlandów, Beatrix) — Dziecko po ciężkim wypadku drogowym potrzebowało transfuzji krwi, ale rodzice, świadkowie Jehowy, z przyczyn religijnych nie zgodzili się na to. Dziecko umierało mi na rękach! Zadzwoniłem więc do sędziego dyżurnego, bo w Holandii zawsze ktoś taki siedzi na dyżurze — jeden na cały kraj. Od ręki pozbawił rodziców praw rodzicielskich, więc zdążyliśmy przeprowadzić operację i przetoczyć krew” (2018).

Różnorodność (lokalna odmienność) mechanizmów sądowniczych nikomu nie przeszkadza jeśli tylko są skuteczne w działaniu (wedle reguły: „Kot może być biały, czarny lub rudy, byle myszy łapał”), natomiast jak świat długi i szeroki za dżumę uważa się skorumpowanie sądownictwa (Jan Kochanowski roku 1564: „Kędy sprawiedliwość przedajna, tam przeklęctwo wielkie”-, Juliusz Słowacki roku 1843: „Najgorsza wada — przedajne sądy”), a za ciężką grypę jego upolitycznienie. Całkowitego zerwania sądownictwa z polityką uniknąć o tyle nie sposób, że w ogromnej liczbie krajów partie, które wygrywają demokratyczne wybory, mają wpływ obsadowy na sądownicze instytucje. KontrPiSowskie jazgotanie opozycji a propos tego zagadnienia jest więc żenująco głupie, bo wynika z realnej lub udawanej ignorancji wobec systemów funkcjonujących wokół Lechistanu. Tomasz Pietryga:

„W takich krajach jak m.in. Niemcy, Dania, Szwecja czy Hiszpania, a nawet Litwa czy Łotwa, władza polityczna ma znacznie większy niż w Polsce wpływ na obsadę kadrową w sądach lub instytucjach władzy sądowniczej. Na przykład w Niemczech sędziów na poziomie landów samodzielnie powołuje minister sprawiedliwości, również na wybór sędziów federalnych znaczący wpływ mają politycy. W Danii skład odpowiednika polskiej Krajowej Rady Sądownictwa również zależy od ministra i nie wywołuje to zarzutów, że trójpodział władzy jest naruszany” (2017],

Salonowa „totalna opozycja” ma cały arsenał kontrPiSowskich zarzutów tyczących sfery jurysdykcyjnej, lecz wszystkie one są „siarą”, czyli emanowaniem tej samej argumentacyjnej głupawki. Exemplum zarzut, że promowany przez PiS sędzia Stanisław Piotrowicz to były członek PZPR, pracujący (jako prokurator) również w dobie „stanu wojennego”, czyli w erze „Jaruzela”. Salonowym krytykom Piotrowicza (który nikogo nie skrzywdził, żadnego opozycjonisty) nic a nic nie przeszkadzało, że nawet Sąd Najwyższy salonowej III RP całymi dekadami pełen był sędziów peerelowskich (członków PZPR), którzy sekowali niegdyś wrogów reżimu komunistycznego. Jak choćby Bogdan Rychlicki, który podczas PRL-u ferował surowe wyroki (od półtora roku, do kilku lat) za prywatne rozmowy (w pociągu lub w barze) o niedomaganiach czerwonego państwa, np. o kiepskiej kondycji górnictwa i przemysłu stoczniowego.

Bądź sędziowie Leopold Nowak, Tomasz Artymiuk, Waldemar Płóciennik, Janusz Godyń (przewodniczący Izby Wojskowej SN), czy Lech Gardocki (ten był nawet prezesem SN), którzy nim zostali członkami Sądu Najwyższego III RP — mieli za sobą długie staże w PZPR i ciężkie wyroki (do 6 lat „odsiadki”‘.) wymierzane antykomunistom. IPN chciał rozliczyć Nowaka, lecz postpeerelowski Sąd Najwyższy uniemożliwił to (2012), kierowany solidarnością „kasty” vel sitwy.

SĘDZIOKRACJA

Głośny swego czasu oligarcha polski, Aleksander Gudzowaty, nieopatrznie „puścił farbę” pewnego razu, mówiąc o priwiślińskim postesbeckim „deep State”, czyli o zakulisowej strukturze manipulacyjnej trzymającej wszystkie linki kukiełkowego teatrzyku noszącego nazwę III RP: „— Nazwałem to kiedyś «Lożą minus pięć». Wzięło się to stąd, że o włoskiej mafii mówiło się: Loża P-2. Stąd skojarzenie. A «minus pięć», bo to — umownie — piąty poziom piekła. Jest to struktura ponadpartyjna i ponadczasowa, stowarzyszenie ludzi, którzy mają wspólny interes, przymykają oczy na szwindle, na przykład dotyczące prywatyzacji, od lat są nietykalni i wzajemnie sobie pomagają. Są «inżynierami» trzeciego podziału dochodu narodowego” (2007). Po czym napomknął, że swoistym parasolem i ubezpieczeniem tego „układu” jest „życzliwość środowiska sędziowskiego, które uniknęło rozliczenia”.

Ten problem braku rozliczeń to problem braku weryfikacji i lustracji sędziów. Red. Rafał Łatka, rozmawiając niedawno ze znanym historykiem, prof. Antonim Dudkiem, o „największych zaniedbaniach rządu Tadeusza Mazowieckiego” (pierwszego rządu III RP), sugerował, iż najgorszą rzeczą był „brak jakichkolwiek poważniejszych zmian w sądownictwie, w całości niemal przejętym po PRL”, a uczony się z tym zgodził: „— Podzielam pogląd, że największym błędem rządu Mazowieckiego było wprowadzenie reformy sądownictwa dającej mu olbrzymią niezależność, bez wcześniejszego usunięcia z tej korporacji najbardziej skompromitowanych sędziów. Późniejsze rządy miały już w tej sprawie ograniczone pole manewru, bo ustrojowe drzwi do zmiany zostały zatrzaśnięte” (2020).

Padło wyżej neutralne określenie „korporacja”, jednak dużo częściej pada dzisiaj epitet „kasta” („nadzwyczajna kasta sędziowska”, „anarchiczna kasta sędziowska”, i podobne pejoratywne określenia), z wyraźną sugestią uzurpowania sobie nadwładzy przez środowisko sędziowskie. Już roku 2007 tygodnik „Wprost” zwał to środowisko mocarną sitwą („grupą interesów wpływającą na władzę, decydującą o kształcie polityki”), a rok później (2008) tygodnik „Angora” uznał swoistym symbolem panoszącej się nad Wisłą kastowości „zawód sędziego, stanowiący wręcz rodzinny biznes”. O rodzimej oligarchii sędziowskiej zawłaszczającej i dewastującej system demokratyczny (co zwane jest przez wielu komentatorów „sędziokracją” lub „sądokracją”) tak mówił kilka miesięcy temu prof. Andrzej Bryk (historyk ustroju i politolog z Uniwersytetu Jagiellońskiego): „— Wzrastająca rola sądów i trybunałów charakteryzuje ten nowy postdemokratyczny ustrój, nazywany już w literaturze naukowej jurystokracją. Coraz więcej decyzji w społeczeństwach jest wynikiem sporów o prawa rozstrzyganych przez sądy. To oznacza wyłączenie coraz liczniejszych dziedzin życia z decyzji czysto politycznych i włączenie ich do sfery praw określanych przez sędziów. Jednocześnie sędziowie stają się mniej lojalni wobec porządków konstytucyjnych (…) Elity sądowe tworzą rodzaj nowej klasy rządzącej (…) Elity te uznają formalnie wyniki wyborów, a następnie odmawiają dyskusji o problemach, blokując je procedurami czy orzeczeniami sądów. W ten sposób demokracja zanika, a równowaga harmonizująca interesy elit i społeczeństwa się rozsypuje” (2019).

Trzeba tu, rzecz prosta, dodać koniecznie, że owa „jurystokracja” byłaby dużo mniej dolegliwa dla państwa i społeczeństwa (a często wręcz przydatna), gdyby była neutralna politycznie, ergo: bezpartyjna. Tak wszelako u nas nie jest — środowisko sędziowskie z natury rzeczy (postesbeckość) uległo salonowemu deprawowaniu, stając się formacją bojową „opozycji totalnej”, speckomandem tejże, mającym mocne „plecy” typu kominternowskiego na brukselskich estradach. Dlatego niektóre prawicowe media (vde „Najwyższy Czas!”) sięgają po terminologię ekstremalną: „W sędziowskiej sitewnej Targowicy czynni są nie tylko młodzi fanatycy «brukselskich standardów» prawnych, ale i stare sędziowskie komuchy, agenciaki obrosłe w sądowe funkcje” (2019).

WYMIAR NIESPRAWIEDLIWOŚCI

Zaniechanie trzy dekady temu weryfikacji/lustracji sędziów, owocujące dzisiaj anarchiczną prosalonową „sędziokracją”, to nie tylko kwestia ogólnoustrojowa (usędziowienie systemu), lecz i codzienne kwestie werdyktowe (wyroki trybunałów), często dolegliwe dla osób niewinnych lub lekceważące sprawiedliwość w sposób bulwersujący/złoszczący opinię publiczną (dlatego mnożą się stowarzyszenia osób poszkodowanych przez sądy i walczących o sprawiedliwość). Marian Miszalski: „ Wiele wskazuje na to, że batalia o reformę sądownictwa przybiera dzisiaj postać ofensywy niezlustrowanych agentów, agenturalnych kadr sądowych, m.in. celem terroryzowania i kneblowania opinii publicznej. Nie przypadkiem podobne działania podejmowane są w też niezlustrowanym i agenturalnym środowisku wyższych uczelni (…) Dwie dekady temu na jednym z procesów spytałem czy świeżo zaprzysiężony świadek był tajnym współpracownikiem PRL-owskich służb. Zdecydowanie zaprzeczył. Wtedy poinformowałem «niezawisły sąd», że widziałem akta IPN, w tym podpisane imieniem i nazwiskiem zobowiązanie świadka do współpracy z SB, jego raporty i pokwitowania pobrania pieniędzy. «Niezawisły sąd» puścił to mimo uszu. Od tamtego procesu minęło 20 lat. Przewodniczącą «składu orzekającego» była młoda kobieta. Co z niej wyrosło przez te 20 lat? Aż strach pomyśleć. Dzisiaj, jutro, pojutrze — może «sądzić» każdego z nas” (2019).

Odpowiedź jest prosta: z tej sędziny (a nie „sędzi”, jak paplają gnojący polszczyznę) wyrosła twarda, rutynowana już harcowniczka antyPiSowskiej „kasty sędziów”. I być może „toga” ferująca wyroki, które „rozwierają nóż w kieszeni” Bogobojnym obywatelom, jak choćby wyrok z roku 2013 uniewinniający Beatę Sawicką, posłankę przyłapaną podczas brania dużej łapówki. O takich sędziach pisze Dominik Zdort: „Agresywni, upolitycznieni, a więc potencjalnie najbardziej stronniczy. Jeśli teraz byli gotowi złamać zasady sędziowskiej apolityczności, to i na sali sądowej okiem nie mrugną, gdy będą uniewinniać antyrządowego celebry- tę, który jadąc samochodem bez ważnych dokumentów, potrącił na pasach staruszkę, a równocześnie będą skłonni skazać na wysoki wyrok dziennikarza z konserwatywnego tygodnika” (2020). Istotnie — nic lepiej nie symbolizuje zgangrenowania polskiego sądownictwa, czyli znikczemnienia polskich sądowych trybunałów, jak kilkakrotne w ostatnich paru latach uniewinnienie salonowych celebrytów, którym uliczne „zebry” (przejścia dla pieszych) niespodziewanie i arogancko wtargnęły (razem ze staruszkami) na jezdnię, pod samochód wyzbyty technicznych badań i prowadzony bez prawa jazdy (zarekwirowanego) oraz innych koniecznych papierów. Spośród wszystkich tych przypadków (Cimoszewicz „e tutti quanti”) najgłośniejszym echem odbił się casus znanego „antypisiora” Piotra Najsztuba, będącego medialną gwiazdą Salonu:

5 października 2017 roku Najsztub potrącił w Konstancinie-Jeziornie samochodem przechodzącą przez pasy 77-letnią kobietę, która z obrażeniami trafiła do szpitala. Jechał bez prawa jazdy (zostało mu odebrane roku 2009, za przekroczenie limitu punktów karnych), wozem niemającym badań technicznych i obowiązkowego ubezpieczenia. Groziły mu 3 lata odsiadki (wedle art. 177 Kodeksu Karnego), lecz groziły mu jeno teoretycznie, zważywszy przychylność sędziów. Sąd Rejonowy w Piasecznie uznał co prawda Najsztuba (trybem zaocznym, podsądny nie musiał się nawet fatygować do sądu) za winnego, ale wlepił mu tylko 6 tys. zł grzywny, 10 tys. zł nawiązki dla poszkodowanej, plus 5942 zł kosztów postępowania. Co wywołało ogólnospołeczną wściekłość, pomstowało również Ministerstwo Sprawiedliwości. Piaseczyński sąd drugiej instancji pokazał opinii publicznej jeszcze bardziej zgięty łokieć, werdyktem szokującym do kwadratu: uniewinnił Najsztuba, ergo zawyrokował, że salonowy celebryta nie jest ani trochę winny zdarzeniu na konstancińskiej „zebrze”. Trudno się tedy zdumiewać, że Najsztub bierze teraz udział w ulicznych demonstracjach „tóg” przeciwko faszystowskiemu rządowi — ma ku temu już dwa impulsy: nie tylko swą salonowość, lecz i wdzięczność.

Priwiślińskie sądy pieszczą salonowych (opozycyjnych) celebrytów nie tylko wyrokami uniewinniającymi, lecz i nagradzającymi, przyznając im premie-bonusy-dofinansowania „brane z sufitu”, czyli z sympatii dla „swoich” (wrogów partii „Kaczora”). Takich jak choćby Dorota Wellman, o której pisarz Jacek Piekara palnął w „Sieci” następująco: „Do aborcji potrzebne jest zapłodnienie. Do zapłodnienia potrzebny jest seks. Dobrze jest wiedzieć, że Dorocie Wellman aborcja nie grozi”. Za ten żarcik (mniej lub bardziej smaczny — „degustibus non est disputandum”), będący co najwyżej zwykłą publicystyczną złośliwostką o pamfletowym charakterze, sąd skazał pana Piekarę na 5 (słownie: pięć) milionów złotych grzywny (zaocznie, nawet go nie wezwano przed trybunał!) i komornik zapukał do drzwi pisarza. Horrendum! I

ETYKA ZAWODOWA? WOLNE ŻARTY!

Salonowe polskie sądy, makabrycznie wysoko karające za niegroźne żarciki — umieją też ostro przysolić za chwalebną działalność społeczną, jeżeli tylko wymierzona jest w proceder salonowy, choćby najbardziej karygodny. Exemplum kryminalne „reprywatyzacje”, które całymi latami uprawiał warszawski ratusz rządzony przez PO. Zwalczający tę koszmarną grandę aktywista stołeczny Jan Śpiewak dostał za to — za „pomówienie”—15 tys. zł kary jesienią ubiegłego roku. Prawie równocześnie niejaki Łukasz W. dostał od Sądu Okręgowego w Siedlcach (woj. Mazowieckie} również piętnastkę —15 lat więzienia, bo zatłukł na śmierć przechodnia, by odebrać mu kartę bankomatową. 15 lat, czyli po paru latach wyjdzie na wolność [„dobre sprawowanie” itp.) — tyle w Polsce kosztuje bestialskie zakatowanie niewinnego 36-letniego człowieka, który miał całe życie przed sobą. Taniocha. Często się też zdarza supertaniocha — kilkanaście dni później inny trybunał wlepił 4 i 5 lat więzienia dwóm osiłkom, którzy trzonkiem od siekiery posłali do grobu 38-letniego mężczyznę (katowali go na oczach jego żony i dziecka], bo niechcący ochlapał ich błotem spod kół. W lutym sąd apelacyjny zmniejszył o całe 10 lat karę zbirowi, który zgwałcił i zakatował na śmierć 3-letnie go chłopca.

Co powoduje sędziami, którzy ferują wyroki tak skandaliczne, tak bardzo urągające sprawiedliwości? Miłosierdzie Boże? Nie — raczej IQ. Znany publicysta Piotr Zaremba w artykule pt. „Destrukcyjna re wolta sędziów…” pisał m.in. o „koncertowej głupocie samych sędziów, produkcie ich uprzedzeń i nieformalnych więzi”, nadmieniając: „racje przeciwników sędziowskiej hegemonii brzmią dla mnie przekonująco”, i uzasadniając tę opinię faktem, że „to, co robią dziś w Polsce zbuntowani sędziowie, jest podważeniem wielu niewzruszonych norm” (2019). Miesiąc później (był to miesiąc ciężkich bojów między PiS a „kastą”) Zaremba wyraził to samo zdanie: „ Wielu sędziów to ludzie niemądrzy albo uwikłani. Spotykamy się z przypadkami ich polityczne stronniczości” (2020). O głupocie swego środowiska wzmiankują też sami juryści. Prawniczka Beata Siemieniako, działaczka m.in. Komitetu Obrony Praw Lokatorskich wysunęła i mocno udokumentowała tezę o tym, że głupota polskich sędziów to systemowy czynnik III RP.

System jest więc chory, nie tylko przez rytualny „nepotyzm” „ kasty sędziowskiej”, zwany „rozbuchaną korporacyjnością”, lecz zwłaszcza tam, gdzie środowisko sędziowskie wtyka swoje postesbeclde paluchy. Wskazać można mnóstwo nikczemnych przypadków, ale wobec konieczności streszczania się starczą dwa bardzo znamienne, mające cechy syndromów: casus Kluski i casus Piotrowskiego. Jeden z najwybitniejszych biznesmenów III RP, katolicki przedsiębiorca Roman Kluska (szef firmy „Optimus”), został zniszczony sądownie pod całkowicie fałszywymi zarzutami właśnie dlatego, że był uczciwy i w żaden sposób nie chciał kolaborować z „Lożą minus pięć”. Po latach pewien oficer UOP-u konfidencjonalnie mu wyznał:

— Panie prezesie, myśmy metodami operacyjnymi obserwowali jak niszczono pana i pańską firmę.

Postesbeckie „metody operacyjne” typowe dla „sędziokracji” Lechistanu zapewniły „dolce vita” jednemu z najstraszliwszych potworów pracujących na rzecz satrapii komuszej — mordercy błogosławionego księdza Jerzego Popiełuszki, kapitanowi SB Grzegorzowi Piotrowskiemu. Wyrok odbywał (ze schyłkiem PRL-u i podczas III RP) w komfortowych warunkach, częściej na przepustkach niż za kratą, a czas odsiadki zaliczono mu jako staż niezbędny do wyliczenia emerytalnych świadczeń. Tak on, jak i jego pomagierzy (współmordercy), zachowali pełne przywileje emerytalne, bo — uwaga! —„ustawa dezubekizacyjna” nie objęła ich. Opłacało się mordować „klechów”.

Tym bardziej łaskawe jest środowisko sędziowskie dla siebie samego. Priwiślińscy sędziowie, podobnie jak przedstawiciele wszystkich innych branż, popełniają przestępstwa. Ale w przeciwieństwie do innych kryminalistów są chronieni immunitetem oraz sitwowością „kasty sędziowskiej” (która, chroniąc swych kolegów, nie uwzględnia wniosków prokuratorskich o zniesienie przestępcy w todze immunitetu), dlatego cieszą się bezkarnością. Łukasz Warzecha: „Kolegium sądu, w którym sędzia Juszczyszyn orzeka, w 2015 r. stwierdziło, że sprawa przekroczenia przezeń prędkości o 51 km/h na obszarze zabudowanym nie będzie mieć dalszego ciągu — choć zwykły obywatel utraciłby za to prawo jazdy na trzy miesiące” (2020). Jako symbol tego sitwowego procederu wskazywany jest przypadek warszawskiego sędziego Wojciecha Łączewskiego, któremu biegli udowodnili, że kłamie gdy przysięga, iż wykorzystując jego komputer jakiś włamywacz (haker) próbował kontaktować się z szefem „Newsweeka” Tomaszem Lisem dla prowadzenia antyrządowej (antyPiSowskiej) kampanii. Dowody prokuratorskie były ewidentne — obciążały Łączewskiego — ale sędziowie nie dali kolegi tknąć. Ta stadna solidarność cuchnie.

Brak zawodowej etyki wytknięto nawet „Pasionarii” środowiska sędziowskiego, Małgorzacie Gersdorf, I prezes Sądu Najwyższego. 25 kwietnia 2012 roku ferowała ona wyrok w sprawie Polskiego Towarzystwa Emerytalnego (PTE) „Skarbiec”, a nie powinna była w tej sprawie orzekać, ponieważ wcześniej była członkiem Rady Nadzorczej PTE „Skarbiec”. Lech Szymowski & Katarzyna Budzyńska: „Wydała wyrok zatajając przed stronami swój związek z jedną z nich. W kraju o wysokim stopniu praworządności po ujawnieniu takiego faktu sędzia Gersdorf zostałaby wyrzucona z zawodu i pozbawiona immunitetu” (2017). Do tego samego kręgu żenujących nieprawidłowości należy też toczący się obecnie proces między polskim ubezpieczeniowym gigantem a małą firmą ubezpieczeniową, gdzie sędzina prowadząca rozprawę i adwokat reprezentujący giganta są… małżeństwem (sic!), chociaż noszą różne nazwiska, więc rzecz jest utajona.

Komentując 22 grudnia 2019 roku ustawę mającą dyscyplinować „nadzwyczajną kastę” prezydent Andrzej Duda publicznie mówił (przed lamerami TVP) o „nieodpowiedzialności środowiska sędziowskiego” i o skandalicznych zachowaniach/wypowiedziach takich sędziów jak Małgorzata Gersdorf, tłumacząc:

„— Ludzie nie mają zaufania do wymiaru sprawiedliwości, gdy widzą bezkarność sędziów”. Opozycja bezzwłocznie nazwała ustawę „kagańcową” i opluła hejtem. Dla przykładu cytuję wynurzenia salonowej divy medialnej, Elizy Michalik: „Ustawa kagańcowa skończy się tym, że Polska będzie krajem totalitarnym i w sferze wpływów Rosji. Ona nie tylko pozbawi obywateli prawa do bezstronnych, uczciwych i sprawiedliwych procesów, ale także otworzy szeroko drzwi do podobnych prześladowań innych grup niewygodnych dla władzy”. Wygląda na to, że z tej czarnej otchłani pisowskiego zamordyzmu może nas wydobyć jedynie zbrojna rewolta polskich „niezawisłych” (od sprawiedliwości i elementarnej przyzwoitości) sądów.

Opracował: Wiesław Norman – Solidarność RI, kombatant antykomunistyczny opozycji (nr leg. 264 z roku 2015), założyciel Wolni i Solidarni Kornela Morawieckiego Region Częstochowski, Śląski i Małopolski