Mity-kity

Waldemar Łysiak, DoRzeczy, nr 3/306, 14-20.01.2019

Materia, z jakiej składają się dzieje ludzkości, to mniej więcej po równo: fakty (realia) oraz mity (bajkowość), choć według niektórych te drugie mają przewagę. Pozytywną stronę mitów kreuje ich urokliwość bądź interesująca dramatyczność, zaś negatywną ich nieprawdziwość, fałszowanie historii. Gdy wielkie mity upadają (czasami po stuleciach), ergo: gdy okazuje się, że to były„ kity” — historiografia nie przeżywa trzęsienia ziemi, tylko media mają chwilową frajdę wzmiankując sensacyjkę. Demitologizacje bywają, jeśli chodzi o rozgłos, globalne (dzisiaj już wiemy, że w Średniowieczu nigdy nie funkcjonowało feudalne „prawo pierwszej nocy” i nie istniały „pasy cnoty”), lub jedynie lokalne (mit przyzwoitości Wałęsy runął wyłącznie nad Wisłą), historyczne (króla Zygmunta Augusta nie zaraziła syfilisem Barbara Radziwiłłówna, lecz wcześniejsza jego kochanka, Diana di Cordona, dworka królowej Bony) lub aktualne (vide niedawny mit potęgi sarmackiego futbolu, stymulowany szóstym miejscem na komicznej liście rankingowej FIFA), artystyczne (coraz głośniej mówi się, że najlepsze filmy Wajdy zrobił nie „mistrz”, tylko jego współpracownicy; Sławomir Koper poświęcił temu krytyczny felieton w „Do Rzeczy”) lub propagandowe (swoisty graal bolszewickiego zamachu zwanego „Rewolucją Październikową”, rzekomo dokumentalny film ukazujący szturm na Pałac Zimowy, okazał się fabularyzacją zmajstrowaną przez reżysera Siergieja Eisensteina).

Z personalnego punktu widzenia demitologizacje mają siłę rehabilitującą (oczyszczającą) figury, które zostały utrwalone w powszechnej świadomości jako „ czarne charaktery”, bądź odwrotnie: demaskującą tych, którym niesłusznie włożono aureole na czoła. Pierwszy przypadek świetnie ilustruje historia rodziny Borgiów, czyli Rodrigo Borgii vel papieża Aleksandra VI, Cezara Borgii i Lukrecji Borgii. Cezar i Lukrecja mieli być bękartami Rodriga, zaś cała trójka obrzydliwymi potworami działającymi sztyletem, trucizną i jumością — taki obraz lansowano przez kilka wieków, czyniąc to trio zespołem wręcz modelowych zwyrodnialców. Jest to kompletna bzdura (również rzekome ojcostwo Rodriga), o czym napomykano już prawie sto lat temu (Peter De Roo, „Materiał for a History of Pope Alexander VI, His Relatives and His Times”, 1924) i pół wieku temu (Michael Mallett, „TheBorgias”, 1969). Czarny mit jednak dalej funkcjonuje dzięki paru popularnym serialom o złowrogiej familii Borgiów. Z kolei dobrym przykładem zrywania aureol było ujawnienie (w minionych kilku dekadach) prawdy o rozmaitych świętoszkach męskich (prezydenci Kennedy tudzież Allende, Che Guevara, itp.), jak też żeńskich (Grace Kelly – księżna Monako, Diana Spencer – „Lady Di”, Matka Teresa z Kalkuty, birmańska noblistka Aung Suu Kyi, itp.) — wszystkie te przypadki komentowałem detalicznie Czytelnikom „Do Rzeczy”, podobnie jak przypadek legendarnego szefa FBI, Johna Edgara Hoovera, który okazał się pederastą „trzymanym za jaja” przez mafię i przez sowieckie „służby”. A gdy już jesteśmy przy USA, warto wspomnieć o tym, że — wbrew westernom—w całej ponad stuletniej historii Dzikiego Zachodu miało tam miejsce ledwie 12 napadów na bank, i o świeżej próbie skompromitowania mitologii kultowego herosa Ameryki, Supermana, przez antysemitów dowodzących, że jego kryptońskie imię Kal-El to imię żydowskie (w języku hebrajskim znaczy ono: „Głos Boga”), które mu dali z rozmysłem żydowscy twórcy Supermana, Jerry Siegel i Jo Shuster.

Dwa wyżej zamieszczone akapity były tylko swoistą „introduction” vel „podgotowką” do zasadniczego tematu niniejszego felietonu, którym jest głośno szerzony u nas (zwłaszcza hucznie przy corocznym Święcie Wojska Polskiego) mit o tężyźnie i gotowości obronnej sił zbrojnych III RP. To dokładnie taki sam „kit” jak sanacyjna propaganda z drugiej połowy lat 30-ych XX wieku — „silni, zwarci, gotowi”, „guzika nie oddamy”, itp. Frontman tamtego trom- tadrackiego pohukiwania i prężenia muskułów, niewydarzony następca Piłsudskiego, marszałek Edward Rydz-Śmigły, wydał w 1936 roku książkę pt. „Byście o sile nie zapomnieli” (rozkazy, artykuły, mowy), lecz sam zapomniał o sile i Polska okazała się bezbronna w 1939 roku. Notabene: największy (formatem) z ówczesnych gromko pat- riotycznych/pretriumfalnych plakatów miał, obok rozmaitych zawadiackich haseł drugiego sortu (np.: „Swego nie damy, napastnika zwyciężymy!”), hasło główne, drukowane u góry wielką czcionką: „GWAŁT ZADAWANY SIŁĄ MUSI BYĆ SIŁĄ ODPARTY”, co jest sformułowaniem idiotycznym — pleonazmem vel tautologią; twórców tego hasła należałoby spytać czy mogą wskazać gwałt dokonany bez użycia siły.

A dzisiaj? Wojsko Polskie maszerujące/jadące świątecznie Alejami Ujazdowskimi lub wiślanym nadbrzeżem grodu stołecznego może sobie wyglądać bardzo malowniczo i budzić euforię machających chorągiewkami dzieciaków tudzież ich rodziców, którzy są ignorantami w sprawach militarnych, lecz tak naprawdę jest to armia „ cośkolwiek” (jak mawiał trener Górski i „pan Piecyk” u Wiecha) operetkowa, bo wbrew propagandzie politycznych elit III RP mamy siły zbrojne typu prowincjonalnego cyrku klasy III, przeterminowanej, a cała narracja o ich „strongmeńskiej” kondycji jest fałszywym mitem, hucpą. Większość bojowego sprzętu naziemnego to żywe muzeum, czego symbolem są stareńkie czołgi T-72 i ciut nowsze Leopard, których Niemcy, ku naszemu zadowoleniu, pozbywają się od lat, rozdając miast wyrzucać je na złom. Ruskie rakiety lub samoloty zezłomowałyby toto „w try miga”, bo nie mamy jeszcze właściwych systemów obronnych. Na razie staramy się o system Patriot — A. D. 2022 Amerykanie dadzą nam (za horrendalne pieniądze) dwie baterie Patriotów, co nie wystarczy do obrony Pcimia, ale kraju nie obroniłoby nawet dziesięć czy dwadzieścia takich baterii. Dlaczego? Z różnych przyczyn, choćby takiej, że radary Patriotów okazały się bardzo zawodne (nawet gdy nie zawodzą — działają na wycinku 180°, czyli nie obejmują pełnego pola), a celność Patriotów została skompromitowana zarówno w starciu z prymitywnymi irackimi Scudami Saddama Husajna, jak i teraz w konfrontacji ze Scudem jemeńskich rebeliantów Huti (chybiły go pięciokrotnie!). Patrioty winny nam służyć do przechwytywania rakiet podczas końcowej fazy ich lotu, lecz ruskie Iskandery systemu „stealth” w końcowej fazie lotu sprytnie antyzestrzeleniowo manewrują. Słychać już głosy, że lepiej byłoby kupić tańszy i skuteczniejszy izraelski system obronny Żelazna Kopuła.

Głównym tytułem do chwały militarnej III RP jest dziś niewielka liczba starzejących się samolotów myśliwskich F-16 (świat już od dawna kupuje wyłącznie F-35), a większość naszego bojowego lotnictwa to archaiczne postsowieckie Su-22S. Helikoptery to równie archaiczne Mi — Bogiem a prawdą helikopterów bojowych nadających się do walki nie posiadamy, mimo bardziej solennych niż komicznych zapewnień eksministra Macierewicza. Brakuje ich zresztą nie tylko „silom lądowym”, lecz i „flocie”. Piszę to cudzysłowem, po Polska żadnej floty wojennej nie ma (ani nawodnej, ani podwodnej), czego żenującym symbolem stal się klecony przez 14 lat za półtora miliarda złotych „Gawron”/„Ślązak” (korweta przepoczwarzona w patrolowiec). Polskie morze i polskie wybrzeże są bezbronne stuprocentowo. Same helikoptery rosyjskiej floty wojennej, uzbrojone w rakiety Kindżał (podobno nie do strącenia przez żaden system antyrakietowy), zmasakrowałyby wszystkie nasze porty bez większego trudu, a gdyby jeszcze rosyjskie okręty Floty Bałtyckiej wystrzeliły rakiety manewrujące Kalibr… Lepiej nie myśleć o tym. A o czym się myśli? Jak to o czym — o Forcie Tramp załatwiającym „fulisecurity”.

Opracował: Wiesław Norman – Solidarność RI, kombatant antykomunistyczny opozycji (nr leg. 264 z roku 2015), założyciel Wolni i Solidarni Kornela Morawieckiego Region Częstochowski, Śląski i Małopolski.